Etykiety

środa, 27 września 2023

Małgorzata Antuszewicz "Ostatnia druidka"


Żądza władzy połączona z manipulacją i dążeniem do osobistych celów zawsze prowadzi do katastrowy. Dobra władza dba o poddanych, zachęca do rozwijania, kształcenia i współpracy. Dyktatorzy rządzą niewiedzą, zabobonami i podsycaniem strachu. Im ludzie mniej wiedzą, w im głupsze rzeczy wierzą tym łatwiej nimi rządzić. Jeśli do tego repertuaru dojdą surowe kary za brak wykonywania rozkazów mamy powoli nadchodzący upadek kraju. Uratować go mogą tylko buntownicy (opozycja). O takich problemach jest powieść Małgorzaty Antuszewicz „Ostatnia druidka”.
„Ludzie popełniają zasadniczy błąd. Wiecznie czekają na wybrańca, który wreszcie zrobi porządek, podczas gdy to oni muszą po sobie posprzątać...”.
Historia zaczyna się dość sielsko. Trafiamy do ukrytej w lesie wioski druidów, przyglądamy się ich codzienności, zwyczajom, wierzeniom, uczeniu przyszłych pokoleń panowania nad talentami magicznymi. Do tego błogiego spokoju wkracza niepokój i poczucie zagrożenia. Magiczne drzewo, wokół którego mieszkają ma coraz słabszą moc. Lada dzień ich wioska może zostać odkryta i nie wiedzą jak to może się skończyć.
Równocześnie przyglądamy się tyrani Mafalosa, królewskiego doradcy manipulującego władcą, aby dążyć do własnych celów. Dorastający Garland jest już wystarczająco duży, aby rozglądać się za żoną. Widzimy jego reakcję na pojawienie się jednej z kandydatek. Odkryjemy, że świat stworzony przez jego przodków i Mafalosa stał się miejscem nieprzyjaznym dla kobiet: odebrano im wolność decydowania o sobie, oceniany jest każdy aspekt wyglądu oraz potencjalne korzyści, jakich może oczekiwać z określonego małżeństwa (lub jakie przez taki związek go ominą). Do tego duży nacisk położono na to, jakie stroje powinny nosić. Mamy tu trafnie opisane wszystkie zabiegi, jakich podejmowano w kontekście wyboru małżonek dla królów. Głos władcy był zagłuszany. Ucztę z okazji odwiedzin kandydatki zakłóca pojawienie się tajemniczej staruchy wróżącej Garlandowi i Mafalosowi rychły koniec. To prowadzi do szeregu tragicznych wydarzeń. Nadworny czarodziej i doradca króla przypomina sobie przepowiednię. Wojownikom każe po lasach szukać zaginionej wioski. Długotrwałe wyprawy przynoszą efekt: osada zostaje namierzona. Znajomość obyczajów druidów sprawia, że Mefalos wybiera dogodny czas, aby najechać wioskę i zabić wszystkich mieszkańców. Jedyną osobą, której udaje się przeżyć jest stojąca u progu dorosłości Lilas posiadające niezwykle dużą moc. Musi uciekać z Dzikich Ostępów. Pomaga jej w tym Arik należący do Bojowników będących buntownikami przeciwko rządom Mafalosa. Podróż pełna jest niespodzianek i pościgów. W kraju zaczynają dziać się złe rzeczy. Z rozkazu nadwornego czarodzieja mają zginąć wszystkie młode kobiety mające dar magii. Zagrożenie społeczności Bojowników z powodu poszukiwania Lilas sprawia, że dziewczyna traci schronienie. W kraju szybko wybuchnie wojna domowa. O co tak naprawdę toczy się walka? Z jakimi przeciwnościami losu będą musieli się zmierzyć? Przekonajcie się sami.
"Ostatnia druidka" to przede wszystkim opowieść o mądrych i głupich rządach. Zobaczymy, w jaki sposób żyją druidzi, jak ze sobą współpracują, uczą się od siebie, cenią możliwość rozwoju i obcowania z naturą. Ten obraz przeciwstawiony jest ludzkiej pazerności, interesowności, obłudzie, dążeniu do władzy. Po trafieniu do tego świata Lilas jest zadziwiona, rozbawiona i zszokowana. Styl życia ludzi okraszony kąśliwymi uwagami jej kota jest napiętnowany. Czytelnik ma okazję uświadomić sobie jak wiele rzeczy w naszym społeczeństwie funkcjonuje źle. Pisarka pokazuje też do czego prowadzi wykluczanie określonych grup społecznych.
Jak na fantastykę przystało dostajemy tu świat pełen magii, niezwykłych zdarzeń oraz pojawia się motyw walki dobra ze złem. Zobaczymy, że ważna jest równowaga między tymi dwiema siłami. Małgorzata Antuszewicz ciekawie snuje fabułę, tworzy interesujące uniwersum, w którym zderza się świat ludzi i magii. Pojawiają się tu smoki, jednorożce i inne magiczne istoty. Akcja dzieje się w bliżej nieokreślonych czasach i miejscu. Realia, w jakich żyją ludzie przypominają średniowieczną Europę. Zdecydowanie musiałby być to kraj z dostępem do morza i przez to z możliwością prowadzenia dobrego handlu morskiego, który przynosi jego mieszkańcom dobry dochód. Właśnie ta stabilizacja finansowa, powodzenie sprawiają, że ludzie się nie buntują przeciwko głupim rządom, prześladowaniom, zabijaniu ich bliskich. Do tego bogacenie, walka o pozycję społeczną przysłania potrzebę uczenia się i otwierania na świat. Małgorzata Antuszewicz w swojej powieści porusza bardzo wiele ważnych problemów społecznych.
Książka na stronie wydawcy



wtorek, 26 września 2023

Magdalena Kordel cykl "Tajemnice": "Ktoś do kochania"


Często nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo nasze życie zależy od tego, w jaką stronę kierujemy swoje myśli, jak wiele mamy tajemnic, ile uraz chowamy, iloma uprzedzeniami się kierujemy, a także od niechęci do wyjaśnienia nieporozumień, podzielenia się własnym punktem widzenia i umiejętności przebaczania. Cykl „Tajemnice” Magdaleny Kordel to opowieść o zawiłej historii Polaków i jej wpływu na życie kolejnych pokoleń, ale też o prowincji, relacjach między sąsiadami, urazach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, budowania murów między ludźmi. Częstym powracającym motywem jest tu zaniedbanie i przemilczenie. Znajdziemy tu bohaterów popełniających różnorodne błędy. Każde pokolenie stoi naprzeciwko wyzwań. A wszystko ubrane w sielski klimat i aurą domu, do którego zawsze można wrócić.
Cykl otwiera „Zanim wyznasz mi miłość”. Wchodzimy tu do klimatu sielskości budowanej wokół domu, w którym każdy znajdzie schronienie, bo można do niego uciec przed niepowodzeniami i życiowymi zawirowaniami. Jest w nim ciepło i gościnność, a także miłość, która sprawia, że bohaterzy będą starali się rozwiązywać problemy, a nie zamiatać je pod dywan. W tle jednak zawsze pojawiają się różnorodne tajemnice, tworzenie trudnych relacji, co nie zawsze przynosi dobre rezultaty. Jest też dążenie do wspierania, pomagania sobie i tworzenia bliskości.
„Ty albo żadna” wprowadzi wiele zamieszania w ustabilizowaną sytuację bohaterów. Pojawią się dziwne zjawiska, zaręczyny i pod dom babki zawędruje jej siostra uważana za zmarłą. Bohaterzy staną naprzeciwko nowym wyzwaniom oraz planom. Będą przeprowadzki, miłość do książek, walka o przetrwanie oraz swoją pasję i tajemnice z przeszłości, o których nie będzie łatwo opowiedzieć bliskim, a także magiczna i silna miłość, która połączy Mateusza i Rutę. Zobaczymy jak sielska codzienność może być zaburzona przez pojawienie się jednej osoby.
„Ktoś do kochania” to tom podsumowujący wszystko to, co działo się we wcześniejszych. Powoli wychodzą na jaw różnorodne tajemnice. Mamy skandale, afery wokół romansu Maszy. Zrozumiemy jej motywację. Nie zabraknie też tajemnic z przeszłości. Halina po raz kolejny zacznie pojawiać się w życiu członków rodziny babci Adeli. Jej powrót przyniesie wiele wyjaśnień. Dzięki retrospekcjom w postaci rozmów bohaterów zobaczymy wydarzenia z czasów wojny, uświadomimy sobie jak wiele trudnych wyborów musiały dokonać bohaterki, przed jak wieloma próbami były postawione. Pojawi się tu sporo dramatów: tych powstałych w przeszłości wynikające z manipulacji i niedomówień, ale też teraźniejszych, do których doprowadziły złe wpływy bliskich. Mamy kolejne historie walki o miłość, ukrywania związków i związane z tym tragedie. Mamy wrażenie, że w tym tomie tajemnice się mnożą, a jednocześnie ujawniają się. Bohaterzy przekonają się, że tworzone przez nich pozory niewiele dały. Zrozumieją też, że swoim uporem krzywdzą kochane osoby i tracą szansę na dobre relacje.
Wykreowani przez Magdalenę Kordel bohaterzy są wyraziści i mają całą masę uprzedzeń, których muszą się wyzbyć. Każdy z nich uczy się też otwierania na innych. Przekonamy się jak wiele możemy naprawić pozwalając innym na podzielenie się swoim punktem widzenia oraz doświadczeniami.
„Tajemnice” to ciekawy i pouczający cykl pełen ciepła, sielskości, miłości, ale też i trudnych doświadczeń, wspierania się, rozmów, otwierania na innych, dzielenia się sobą.







piątek, 22 września 2023

Marcus Ponikowski "Bufffo"


W każdej społeczności rządzą osoby mające odpowiednie wpływy, a te uzyskuje się przez odwołanie do określonych wartości, powołanie się na idee, przez przemoc oraz odpowiednią ilość pieniędzy. Te rzeczy w połączeniu z umiejętnością współpracy, umiejętnością schowania uraz, a także dystans wobec wykonywanego zawodu pozwalają na tworzenie grupy wpływów, która może się rozpaść, kiedy tylko jeden z elementów przestanie działać, jedna osoba wycofa się ze współpracy. I o tym właśnie jest dosadny gangsterski pastisz „Bufffo” Marcusa Ponikowskiego.
Wprowadzenie do książki mamy ciekawe, zaskakujące. Przyglądamy się początkom świata, a raczej otoczenie jest do niego przyrównane przez bohatera próbującego coś dostrzec w ciemnościach. Udaje mu się wytropić Kozanostrowskiego, uosobienie zła i bardzo wpływowego mafiosa rządzącego miastem. Nie jest to jednak nadzór prowadzony samodzielnie. Gangster do pomocy ma biskupa i policjanta. A może to on jest dla nich wsparciem i pozwala utrzymać im poziom życia, na który długo i krwawo pracowali? Nie ma tu wzniosłych idei. Za to są interesy, interesiki, zbrodnie mniejsze i większe. Trup ściele się gęsto, do konfesjonałów ustawiają się długie kolejki, a klerycy sprzątają bałagan po kolejnych akcjach trójcy wpływów. To ile mają pracy zależy od tego, kto podpadł ich zwierzchnikom. Samo miasto, w którym mają nieograniczone wpływy, sprawują władzę absolutną i w jej utrzymaniu się wspierają jest tu poniekąd alegorię świata. Może być też takim „every city”, w którym siła, pieniądz i układy są sposobem na zarządzanie. Można się oburzać na obrazoburcze obrazy, ale czy nie tak właśnie w każdej społeczności budowana jest władza? Czy nie wykorzystuje się do niej autorytetu zwierzchnictwa bytów wyimaginowanych i nie powołuje na ich wysłanników? Gdyby tak nie było to, co nam w świętach państwowych rzesze przedstawicieli najbardziej wpływowego odłamu chrześcijaństwa?
Dostajemy tu dosadne portrety przedstawicieli trzech grup: policjantów, gangsterów i księży. Podkreślenie ich cech, zależności, agresywnych relacji między sobą i jednoczesne pokazanie jak bardzo potrafią stanąć w swojej obronie pozwala nakreślić groteskowe postaci, które wydają się pajacować, popisywać, a wszystko w imię zarysowywania kręgu własnych wpływów. Przerysowani bohaterzy są śmieszni, ale tylko do czasu, kiedy uświadomimy sobie, kto tworzy sieć wpływów w naszym otoczeniu. Może się okazać, że takich biskupów, gangsterów i policjantów jak z książki Marcusa Ponikowskiego jest wokół nas całkiem sporo. Pewność siebie wykreowanych przez pisarza postaci sprawia, że zachowują się irracjonalnie i właśnie na tym polega to ich zapatrzenie w siebie.
„Bufffo” jest troszkę jak filmy Quentina Tarantino czy Stanley Kubrick: kicz, szybka akcja i sporo ukrytych motywów. Absurd zdarzeń sprawia, że czyta się tę historię troszkę z niedowierzaniem, ale później przychodzą przebłyski zasłyszanych w wywiadach wypowiedzi polityków, księży czy policjantów i w sumie dochodzimy, że to mogło być opisane życie któregoś z tych, którzy dostają drogie auto od bezdomnego czy planują budowy tajemniczych wież bądź testują granatniki. Zdarzenia, w które trudno uwierzyć, a jednak one się pojawiły w naszej rzeczywistości. I tu mamy wiele podobnych motywów, które czytelnicy ocenią jako nierealne. Do tego Marcus Ponikowski bawi się z czytelnikiem podsuwając mu wiele motywów z tekstów kultury, wplatając w treść określonych twórców, powołując się na nich. To ile dostrzeżemy zależy od naszego obycia i znajomości dzieł innych.
Akcja jest tu dość szybka, brutalna, dialogi bogate w wulgaryzmy świetnie odzwierciedlają starcia i zacieśnianie współpracy między trójcą wyrazistych bohaterów, którzy mogą nam się skojarzyć ze sławami przy władzy.
„Bufffo” jest książką nietypową. Trudno przypisać ją do określonego gatunku. Do tego fantastycznie pokazuje coś czemu antropolodzy, socjolodzy, filozofowie i psycholodzy poświęcają wiele miejsca: wchodzeniu w rolę. Zobaczymy tu wszystko to, co opisał Erwing Goffman w „Człowiek w teatrze życia codziennego”, czyli teatralna naturę zachowń ludzi. Uwypuklono mechanizmy wchodzenia w role, przywdziewania masek i niedostrzegania tego, do czasu, kiedy ta znana i bezpieczna codzienność nie zostanie zaburzona.
Książka Marcusa Ponikowskiego spodoba się każdemu, kto potrafi z dystansem popatrzeć na siebie i swoje otoczenie.
Książka na stronie wydawcy



Iwona Banach "Klątwa utopców"


Trudne warunki zawsze obnażają nasze najgorsze cechy. Pod wpływem skrajnych emocji i w obliczu wydarzeń odbiegających od codzienności, znanych nam realiów pokazujemy swoje prawdziwe oblicze i ujawniamy słabości. Wówczas może się okazać, że osobom z naszego otoczenia wcale nie będzie z nami po drodze. I tak właśnie jest w książce „Klątwa utopców” Iwony Banach.
Historia pozornie jest o Dagmarze. Szczęśliwa zaręczona dwudziestosześciolatka planuje podróż przedślubną z ukochanym narzeczonym, Filipem, w wakacje nad morze. Wizja pięknych chwil spędzonych z romantycznym i wymagającym przyszłym mężem wydają jej się najwspanialszą wizją przyszłości. Niestety plany szybko się zmieniają, ponieważ mieszkający samotnie dziadek zniechęcił do siebie kolejną pomoc domową i przez to ktoś musi mu znaleźć osobę do opieki nad emerytowanym wojskowym. Do akcji wkracza mama (nie lubiąca przyszłego zięcia) wykorzystująca utratę kolejnej gospodyni przez jej ojca, na którego wszyscy mówią Generał. Specyficzny sposób bycia starszego pana sprawia, że kobiety wolą nie zarabiać niż pracować u tego zwariowanego staruszka, dlatego poszukiwanie pomocy domowej w okolicy to bardzo trudne zadanie, do którego Daga się nie pali. Postawiona pod ścianą jednak wyprawia się na wieś z przyjaciółką, Kingą. Już pierwszej nocy słyszy dziwną rozmowę dziadka z sąsiadką, której on nienawidzi. Osobą, o której rozmawiają jest Dagmara, którą mają namówić na wyjazd w jakieś miejsce. Ich plany się nie udają, a na prowincję ma przyjechać też delikatny i wymagający Filip, będący dla młodej kobiety księciem z bajki i przez to mający książęce oczekiwania (w tym sponsorowanie go, żeby byle jaką pracą się nie zhańbił). Po drodze dołączają też jego znajomi (Michał i Andżelika). Szybko okazuje się, że nuda na wsi im nie grozi. Zwłaszcza, że w domu dziadka i sąsiadki stało się coś dziwnego, co prowadzi do ucieczki mieszkańców do Utopców, zamieszkania w dawnym szpitalu psychiatrycznym słynącym z duchów i upiorów.
Akcja toczy się wokół zabobonów, ucieczki, pościgu, tajemniczego spadku, dziwnych zachowań mieszkańców prowincji. Codzienność bohaterów urozmaicą zabawne zachowania zwierząt i tubylców oraz nocne odgłosy oraz tajemniczego trupa, po którym pojawia się kolejny, bo denaci nigdy nie występują pojedynczo. Zwłaszcza, że gra toczy się o duże pieniądze, które sprawią, że zainteresowani nimi gotowi są na wszystko. Młodą bohaterkę bliscy ciągle będą zaskakiwać. I to nie tylko dziadek, który przychylnym okiem popatrzy na kobietę nazywaną przez siebie Loch Wyżnica, ale też matka, która porzuci ją na pastwę losu i narzeczony, z którego uciążliwości coraz bardziej będzie sobie zdawała sprawę.
Iwona Banach doskonale wyśmiewa cechy zabobonnych mieszkańców wsi. Obnaża pazerność, dwulicowość, którą są w stanie pogodzić z głęboką wiarą rozszerzającą się również na ludowe opowieści o straszydłach. To tego kreśli karykatury miejskich bohaterów, obdziera ich ze stereotypów, pokazuje, że pozory mogą mylić. „Klątwa utopców” to pełen prostego humoru kryminał, który uzmysłowi nam, że czasami możemy błędnie spostrzegać świat, a przewrócenie tego obrazu do góry nogami nie jest wcale takie złe. Do tego rewelacyjnie pokazuje zaślepienie osoby zakochanej, która jest w stanie niańczyć dorosłego chłopca w imię bycia z kimś w związku.
Książki Iwony Banach uwielbiam z kilku powodów: duża dawka śmiechu, łączenia ludzkiej zabobonności z chciwością, wątek kryminalny, romansowy oraz przerysowane postaci i uświadamiania jak bardzo stereotypy mogą nas wyprowadzić w pole. Każdą książkę pisarki pochłaniam jednego wieczoru. Po pierwszej lekturze, która tematycznie jest zupełnie inna od kolejnych wiedziałam, że na pewno sięgnę po następne. Za każdym razem mam sporą dawkę śmiechu. Nie zawiodłam się też na „Klątwie utopców", w której mamy dojrzałą bohaterkę planującą ważne wydarzenie w swoim życiu, ale wrzuconą przez bliskich w wir nadprzyrodzonych wydarzeń (zabobonność to temat który powraca w książkach Iwony Banach) mających miejsce w Utopcach – małej wiosce z jednym sklepem, kościołem i biurem detektywistycznym. Polska prowincja z typowymi bolączkami i impulsywnymi zachowaniami miejscowych. Wszystko dzięki znalezieniu zwłok pomocy kuchennej w spiżarni i pojawieniu się tajemniczych utopców.
Książka napisana lekkim językiem obfitująca w zabawne sytuacje, groteskę oraz ironię wyśmiewającą nie tylko prowincjonalne wady, ale pewien sposób przetrwania, zdobywania pieniędzy oraz żerowania na innych Wielkim plusem jest ciągłe dążenie do pokazania świata z dystansu, wykrzywienia go w lustrze literatury. Nie zabraknie tam również pięknego obrazu seniorów, którzy okażą się bardziej przebojowi niż młodym bohaterom może się to wydawać. Książkę polecam miłośnikom kryminałów okraszonych dużą dawką humoru.
Zapraszam na stronę wydawcy



czwartek, 21 września 2023

Eliza Mikulska "Pani bibliotekarka na tropie"


