Etykiety

środa, 31 lipca 2019

Sławomir Kuźnicki "Kontury"


Sławomir Kuźnicki, Kontury, Szczecin, Bezrzecze „Forma. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy” 2018
Poezja zawsze w pewnym sensie jest zabawą słowem, znaczeniami, utartymi zwrotami, skojarzeniami. I właśnie to przebija z tomu Sławomira Kuźnickiego „Kontury”, w którym już pierwszy wiersz pt. „Biegnij” można czytać w różnych miejscach stawiając ciszę, podkreślając pewne połączenia: „dzień jak co dzień / martwy wieczór / w martwym mieście // wychodzę / na ludzi / nie ma czasu // prawda jest okiem”. Każde czytanie, osobista interpretacja nadaje utworowi innych znaczeń, co najłatwiej dostrzec w drugim wersie, które można ubrać w sens „Wychodzę na ludzi. Nie ma czasu” lub „Wychodzę. Na ludzi nie ma czasu”. To właśnie owo wykorzystanie wiersza wolnego do przekazania czytelnikowi tego, co poeta „chciałby powiedzieć” i co czytelnik „może odebrać”. Czytanie, stawianie znaków przystankowych, wyszukiwanie skojarzeń i zaskakujących połączeń oraz skrótów myślowych to narzędzia do przemycania określonego spojrzenia na świat, do którego nie sposób podejść z ironią i o którym nie da się mówić bez nawiązań do kultury i istniejących w niej symbolach, znaczeniach, dziełach. Takie podejście nie tylko od twórcy wiersza wymaga oczytania, spostrzegawczości, umiejętności nienachalnego wplecenia motywów, ale sprawia, że utwory stają się swoistym wyzwaniem dla czytelnika. Wchodząc w kolejne wiersze odczuwam pewnego rodzaju strach przed niemożnością znalezienia wszystkich sensów, a z drugiej strony radość obcowania z tekstem, który pozwoli na dużą swobodę. Przed takim wyzwaniem stanęłam w czasie lektury tomu „Kontury”.
Samo słowo, którym nazwano zbiór wierszy także pozostawia szerokie pole do popisu i interpretacji, ponieważ oznacza linię obwodzącą kształt czegoś. Tym czymś w tomiku jest nasze otoczenie, najbliższy świat, w którym wszystko zaczyna się i zdąża na południe, „wschód rozdmuchały media/ zachód nie istnieje (każdy to wie)/ a północ to pestka”. Podmiot liryczny w „Świnobraniu” będącym kwintesencją wyborów zwraca się do nas mówiąc „witamy w krainie w której/ im więcej ciebie tym mniej”, bo ważne są „bóg honor hipokryzja”. Bez tych składników nie sposób wspinać się po szczeblach drabiny, wygrywać wyścigi, które w ostatecznym osądzie nie są ważne.
Spora ilość wierszy zapożycza tytuły od znanych tekstów kultury. Pojawiają się rozprawy naukowe jak „O obrotach ciał niebieskich”, utwory biblijne jak „Pieśń nad pieśniami”, czy dzieł dramatycznych jak „Operetka”. Są też nawiązania do znanych tytułów: „Piękni trzydziestoletni” (nawiązanie do „Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłasko), „Złota czeska jesień” („Złota polska jesień” Juliana Tuwima), a także do badania ciała jak „Badanie drugiego dna oka”. Wiersze są krótkie, oszczędne, ale jednocześnie bardzo bogate w treści i sensy. Nakreślona wierszami rzeczywistość to świat ludzi samotnych, zabieganych, stosujących kulturową przemoc, w której jednostka jest ubezwłasnowolniona, mało istotna, wychowywana na opowieściach pełnych strasznych postaci, które mają przyjść i zabrać. Zabrać od czego? Zabrać dokąd? Takie tworzące poczucie bezsilności obrazy wyłaniają się z każdego wiersza. Człowiek – jako jednostka – może zrobić niewiele („robi swoje”) lub nic („i będziesz trupem/ i kompletnie cię nie będzie/ i po co ci to”).
Zrezygnowanie i wyhamowywanie, niemożność przekroczenia granicy i obijanie się o niewidzialną ścianę to odczucia towarzyszące czytelnikowi już od pierwszego wiersza, którego tytuł nie tyle zachęca, co rozkazuje: „Biegnij”. I czytelnik bierze rozbieg i rozbija się ma murze codzienności: „dzień jak co dzień / martwy wieczór / w martwym mieście”. Miało być szybko i energicznie, miał przebijać witalizm, a pojawiła się codzienność. Bezsens i zawieszenie skontrastowane z żywotnością, energią sprawiają, że dostrzegamy to przytłoczenie podmiotu lirycznego, któremu ktoś każe uczestniczyć w wyścigu, ale jak w filmie Alejandra Amenábara jest to wyścig bezsensowny, ponieważ podmiot jest sam i nie ma, z kim się ścigać. To z kolei przywodzi na myśl eksperyment myślowy Hilarego Putnama, w którym całość doświadczeń to samotne odbieranie wrażeń i to nie przez ciało tylko przez mózg umieszczony w słoiku i poddawany bodźcom elektrycznym tworzącym złudzenia obrazów i doznań. Motyw ten coraz częściej powraca w sztuce i wydaje się obecny także i tu. Krótkie impulsy, krótkie utwory i zwięzłość obrazów są niemal jak przebłyski świadomości skaczące od doznania do doznania, w którym nie ma nic z hedonizmu. Bliżej w nich do cierpienia, poczucia niesprawiedliwości, odczucia przemijania. Kolejne przeskoki w tematach sprawiają, że uchwycono wiele tematów ważnych w życiu: miłość, prawda, ironia, polityka, zabawa językiem, wychowanie, przyjaźń, socjalizacja, przemoc kulturowa. Wiersze są pewnego rodzaju konturami tego, co każdy z nas może przeżyć. Nie ma tu konkretnych doświadczeń tylko uniwersalne, pobieżnie naszkicowane zjawiska „dla twojej wiedzy / dla mojej przyjemności”. Jaka wypływa wiedza z takich ogólnych konturów dostrzeżonych zjawisk? Może to odkrywanie ich i dostrzeżenie, że jednak nie jesteśmy samotni, że łączy nas coś z Bliźnim. Czy przyjemność polega właśnie na nawiązywaniu tej nici poczucia współdzielenia spostrzeżenia?
Tom Sławomira Kuźnickiego jest zgodnie z jego zaleceniem oszczędny w słowa „oszczędzajcie na każdym/ niezbędnym słowie”. To dążenie do minimalizmu sprawia, że widzimy lekki zarys i pustkę, którą on wypełnia. Mamy wrażenie, że każdy wiersz to powściąganie żywotności i nakierowywanie jej ku przemijaniu, odczuwaniu bólu z tego powolnego mijania, niemożności wyzwolenia się z narzuconej roli społecznej. Pozostaje w codzienności robić swoje. Nawet jeśli to przeszkadza w biegu, realizacji większych ambicji, bo przecież trzeba żyć, a życie wymaga nakładów, zdobywania środków, pokonywania życiowych przeszkód, na co warto mieć zaoszczędzone siły, bo życie trzydziestolatka nie jest łatwe, ponieważ pojawia się w nim kredyt, konieczność utrzymania rodziny, odpowiedzialności za siebie i innych, zmaganie się ze samotnością, powściąganie młodzieńczych marzeń, które od czasu do czasu dają o sobie znać: „z tym koksem / dalej po bandzie / sobie na pohybel”. I kiedy już nabieramy rozpędu znowu zderzamy się ze ścianą codzienności, w której bohater znów „robi swoje – / trzyma się kurczowo” i nie wychyla żyjąc w przekonaniu, że w tej rutynie „gdzieś tam musi być głębia – / przynajmniej jej fasada”. I czytelnik musi w tomie znaleźć głębię swojej codzienności, pochylić się nad nią, wyciągnąć wnioski czy rutyna jest dobra.






