Etykiety

wtorek, 30 sierpnia 2022

Zuzanna Arczyńska "Wroni szept"


Spotkanie z twórczością Zuzanny Arczyńskiej było dla mnie bardzo wielkim zaskoczeniem. Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy sięgnęłam po jej książki wiedziałam, że będę wypatrywała każdej kolejnej napisanej przez nią powieści. „Odzyskane dzieciństwo” i „Dziewczyna bez makijażu” stały się początkiem mojej wielkiej miłości do twórczości autorki. „Niania lekkich obyczajów” przekonała mnie, że Zuzanna Arczyńska nie da się łatwo wcisnąć w szablony, zaszufladkować swojej twórczości. Obok romansów, obyczajówek znajdziemy komedie oraz kryminały. Pisarka zdecydowanie lubi zaskakiwać swoich czytelników i zarażać niesamowitymi pokładami pozytywnej energii, bo nawet o sprawach trudnych pisze w sposób bardzo pozytywny, pokazuje nieszablonowe podejścia i kreuje bohaterów z niesamowitym pokładem energii, wyrazistymi charakterami. We „Wronim szepcie” jest tak samo.

Do świata bohaterów wchodzimy, kiedy Beata szuka swojego miejsca po zakończeniu wcześniejszego śledztwa. Czuje, że brakuje jej celu w życiu oraz nie do końca jest usatysfakcjonowana zakończeniem śledztwa. Do tego nie ma partnera i popada w codzienną nudę, pewnego rodzaju frustrację. Ten stan przerywa telefon od kuzynki. Alina dzieli się z nią niesamowitą historią wakacyjnej miłości. Dzięki niej poznajemy pikantny i zaskakujący romans między opiekunem kolonii i nauczycielem, a pielęgniarką która jedzie nad morze pracować w szkole jeździectwa. Przypadkowe spotkanie rozwija się w zaskakującą znajomość. Pewnego dnia wszystko kończy się nagle: młody mężczyzna znika. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zostawił wszystkie swoje rzeczy w domku letniskowym i jego telefon został wyłączony. Alina pomocy szuka u Beaty, która do całej akcji wciąga Marka Piątka.

Znajomy z policji też nie jest w najlepszym stanie i humorze. Wspólny wyjazd ma wprowadzić w ich życiu wiele zmian. Do tego ten nietypowy duet będzie mógł działać nieszablonowo. Wyjazd z Sulęcina nad morze wprowadzi w życie bohaterów wiele więcej zmian niż są w stanie przewidzieć. Po raz kolejny przekonujemy się, że praca w policji przynosi wiele niebezpieczeństw. Do tego nie wszystko kończy się tak jak byśmy tego oczekiwali. Zwłaszcza, że powracają dawne historie, niedokończone sprawy.
„Wroni szept” to autonomiczna historia, którą można traktować jako kontynuację „Mimozowych pól”, ponieważ częściowo pojawiają się znani bohaterzy i wątki z poprzedniej książki, ale znajomość jej nie jest wymagana. Jeśli szukacie historii o żywiołowych bohaterach, ze świetnie napisanymi scenami seksu to zdecydowanie polecam. Zwłaszcza, że między bohaterami mocno iskrzy. Do tego pisarka porusza wiele ważnych wątków: jest tu zarówno spojrzenie na patologiczne matki, jak i patologicznych ojców (głupota nie ma płci). Pojawia się też motyw sekty, wykorzystania seksualnego, okaleczania, rozdwojonej osobowości, odpowiedzialności za dzieci, alkoholizmu, a nawet kanibalizmu. Mamy tu też pościgi, porwania i pokazanie, że na dobrych przyjaciół zawsze można liczyć.

Jeśli jesteście przed lekturą „Mimozowych pól” i zastanawiacie się, czy sięgnąć po tę książkę to zdecydowanie polecam razem z „Wronim szeptem”. W pierwszym tomie przygód Czarnej i Piątka przekonamy się, że w wykreowanym przez Zuzannę Arczyńską świecie nic nie jest takie, na jakie wygląda. No, może rozkładające się trupy są właśnie trupami, ale dopóki ktoś żyje to niestety gra swoje role. Pół biedy jeśli na celu ma szerzenie dobra. Gorzej, gdy próbuje zapanować nad określonym obszarem wpływów, a ścielące się na jego drodze trupy to tylko środek do osiągnięcia celu. Co wspólnego z wielkim przestępczym światem może mieć prowincjonalna policja, której bliżej do drogówki niż do kryminalnej? Przede wszystkim miejsce znalezienia dwóch trupów dzięki staruszce, która nie chce znaczyć swoim psem przyblokowych trawników i udaje się na spacer aż na mimozowe pole. Jak to się stało, że wcześniej ów zwierzak nie wywęszył ciał? A może wywęszył, ale były w zbyt dobrym stanie, aby pokazać je swojej pani przynosząc kawałek… Niewinny spacer z początku „Mimozowych pól” zmienia się w poważną akcję śledczą, która przyniesie wiele momentów zwrotnych, chwil zadumy, będzie targała emocjami czytelnika. Do tego mamy tu sporą ilość otwartych wątków, które znalazły zakończenie we „Wronim szepcie”, po którym także możemy oczekiwać kontynuacji.

