Etykiety

piątek, 26 stycznia 2024

Grzegorz Strumyk "Wyjście"


„Wyjście” to słowo sugerujące odchodzenie, uwalnianie, wychodzenie. Może też wiązać się ze znalezieniem rozwiązania z trudnej sytuacji, być końcem trudnej sprawy. Jednocześnie tym słowem określa się odświętne spotkanie towarzyskie. Nazywa się nim też części urządzeń. Do tego słowo to może też współtowarzyszyć poznaniu, kiedy mamy wyjście naprzeciw oraz rozrachunek z określonym etapem czasu. I właśnie z tymi ostatnimi znaczeniami mamy do czynienia w książce „Wyjście” Grzegorza Strumyka.
Już od pierwszych stron uderza nas forma zapisu, zagęszczenie i nawarstwienie obrazów, znaczeń. Stajemy się świadkami zdzierania pozorów, wychodzenia poza to, co widoczne na pierwszy rzut oka, zderzeni z ciągłą obserwacją, osaczaniem przez przyglądanie się. Każdy człowiek jest tu zarówno obiektem obserwowania jak i obserwującym, analizującym, przetwarzającym. Nawarstwienie scen, pokazanie mnogości obrazów z codzienności i ciągłe przebieranie w nich, wyłuskiwanie tych wartych uwagi i podsuwanie ich odbiorcom – tak w skrócie wygląda praca pisarza, obok którego czas, miejsca, ludzie i sytuacje przepływają jak w wartkim strumieniu, dlatego musi działać szybko, aby mógł uchwycić istotę rzeczy, pokazać prawdziwe oblicza ludzi, zedrzeć pozory, ujawnić czyhające wszędzie zło i patologię.
Sposób, w jaki Grzegorz Strumyk pisze o otoczeniu jest z jednej strony poetycki, bardzo skrótowy. Każdy rozdział/opowiadanie stworzono za pomocą prostych nakreśleń. Nie ma tu miejsca na zbędne opisy. Na pierwszy plan wysunięto relacje międzyludzkie, w których pojawia się też problem autorefleksji i pisania. Właśnie wokół pisania, aktu tworzenia krąży cała książka. Otwiera ją spotkanie związane z publikowaniem utworu i zamyka akt tworzenia. Pomiędzy znajdziemy całe mnóstwo zdarzeń, bohaterów pogubionych we własnych emocjach i relacjach z innymi. Grzegorz Strumyk jest świetnym obserwatorem otoczenia. Jego książka jest niczym lustro, z którym przechadza się po okolicy i utrwala w nim obrazy, w których ludzie prześcigają się we wbijaniu sobie szpil, zadawaniu ciosów słowami, manipulowaniu otoczeniem, tworzeniem gry pozorów. Tafla jest duża, może pomieścić obok siebie bardzo wiele elementów otoczenia, pozwala podejrzeć sporo napotkanych osób. Do tego ze względu na to, że jest to lustro pisarza ma ono niezwykłą właściwość: pozwala spojrzeć głębiej, dostrzec więcej, ominąć pozory, pod którymi kryje się nawarstwienie pulsującego zła. Patrzymy na obłudę, złość, manipulację. Bohaterzy są moralnie brudni, wydają się nie przystawać do ideałów ról, które przychodzi im odgrywać. Do tego szybko przemijają, pojawiają się i znikają z zasięgu wzroku. Wchodzenie w tę mnogość obrazów, uświadamianie sobie istnienia zjawisk staje się tu pewnego rodzaju wyjściem ze strefy komfortu, zmusza do zadawania sobie pytania o nasze własne relacje z otoczeniem, tworzone wzorce. Lektura książki Grzegorza Strumyka nie jest łatwa. Czytaniu towarzyszy potykanie, ciągłe zastanawianie się, na ile mamy wpływ na świat istniejący wokół nas i czy jest szansa na zmianę, czy może jesteśmy skazani na bycie obserwatorami przeszłości, analizowanie błędów swoich i cudzych, rozpamiętywanie, przedmiotowe traktowanie, skupianie się na sobie. Poszczególne utwory są tu niczym strumień świadomości, w których jeden obraz prowadzi do kolejnego, a ten do następnych.
Zapraszam na stronę wydawcy
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz