Etykiety

czwartek, 16 maja 2024

Piotr Brencz "Pożycie"


W kontakcie z innym człowiekiem możemy zatracić siebie. Dopiero samotność, nieobecność bliskich sprawiają, że zaczynamy dostrzegać jak bardzo jesteśmy uzależnieni od innych, jak niesamowicie wielką mamy potrzebę bycia z kimś i przy kimś. Zatapianie się we własnych myślach przynosi zaskakujące wnioski. O problemie zderzania się ze sobą, swoimi potrzebami i braku umiejętności wyznaczenia sobie celów oraz nieumiejętności zdyscyplinowania się są książki Piotra Brencza. W „Pętliczku” przyglądaliśmy się dążeniom bohatera do wyrwania się z rutyny. Chwila samotności pozwoliła mu na dostrzeżenie zabójczej rutyny, uświadomienia sobie jak bardzo poukładane i nastawione na konsumpcjonizm jest jego życie. Próba wyrwania się ze schematu przy użyciu alkoholu niestety nie przynosi dobrych rezultatów. Podobnie jest w „Pożyciu”, w którym opuszczony przez partnerkę mężczyzna próbuje zmierzyć się z samotnością i codziennymi wyzwaniami. Sięgnięcie po alkohol okazuje się drogą w przepaść. Zamiast pracować, spotykać się z ludźmi, z którymi może stworzyć pozytywne relacje oddaje się upijaniu, zapijaniu smutku, daje się porwać wirowi imprez z podobnymi frustratami. Na końcu drogi jest samotne siedzenie z piwkiem na murku, bycie lokalnym żulem. Czy tą drogą będzie podążał?
„… Był przywiązany do błahych rzeczy, do tego osadu życia, tak jak był przywiązany do Honoraty…”
„Pożycie” to historia samotności, wypalenia uczuć, rozpadu związku, nieumiejętności znalezienia się w świecie. Czytając tę książkę traktowałam ją troszkę jak kontynuację „Pętliczka”, więc obraz rozstania rozszerzyłam właśnie o epizody upijania się i rozstania właśnie z powodu alkoholizmu. Jednak jest to całkowicie autonomiczna powieść podsuwająca nieco inny temat niż próby ucieczki od rutyny i wpadanie w kolejne. Tu akcja toczy się wokół wspominania, próby radzenia sobie z bycia samotnym, poczuciem opuszczenia, przekonaniem o porażce. Te emocje sprawiają, że wykreowany przez Piotra Brencza bohater ucieka od przygniatającej go rzeczywistości. Z jego punktu widzenia obserwujemy jak trudne jest życie w pojedynkę. Dwupokojowe mieszkanie okazuje się nie tyle na wyrost, co za drogie. Trzeba zmienić miejsce zamieszkania. Tanie lokale to obskurne i ciasne kawalerki, w których remont był robiony jeszcze przed narodzinami bohatera. Zamieszkanie w ciasnym, śmierdzącym i brzydkim mieszkaniu staje się pewnego rodzaju metaforom tego, co dzieje się z życiem pierwszoosobowego narratora. Nagle szerokie grono znajomych kurczy się, a ci, którzy chcą utrzymywać kontakt boją się opowiadać o jego byłej partnerce. Zafiksowanie na próbie śledzenia ukochanej, która w ciągu kilku miesięcy zdążyła ułożyć sobie życie.