„Mimozowe pola” były debiutem kryminalnym Zuzanny Arczyńskiej, która zasłynęła z kilku powieści obyczajowych poruszających trudne tematy: domów zastępczych , prostytucji i paru innych, pobocznych, ale bardzo życiowych. I tak jest też w tej najnowszej powieści, która pozornie zaczyna się niewinne: jakieś tam postaci tuż przed wschodem słońca buszują po polu. Porzucamy ten skrawek ziemi i udajemy się pod typowo polskie bloki, gdzie właściciele psów znaczą trawniki, bo przecież duma im nie pozwala na posprzątanie po pupilu. „Wroni szept” to świetna kontynuacja, w którym początek ma całkowicie inny klimat. Mamy tu po raz kolejny ostre wejście, ale bardziej romansowe. Z niej przechodzimy do wątku detektywistycznego i kryminalnego. W pierwszym tomie dokładniej poznaliśmy pracę policji, a drugi pozwala nam na przyjrzenie się nietypowemu śledztwu policjantów w czasie ich urlopu. Odkrywanie kolejnych przestępstw rodzi ważne pytanie: czy są one ze sobą powiązane? Do tego nie ma tu wybielania pracowników policji: jedni są dobrzy, inni realizują własne plany, dążą do swoich celów. W „Mimozowych polach” po mocnym kryminalnym wstępie mamy sporo akcji, która równie dobrze mogłaby trafić do powieści obyczajowej. Są tu problemy miłosne, traumy, co początkowo wydaje się dziwnym zabiegiem, ale z perspektywy całego tomu ma duże znaczenie, bo Zuzanna Arczyńska nie leje niepotrzebnie wodę. Wręcz przeciwnie: każdy element ma tu znaczenie i każdy zostaje wykorzystany w dalszej części powieści. Do tego nie zabraknie tu wątków erotycznych, ale nie pisanych tak prymitywnie jak w książkach autorów cieszących się sławą i poczytnością tylko z pikanterią i dobrym zarysowywaniem napięcia. I tak jest też we „Wronim szepcie”, ale te wątki erotyczne pojawią się już na początku i naprawdę nieźle rozgrzeją atmosferę.
Główni bohaterzy są różnorodni. Ich osobowości są dobrze zarysowani. Do tego każdy ma inne cele i przez to istnieją różne podziały wśród policjantów. Nie zabraknie też rywalizacji, problemu lokalnych układów, zamiatania niewygodnych spraw pod dywan, przymykania oczu na naruszanie przepisów, a nawet wykorzystywanie władzy dla celów osobistych, używania różnego typu działalności jako przykrywek. W najnowszej książce prym wiodą kobiety ze swoją przebojowością i umiejętnością podejmowania ważnych decyzji.
Jeśli chodzi o wątek kryminalny to po początkowym ostrym wejściu w niego w pierwszym tomie mamy przystopowanie, a później powolne działania, zmiany kierunków i w pewnego rodzaju przemilczenie pierwszej zagadki. Myślę, że na jej rozwiązanie przyjdzie czas w kolejnym tomie, aby jeszcze bardziej zszokować czytelników. Bardzo rozbudowane wątki miłosne i obyczajowe sprawiają, że akcja toczy się wolniej, ale być może wszystko to połączy się w kolejnej części. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo są to tematy intrygujące i jestem ciekawa, w jaki sposób autorka rozwiąże wiele pojawiających się zagadek. „Wroni szept” z kolei otwiera intrygujący romans zakończony porwaniem.
Jak w każdej książce Zuzanny Arczyńskiej i tu nie zabraknie dużej dawki humoru. Autorka ma talent do lekkiego pisania o sprawach naprawdę bardzo trudnych. Dzięki temu nie jesteśmy przybici nadmiarem zła, którego świadkami się stajemy. Wręcz przeciwnie: przyjmujemy je jako „urodę” relacji międzyludzkich i dopingujemy dobrym policjantom w naprawianiu świata. Tylko kto tu jest naprawdę dobry? Odpowiedź na to pytanie nie będzie prosta. Pisarka po raz kolejny zafunduje nam niezłą zabawę i pozostawi z kolejną dawką niedosytu.


Brak kadr w szkołach

Cały kraj od jakiegoś czasu żyje tym, że brakuje nauczycieli, że nie ma kto pracować w szkołach, więc zatrudniają już ludzi jak leci byle miał kto uczyć dzieci określonych przedmiotów. I wiem, że to prawda, bo płace mizerne, oczekiwania duże. Opowiem Wam jednak moją przygodę z edukacją (zwłaszcza, że coraz więcej osób mnie pyta, dlaczego w szkole nie pracuję chociaż mam świetny kontakt z dziećmi). Nie pracuję, bo za każdym razem, kiedy wysyłałam CV nie dostałam ŻADNEJ odpowiedzi. Mój mąż po wysłaniu CV do wszystkich szkół w regionie dostał odpowiedź tylko od jednej. Krótko i na temat (uwaga cytat): "NIE". Z tego powodu dojeżdża do pracy we Wrocławiu. Ponoć na Górę mamy za niskie kwalifikacje. Na uczelnię i nauczanie studentów nie... ;)Ja mogę uczyć 4 przedmiotów, a jeśli naprawdę trzeba by było i nie byłoby wymogu posiadania dyplomu ukończonych studiów to tak naprawdę wszystkich w szkole podstawowej... Zapotrzebowania nie ma albo coś stoi na przeszkodzie w zatrudnieniu takich ludzi jak my. Dałam sobie spokój ze staraniem się o zatrudnienie w szkole, bo po co się frustrować tym. Widocznie jeszcze nauczycieli za dużo. Przynajmniej na prowincji ;)
Z perspektywy doświadczeń, innych zajęć, zaangażowania się w różne projekty nie żałuję. Baa, uważam, że nawet dobrze, że nas nie chciano. Zgodnie z przepisami system wypluje moją córkę, kiedy będzie pełnoletnia. W Górze pomocy dla niej za bardzo nie dostanę. Lepiej, że jesteśmy związani z Wrocławiem.
Jeśli zastanawiacie się dlaczego w okolicy brakuje nauczycieli to wiedzcie, że nie brakuje tylko po prostu nikt takimi osobami nie był i nie jest zainteresowany, że obok niskiej płacy w grę wchodziło ciągłe proszenie o pracę i czekanie na nią jak na łaskę, a nikt takiego traktowania nie lubi. I to nie jest tak, że to tylko i wyłącznie wina PiS-u w tej kwestii. To wina wszystkich rządów na wszystkich szczeblach zarządzania od ponad 30 lat, które w kwestii nauki nie zrobiły nic dobrego. Jedyne ich sukcesy to takie jak PiS-u: propaganda, że teraz na naukę łoży o pół procent więcej, bez wspomnienia inflacja wynosi kilkanaście procent. Ważne, że działa propaganda jest, że przecież rząd pomaga.
#szkoła #edukacja #nauczyciele #rząd #pis #władza #nauka #obowiązekedukacji #pensje #płaca #praca #dzieci #kadra #górowianka #annasikorska #problemyspołeczne

Patrycja Żurek "Naszyjnik z jarzębiny"


Czasami myślimy, że wiedza nam pomoże, a później musimy zmierzyć się z konsekwencjami odkryć, nadać życiu nowy cel i sens. Poznawanie przeszłości może być ciekawe, ale też i pewnego rodzaju niebezpieczeństwo, bo możemy odkryć prawdziwą twarz swoich bliskich i wejść w świat ich tajemnic, których wolelibyśmy jednak nie znać. Bez ciężaru cudzych doświadczeń bylibyśmy szczęśliwsi. Ale czy da się przed tym uchronić? Na to pytanie możemy sobie odpowiedzieć sięgając po książkę Patrycji Żurek „Naszyjnik z jarzębiny”.
Główna bohaterka, Berenika, jest niezwykłą kobietą i to nie tylko ze względu na talenty oraz zajęcia, ale też z powodu niezwykłych mocy. Młoda kobieta należy do tych, którzy widzą aury ludzi, posiada rozległą wiedzę o ziołach, tworzy lecznicze nalewki, opiekuje się chorymi i przychodzącymi na świat. Pewnego dnia w jej domu zjawia się Julian. Wysłany przez matkę młodzieniec ma odebrać od zielarki leczniczą nalewkę. Spodziewał się osoby w starszym wieku, a ona wizyty klientki. Oboje są w pewien sposób zafascynowani swoim pierwszym spotkaniem, oboje stopniowo poznają się, coraz częściej przypadkowo spotykają, dzięki czemu możemy poznać zarówno jego, jak i ją. Dowiadujemy się jak wiele ich łączy, z jaką fascynacją patrzą na zajęcia drugiej osoby, przyglądamy się rozkwitającej relacji i jednoczesnemu mierzeniu się z przeszłością i teraźniejszością. Oboje mają dość nietypowe zajęcia. Julian jest patomorfolog, a Berenika to zielarka, doula i opiekuna osób starszych. Jest aktywna, żywiołowa i posiada rozległą wiedzę o ziołach, mocy różnorodnych roślin. Wie, że te umiejętności łączą ją w pewien sposób z przodkiniami. Jedyną osobą, z którą nie czuje więzi, a z którą w końcu musi się pożegnać to jej matka, która pozostawiła po sobie wiele pamiątek i niewiele zapisków. W czasie porządków okazuje się, że głęboko w szafie schowane są opasłe zeszyty zapełnione szokującymi notatkami, które wyjaśnią wiele spraw z jej przeszłości. Razem z nowym znajomym powoli wchodzi w świat niełatwych relacji z matką, odkrywania, dlaczego tak one wyglądały. Berenika ma okazję zrozumieć, co stało za pracoholizmem słynnej lekarki, co łączyło ją z jej ojcem, który był zwykłym kolejarzem. Poza odkrywaniem swoich prawdziwych korzeni musi też znaleźć niezwykły przedmiot: tytułowy naszyjnik z jarzębiny, z którym wiąże się niezwykła historia oraz tajemnica. Czy uda się jej odnaleźć tę niezwykłą biżuterię? Dlaczego babcia schowała go przed jej matką? Co przyniesie odnalezienie tego rodzinnego skarbu? Czy Berenika i Julian będą mieli szansę na nowe życie bez konieczności mierzenia się z ciężarem wynikającym z poznania trudnej przeszłości?
Patrycja Żurek snuje opowieść pełną magii, niezwykłości, ale jest też sporo wiedzy o przeszłości, zbrodniach, wojennych doświadczeniach, strasznych obozach. Jej bohaterka to postać, wokół której jest auta niezwykłości, ciepła, ale też i ciekawości drugiego człowieka, otwartości na niego. Jest to postać potrafiąca słuchać innych, a może raczej wsłuchiwać się w nich, bo mająca dar dostrzegania tego, co dla innych jest nieuchwytne. Do tego jest to postać śmiało czerpiąca z kontaktu z naturą, korzystająca z jej dóbr, mająca w sobie niesamowite pokłady pozytywnych emocji, co nie znaczy, że zawsze będzie pięknie, kolorowo i lukrowo. Wręcz przeciwnie: życie nieźle potrząśnie bohaterami. O Berenice można powiedzieć, że to taka współczesna wiedźma, która pomaga przyjść na świat, opiekuje się w chorobie i przygotowuje do odejścia. Na każdą dolegliwość ma swój sposób.
"Naszyjnik z jarzębiny" Patrycji Żurek to opowieść o dążeniu do szczęścia, różnych drogach prowadzących do niego. Historia snuta przez pisarkę jest pełna niespodzianek jak życie. Bohaterzy muszą zmierzyć się z wieloma wyzwaniami: odciąć pępowinę, definitywnie pożegnać się z własną przeszłością oraz wiedzą o przodkach. Autorka porusza tu ważny problem wpływu na własne życie, odpowiedzialności za czyny oraz podjęte decyzje.
„Naszyjnik z jarzębiny” to lekka i bardzo klimatyczna opowieść która przeniesie nas w świat jesiennych zapachów: herbaty z pomarańczą, miodem, konfiturami, zupy dyniowe, zebrane kasztany, nalewki gromadzone w spiżarni obok różnorodnych specyfików z owoców, warzyw i ziół. Jej dom wydaje się pachnieć darami natury.


niedziela, 28 sierpnia 2022

Ewa Fornella "Carpe diem"


Podejmując różnorodne decyzje w życiu czasami mniej lub bardziej skupiamy się na bliskich. Jeśli przedobrzymy i sprawimy, że nasza codzienność będzie toczyła się tylko wokół spełniania zachcianek bliskich, dbania wyłącznie o ich potrzeby, tłumienia własnych to może skończyć się to źle. Bardzo często osoby poświęcające się czują frustrację, bo uważają, że są nie dość doceniane, że ich zabiegi i trud traktowane są jako oczywistość, że ktoś je o tę opiekę prosi. Do tego stają się męczące dla otoczenia, bo zamiast mieć zainteresowania ciągle skupia się na tym, w jaki sposób dogodzić bliskim. A ci uciekają we własne życie i w pracę. Niestety długie tkwienie w takich relacjach powoduje tylko frustracje. Warto czasami dać sobie czas i przestrzeń. I właśnie tego potrzebuje Alina, która po latach bycia tylko żoną i matką potrzebuje złapać oddech, odpocząć z dala od bliskich, zmienić coś w swojej codzienności, odkryć swoje pragnienia. Z tego powodu pewnego dnia pakuje się i wyjeżdżą na drugi koniec Polski, aby zamieszkać w małym domku w Trójmieście i cieszyć się urokami wakacji, plaży, ale też móc na wiele spraw spojrzeć z nieco innej perspektywy, nabrać dystansu, odpocząć, spróbować innych rzeczy, zobaczyć jak to jest wyjechać na samotną wyprawę.

Cała opowieść zaczyna się właśnie od tego spontanicznego wyjazdu. Dopiero później powoli poznajemy życie bohaterki, przyglądamy się jej codzienności, widzimy jej reakcje na próbowanie nowych rzeczy, a nawet przypadkowe spotkanie młodzieńczej miłości. Kobieta, która od 32 lat była żoną, nigdy nie podjęła się pracy zawodowej czuje, że poza rodziną nie istnieje. Można by powiedzieć, że jej jedynym osiągnięciem jest skończenie studiów. Wybory, których dokonała sprawiły, że wychowała troje wspaniałych dzieci i zadbała o to, aby mąż bez przeszkód mógł robić karierę. Ale czy tego chciała? Czy nadal chce być tylko żoną i matką? A co z jej potrzebami i marzeniami? Czy jest jeszcze na to czas? A może już za późno? Co zmienić, aby jej związek był dla niej bardziej satysfakcjonujący? Z takimi pytaniami boryka się w czasie wyjazdu. Stara się też jak najlepiej wypocząć, nabrać dystansu do codzienności, odciąć się od tego, co ją przytłacza, nauczyć się nowego spojrzenia, aby mieć siłę na powrót do domu, w którym ma nadzieję zastać stęsknionych domowników. Kiedy wydaje jej się, że pozostaje jej prowadzić nudne życie do domu właścicielki domu, w którym się zatrzymała wkracza przebojowa Wanda, która jest całkowitym przeciwieństwem Aliny. Wyluzowana, nastawiona na imprezy rówieśniczka wie, że życie jest po to, aby się nim cieszyć. To właśnie niej i jej znajomym Alina będzie mogła spróbować nowych rzeczy, a w trudnych chwilach okaże się, że właśnie ta nowa znajoma będzie osobą, na którą najbardziej może liczyć. W jakie tarapaty wpakuje się Alina? Przekonajcie się sami ciągając po książkę Ewy Fornelli.
Pisarka zabiera nas do świata kobiety dojrzałej, doświadczonej i pozornie mającej dobre życie. Postawi wiele ważnych pytań, pokaże inne sposoby doświadczania i przeżywania świata, uświadomi jak bardzo różnorodne potrafią być dzieci, jak odmiennymi ścieżkami podążają. Alina przekonuje się, że nie ma uniwersalnych rozwiązań, a czasu nie da się cofnąć, ale można wiele rzeczy zmienić i nauczyć się mówić o własnych potrzebach, realizować pragnienia, czerpać radość z życia.
Ewa Fornella wprowadza czytelników w wakacyjny klimat i pokazuje uroki Trójmiasta. Razem z bohaterami podążamy do ciekawych zakątków, odkrywamy wiele ciekawych miejsc. Do tego każdy bohater jest tu wyrazisty, ma inne podejście do tych samych spraw. Autorka porusza też problem przemocy, wykorzystania, choroby psychicznej, odpowiedzialności. Dzięki tajemniczemu znajomemu sprzed lat mamy tu wątek sensacyjny. Bardzo podoba mi się to, że w „Carpe diem” obalany jest mit osób po 50 jako tych, które są już tylko i wyłącznie poważne. Tu tak nie jest. Mamy tu ciekawą gamę postaci, dzięki którym widzimy, że wiek nie ma znaczenia tylko temperament, pragnienia i wartości, którymi się kierujemy oraz umiejętność łapania chwil, cieszenia się nimi.