Często dążymy do tego, aby być tacy jak inni. Można zaobserwować społeczne dążenie do niewyróżniania się. Każdy, kto jest troszkę inny jest w pewien sposób wykluczany. Czasami sami unikamy kontaktów z ludźmi, aby nie poczuć rozczarowania. Boimy się też podzielenia się z bliskimi swoimi sekretami, bo nie jesteśmy pewni ich reakcji na te tajemnice. O takich problemach jest cykl „Zaczarowana Pani bibliotekarka” Elizy Mikulskiej.
Pierwszy tom to przede wszystkim opowieść o różnych odcieniach samotności i poszukiwania bliskości, nawiązywaniu więzi, wychodzeniu ze swojej skorupki. Główna bohaterka jest tu tytułową panią bibliotekarką – taką bezimienną, bez jakichkolwiek znajomości. Dowiadujemy się, że wszystko przez jej inność i wyróżnianie się na tle małej społeczności. Jest tak odmienna, że dzieci się nią straszą, mimo że nikt nie doznał z jej strony żadnej krzywdy. Powtarzane z ust do ust pogłoski sprawiają, że życie młodej kobiety toczy się wokół pracy i domu. Nie ma w swojej miejscowości żadnych znajomych. Nawet z dyrektorem biblioteki rozmawia wyłącznie na tematy służbowe, a ludziom przychodzącym wypożyczyć książki dobrze dobiera lektury. I można byłoby powiedzieć, że jest wrażliwą czarodziejką, przez którą biblioteka tętni życiem, bo ciągle ktoś ją odwiedza, aby oddać się przyjemności czytania. Jednak chłód jej błękitnych oczu i specyficzny kolor włosów sprawiają, że każdy utrzymuje dystans.
Pewnego dnia to wszystko się zmienia. Przychodzi nowa, kilkuletnia mieszkanka prowincji i dziękuje za dobór lektur do zadania domowego, bo dzięki temu wypadła najlepiej w klasie. W odruchu dziecięcego ciepła i życzliwości przytula kobietę, a ta mdleje. I właśnie to wydarzenie zmienia w jej życiu wszystko, bo mieszkańcy miasteczka dowiadują się o jej nietypowej alergii. Lekarz też zaleca odpowiednią terapię. I ona pewnie byłaby trudna, gdyby nie cierpliwość Oli, która z jakiegoś powodu lgnie do bibliotekarki. To właśnie prezenty od niej pozwalają bohaterce oswajać się z dotykiem. Kolejne etapy wychodzenia poza strefę swoich lęków pozwalają uporać jej się z dziwną chorobą. Z czasem dostrzega jak niesamowicie ważne jest posiadanie w swoim otoczeniu osób na których można polegać. Do tego zyskuje podmiotowość (staje się panią Anią, czy po prostu Anią), którą dzieci już się nie straszą, a ona zaczyna mieć coś w rodzaju nowej rodziny, która powstaje przez relacje emocjonalne, które są tu ważniejsze od więzów krwi.
W drugim tomie zatytułowanym „Pani bibliotekarka na tropie” dostajemy piękną kontynuację. W miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Spokojną codzienność burzy niepokojące zachowanie zwierząt, które stają się bardzo nerwowe. Coraz więcej rzeczy jest w mieście niszczone. Dochodzi nawet do odwołania zajęć w szkole. A wszystko przez to, że po mieście biegają żyrafy, zebry, a nawet dinozaur z muzealnej wystawy i stada zwierząt z ZOO. Zrozpaczony dyrektor muzeum prosi Anię i Juliana o rozwiązanie zagadki. Do akcji wkracza też Ola, którą przyjaciel zaczyna unikać i pani Wanda zaniepokojona zachowaniem swojego ukochanego kota. Sprawa pełna jest tajemnic i niewyjaśnionych zdarzeń. Analizowanie zdarzeń krok po kroku jednak doprowadzi bohaterów do rozwiązania zagadki. Czy to pomoże im przywrócić w miasteczku ład? Co przyczyniło się do zniknięcia muzealnej wystawy i dlaczego ożyła?
W pierwszym tomie Eliza Mikulska zabiera nas do świata osamotnionej bohaterki, która żyjąc wokół ludzi nie ma nikogo bliskiego, ale nie musi być to stan stały. Jej życie ulega przemianie dzięki stopniowemu mierzeniu się z lękami oraz uwalnianiu od dystansu. W drugim przyglądamy się zachowaniom ludzi. Pojawia się tu problem złego wpływu rówieśników, przywłaszczania sobie rzeczy, wykorzystywania ich w niewłaściwy sposób. Do tego pisarka bardzo trafnie pokazała zachowanie polityków skupionych na kreowaniu wizerunku, manipulowaniu ludźmi zamiast pomaganiu. Burmistrz miasteczka jest tu postacią, która dąży do ciągłego skupiania na sobie uwagi mediów, pokazywania go w dobrym świetle. Poza słowami nie jest w stanie nic zrobić.
Cykl „Zaczarowana Pani bibliotekarka" to historie skierowane dla młodych czytelników, ale uważam, że powinien sięgnąć po nią każdy, kto mierzy się z różnorodnymi lękami społecznymi, chce zdystansować się wobec politycznej propagandy, zastanowić się, jakie postawy społeczne są ważne. Pisarka zabiera nas do niezwykłego świata, w którym zwyczajność miesza się z magią. Do tego jest to bardzo poruszająca opowieść wprowadzająca w świat odmienności, pokazująca, że każdy jest ważny i na różne sposoby może pomagać. Do tego dostajemy piękne historie o tym, że każdy z nas może uczyć się od każdego. Dorosłych uczą dzieci, dzieci dorośli w różnym wieku. Kiedy ludzie są otwarci na innych przyjaźń nie zna wiekowej bariery. Ważne jest to, co łączy ludzi, wspólne cele oraz doświadczenia i pragnienia. Nie ma tu zadzierania nosa z powodu ukończenia określonego wieku czy ukończonej edukacji. Za to jest dawanie siebie innym, zarażanie ich pasją, zacieśnianie więzi, pomaganie sobie w trudnych chwilach i dawanie wsparcia. W przyjaźni wiek nie ma znaczenia.
W pierwszym tomie każdy rozdział otwiera i zamyka piękna i jednocześnie prosta ilustracja z kotem i stosem książek. W drugim mamy w tym zakresie większą różnorodność. Na rysunkach znajdziemy koty, ludzi, zwierzęta z muzealnej wystawy, akwarium itd. Nieco większa czcionka sprawia, że łatwiej jest tę książkę czytać osobom młodszym i mającym problemy ze wzrokiem. Do tego całą historie napisana tak, że bardzo przyjemnie czyta się ją na głos. Wykreowane przez pisarkę realia doskonale pobudzają wyobraźnię młodych czytelników oraz podsuwa nietypowe rozwiązania i bardzo różnorodnych bohaterów. Dostajemy cenną lekcję, że różnorodność jest piękna i ważna. Dzięki niej możemy się wzajemnie uzupełniać. Do tego w czasie lektury znajdziemy zwroty bezpośrednio do czytelnika, co zachęca do refleksji, rozpoczęcia dyskusji na określone tematy, ale też pojawią się rady, z których młody czytelnik dowie się jak ważne są emocje, że strach nie jest niczym złym, a szczera rozmowa pomaga rozwiązać wiele problemów. Jako cenione cechy pokazane jest tu tworzenie więzi, dbanie o bliskich, bezinteresowna pomoc. Z kolei gwiazdorstwo i manipulacja pokazane są w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie polubić bohaterów kierujących się nimi.
Zdecydowanie mamy tu ciekawą fabułę bogatą w ważne tematy społeczne. Z tego powodu cykl zdecydowanie należy do powieści moralizatorskich dla młodych czytelników, ale nie ma tu nadmiernego pouczania. Raczej oswajanie z różnymi problemami, wśród których ważnym jest życie w zgodzie ze sobą, swoimi talentami i bez zaniedbywania relacji z bliskimi:
"W życiu każdego najważniejsza jest równowaga .Wszystko ma swoje miejsce. Powinniśmy czasem w codziennym pędzie się zatrzymać i chwilę zastanowić nad tym ,czy sposób ,w który żyjemy ,nam służy".
Zdecydowanie polecam cały cykl.
Książka na stronie wydawcy