Piotr Brencz podsuwa nam obraz męskiej postaci, która nie potrafi odnaleźć się w życiu. Mężczyźni pokazani są jako osoby słabe, ulegające emocjom, zagubione w świecie, w którym kobiety wiedzą, czego chcą i nie boją się do tego dążyć i przestają ciągnąć za sobą balast w postaci słabo zorganizowanego partnera. To poczucie porażki, żal są emocjami dominującymi w „Pożyciu”. Nie brakuje tu sentymentalnych wspomnień, zastanawiania się, gdzie byłby obecnie, gdyby nie doszło do rozstania. Bohater jest tu postacią, która nie może się pogodzić, że rzeczywistość, do której się przyzwyczaił przestała istnieć. Można by oczekiwać, że będzie tęsknił za ukochaną, wzdychał za nią. Zamiast tego mamy skupienie na sobie, swoim stosunku do pustego mieszkania i pozostawionych w nim śladów po wspólnej przeszłości. „Pożycie” jest tu czymś w rodzaju kroniki z doświadczania osobistej katastrofy. Śledzimy kolejne stopnie upadku głównego bohatera mającego poczucie uwięzienia w pętli. Każda próba kończy się źle, za każdym razem sięga po złe narzędzia. Wszystko, co robi, aby zacząć żyć inaczej i na nowo okazuje się błędną drogą, w której życie mieści się w kilku niebieskich workach zawierających dorobek całego życia. Nowe miejsce z rzeczami pamiętającymi PRL to przestrzeń, w której może na nowo wszystko poukładać i zaplanować, przyzwyczaić się do życia w pojedynkę, wyznaczyć cele. To jednak mu nie wychodzi. Łaknie towarzystwa, a jedyne, na jakie może liczyć to takie z zapitą twarzą dawnych kumpli lub nowo poznanych osób. Zamiast iść do przodu „jest na jakiejś dziwnej pauzie”, a  w tle pojawia się wizja przyszłości bliskiej codzienności pijaka wysiadującego na murkach. Czy w świecie, w którym każdy żyje własnymi problemami jest szansa na pomoc?
Piotr Brencz w ciekawy sposób pokazuje kolejne etapy żałoby po związku, wychodzenia z poczucia zagubienia, łapania się codzienności. Jego bohater jest kwintesencją antybohatera. Mimo nieudolności, nieporadności widzimy obraz człowieka podnoszącego się, poszukującego sens i znajdującego go w relacji z drugim człowiekiem. Autor podsuwa nam tu obraz człowieka społecznego, który wyrwany na chwilę z relacji traci grunt pod nogami. Uświadamia też jak bardzo pętle znajomości zależą od powiązań, tego jak wyglądają mikrorelacje, czyli jak kształtują się związki.
Zapraszam na stronę wydawcy