Specjalna czy integracyjna?

Ola trzy lata temu pierwszego września poszła do szkoły. Dziewięć lat temu nie wiedzieliśmy jak będzie wyglądała jej edukacja. Szła do przedszkola integracyjnego na pięć godzin (dyrektorki placówki i władze gminy nie pozwoliły na więcej) i wiedzieliśmy, że musimy walczyć o więcej. Udało się i z każdej ilości terapii, którą wywalczyliśmy też dla innych dzieci jesteśmy bardzo zadowoleni. Mogliśmy zrobić więcej, ale zabrakło nam sił, bo walcząc o inne dzieci nie spodziewaliśmy się hejtu ze strony rodziców tych dzieci. Nie przyszło nam do głowy, że ktoś może z nas szydzić, kiedy my wywalczyliśmy dla jego dziecka logopedę i psychologa.
Czy zrobilibyśmy to samo, gdybyśmy wiedzieli, że nikt tego nie doceni? Tak. Nie robiliśmy tego, dla rodziców. Jesteśmy przede wszystkim pedagogami i lewakami, dla których dobro dziecka jest ważniejsze niż złośliwości dorosłych, którym nie chciało się ruszyć.
Trzy lata temu po sześciu latach zostałam zaskoczona przez jedną matkę podziękowaniami, że miałam odwagę zawalczyć o terapię dla wszystkich dzieci.
Mogę tylko powiedzieć, że nie powinno się mnie zaskakiwać ani hejtem ani podziękowaniami, bo pierwsze wywołuje wątpliwość w sens pomagania dzieciom hejterów (Na pytanie o to czy nie mam poważniejszych problemów odpowiadam z półrocznym opóźnieniem: tak kochani, nie mam poważniejszych problemów tylko wady wymowy Waszych dzieciaków), a drugie (w sensie dziękowanie) mnie rozkleja. No i jestem rozklejona. Siedzę i myślę, co będzie dalej. Wiem tylko jedno: muszę bardziej wziąć los we własne ręce, bo czas pędzi za szybko.
Co bym zmieniła, gdybym miała tę wiedzę, którą posiadam obecnie? Przede wszystkim posłałabym dziecko do przedszkola specjalnego, w którym nie musiałabym o nic walczyć (od 3 lat o nic nie walczymy), bo mielibyśmy terapię bez walki, pisania kolejnych pism, bałagania o łaskę pańską, która zgodnie z przepisami się należała i pisanie pism nie powinno być naszym obowiązkiem tylko osób zarządzających placówką. Do tego praca w małej grupie (2-4 dzieci z 2 nauczycielkami robi wielką różnicę), w której Ola nie wyłączałaby się tak bardzo. Chciałam dla mojego dziecka akceptacji, równości i łudziłam się, że dostanie to w przedszkolu integracyjnym. Jeśli stoicie na początku drogi z autyzmem i zastanawiacie się, do jakiej placówki posłać to nawet jeśli dziecko jest już przyjęte do przedszkola integracyjnego możecie posłać do specjalnego, gdzie będzie bardziej empatyczne i profesjonalne podejście do Waszych dzieci, program bardziej dostosowany do jego potrzeb. Nie oszukujcie się, że przy neurotypowych dzieciach Wasze dziecko się rozgada. To tak nie działa. Za to unikniecie komentarzy w szatni „Takie duże i pani ubiera?”, „Ola jeszcze w pieluszce” (do 5 roku życia Ola nie kontrolowała, a placówka nie pomagała nam w pracy nad kontrolowaniem), „Hehe, pije z butelki sok” (przemycałam w ten sposób lekarstwa), „Kto widział takie duże w wózku wozić” (matka, która do dziś wozi starsze dziecko w wózku), „Posłała do przedszkola niemówiące dziecko” (matka, której dziecko do dziś nie mówi i nie komunikuje się nakręcała innych rodziców). W przedszkolu i szkole specjalnej wszystkie dzieci mają jakieś problemy, muszą borykać się z jakimiś wyzwaniami, więc jest inne podejście, nie ma rywalizacji o to, żeby komuś dowalić z powodu niepełnosprawności. Mało tego: na zebraniach nie usłyszycie jacy to źli jesteście, ale pytanie, które po sześciu latach chodzenia do przedszkola integracyjnego i ciągłego wysłuchiwania jaka zła jestem i roszczeniowa sprawiło, że się popłakałam: „Co możemy jeszcze zrobić dla pani dziecka?” i zapewnienie: „Może pani zawsze na nas liczyć”. Tak powinno to wyglądać. Rodzic nie powinien musieć walczyć o nic, co zgodnie z przepisami mu się należy. Rodzic powinien wiedzieć, że nie jest sam. Rodzic powinien dostać wsparcie w postaci wyjaśnienia, w jaki sposób pracować z dzieckiem, a nie ciągle kierować nauczycielami i przekazywać im to, co radzą specjaliści, aby później usłyszeć „Dziecko ma się dostosować. Nikt nie będzie nad nim nadskakiwał”. W szkole specjalnej usłyszycie „Jak możemy bardziej dostosować się do dziecka, jak bardziej wesprzeć”. Rodzic ma prawo nie być po kierunkach nauczycielskich, ma prawo nie wiedzieć i nie musieć dokształcać personelu przedszkolnego. Do tego rodzic absolutnie nie musi biegać 2 razy w ciągu dnia (w ciągu tych 5 h), żeby zmienić dziecku pieluchę, bo od tego są pracownicy przedszkola i w szkole specjalnej nie mieliby problemu z pieluchą, a w integracyjnym niestety był. Jeśli możecie podjąć inną decyzję niż ja podjęłam to naprawdę warto.
Ja bardzo bałam się jak będą wyglądały dojazdy do przedszkola, jak sobie dziecko poradzi w autobusie, w placówce. Pamiętajcie, że środkami transportu dzieci jeżdżą nie tylko z kierowcą. Jest też zawsze opiekunka, bywa młodzież dojeżdżająca do szkół kształcących zawodowo i zagadująca te młodsze. Wszystko zależy od nastawienia osób, z którymi Waszym pociechom przyjdzie podróżować i pracować. Dziś nie posłałabym dziecka do przedszkola integracyjnego, ale rodzic zawsze lubi się okłamywać, że wśród neurotypowych jest większa szansa. Nie, nie jest większa szansa. Jest większa szansa na wyłączanie się, wykluczanie z zabawy, bo tylko do pewnego wieku dzieciom nie przeszkadza to, że inne w czasie zabawy nie mówi i nie zwraca większej uwagi na wspólną relację. Pamiętajcie, że ilość bodźców w przedszkolach i szkołach integracyjnych jest przytłaczająca. Do tego Was zmęczy walka o każde pół godziny terapii tygodniowo i inne duperele. Musicie mieć siły, aby zajmować się swoimi dziećmi całe życie, a nie tylko na czas nauki, musicie mieć też czas na odpoczynek, a nie być z tego powodu oceniani przez pracowników placówki, którzy wytkną „Siedzi w domu, mówić nie nauczyła i dzieciaka do przedszkola posłała”. Wasze dziecko przede wszystkim musi dążyć do samodzielności w każdym aspekcie i Wy musicie je w tym procesie wspomóc, dlatego pomyślcie o potrzebach dziecka, a nie oczekiwaniach społeczeństwa. Posłanie dziecka do szkoły specjalnej uważam za najlepszą decyzję, jaką mogłam podjąć.

sobota, 27 sierpnia 2022

Zofia Stanecka i Marianna Oklejak "Basia, Franek i humory" i "Basia, Franek i chorowanie"


Zofia Stanecka należy do pisarek, które pięknie wprowadzają dzieci w świat, pokazują sytuacje, które mogą zdarzyć się każdej rodzinie. Mamy tu zwyczajny świat pełen wyzwań, codziennych niespodzianek, emocji, pokazywania różnorodności, a nawet przygód ze zwierzętami. Autorka serii „Basia” ma na swoim koncie bardzo bogaty dorobek. Wśród jej książek znajdziemy kartonowe lektury dla najmłodszych, czytanki dla przedszkolaków, a nawet uczniów szkół podstawowych, młodzieży lubiącej zwierzęta. Moja córka zawsze chętnie sięga po jej książki. Nawet te kartonowe, chociaż jest już wieku, w którym wydawałoby się, że obok tego typu książek będzie przechodziła obojętnie. Odkryłam, że te publikacje nie tylko pozwalają wprowadzić dzieci w świat pojęć, ale też są świetnym materiałem do nauki mówienia i pierwszych samodzielnych kroków czytelniczych. I z tego powodu w naszym domu ciągle pojawiają się takie lektury. „Basia i Franek” sprawdzają się świetnie w roli takich czytanek. Zofia Stanecka i Marianna Oklejak stanowią świetny, pięknie uzupełniający się duet i każdy element w ich publikacjach pięknie współgra.
W naszym domu przygoda z ich książkami zaczęła się od serii „Basia”. Niedługie opowiadania o dziewczynce i jej codzienności, odkrywaniu świata, przygodach na miarę przedszkolaka, a później ucznia nauczania początkowego doskonale wpisują się w potrzeby mojej córki. W świecie widzianym oczami dziecka: obserwatora dziwnych zachowań dorosłych, czasami zmuszanego do czegoś lub spotykającego się z zakazami, nakazami, ale mającego dzieciństwo pełne niezwykłych przygód, dobrych relacji, dążenia do zrozumienia, uczenia się siebie i innych.
Świat Basi to po prostu świat przedszkolaka, który musi się dostosować do dorosłych, próbuje być indywidualistką i zdobyć wiedzę, posiada koleżanki i kolegów, którzy ulegają stadnym pędom naśladowania mody. Ma też rodzeństwo (młodszego i starszego brata) z którym czasami trudno się dogadać, ale łączy ją z nimi szczególna więź: miłość bratersko-siostrzana, która - mimo codziennych utarczek, walki o przestrzeń, zakreślania swoich granic – pozwala na zabawę.
Basia stara się być dobrą i wyrozumiałą siostrą. Nie zawsze jej się to udaje. Tak samo jest z jej braćmi. Wszyscy odkrywają, że wspólne zabawy mogą być naprawdę bardzo interesujące. Taki kontakt pozwala im na pozbycie się uprzedzeń wiekowych i płciowych. Janek w jednym z tomów dowie się, że Basia potrafi być doskonałą piratką, świetną przyszłą uczennicą i potencjalną uczestniczką wspólnych tajnych ucieczek. Ona z kolei odkryje, że zabawa z Frankiem, który jeszcze nie mówi to smaczna przygoda i możliwość odkrycia, że naprawdę sporo wie. Bycie starszą siostrą to spore wyzwanie, bo z jednej strony jest się autorytetem, a z drugiej trzeba być bardziej odpowiedzialnym, pokazywać bratu świat. O takich relacjach jest seria z Frankiem. W świecie dzieci rodzice są tylko tłem przemykającym i dostarczającym jedzenia. Wszystko, co ważne dzieje się między młodymi bohaterami, co pozwala na umacnianie więzi między nimi.
Wśród lektur dla najmłodszych znajdziemy tematykę bardzo bliską tej grupie odbiorców. Młodzi czytelnicy razem z małym bohaterem przechodzą trening czystości, poznają samochody, uczą się zasypiać, jeść, zaprzyjaźniają się ze zwierzakami, ubierają się, liczą, wchodzą w świat kolorów, pojazdów i kształtów. Tym razem przyszedł czas na emocje i chorowanie, czyli dwa poważne tematy.
„Basia, Franek i chorowanie” to opowieść o przeziębieniu, złym samopoczuciu i leczeniu. Franek nie jest szczęśliwy z powodu choroby. Na szczęście ma starszą siostrę, która pomoże mu przejść przez ten zły czas, zaopiekuje się nim, przepisze receptę na czytanie i przytulanie. Młody czytelnik dowie się, że czasami trzeba wziąć taki sobie w smaku syropek, poleżeć w łóżku, wygrzać się, odpocząć, aby poczuć się lepiej. Mamy tu ciepły obraz rodziny, która wspiera chorego malca. Na końcu lektury poznamy różne czynności związane z chorowaniem.
„Basia, Franek i humory” wprowadza nas w świat zmieniających się nastrojów. Widzimy jak rano Franek jest zły i nieszczęśliwy z powodu nieobecności Basi. Jego ulubiona siostra nocuje poza domem i to sprawia, że chłopiec czuje się rozżalony, rozczarowany, jest obrażony, ale wspólna zabawa z opiekunką, a później powrót siostry sprawiają, że jest radosny. Na końcu lektury zobaczymy Basię z jej różnymi humorami.
Bardzo ważna rzecz w serii dla najmłodszych: każda lektura zaczyna się tak samo: od opowieści znaczenia siostry w życiu młodszego brata. Jest tym swoisty sposób zaklinania rzeczywistości, tworzenie poczucia jedności, przynależności i uświadamianie starszemu dziecku, że pojawienie się młodszego rodzeństwa wcale nie sprawiło, że jest ono mniej ważne. Po prostu ma teraz inną, szczególną rolę.
Bardzo dobrze klejone kartonowe strony dopełniają rysunki Marianny Oklejak. Są bardzo zbliżone do sposobu rysowania dzieci, co zachęca je do rysowania przygód ulubionej bohaterki. Wszystkie tomy łączy właśnie ciekawa fabuła, pokazywanie i objaśnianie świata bez nachalnego moralizatorstwa i świetne ilustracje. Zofia Stanecka po raz kolejny po mistrzowsku pokazała dzieciom i rodzicom codzienność oraz to, w jaki sposób bardzo prosto każdy z nas może być pomocny. Basia, jako osoba dzieląca się wiedzą i doświadczeniem, jest tu osobą bardzo ważną. Opowieści Zofii Staneckiej zachęcają dzieci do samodzielności. Z czystym sumieniem mogę polecić każdą książkę o Basi. Te także. Pisarka i ilustratorka mają niesamowite wyczucie dziecięcej wrażliwości. Bohaterka pokaże młodym czytelnikom, że każdemu warto poświęcić choć troszkę czasu, bo wtedy także sami się uczymy.














piątek, 26 sierpnia 2022

Mike Barfield „Przyroda jest wszędzie. Śledztwo w sprawie organizmów wokół ciebie (i w tobie)" il. Lauren Humphrey


Miałam Wam polecić jedną książkę, ale pomyślałam sobie, że nie ma się co ograniczać. Zwłaszcza w przypadku publikacji popularnonaukowych. Takie uwielbiamy. Zwłaszcza dobrze napisane, rozplanowane i w przystępny sposób przybliżający tajniki świata. A do tych niewątpliwe należą książki Mike’a Barfielda. Autor w swoich publikacjach zabiera czytelników w świat nauki. Czasami jest to w postaci ciekawostek, innym razem komiksów czy opowieści o różnorodnych zjawiskach. Jeśli Wasi młodzi czytelnicy znają angielski i poszukują ciekawych lektur, z których wiedza im się przyda to Mike’a Barfielda napisał ich około stu. Na polskim rynku wydawniczym na razie mamy dwie i chyba są to te najważniejsze w sensie dotyczące najbliższych problemów, czyli chemii i przyrody. Moim zdaniem to takie obowiązkowe lektury, żeby później nikt nie rzucał hasła „Zostaw, to sama chemia” czy „Natura jest przereklamowana”. Autor uświadamia czytelników, że jedno i drugie jest wszędzie i nie jest przereklamowane.
Dopóki nie zaczynamy zgłębiać tajników świata nie zdajemy sobie jak niesamowicie jest on fascynujący. Nauki przyrodnicze pozwalają nam zrozumieć wiele zjawisk, oswoić wiele zadziwiających procesów, dlatego warto z dziećmi sięgać po lektury wprowadzające nauki. Nasze pociechy dzięki zabawowemu nastawieniu szybciej będą mogły przyswoić sobie wiedzę, która w szkołach często przybliżana jest w postaci nudnych wykładów. A gdyby tak o chemii i przyrodzie napisać książki detektywistyczne, zastanowić się, co w zasięgu naszego wzroku zawiera określone pierwiastki, obrazować wygląd atomu na podstawie znanych rzeczy? Co jest częścią przyrody? Z takim podejściem mamy do czynienia w rewelacyjnych publikacji Mike’a Barfielda „Jest chemia! Śledztwo w sprawie pierwiastków ukrytych w twoim domu” oraz „Przyroda jest wszędzie. Śledztwo w sprawie organizmów wokół ciebie (i w tobie)" z pięknie przemawiającymi do wyobraźni ilustracjami Lauren Humphrey.