środa, 20 września 2023

Paweł Maj "Nikt'tu"


Zawsze najtrudniej przychodzi mi pisanie o książkach, które mnie zachwyciły. A kiedy są autorstwa osób, które cenię i sięgam po każdą ich książkę to mam wrażenie, że popadam w stan niemożności. Każdego dnia zabieram się za pisanie i za każdym razem dochodzę do wniosku, że nie dość dobrze zachęcam do sięgnięcia po nią. I wtedy odkładam, odkładam i odkładam. Mijają dni, tygodnie i przypominam sobie, że najwyższa pora w końcu napisać o tej książce. Zwłaszcza, że tak dobra, że patronuję. Ale znowu wpadam w pętlę niemożności, więc zapewniam Was, że „Nikt’tu” Pawła Maja jest fantastyczną książką, po którą powinien sięgnąć każdy, chociaż docelowym adresatem są młodzi czytelnicy. Mamy tu jednak pokazane całe mnóstwo postaw i problemów generowanych przez dorosłych. Warto sobie na nie spojrzeć z boku i przeanalizować własne relacje z własnymi dziećmi. A może jesteśmy dorosłymi, którzy nie przepracowali stosunków ze swoimi rodzicami? Każdy z tych powodów będzie świetny, żeby przeczytać „Nikt’tu”.
Na początku opowieści poznajemy każdego z bohaterów. Mamy tu piętnastoletniego Ola, którego rodzice postanawiają przeprowadzić się na prowincję i właśnie w czasie zmiany miejsca zamieszkania traci ojca i pełnosprawność, prawie osiemnastoletnią Ariel będąca najstarszą córką, wobec której rodzice mają duże oczekiwania i jednocześnie zaniedbują ją emocjonalnie skupiając się na młodszym rodzeństwie. Jest też Nina będąca studentką architektury. Każdy z nich znajduje w swoim otoczeniu dziwny kamień, z którego wydobywa się coś, co przypomina galaretę czy wędrujący kisiel i staje się przemieszczającą naroślą na ich ciałach. Okazuje się, że są to istoty z kosmosu i świetnie porozumiewają się telepatycznie między sobą i swoimi nosicielami. Do tego dzięki nim młodzi bohaterzy zyskują określone niezwykłe moce: mają niesamowitą siłę, mogą uzdrawiać i teleportować się. I kiedy już to wszystko wiemy okazuje się, że ku Ziemi lecą kolejne kapsuły z Nikt’tu. Problem polega na tym, że nie każdy przybysz ma dobre intencje. Aby ocalić planetę przed tajemniczą siłą bohaterzy muszą odnaleźć dobrych przybyszy i zjednoczyć się przeciwko złu. Czy wygrają wyścig z czasem?
Paweł Maj w swojej książce porusza wiele ważnych tematów społecznych. Zobaczymy młodych bohaterów, którzy mierzą się z wykluczeniem i przemocą, chociaż każdy z innym rodzajem. Olo z wielkiego miasta przeprowadza się na prowincję i w sumie miałby tu spokojne życie, gdyby nie to, że ojciec zginął w wypadku, w którym on stracił rękę. Niepełnosprawność staje się pretekstem dla szkolnych osiłków do prześladowania go i traktowania jak worka treningowego. Ari z kolei mierzy się ze złośliwością bliskich. Musi sprostać ich oczekiwaniom, być miła, grzeczna, zaangażowana w opiekę nad bliźniakami. Za brak posłuszeństwa jest bita. Nikt nie przejmuje się jej emocjami. Nina ma mobbingującego wykładowcę, który w czasie zajęć terenowych zmusza studentów do ciężkiej pracy w złych warunkach oraz często wypowiada się na temat różnych osób bardzo negatywnie. Zobaczymy jak otoczenie potrafi manipulować, osaczać i wpływać na samoocenę. Próby uwolnienia się od prześladowców okazują się możliwe tylko wtedy, kiedy dostaje się wsparcie. Tu jest nim pomoc „narośli” obcego, który obdarza bohaterów możliwością obrony oraz pozwala na zjednoczenie się.
Każda z postaci bardzo różnorodnie reaguje na kontakt z czymś, co staje się elementem ich ciała. Zobaczymy jak ważna jest otwartość, spokój oraz chęć uczenia się. Opanowanie umiejętności współpracy, wykorzystywanie wspólnej siły pozwala na wyzwolenie się, a także zawarcie ważnych znajomości. Paweł Maj pokazuje nam, że nie zawsze możemy liczyć na osoby z naszego otoczenia. Uświadamia czytelników, że w przyjaźni i miłości nie ma znaczenia wiek i zainteresowanie, ale to, co wzajemnie możemy od siebie dać innym i co inni nam dadzą. Położono tu duży nacisk na akceptacje siebie i innych. Tego młodzi bohaterzy muszą się nauczyć, bo otoczenie niekoniecznie wykształciło w nich te postawy. Do tego jest to fantastyczna opowieść w wierze we własne możliwości, wyzwalaniu się od osób przemocowych. Olo obroni się przed szkolnymi łobuzami, Ari ucieknie z domu, a Nina utemperuje złego wykładowcę. Paweł Maj nie piętnuje tu grup społecznych. Uświadamia jedynie, że w każdej możemy spotkać osoby dobre, otwarte, gotowe nam pomóc i takie, które zrobią wszystko, aby zaszkodzić. Pokazuje też, że unikanie osób stosujących przemoc nie zawsze przynosi zamierzony cel. Bywa, że wycofanie się daje im poczucie rośnięcia w siłę. Do tego zobaczymy jak niesamowicie ważne dla ofiary przemocy jest to, aby w chwili ataku dostać wsparcie od innych. Fantastyczna książka, w której mamy bardzo różnorodnych i wyrazistych bohaterów. Zdecydowanie polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy







Marek Szydlak "Nauka latania"