sobota, 11 maja 2024

Laurence Gillot "Mój pierwszy komiks 5+. Mały Ptyś i Bill. Domki. Tom 3" il. Jose Luis Munuera


Inspiracją do „Małego Ptysia i Billa” jest kultowy
„Ptyś i Bill” autorstwa Jeana Robego wykorzystującego postać dziecka i towarzyszącego mu psa jako siłę napędową akcji uchwyconej w etiudach. Każdy tom ma temat przewodni, ale najważniejszym motywem jest tu ciągła nauka, ciekawość świata, eksperymentowanie, przesuwanie granic. W tle mamy przeciętną rodzinę z połowy XX wieku, czyli troszkę konserwatywną, nie mającą do dyspozycji najnowszych urządzeń. Można powiedzieć, że są to obrazki z dzieciństwa naszych rodziców, czyli dziadków naszych dzieci i w ten sposób zbudować most między pokoleniami. Powstająca od 1959 roku seria początkowo oparta była na opowiadaniach Maurice’a Rosy, ale Jean Roba z czasem nabrał samodzielności i dzięki temu stał się zarówno rysownikiem jak i autorem większości tekstów zawartych w komiksie o dość specyficznym klimacie. Dlaczego nietypowym? Ze względu na to, jak dziś widzi się dzieciństwo, a jak ono wyglądało ponad 60 lat temu. Nie znaczy oczywiście, że będzie tu bicie dzieci. Co to to nie! Raczej w pierwszych tomach brak telefonów komórkowych, tabletów, komputerów, a życie rodzinne będzie pokazanie przez pryzmat przygód dziecka i jego relacji ze zwierzętami oraz rodzicami. Do tego jest mama, która buntuje się przeciwko traktowaniu jej jako rodzinnej darmowej siły roboczej, ale w wielu opowieściach zobaczymy jak wiele zmian zaszło od pokolenia kobiet, do których należała jej mama, czyli babcia Ptysia. Duży nacisk położono tu na pokazanie, że każde pokolenie żyje nieco inaczej, ale mimo tego wiele ich łączy. W całym cyklu najważniejsza jest relacja dziecka z psem. Pozostałe rzeczy są pokazane na marginesie i przy okazji opowiadania o dziecięcych i psich przygodach. W komiksach Ptyś to kilkuletni uczeń, który nie potrzebuje już ciągłego pilnowania przez rodziców i dzięki temu może przeżywać naprawdę niezwykłe i fascynujące przygody. Zwłaszcza, że ma takich pomocników jak Bill i Caroline. Przygody i więzi we wszystkich tomach się nie zmienią, ale obserwujemy powolne wkraczanie technologii i zdecydowanie daleko jej do tego, czym dysponujemy obecnie. W każdym zeszycie znajdziemy trzy komiksy z tematami przewodnimi.
Podobnie jest w pracach kontynuatorów. „Mały Ptyś i Bill” to historie skierowane dla młodych czytelników, którzy zaczynają stawiać pierwsze kroki w samodzielnym czytaniu. Wydawany przez Wydawnictwo Egmont komiks w ramach serii „Mój pierwszy komiks” zawiera opowieści o ciekawskim kilkulatku, który chce się uczyć nowych rzeczy. Laurence Gillot i Jose Luis Munera świetnie oddają klimat opowieści wykreowanych przez Jaena Robę. Tom jest czymś w stylu pojedynczej etiudy. Na jednej stronie znajdziemy tu jedną lub dwie scenki. Do tego jak w innych publikacjach dla najmłodszych mamy tu bazowanie na ilustracji. Tekst tylko dopełnia to, co czytelnik może zobaczyć na obrazku, a czasami domyślić się. Do polskich czytelników trafiły już trzy tomy: „Smażenie naleśników”, „Indiańska gwiazdka” i „Domki”. Każda z historii uświadomi nam, że nawet prozaiczne czynności mogą być wielkimi wyzwaniami  i przygodą dla naszych dzieci. Wchodzimy tu do świata, w którym Ptyś chce się uczyć kolejnych rzeczy, eksperymentować, doświadczać, współuczestniczyć w czynnościach dorosłych oraz bawić się i budować z rodzicami więź. Dużym plusem jest tu odkurzenie komiksów Jeana Roby i pokazanie ojca w nieco współczesnej szacie, czyli także zajmującego się synem, przygotowującego posiłki, zabierającego na wycieczki. Autor zastosował w tych historiach proste chwyty z komedii oraz sięganie po stereotypy.