Bogusław Kierc "Notesprospera"


Bogusław Kierc, Notesprospera, Szczecin, Bezrzecze „Forma, Fundacja Literatury im. Henryka Berezy” 2018
Jedne dzieła przepływają obok nas, inne wrastają w nasze życie. „Burze” Williama Shakespeare’a to jedna z tych sztuk, która ciągle budzi dyskusje i nie jest jednoznacznie odczytywana. Główny bohater tej sztuki to Prospero i to w kontekście jego postaci trzeba odczytywać dzieło Bogusława Kierca, który wielokrotnie powraca myślami do źródła stającego się inspiracją ze względu na konieczność odegrania roli. Motywy ze sztuki stają się pretekstem do rozmyślań o kulturze i jej roli jako czegoś zasłaniającego.
Prospero to w sztuce Williama Shakespeare’a prawowity książę Mediolanu. Jego brat, Antonio, wspomagany przez Alonsa, króla Neapolu pozbawia go tronu. Zdegradowany władca wraz z córką Mirandą zostaje wyprawiony w morze, aby się ich pozbyć, ale Neapolitańczyk Gonzalo w sekrecie zaopatrzył łódź w wodę i książki. Wygnańcy trafiają na wyspę, gdzie spędzają dwanaście lat, gdzie Prospero, dzięki swoim umiejętnościom magicznym uwalnia ducha Ariela, uwięzionego przez wiedźmę Sykoraks w pniu drzewa. Uwolniony duch staje się sługą swojego wyzwoliciela.
Przed przybyciem Prospera i Mirandy na wyspę jedynym jej mieszkańcem był Kaliban, syn wspomnianej wiedźmy. Kiedy wygnańcy trafiają tu zostają przez niego oprowadzeni po wyspie, za co odwdzięczają się ucząc go języka i religii. Stosunki psują się, kiedy Kaliban próbuje zgwałcić Mirandę. Ojciec dziewczyny więzi sprawcę w jaskini.
Akcja rozpoczyna się, kiedy w pobliżu wyspy, na której przebywają rozbitkowie przepływa statek. Płyną na nim Antonio, Gonzalo oraz Alonso wraz z synem Ferdynandem i bratem Sebastianem. Prospero wywołuje burzę, która sprawia, że statek ulega katastrofie, a jego pasażerowie bez większych obrażeń trafiają na wyspę, na której – na polecenie Prospera – Ariel manipuluje rozproszonymi po wyspie rozbitkami. Przy pomocy czarów Ferdynand i Miranda zakochują się w sobie, młodzieniec zaś staje się posłuszny czarodziejowi, aby uzyskać rękę jego córki. W kolejnym epizodzie Kaliban wraz z dwoma pijakami ze statku podejmuje próbę zamordowania Prospera i przejęcia władzy na wyspie. Trzecim elementem fabuły jest plan zamordowania Alonsa przez Sebastiana i Antonia, dzięki czemu Sebastiana ma zostać królem. W scenie finałowej wszyscy spotykają się i – jak w greckim dramacie – rozpoznają. Prospero przebacza Alonsowi i planuje wspólny powrót do Włoch. Tak bogate doświadczenia bohatera, jego umiejętność zdystansowania się do krzywd w imię powrotu do ludzi sprawiają, że książę staje się idealnym punktem wyjścia do rozważań o życiu.
„Notesprospera” to krążąca wokół Szekspirowskiej „Burzy” trójdzielna konstrukcja poetycka. Dwutorowe rozważania w postaci wierzy przedzielono obszernymi wyjaśnieniami autora, dzięki czemu łatwiej jest czytelnikowi wejść w intelektualno-duchowy dziennik krążący wokół Prospera, który staje się pretekstem do rozważań o wolności woli, seksualności i nagości oraz wyrażanej w ten sposób tożsamości, relacjach człowiek – aktor, postać – odtwórca, człowiek – Bóg, młody stary w kontekście fenomenu lalki w teatrze. Punktem wyjścia do tych przemyśleń jest zaproszenie i przygotowanie się do wcielenia się w rolę Prospera w „Burzy” reżyserowanej przez Annę Augustynowicz. To w autorze-aktorze wywołuje skrajne odczucia, ponieważ „Prospero jest moim osobistym mitem”. Owo utożsamianie jednak nie polega na identyfikacji z postacią, ale przeżyć związanych przez kontakt z tekstem, uwalnianie się od osobistych codziennych nawyków. „Prospero jest rolą – nie mną, ani nie moją maską (w sensie persony). Jest rolą, która mnie demaskuje, ale i ja, grający tę rolę, czy raczej – grający w tę rolę, zatem grający Prospera, demaskuję to, co w tekście zostało zakryte (ukryte), czy - «się zakryło (ukryło)». Często przez sam mechanizm języka, przez rutynę, przez uzus tradycji…”.
Gra aktorska pokazana jest tu jako odsłanianie, dekonstruowanie zastanych wzorców odtwarzania roli, oczyszczanie z tego, co język  przez swoją niejednoznaczność, nie przyległość do świata – ukrywa, bo – jak zauważa autor – każda wypowiedź właśnie przez to, że jest wypowiedzią coś zakrywa. Bogusław Kierc zadaje tu sobie pytanie, które w filozofii ciągle powraca od czasów starożytnych: „Czy możliwe jest gołe mówienie, mówienie gołymi słowami, takie, jakie zdarza się dzieciom albo osobom słabo znającym język obcy?” i jednocześnie sam szybko na nie odpowiada: „Wiem, że nie”. Ale jakaś nadzieja pozostaje i pozostają pytania dotyczące związku mowy z kulturą, początków jej powstania i wpływu na nasze życie.
Pojawia się tu też refleksja nad mocą języka. Sięgające do czasów przedchrześcijańskich wierzenie, że wypowiedziane nabiera siły. Jeśli spojrzymy na obecność tego przekonania w tekstach kultury to zauważymy, że jest ono nie tylko w Starym Testamencie, ale i w różnorodnych mitologiach. I właśnie ta wiara w moc sprawczą słów każe Kalibanowi i Prosperowi słownie życzyć sobie wzajemnie okrutnych mąk, które wraz ze słowami pojawiają się i gnębią adresata. „Wydaje się, że język zaklęć i przekleństw należy do gołej mowy, do mowy pierwotnej”. Wypowiedziane nabiera znaczenia, a to czego nie powiemy nie istnieje – zupełnie jak w „Kratylosie” Platona czy „Biblii”. Dopóki nie wypowiedziano słowa rzecz nie istniała: „Na początku było Słowo (…) Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1, 1-3).
Przygotowanie się do roli to ucieczka do samotni, własnej wyspy mieszczącej się na dziesiątym piętrze hostelu, gdzie w „apartamencie” może obserwować miasto z wysoka, oswobodzić się z ubrań. Jednak to uwalnianie nigdy nie dzieje się bez skrępowania: „Bywa, że przyłapują mnie takiego lustrzane drzwi szaf. Kłopotliwość zerknięcia na sobowtóra dolega dwojako: peszy mnie ta chwilowa obecność drugiego nagusa, a zarazem sprawia wrażenie jego przybycia z zaświatów, albo – zza światów”. To staje się punktem wyjścia do rozważań o znaczeniu odzienia i nagości w przestrzeni publicznej, sztuce, ale też pewnym sensie i religii. Zmusza też do refleksji nad obnażaniem z zasłony, jaką tworzy język.