Wokół seksualności narosło wiele stereotypów. Prawdziwy heteroseksualny mężczyzna jest silny, przystojny, posiada męski zawód i potrafi poderwać wiele kobiet. Homoseksualizm za to kojarzy się z wszczepianym z ambony uprzedzeniem, że to dewiacja z wielkich miast. Tego typu osoby pokazywane są jako zepsute, bo maszerujące nago ulicami i wciągające w swoje upodobania dzieci. To, że taki wizerunek niewiele ma wspólnego z prawdą dla osób żyjących na prowincji często nie ma znaczenia, bo niezrozumiałą inność trzeba wykluczać i prześladować. Do świata takiej małej miejscowości zabiera nas Marek Szydlak w swoich książkach „W mojej krwi” i „Nauka latania”. Pierwsza zabiera nas do podwrocławskiej wsi, a druga na Mazury. W pierwszej poznamy nastoletniego chłopaka odkrywającego swoją seksualność, w drugiej mamy bohatera całkowicie świadomego swoich predyspozycji. Łączy ich prowincja. Hermetyczne środowisko, w którym się znajdują nie jest dobrym miejscem dla takich osób jak oni. Nawet bliscy nie okażą im zrozumienia i wsparcia. Z ich ust usłyszą wiele utartych hasełek zasłyszanych w kościele, do którego każdy poczciwy mieszkaniec musi chodzić. Właśnie tam kształtuje się wykluczający i piętnujący światopogląd. Problem ten jest tylko zarysowany dosłownie na jednej stronie, kiedy rozmówcy argumentują, że wiedzą lepiej „bo ksiądz w kościele tak powiedział”. A jak wyglądają realia?
W „Nauce latania” mamy trzydziestoletniego Kubę będącego gejem. Właśnie stracił wieloletniego partnera, którego bardzo kochał. Przeżywana żałoba zmusza go do opuszczenia stolicy i powrót do rodzinnej miejscowości na Mazurach, gdzie kilka lat nie był, a wszystko przez to, że rodzice nie mogli pogodzić się z jego orientacją seksualną i go wyrzucili z domu. Po śmierci ojca nie starał się odnowić stosunków z matką. Wizyta w czasie pogrzebu nic nie zmieniła. Dopiero śmierć ukochanego Mariusza, niemożność pozbierania się po stracie sprawia, że sprzedaje wspólne mieszkanie i wraca z całym dobytkiem na polską prowincję, gdzie wie, że będzie musiał się ukrywać ze swoją seksualnością. Zobaczymy, że nawet matka nie oszczędzi go i zasypie argumentami na temat tego, dlaczego powinien żyć inaczej. Trochę postawiony pod emocjonalną ścianę przez żałobę i łaknący nawet takiej wykluczającej relacji z kimś kogo uważa za bliską osobę zostaje. Tu jest wolny od szczęśliwych wspomnień o Mariuszu i rozpaczy, że tak szybko go stracił. Wchodzi za to do świata, w którym każdy wszystko o wszystkich wie. Nawet więcej niż sam zainteresowany. Mamy tu też historię nowej znajomości z młodszym bratem kolegi z klasy. Młody policjant może się okazać dobrym kompanem dopóki ich relacja nie staje się skomplikowana przez wkradające się nią pożądanie. I to nie tylko ze strony Kuby.
„Nauka latania” to bardzo realistyczny obraz polskiej prowincji. Zawsze, kiedy wydaje mi się, że w XXI wieku ludzie są bardziej tolerancyjni przypominają mi się rozmowy z osobami z miasteczka, z którego pochodzę i miasta, w którym mieszkam. Życie polskiej prowincji toczące się wokół prawd wygłoszonych z ambony jest pełne stereotypów i uprzedzeń. Marek Szydlak niesamowicie trafnie to zarysował hermetyczne środowisko i mentalność ludzi tam mieszkających. Widzimy motywacje, jakimi się kierują, wybory, jakie podejmują, jak niesamowicie bardzo dbają o pozory. Stosunki między mieszkańcami napędza zakłamanie i różnorodne interesy. Wchodzimy do świata układów, w którym władzę ma ten, kto ma pieniądze. Pisarz dosadnie pokazał też, w jaki sposób traktowane są osoby LGBT. Nie zabraknie tu prześladowania, poniżania, wykluczenia społecznego. Emocje bliskich są mniej ważne niż to, co wpoili im przedstawiciele instytucji religijnej, która sprawia, że każda odmienność seksualna od tej jedynej uznawanej przez Kościół jest wykluczana. To przez nią na osoby LGBT ludzie patrzą z pogardą i złością obwiniając o burzenie im znanego im świata. Strach przed innością napędza przemoc. Miłość zawsze w pewien sposób unosi nas nad ziemią, odrywa od przyziemnych problemów, które prędzej czy później dopadną nas zwłaszcza w społeczeństwie żyjącym uprzedzeniami.  Kuba dostanie na prowincji prawdziwą szkołę spadania, Adam będzie uczył się latania. Czy im się uda?
Można byłoby pomyśleć, że jest to historia nierealna, ale znam takich wiele z własnego otoczenia, widzę jak reagują małe społeczności. Nawet osoby po studiach mieszkające w małych miejscowościach powtarzają nietolerancyjne hasła jak mantrę, która miałaby ich zabezpieczyć przed zburzeniem ich wizji świata lub „zarażeniem” kogoś bliskiego.
Bardzo podoba mi się w książkach Marka Szydlaka, że pozwala spojrzeć na świat oczami swoich bohaterów, wprowadza czytelników w różnorodne emocje oraz pokazuje pragnienie miłości. Mamy tu bohaterów, którzy są tacy jak każdy inny: chodzą do pracy, płacą podatki, chcą cieszyć się życiem. A jednocześnie przez inną niż odgórnie przyjęta seksualność są wykluczani. Cieszy mnie to, że coraz więcej takich powieści powstaje. Uświadamiamy sobie wtedy, że życie osób LGBT mogłoby toczyć się wokół miłości i budowania związku i pielęgnowania go, gdybyśmy jako społeczeństwo nie chcieli mieć za wiele do powiedzenia, nie urządzali innym życia. Pokazuje też do jak wielu tragedii takie wtrącanie się może prowadzić. Pokazane w powieści Kruklanki to takie everyvillage, bo problem społecznego nadzoru jest obecny w każdej małej społeczności. Nie tylko w Polsce, ale wszędzie tam, gdzie do głosu dochodzą jakiekolwiek uprzedzenia kreowane przez religie powołujące się na tradycję i wolę bogów.
„Nauka latania” pozornie historia o miłości, ale w rzeczywistości jest to opowieść o złu, które może czaić się za każdym rogiem. Warto ją przeczytać i zastanowić się, czy takich realiów chcemy dla naszych dzieci, bliskich, znajomych. Ilu z nich ze strachu przed prześladowaniem się ukrywa i żyje w samotności? Polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy












wtorek, 19 września 2023

Po ślubie to można, czyli o tresurze społecznej


Ostatnio miałam okazję dużo rozmawiać z kobietami o ich ciałach, seksualności i płodności. No, cóż specyfika oddziału szpitalnego, w którym „wczasowałam”.
Zaskoczyło mnie szczególnie jedna rozmowa z osobą, która mogłaby pracować z niepełnosprawnymi dziećmi, ale nie będzie tego robiła, bo jest to wyczerpujące, a jednocześnie twierdzącą, że kobieta nie powinna mieć możliwości wyboru, bo przecież jak się na tę ciążę zdecydowała to powinna urodzić.
-A co jeśli się nie decydowała? Mogło zabezpieczenie nie zadziałać.
-Współżycie jest równoznaczne z decydowaniem się na dziecko.
-Czyli za każdym razem kiedy współżyjesz z mężem to świadomie podejmujesz decyzję, że chcesz dziecko?
-No nie. No, ale się zabezpieczam.
-Zabezpieczenie nie zadziała, badania pokazują, że twoje dziecko do końca życia będzie w ciężkim stanie. I co wtedy?
-No to wyjadę i usunę.
-A dlaczego nie miałabyś tego zrobić w Polsce? Dlaczego chcesz musieć wyjeżdżać? Dlaczego chcesz musieć przed kimś tłumaczyć się ze swojej decyzji?
-Ale to są inne sytuacje. Nie powinno być tak, że kobieta współżyjąca, co tydzień z innym na dyskotece może sobie zrobić aborcję.
-Jak często współżyjesz z mężem? Raz na tydzień czy częściej? Dlaczego kobieta, która jest sama nagle ma się wyzbyć swojej seksualności i potrzeb? W jaki sposób ślub czyni cię lepszą od tej kobiety szukającej kogoś na numerek w dyskotece? Czy gdybyś była samotna to od razu nie miałabyś popędu seksualnego?
-Bo tak się przyjęło, że jak jest ślub to można.
-A dlaczego się przyjęło? Komu na rękę jest taka kontrola kobiet?
-Przecież nikt mnie nie kontroluje.
-Jeśli nie możesz legalnie zdecydować o swoim ciele w Polsce to jesteś kontrolowana. Jeśli uważasz, że kobieta sypiająca z innymi na weekendowych dyskotekach jest gorsza od ciebie to jesteś kontrolowana i przez to pilnujesz się, żeby nie postępować właśnie w ten sposób.