„Domki” to opowieść o wyprawie na ryby. Tata Ptysia boi się, że nie może jechać na ryby, bo się rozpadało, ale na szczęście chłopiec bawi się w domek, który zrobił z płaszcza i parasola. Taka konstrukcja sprawi, że będą mogli miło spędzić czas, przeżyć wspólnie przygodę, a Bill będzie miał okazję poganiać ptaki. Zakończenie historii też jest urocze, bo ojciec i syn przywożą mamie zamiast ryby do smażenia kwiaty.
„Ptyś i Bill” („Boule et Bill”) na początku ukazywał się w belgijskim magazynie „Spirou”. Debiut Jeana Roby, który do tej pory wyłącznie tworzył ilustracje do magazynu i pomagał innym autorom był mini-opowieściami zawierającymi 32 strony w czasopiśmie. Ta niewielka rzecz miała wielkie znaczenie w życiu rysownika, który już niedługo stał się autorem własnej, powoli rozrastającej się serii, której kontynuację przekazał Laurentowi Verronowi, swojemu uczniowi i współpracownikowi, z którym złączyło go wysłane przez młodego artystę portfolio z karykaturami i kilkoma komiksami. Opowiadam Wam o tym wszystkim, ponieważ jest to ważne ze względu na to, że pierwszy tom „Ptysia i Billa” zawiera gagi Roby i jego współpracownika, a drugi to wynik samodzielnej pracy artysty. Kolejne tomy ukazujące się w Wydawnictwie Egmont to zarówno samodzielne prace Jeana Roby, jak i wynik współprac, dzięki czemu są nieco odświeżone, zawierają znane dzieciom elementy jak ajfony, tablety, laptopy, elektryczne zabawki. „Mały Ptyś i Bill” to z kolei dzieło kontynuatorów, którzy odmładzają bohatera i dostosowują postać zarówno do młodszych czytelników, jak i współcześniejszych czasów. Ojciec nie jest już taki fajtłapowaty i potrafi nie tylko zająć się dzieckiem, ale też całkiem nieźle radzi sobie w kuchni. Mało tego: potrafi zrobić te dwie rzeczy na raz, czego w opowieściach Roby nie ma. Jest to bardzo dobra zmiana, bo pozwala na odejście od niepełnosprawności społecznej mężczyzn, którzy sobie w domu nie radzą.
O ile w tomach stworzonych przez Robę Ptyś miał około siedmiu lat tu mamy bohatera w nieokreślonym wieku, ale zdecydowanie przypomina zafascynowanego eksperymentowaniem kilkulatka, który uczy się od ojca. I jest to także nauka gotowania, zabawy w Indian czy wyprawy na ryby. Na pierwszym planie pojawia się tu relacja chłopca i jego ojca. Mama zwykle jest gdzieś w tle i dołącza do nich po skończonej zabawie lub przygodzie. Podoba mi się tu otwartość na dziecięcy zapał uczestniczenia w pracy dorosłych.
Kontynuatorzy doskonale weszli w stylistykę opowieści i to nie tylko za pomocą ilustracji, ale też historii uświadamiających nam, że codzienność może być okraszona sporą dawką humoru. Świetnie oddano też ilustracje i kolorystykę pierwowzorów. Autorzy dobrze operują scenkami, w których przechodzenie od kadru do kadru nadaje tempo akcji i pozwala rozeznać się w akcji. Niewielka ilość tekstu w dialogach dopełnia całość.
Zapraszam na stronę wydawcy