Wiersze i przypisy stanowią tu swego rodzaju autonomiczne części. Mogły ukazać się w dwóch oddzielnych książkach, ale ukazały się w jednej i pięknie wzajemnie się uzupełniają, wypełniają pustki, obnażają i z ciekawością dotykają tabu. „Notesprospera” Bogusława Kierca to wycieczka po kolejnych maskach pojawiających się w dziele Shakespeare’a. Są one pretekstem do patrzenia na Ja przez ich perspektywę. Kolejni bohaterowie to opisy kolejnych fascynacji, w których młodość, płeć i nagość odgrywają duże znaczenie ze względu na tabu i intymność, której najwyższym wyrazem jest spotkanie się w akcie seksualnym. Ja wychodzące naprzeciw Innemu to Ja uprzedmiatawiające się, odgrywające rolę jak w teatrze, traktujące siebie jak lalkę. A to z kolei stanie się pretekstem do podjęcia tematu oglądania, podglądania, fascynacji obnażania: i tego cielesnego i duchowego. Bogusław Kierc swobodnie krąży wokół tych tematów przypominając dzieła, w których te motywy się pojawiają. Jego rozważania to dążenie do zadawania pytań, zachęcanie czytelnika do zdziwienia światem.

wtorek, 30 lipca 2019

Piotr Kępiński "Po Rzymie. Szkice włoskie"

Piotr Kępiński, Po Rzymie. Szkice włoskie, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2019
Podróże kształcą, ale też jednocześnie pozwalają na wiele spraw spojrzeć z dystansem, czasami cynizmem i humorem, pomagają dostrzec uroki i wady odwiedzanych miejsc. Zwłaszcza, kiedy wędrówki zamieniają się w kilkuletnie mieszkanie. Do tego w Rzymie, mieście uchodzącym za kolebkę naszej cywilizacji, synonim ładu, zorganizowania, piękna, przepychu, bogactwa zabytków, perfekcji. Z bliska jednak nie wygląda on tak pięknie jak w przewodnikach. Znowu zawaliła się kamienica, znowu w Tybrze płyną śmieci, znowu ulice śmierdzą i drżą i znowu musimy patrzeć na brzydkie kontenery na śmieci oraz ustawione wokół nich śmieci. Wielkie żelazne skrzynie przypominające te, które na polskiej prowincji nie dziwią nikogo. W Rzymie też nie, ale kontrastują z zabytkami.
Zabrudzony, wielokulturowy Rzym wyłania się z każdej strony książki Piotra Kępińskiego. „Rzym to dzisiejszy włoski brudas, który jeszcze długo nie umyje rąk i będzie błądził po omacku w poszukiwaniu lepszych czasów”. Nie jest to miasto znane z opowieści, reportaży zachwyconych podróżnych. Autor to obserwator wnikliwy, zakochany i często rozczarowany, wytykający błędy i bolączki, pokazujący paradoksy życia w tym legendarnym mieście, w którym z jednej strony co jakoś czas odkrywa się kolejne zabytki, a z drugiej tym odkrytym pozwala się na degradację, bo przecież brakuje środków, a do tego zabytków i tak jest dużo, więc kto by dbał o jakiś kolejny. Inną bolączką wydaje się tu samowolka budowlana i moda na lofty. Rzym się wali. I właśnie w kontekście owego brudu i upadku tytuł książki jest wymowny.
„Po Rzymie”, czyli po owej wielkości, o której uczymy się w szkołach, po dobrej organizacji, świetności, solidności. Mityczny obraz upada wraz z wejściem w ulice miasta, przyjrzeniu się mu. „Po Rzymie” to też wędrówka po różnych regionach Włoch, pokazanie jej kontrastów, regionalnych paradoksów. Eseje Piotra Kępińskiego to przede wszystkim jego wewnętrzna wędrówka po miejscach, poszukiwanie analogii, hermeneutyczne spojrzenie połączone z dekonstrukcyjnym spojrzeniem, każącym mu porównać miasta w innych europejskich krajach uchodzących za uosobienie porządku czy pięknych zapachów. Na tle innych Włochy nie wypadają tak źle, bo jak zauważa eseista: „Europa zawsze była brudna i zawszona”. A co zrobić z piętrzącym się kiczem, straganami z chińszczyzną? Nic. O sycylijskich sprzedawcach pisze: „Oni – jak się zdaje – realizują z zapałem zamówienia turystów i dają Niemcom, Anglikom i Francuzom, to co oni chcą widzieć w swoich domach”. A przecież nie zabronimy kupowania tandety, przecież nie nakażemy uważniej przyglądać się zabytkom, kiedy oni potrzebują brudniejszego krajobrazu, by mogli lepiej poczuć się we własnych domach. Włochy są takie, jakie chcą je widzieć inni.