Mika Modrzyńska "Cypek"


Ostatnio trafia do mnie bardzo wiele książek pokazujące trudne tematy, podsuwające wyzwania, z jakimi muszą się mierzyć ludzie w różnych czasach. Wędruję w czasie i przestrzeni, przyglądam bohaterom i ich reakcjom na różnorodne wydarzenia. Wśród wielu ważnych tematów nie brakuje też problemu chorób psychicznych, tego jak one wyglądają, jak one wpływają na innych członków rodziny. I tak jest właśnie w „Cypku” Miki Modrzyńskiej.
Akcję toczy się niecałą dobę. Każdy rozdział to kolejna godzina, która jest niczym stacja pozwalająca przyjrzeć się bohaterce swojemu życiu i emocjom oraz wyjaśnić tajemnicę sprzed roku. Razem z dwudziestodwuletnią Lidią wędrujemy przez różne miejsca, widzimy jej reakcje i zaskakujące zachowania. Wiele z nich początkowo szokuje. Z każdą stroną przybliżamy się do problemu, dowiadujemy się, co wywróciło życie głównej bohaterki do góry nogami.
Lidkę poznajemy, kiedy farbuje swoje długie włosy na niebiesko, a później je obcina. Szybko dowiadujemy się, że taki właśnie kolor i fryzurę miała jej siostra, która dokładnie rok temu popełniła samobójstwo. Strata Lusi, z którą była bardzo blisko wiąże się z intensywnym przeżywaniem żałoby. Nieradząca sobie z poczuciem straty Lidka rozstaje się z wieloletnim chłopakiem, odcina się od bliskich, ucieka w swój świat, w którym stara się przetrwać. Przytłaczające ją emocje utrudniają codzienne funkcjonowania. Zajęcia, które sprawiały jej radość stały się trudnym wyzwaniem. Czas też nie uleczył ran. Brakuje jej odpowiedzi na wiele pytań, wśród których pojawia się to jak bardzo do samobójstwa mógł przyczynić się narzeczony siostry.
Akcja toczy się tu pozornie w następujących po sobie godzinach, ale z licznych retrospekcji przyjrzymy się siostrom, ich relacji, stosunkom w rodzinie, a także tajemnicom, którymi rodzice nie podzielili się z Lidką. Próbująca zmienić swoją beznadziejną codzienność bohaterka na siłę poszukuje bliskości oraz nowych doświadczeń. Mamy tu zapijanie emocji, zawieranie przypadkowych znajomości, postępowanie wbrew sobie, targanie się z gniewem oraz bezradność wobec codziennych obowiązków. Pogarszające się relacje z innymi ludźmi sprawiają, że poza żałobą przeżywa też poczucie osamotnienia. Obwinianie innych o śmierć Lusi, poczucie niesprawiedliwości przytłaczają ją. Rocznica jest dobrym pretekstem do tego, aby na nowo intensywnie przeżyć stratę, poznać prawdę i dowiedzieć się, co skłoniło siostrę do tak drastycznego kroku. Odpowiedź może okazać się bardziej banalna niż bohaterka podejrzewa. Do tego każe jej zadać sobie pytanie o to, jakim cudem nic nie zauważyła i jak bardzo dziedziczne są choroby psychiczne. Przez tworzenie zawiłych relacji z bliskimi bohaterka wplątuje się w wiele trudnych sytuacji i niedomówień. To właśnie z tego powodu mamy okazję poznać jej byłego chłopaka, Floriana, który w ciągu roku też przeszedł sporą przemianę i mógł się nauczyć, że życie w związku to nie tylko narzucanie własnej woli, ale kompromisy i rozmawianie o emocjach.
Mika Modrzyńska w „Cypku” zwraca uwagę na to, że chorób psychicznych nie widać. Często depresja skrywana jest pod płaszczykiem przebojowości i humoru. Uświadomimy sobie jak przeżywanie żałoby może wpłynąć na więzi z bliskimi. Do tego pisarka pokazuje, że każdy nieco inaczej doświadcza poczucia straty. „Cypek” to opowieść o poszukiwaniu własnej drogi, godzeniu się z przemijaniem, uważności i empatycznego traktowania siebie oraz bliskich. Zobaczymy tu życie młodych ludzi pełne wyzwań, wątpliwości.
Mimo, że temat, po jaki sięgnęła autorka nie jest łatwy to w akcję wpleciono całe mnóstwo humoru. Ciekawe porównania i zabawne dialogi zdecydowanie dodają pikanterii oraz uświadamiają jak bardzo czasami skrywamy przed światem to, co przezywamy. Polecam!



Joanna Kuciel-Frydryszak "Chłopki. Opowieść o naszych babkach"