czwartek, 9 maja 2024

Pierwszy majowy stosik


Jak mantrę powtarzałam, że jestem jak skała: żadna bakteria i wirus się mnie nie łapie. No, ale woda drąży skałę, a mnie dopadła angina przywleczona przez dziecko. Dawno mnie tak nie ścięło. Nawet nie dałam rady czytać. Baaa, nawet seriali nie potrafiłam oglądać. Plus taki, że córkę też ścięło i nie domagała się czytania na głos. Powoli dochodzimy do siebie, stosik wciągnęłyśmy, ale nadal tkwimy w domu ospałe jak muchy po muchozolu.
A jak u nas wygląda stosik? Pełno w nim różności.
Na samej górze "Mały Ptyś i Bill" Gillota i Munuera, którzy zainspirowali się komiksami Jeana Roby. To już kolejny tom podsuwający nam przygody w formie komiksu dla najmłodszych. Tym razem ojciec, syn i pies wyprawiają się na ryby. Przygoda kończy się zaskakująco.
"Żmija" Joanny Lato to mroczna opowieść o pozorach, obsesji i żądzy krwi.
"Białe kwiaty czarnego bzu" Beaty Znojkowej przenoszą nas do Wiednia w latach 80 XX wieku. Emigracja za lepszym jutrem okaże się walką o przetrwanie.
"Przygody dawnego wojaka Szwejka po wojnach światowych. Tom 2" Jerzego Rzepki -Leszczyńskiego to kolejne pełne humoru spotkanie. Tym razem zderzamy się z przerysowanym stanem wojennym, pokazaniem wyzwań, jakim ludzie musieli stawiać czoło. Jednak Szwejk okaże się sprytnym i przedsiębiorczym bohaterem.
Piotr Brencz w "Pożyciu" zabiera nas do świata bohatera przeżywającego żałobę po rozstaniu z ukochaną. Śledzimy jego upadki. Sporo tu zapijania smutku, porównywania się z innymi, zagubienia.
Marta Waksmundzka w "Litopsy" porusza trudny problem chorób starczych. Młody, przebojowy bohater pracujący jako ceniony architekt zostaje zmuszony do wolontariatu w domu opieki. To doświadczenie odciśnie na nim piętno.
Łukasz Kucharski w "Cenie odkupienia" oraz w "Kwestii wiary" zabiera nas do świata słowiańskich wierzeń.
Blake Crouch w "Upgrande" sięga po nietzscheański motyw nadczłowieka. Akcja umiejscowiona w przyszłości, w której naukowcy wiedzą, w jaki sposób modyfikować geny. Nie zawsze przynosi to oczekiwany efekt i z tego powodu eksperymenty są zakazane, ale istnieją jednostki, które w imię postępu gotowe są na wiele.
Agnieszka Kobus-Zawojska z pomocą Mateusza Ligęzy w "Moim wyścigu z depresją" dzieli się swoimi doświadczeniami z podstępną chorobą.
Magdalena Zarębska w "Projekcie Breslau" pomaga lepiej poznać Wrocław. Razem z młodymi bohaterami odbywamy podróże w czasie. Obserwujemy kampanię napoleońską, przypomina uroczyste wjazdy monarchów do Wrocławia, kryształową noc, porusza temat wojny oraz pokazuje życie w powojennym mieście.
Elżbieta Ceglarek podsuwa nam historię o błędach i szukaniu swojego miejsca. "Tylko w Twoim lustrze" to opowieść o zdradzonej i porzuconej kobiecie, która musi pogodzić samotne macierzyństwo z dążeniem do spełnienia marzeń.
Trudny temat przemocy psychicznej i fizycznej oraz choroby w starszym wieku znajdziemy w książce Anny Sakowicz "Moja matka pestka". Jak dla mnie rewelacyjnie pokazana choroba i problem zmagania się z doświadczeniami z dzieciństwa oraz ocenami otoczenia.
"Krew wilka" Agnieszki Mieli to trzeci tom Dzieci Starych Bogów, czyli przychodzi czas na rozwiązanie zagadek z przeszłości, ułożenia w całość tajemnic oraz wybrania nowej drogi.
"Kraina nieczytania" Magdaleny Zarębskiej to ciekawa historia dla najmłodszych. Pisarka zabiera dzieci do świat skrzata Literki pokazującego dwójce bohaterów, dlaczego warto sięgać po książki.
"Książę Śnieżnych Kotów" Diny Norlund to pod płaszczykiem historii o kotach komiks o działaniu propagandy i przekłamaniu historii.
Dalej mamy "Księgę dżungli" w dwóch wersjach. Pierwsza nawiązuje do filmu animowanego Disneya, a druga to komiksowa adaptacja Djiana i TieKo. Jedna z dużą dawką humoru, zabawnego pokazania bohaterów, a druga poważna, podsuwające wiele społecznych bolączek. W podobnej konwencji jest komiksowa adaptacja "Quo vadis". Patrice Buendia i Cafu świetnie oddali klimat książki Sienkiewicza.
Z seriali na Netflixie intensywnie śledzimy losy bohaterek "Firefly Lane". Mamy też na swoim koncie powrót do "Serii niefortunnych zdarzeń", których córka stała si wielką fanką. Mi podobała się też historia o "Doktor Cha". To inspirująca opowieść o kobiecie, która po latach zajmowania się domem postanawia zawalczyć o siebie i swoje marzenia. Podoba mi się pokazanie, że wartość kobiety tkwi w niej samej, a nie w tym, w jakie męskie ramiona wpada.
A co Wy czytacie? Jakie książki, komiksy i seriale polecacie?






















poniedziałek, 6 maja 2024

Wojciech Wójcik "Jęk zamykanych bram"


Dla wielu młodych ludzi wyjazd do wielkiego miasta jest szansą na lepsze życie, bezpieczniejszy start, jakąkolwiek pracę. Codzienna gonitwa, szarpanie się z codziennością sprawia, że wizja łatwego zarobku może kusić. Młodzi ludzie bardzo szybko mogą wpaść w sidła mafii, dla której będą pracować swoim ciałem jako osoby świadczące usługi seksualne, handlarze narkotyków lub ochraniarze ściągający haracze, czyściciele kamienic. Uwikłanie się w interesy grup przestępczych to wystawienie się na odstrzał. Pierwsze powodzenia i zachłyśnięcie się lepszą sytuacją finansową to złudzenie działające bardzo krótko. Z takim problemem mierzą się bohaterzy książki Wojciecha Wójcika „Jęk zamykanych bram”.
Historię otwiera pokazanie trzech głównych bohaterów: kelnerki w modnym klubie „Trzynastka”, były policjant pracujący do właściciela znanego warszawskiego lokalu i lekarka czująca wyrzuty sumienia związane z zaniedbaniem obowiązków. Już na pierwszych stronach zderzamy się z pierwszą tragedią: Arek Maj pracujący jako ochroniarz zostaje pobity i trafia do szpitala. Tam pilnowany przez pracowników jego szefa zostaje zabity. Zgon staje się pretekstem do prowadzenia śledztwa. Każdy ma swój powód, aby dowiedzieć się kim tak naprawdę był Arek Maj, czego boi się Mecenas, w którego klubie pracował, kim są jego bliscy. Edyta, młodziutka kelnerka, rusza z misją oddania jego bliskim pieniędzy, które przekazał jej tuż przed śmiercią, Mateusz Krysiak rusza śladem ofiary na zlecenie pracodawcy, a lekarka z powodu wyrzutów sumienia i rozstroju nerwowego wywołanego zabójstwem chce osobiści przekazać bliskim jej pacjenta informację o śmierci. Każdy odkryty trop wydaje się ślepą uliczką. Arek Maj okazuje się człowiekiem-widmem zostawiającym za sobą zgliszcza: szkoły, do których chodził spłonęły, miejsce, w którym pracował zlikwidowano. Tylko warszawski Orlik jeszcze funkcjonuje. Co kryje się za tajemnicami? Kim był tajemniczy ochroniarz? Jakie tajemnice kryją w sobie mieszkania znajdujące się w kamienicy, w której mieści się „Trzynastka”? Dlaczego ochroniarz musiał umrzeć? Co grozi jego bliskim?
Wojciech Wójcik w „Jęku zamykanych bram” stosuje retrospekcje pozwalające lepiej zrozumieć aktualne wydarzenia. Do tego tradycyjnie porusza wiele ważnych problemów społecznych takich jak prostytucja, sponsoring, praca ponad siły, poświęcenie się, depresja, niepełnosprawność, samobójstwo, zabójstwa. Powieść naszpikowana jest niedomówieniami, które pod koniec lektury pięknie się uzupełniają i pozwalają zrozumieć wydarzenia, w których brali udział bohaterzy. Pisarz z wprawą stosuje grę masek. Wykreowane przez niego postaci są tajemnicze, nieuchwytne, a śledztwo prowadzone przez lekarkę, kelnerkę i byłego policjanta wyprzedza para osiłków, którzy z jakiegoś powodu chcą wytropić bliskich Arka Maja. Sam Mecenas, u którego pracuje sporo osób, ponieważ ma knajpę w Warszawie, kamienicę oraz kurort jest postacią, która wydaje się czuwać nad wydarzeniami i niczego nie zastawia ślepemu trafowi. Do tego zjawia się tam, gdzie dzieją się dziwne i niebezpieczne rzeczy. Wydaje się być tarczą przyciągającą nieszczęścia. Z powodu strachu każe zbadać, kot zabił ochroniarza jej córki i pracownika „Trzynastki”.