„Po Rzymie. Szkice włoskie” to nie tylko opowieści o Rzymie i Włochach, ale i Europie i jej bolączkach, kompleksach, uprzedzeniach. W tle różnych odczuć przewijają się obcokrajowcy, uchodźcy i propaganda, którą weryfikuje trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Piotr Kępiński jest surowy, brutalny, ale też życzliwy, otwarty. Jego szkice to pewnego rodzaju otwieranie się na inność, poznawanie jej, ciekawość, której efektem jest książka pokazująca zalety i wady miejsca. Nie dostajemy do rąk barwnego przewodnika pełnego zachwytu i wymuskanych zdjęć pięknych zabytków uchwyconych tak, aby nie było widać walających się po ulicy śmieci. Dostajemy opowieść o brudach walających się przed muzeum, bezdomnych śpiących na ulicy, kierowcach rozjeżdżających osoby siedzące na krawężnikach, dążeniach separatystycznych, życiu mitem mafii, której podporządkowanie się bywa sposobem na przetrwanie i ustawienie się.
Obrazy Piotra Kępińskiego są bardzo sugestywne. Czytając wydaje nam się, że wchodzimy we włoskie uliczki i czujemy się jak u siebie. I nawet krajobraz staje się bliski, bo i śmieci u nas sporo, i kolejni politycy nie dość dbają o dziedzictwo, i ruin, które mogłyby być pięknymi zabytkami u nas sporo. W opowieściach autora czułam się jak u siebie, bo Dolny Śląsk usłany jest pałacami, które można by odremontować, ale środków brak, prywatnych inwestorów także. I to co minione niszczeje. Do tego pojawiają się tu opowieści o trzęsieniach ziemi, walących się budynkach, zamierających miastach, ludziach wyrwanych z prowincji. I to też jest bardzo polskie, bo i u nas i tam w małych miastach nie ma pracy dla ludzi wykształconych i dla tych, którzy chcą żyć lepiej. Są też wstrząsy na Śląsku, walące się na prowincji domy. Pozostaje wędrówka do dużych miast, w których kamienice bywają równie niebezpieczne jak we Włoszech, przemycanie regionalnej kultury do wielkich ośrodków miejskich i ciągłe przenoszenie się w dni wolne od pracy na prowincję wolną od turystów i miejskiego zgiełku, zbyt dużej ilości budynków, za małej ilości zieleni. „Dzisiaj beton skruszał, w miejscu przystani – pustka, w rzece puste plastikowe butelki, papiery i bezdomni o śniadych twarzach łowiący ryby”. I chwasty zastępujące wypielęgnowaną miejską zieleń. Codzienność w wielkich miastach bywa hałaśliwa, przepełniona muzyką, tańcem, sztuką obecną na ulicy i – paradoksalnie – przez tę ulicę niszczoną. Zwłaszcza, kiedy nie zawiera pierwiastka włoskiego, jakim może być tylko pochodzenie twórcy dzieła. I to sprawia, że nawet złodzieje działają tu irracjonalnie: chętniej kradną to, co włoskie. Nawet jeśli tanie i kiepskie to i tak ma większe powodzenie, jeśli tylko zostało stworzone przez rodowitego Włocha. A u Piotra Kępińskiego – jako tego obcego – owi obcy właśnie wplątują się w tok jego opowieści, przemyślenia dotyczące miasta i kraju, zmian zachodzących, wyzwaniach, jakie stawia każdemu z nas życie i konieczność radzenia sobie poza granicami oraz we współpracy z obcokrajowcami. Mimo tego obdzierania z mitycznej piękności z esejów wyłania się życzliwość autora do miejsc, które odwiedził i ludzi, których spotkał. Jego spacer po Włoszech to próba zrozumienia innego, jego nawyków i niechęci do świata, przy jednoczesnym dążeniu do otwartości na obcych, którzy przecież zostawiają tu swoje pieniądze i dają ludziom pracę.