Kwestia miejsca kobiet w społeczeństwie jest niesamowicie ważnym problemem politycznym. Musimy przypominać jak wyglądały realia naszych babek, prababek i ich przodkiń. Zwłaszcza, kiedy w polityce do głosu dochodzą oszołomy chcące odbierać nam to, co przez sto lat kobiety wywalczyły.
Życie sprzed wieku nie było łatwe dla nikogo, kto nie należał do uprzywilejowanych klas. A tych było niewiele. Codzienność zwykłych mieszkańców Polski toczyła się wokół ciężkiej pracy i biedy. I nawet większa ilość pracy nie pomagała, a już na pewno nie była gwarantem posiadania domu, możliwości wyjazdu na wczasy. Wolne zdarzało się w niedzielę. Każdy inny dzień całkowicie wypełniony był trudną pracą oraz ciągłą walką z brakami, biedą, przez którą ludzie mieli tylko po dwa ubrania, jedne buty na kilkoro osób w rodzinie. Do tego dzieci bardzo wcześnie włączano do prac w obejściu, gospodarstwie, by później puścić w świat, aby nie były kolejną gębą do wykarmienia. Do drobnych prac potrzebne były kolejne. Robiono kolejne. Niewiele z nich przeżywało. Życia narodzonych nie traktowano poważnie. Śmierć czasami była ulgą, bo jedną osobę mniej trzeba było wykarmić.
Brak higieny, jakiejkolwiek antykoncepcji, głód przyczyniający się do śmierci i wycieńczającej dezynterii oraz chorób wynikających z niedożywianie. W takich realiach żyły kobiety, których los zależał od łaski ojców, mężów, braci i państwa, u którego trafili na służbę. Powszechne było zwalnianie dziewczynek z edukacji (ale to już po wojnie, bo przed wojną nie musiano starać się o zwolnienie), aby mogły zająć się domem i zarabianiem. Wiele nie potrafiło pisać, dużo skończyło zaledwie trzy klasy szkoły powszechnej. Ich nieco lepiej wyedukowani mężowie mieli osiem klas i możliwość zarabiania większych pieniędzy, ale nadal takich, przez które rodzina nadal żyła w ubóstwie.
Systemowe odcinanie od edukacji było uprzywilejowanym grupom na rękę. To właśnie ono zapewniało dostęp do niewolników, czyli osób pracujących bardzo dużo zaledwie za dach nad głową i resztki z pańskiego stołu. Ja te realia znam z opowieści babci, która na swój sposób dzielnie zmieniała wokół siebie świat. To jej jako córce przypadła rola opiekunki matki, to ona wychowywała dzieci i jednocześnie obrabiała pole, którego miała dość dużo jak na ówczesne realia i zwłaszcza w zderzeniu z tym, co pokazuje w swojej książce Joanna Kuciel-Frydryszak „Chłopki”. Mieszkająca w małym rolniczym miasteczku dawnym zaborze pruskim (Wielkopolska), z „dużą” ilością ziemi rodzina miała dobre warunki tylko dlatego, że dziadek chodził do pracy, a mógł to robić, bo skończył podstawową edukację. Mnie – z perspektywy dziecka mającego ten dostęp do nauki zapewniony -wydawało się to dziwne. A później dowiedziałam się, że osoba, która skończyła gimnazjum była uznawana za niesamowicie uczoną, a taka, która nawet nie potrafiła się podpisać nie była niczym zaskakującym. Ile znajomych moich dziadków nie potrafiło pisać? Tego nie wiem. Niestety szybko zapominamy o tym, co w naszej historii było złe i idealizujemy różnorodnych przywódców oraz rozwiązania. Nawet, kiedy to one doprowadziły do powszechnej biedy i upadku państwa, bo jego siła tkwi w tym, co może dać mu każdy obywatel. Mądre narody mają szansę na lepsze życie. Jak wielka jest to zależność i jak niesamowicie ważny jest dostęp do edukacji każdego uświadamiamy sobie czytając książkę Joanny Kuciel-Frydryszak.
Autorka zabiera nas do początków XX wieku. Przyglądamy się polskim wsiom. Szczególnie tym położonym na wschodzie z malutkimi gospodarstwami, większą biedą. Życie w zaborze rosyjskim nie było łatwe. Odbiło się też na warunkach, w jakich egzystowały kolejne pokolenia. Brak ogólnych rozwiązań społecznych niósł zniszczenie. Jeśli z tej perspektywy popatrzymy na powojenny komunizm to zobaczymy, że dawał on tym, z których zrobiono niewolników szansę na naukę, pracę i przetrwania. Kolejne pokolenie i ich dzieci mogą się dziwić temu jak wyglądała codzienność ich matek i babć, jak bardzo niewyedukowane były. I ten temat także jest w książce poruszony. Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o wyglądzie domów, wielkości gospodarstw, higienie, ciężkiej pracy u właścicieli ziemskich i w gospodarstwach księży. Obraz jaki pokazuje zdecydowanie odbiega od sielskości znanej z dzieł Mikołaja Reja czy Jana Kochanowskiego. Nie ma tam radości z patrzenia jak wszystko powoli dojrzewa, chodzenia na rybki, rozkoszowania się bzyczeniem pszczół w lipie. Za to jest wypatrywanie wiosny, aby nie umrzeć z głodu.
Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada jak od najmłodszych lat wprowadzano dzieci z pracę, przyzwyczajano do niej. I ja właśnie w takiej kulturze pracy zostałam wychowana. Każdy musiał czymś się zajmować. Nauka była czymś, co można było zrobić w doskoku. Na pierwszym miejscu były zwierzęta i ziemia, bo to one żywiły. Lektura uświadomiła mi, jak wiele rzeczy, które są mi bliskie i funkcjonują w moim słowniku mogą zadziwiać. Autorka porusza każdy aspekt życia ludzi wsi. Jest tu też miejsce na odrabianie, czyli pracę za wypożyczone narzędzia. Gdyby się za takie udostępnienie zapłaciło, byłaby to określona kwota. Kiedy w grę wchodziło odrabianie kończyło się ciągłym chodzeniem na cudze pole i pracą za darmo. Odmówić nie można było, bo skończyłoby się brakiem udostępnienia narzędzi, a brak czasu spowodowany odrabianiem to brak odpoczynku i możliwości zarobku, czyli samodzielnego kupienia przydatnych i potrzebnych narzędzi. Brak czasu na naukę to brak możliwości uniezależnienia się od niewielkiej ilości ziemi. I tak toczyło się życie na polskiej prowincji, na której edukacja była fanaberią, bo do przetrwania bardziej potrzebne były ręce do pracy i zapał niż myślenie i spędzanie czasu nad książkami. Takie podejście odbijało się na kolejnych pokoleniach. I to właśnie jemu zawdzięczamy czołobitną postawę wobec władzy współpracującej z Kościołem, który zapewniał trwałość układów społecznych. To właśnie przez tę przeszłość nie wykształcono w kolejnych pokoleniach postawy krytycznej i analizującej postępowania polityków. Świadomość tego może być wyzwalająca, bo pozwala popracować nad słabymi stronami. Do tego przypomnienie sobie sytuacji kobiet i dzieci sprzed stu lat zdecydowanie jest ważne w obliczu coraz większej ilości polityków bredzących o tym, że kobiety powinny mieć odbierane prawa i być częścią majątku mężczyzny, który kobiecej pracy nie doceniał dopóki kobieta żyła, a o jej śmierć było bardzo łatwo, bo umierały z niedożywienia, z powodu wycieńczenia ciążami i powikłań okołoporodowych.
Joanna Kuciel-Frydryszak bardzo pięknie opisuje biedę i ciasnotę, w jakiej Polacy żyli jeszcze sto lat temu. Kobieta traktowana jak darmowy niewolnik doceniana była dopiero, kiedy brakowało jej do pracy, ale i na to był sposób: szybkie znalezienie nowej żony, która wykona wszelkie prace i urodzi kolejne dzieci.
„Najlepiej ocenić się daje praca gospodyni, gdy jej zabraknie. Czy to w czasie dłuższej choroby, czy śmierci. Wtedy na każdym kroku odczuwa się jej brak: nie ma kto ugotować, umyć, obszyć i dojrzeć dzieci, przygotować strawę dla krów, trzody i drobiu, wydoić krowy, opleć ogród, zwiać zboże, obrobić len i utkać płótno. Więc biedny wdowiec poradzić nie może sobie inaczej jak ożenkiem, aby sprowadzić kobietę, która ład we wszystkim zaprowadzi".
Kobiety były traktowane jako towar, który można było sprzedać za ziemię lub zwierzęta staremu chłopu, żeby spełniały każde jego życzenie. I taki świat handlowania ludźmi, legalnego niewolnictwa marzy się tym, którzy chcą komukolwiek odbierać głosy i prawo do decydowania o własnym ciele i życiu. „ Chłopki” to niesamowicie ważna i poruszająca lektura, obok której nie można przejść obojętnie. Mamy tu wiele historii, które poruszą, a osoby mało znające realia wsi jeszcze sprzed pół wieku mogą być zszokowane. To, że nasze życie wygląda dziś inaczej zawdzięczamy wszystkim tym kobietom, które nie godziły się na takie nierówności. Lektura też pozwoli lepiej zrozumieć perspektywę patrzenia naszych babek i prababek, które wielu rzeczy się bały, bo na każdym kroku odbierano im wiarę w siebie i swoje możliwości. Świetna, pouczająca książka. Zdecydowanie polecam!