Wydarzenia śledzimy przyglądając się życiu bohaterów, prowadzonemu przez nich śledztwu, pojawiającym się dziwnym postaciom, podążaniu za różnymi tropami. Raz przez wydarzenia prowadzi nas Edyta, która do Warszawy przyjechała, aby pomóc bliskim, raz lekarka Andżelika mierząca się z molestowaniem, mobbingiem i seksizmem, a raz Mateusz Krysiak, który z powodu nadużyć został wydalony z policji. Bohaterzy pokazywani są przez wszechwiedzącego narratora. Jest to ciekawy zabieg, który z jednej strony pozwala na stworzenie wrażenia bliskości, a innym razem na dystansowanie się wobec sprawy i bohaterów. Przy okazji takiego zabiegu możemy zobaczyć emocje, z jakimi się mierzą, wyzwania, którym stawiają czoło, doświadczenia i traumy, jakie mają na koncie. Nie zabraknie tu też wielu chorób psychicznych: od depresji, traumy po zachowania maniakalno-obsesyjne. Do tego mamy miłość do morderców, prostytucję, fascynację badboy-ami i różnego rodzaju przemoc: od tej w grupie rówieśniczej młodych ludzi po mafie. Nie zabraknie tu też problemu układów i układzików. Do tego życie w małych społecznościach napędzają plotki.
Wojciech Wójcik z niesamowitą wprawą kreuje realia, podsuwa prawdopodobne scenariusze i utrzymuje napięcie, wprowadza nowe wątki i postaci oraz łączy to w całość z główną akcją. Świat jego bohaterów jest bardzo mały: każdy w pewien sposób jest powiązany z innymi, ale trzeba czasu, aby odkryć, w jaki sposób i co z tego wynika. Dzikus z lasu może się okazać tu osobą związaną z prowincjonalnym biznesmenem i powiązanym z szychami ze stolicy. Niepozorna brzydka kobieta poddająca się przemocy swojego partnera okaże się dawną pięknością. Los tu nikogo nie oszczędza. Książka obfituje w zwroty akcji, niespodzianki.
Fabułę mamy tu ciekawie rozbudowaną i wymagającą koncentracji, ale jednocześnie bardzo wciągającą. Historia zaczynająca się od śmierci Arka Maja okazuje się początkiem pościgu za tajemniczymi sprawcami i znikającymi bliskimi. Na pierwszym planie mamy pozornie zwykłych ludzi prowadzących śledztwa z różnych powodów. W czasie próby rozwiązania zagadki przyjrzymy się biedzie, dawnym pegieerom, zobaczymy seksizm, zajrzymy do ośrodka dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Mamy tu biedę, mobbing oraz lokalnych mafiosów i różnego rodzaju gwiazdki. Korzenie zabójstwa w stolicy okazują się sięgać aż do mazurskiej prowincji, na której można ukryć zbrodnie. Po raz kolejny z książki Wojciecha Wójcika przebija przesłanie, że każdy na pewnym etapie zżycia popełnia wiele błędów. Najważniejsze to umieć je naprawić i dbać o relacje z bliskimi. Pokazywanie społecznych bolączek jest tu naprawdę bardzo subtelne, a z drugiej strony ważne wydarzenia mają miejsce, kiedy jest ciemno, pochmurno, zimno, okoliczna przyroda nie sprzyja spotkaniom. Bohaterzy wydają się też pamiętać o niedawnych obostrzeniach pandemicznych. Pisarz świetnie oddaje ten klimat poczucia zagrożenia, irracjonalnych zachowań oraz wynikającej z nich agresji.
„Jęk zamykanych bram” to kolejna świetna książka Wojciecha Wójcika.
Zapraszam na stronę wydawcy







Ewa Podleś "Pops i Boti uczą angielskiego": "Ubrania i pogoda" i "Części ciała i liczby"