„Włoch zawsze jest dumny. Może być biedny jak mysz kościelna, może mieć rozsypującą się chałupę, może mieć emeryturę śmieciową i śmieciowe życie, ale dumny będzie jak król, a jeżeli będzie to Włoch z południa, to jego duma będzie jeszcze większa niż duma Włocha północnego”. Duma jest pomimo wszystko: pomimo ułomności i historii, o których możemy przeczytać w przywołanych przez Piotra Kępińskiego książkach Eleny Ferrante, włoskiej pisarki znanej z powieści z cyklu „Genialna przyjaciółka”. Polski eseista pokazuje jak ta wydająca pod pseudonimem swoje dzieła autorka pokazuje włoskie bolączki. I właśnie dlatego woli się nie ujawniać, bo co innego być docenianą, a co innego piętnowaną przez opisanie przeszłości sąsiadów. Opisy realiów społecznych z drugiej połowy XX wieku zabierają nas w świat refleksji politycznych, mechanizmów historii i przyczynianiu się małych ludzi do wielkiego zła. W tle faszystowska przeszłość z całym jej piekłem, o którym nie można pisać podając konkretne nazwiska, bo poza obrazą nie otrzyma się żadnej refleksji,bo miejscowi i tak już wybaczyli, bo każdy ma inne grzechy a sumieniu i personalne wytykanie mogłoby przynieść inny niż zamierzony efekt, a przecież Ferrante głównie chodzi o zastanowienie się, dostrzeżenie, że dzieci widzą dużo więcej niż myślimy, że chłoną zło, które im podsuwamy. Kępiński podkreśla „Ferrante mówi niemal wprost: za pięknymi choć nadkruszonymi neapolitańskimi fasadami kryją się trupy przeszłości i teraźniejszości”. Tylko od żyjących zależy czy trupy będą pojawiać się nadal, czy mafia będzie miała wielkie znaczenie, czy radykalizacja w prawą stronę rozkapryszonych dzieciaków żyjących z tego, czego dorobili się ich przodkowie w czasie faszyzmu doprowadzi do kolejnego zła.
Poza Rzymem Piotr Kępiński zabierze nas w podróż po Sienie, Neapolu, Wenecji, Florencji, Turynie, Taorminie, Abruzji, Sycylii. Każde z tych miejsc jest kolejnym przystankiem w czasie wędrówki autora po kraju. Zobaczymy tu kontrasty krajobrazów, uświadomimy sobie bogactwo i istniejące od czasów starożytnych różnice, które mimo upływu czasu ciągle są widoczne. Każde z tych miejsc ma nie tylko swój dialekt, ale i wystrój. Nie zabraknie też wątków historycznych, pokazania jak antysystemowa i antyporządkowa postawa ludzi przyczyniła się do skuteczniejszego bombardowania włoskich miast w czasie II wojny światowej.
Piotr Kępiński w swojej książce wydaje się płynąć przez Włochy. Bardzo swobodnie i z wielką wprawą wędruje od miejsca do miejsca, wyszukuje podobieństw, kontrastów, pokazuje bolączki, uświadamia nam, że Włochy nie są w nich odosobnione, a jednocześnie podkreśla, że te konkretne są nierozerwalnie związane państwem kontrastów, do którego wkrada się postęp w postaci światłowodów, ale uliczki nadal są wąskie jak przed trzema- czterema wiekami. Niby powstają nowe budynki, ale ciągle więcej jest tych starych, które wyglądają jak kartonowe makiety, które przy każdym wstrząsie mogą się zawalić. I tylko starożytne budowle wydają się być niezniszczalne. Ale to pozór, bo i one niszczeją ulegając brutalnemu zębowi czasu.
Całość lekka, interesująca i bardzo wakacyjna. Niedługie eseje to kolejne odsłony, na które można spojrzeć jak na kolejne dni wycieczki. Do tego lektura pouczająca, skłaniająca do refleksji. Zdecydowanie polecam.