Niesamowicie bardzo zazdroszczę dzieciom niesamowitego bogactwa ciekawych książek oraz uczenia języków obcych w przystępnej formie. Przyswajaniu słów już nie towarzyszy nudna pamięciówka, ale zabawa z formą i tekstem. Do tego może się ona odbywać w czasie rozwijania umiejętności mówienia, pojawiać się przy okazji czytania, przeglądania książek, w czasie zabawy. I taką formę przyswajania sobie języka angielskiego przez najmłodszych oferuje Wydawnictwo Nasza Księgarnia, w którego propozycjach znajdziemy dwie ciekawe serie: „Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami” oraz „Pops i Boti”. W przypadku pierwszej serii mamy słownictwo ograniczające się do najbliższego otoczenia dziecka: jedna do domu, druga do miasta, a trzecia podróży. Wszystkie pozwalają na poznanie najbliższego otoczenia, podstawowego słownictwa. Piękne w tych publikacjach jest to, że mamy zarówno słowa po polsku, jak i po angielsku, więc może one służyć początkowo do poszerzania ojczystego języka, a później wprowadzania w obszar języka angielskiego. Seria „Pops i Boti uczą angielskiego” podsuwa podobny zakres słów, ale w nieco innej formie. Tym razem mamy do czynienia z formą znaną z książki „Opowiem ci, mamo, co robią psotne stwory” Ewy Podleś. Ilustratorka zabiera nas do świata stworów. Tym razem są one nieco inne. We wcześniejszej książce poznaliśmy zadziwiającą gromadkę potworów
kojarzących się różnorodnymi wadami: wścibstwem, bałaganiarstwem, uzależnieniem od urządzeń elektronicznych, zazdrością, złością, lenistwem, egoizmem, obrażaniem się, nie dbaniem o higienę, robieniem przykrych żartów, ściemnianiem, obżarstwem. To, co łączy Popsa i Botiego z „Opowiem ci, mamo, co robią psotne stwory” to pokazywanie bohaterów w ich codziennym otoczeniu, przyglądanie się ich zwyczajnym zajęciom i odkrywanie, że stwory wcale nie są straszne. Raczej śmieszne i uciążliwe, bo to przez nich ludzie się fochają, mają dookoła bałagan i nie mogą odkleić się od telefonu czy tabletu. W podobnej zabawowej konwencji ukazany jest Pops i Boti. Jeden z bohaterów jest stworem, drugi pszczołą. Razem przeżywają przygody bliskie dziecięcym doświadczeniom, a my przy okazji śledzenia ich losów przyswajamy sobie język angielski.

Każdy tom poświęcony jest innym tematom. Zawsze są to dwie uzupełniające się kategorie. W jednym tomie mamy ubrania i pogodę, w którym poznajemy różne typy ubrań, rozmiary, opowiadamy, w jaki sposób ubierać się zgodnie z panującymi warunkami atmosferycznymi, a w drugim części ciała i liczby. Na początku przyglądamy się budowie ciał, później liczymy je. W każdym tomie znajdziemy też zabawną przygodę. W jednym jesteśmy obserwatorami zakupów Popsa, a w drugim poznajemy sympatycznego robota wysłanego do lekarza z odkręconą nogą, kiedy miał udać się do mechanika.
Wielkim plusem tych publikacji jest ich solidność. W naszym domu są to ostatnio najpopularniejsze książki i zdecydowanie mają się dobrze.

Solidne, kartonowe strony sprawiają, że mamy materiał, który posłuży nam dłużej. Proste ilustracje zdecydowanie przyciągają dziecięcą uwagę. Z jednej strony proste, a z drugiej z kontrastującymi pastelowymi kolorami. Całość jak zwykle interesująca i pozostawiająca spore pole manewru zarówno dla dzieci jak i dla rodziców. Córka wchodząc do świata ubrań, liczb, części ciała, pogody oraz kolorów wykorzystywała otoczenie, aby odnaleźć elementy pokazane w publikacji. Obie książki mają w naszym domu duże powodzenie. Sprawdzą się także w czasie nauki słów po polsku, bo pracę można oprzeć na samej ilustracji.
Zapraszam na stronę wydawcy