Na początku pierwszej lektury dowiemy się, w jaki zbudowane są atomy, jaką mają wielkość, co je cechuje, czym był wielki wybuch i jakie jest jego znaczenie w czasie powstawania świata. Poznajemy też układ okresowy pierwiastków, sposoby kamuflowania się wielu pierwiastków, zasady łączenia w większe grupki zwane związkami, jak je wykrywać mimo różnych stanów skupienia. Dowiadujemy się, dlaczego niektóre substancje są obojętne chemicznie, a inne wchodzą w związki. Poznamy jony, mieszaniny, a następnie przechodzimy do 118 podejrzanych z układu okresowego pierwiastków, których cechy zgłębiamy, poszukujemy w otoczeniu oraz w sobie. Niektórym poświęcono więcej miejsca, innym nieco mniej, ale przeważającą większość opisano bardzo szczegółowo. Poznacie cechy charakterystyczne pierwiastków: od wyglądu, przez zapach po reaktywność. Uświadomicie sobie ich niezwykłe właściwości wyróżniające je na tle innych towarzyszy z układu okresowego. Znajdziemy tu ciekawostki o wybuchowym wodorze, dlaczego nie wolno przesadzać z solą, kiedy bąki są wybuchowe, dlaczego fosfor nazywany był diabelskim pierwiastkiem, dlaczego azot jest hałaśliwy. Do opisu każdego pierwiastka dołączono notatkę „Znajdziesz go w: …”, ale oprócz tego w tekście znajdziemy wiele ciekawostek wprowadzających nas w świat możliwości wykorzystania poszczególnych pierwiastków w otoczeniu. Dowiemy się o niesamowicie trwałych substancjach i tych łatwo zmieniających swój stan skupienia, odpornych na łączenie i wybuchowych. Dowiemy się, w jaki sposób chroniona jest stalówka pióra przed ścieraniem. Pojawią się też ciekawostki o tym, dlaczego w XIX wieku ceniono aluminiowe zastawy i dlaczego wielcy wodzowie jadali na nich posiłki. Ponad to odkryjemy, dlaczego niektóre dzieła sztuki są trujące. Te niesamowicie urozmaicone informacje przepleciono komiksami, w których poznajemy tajemnice kamienia filozoficznego, różne symbole chemiczne oraz naukowców związanych z chemią, czyli także jest to też lekcja historii. A wszystko po to, aby uzmysłowić małym czytelnikom, że cały świat jest pełen chemii i różne dziedziny nauki mogą się pięknie przeplatać, uzupełniać. Młodzi chemicy zostaną zachęceni do przeprowadzenia pierwszych eksperymentów oraz zdobędą informacje na temat tego, na jakie substancje muszą uważać.

Nasz ulubiony detektyw na początku książki „Przyroda jest wszędzie” zabierze nas w świat różnych przejawów przyrody. Dowiadujemy się jak różnorodne substancje zataczają koło, w jaki sposób powstały kreda i węgiel, czyli surowce, które nie można zaliczyć do żywych. Następnie przyjrzymy się definicji życia, cechom związanych z tym. Dalej poznamy początki pojawiania się różnorodnych organizmów, przyjrzymy się naszej planecie na różnych etapach jej istnienia, aby później przejść do komórek, najprostszych organizmów (nie zabraknie tu rysunków budowy komórek roślinnych i zwierzęcych), zjawiska fotosyntezy, przesyłania informacji w obrębie organizmu, pierwsze formy życia. Przyjrzymy się również drzewu ewolucyjnemu w królestwie zwierząt, poznajemy klasyfikację organizmów. Wiadomości przyrodnicze przeplatane są komiksami pozwalającymi uświadomić sobie, że ludzie od zawsze poszukiwali wyjaśnienia dotyczącego własnych początków, przyglądali się otoczeniu, wyciągali wnioski z obserwacji, porządkowali informacje. To dzięki pracy wielu milionów pokoleń mamy obecnie taką, a nie inną wiedzę. Autor wprowadza nas też w świat archeonów, bakterii, wirusów, pierwotniaków, roślin, grzybów i zwierząt. Z tych ostatnich poznamy zarówno mityczne, jak i prawdziwe. Odkryjemy, w jaki sposób kolejne odkrycia ludzi wpływały na tworzenie bestiariuszy, czyli książek o bestiach oraz tego, które mogły być częściowo prawdziwe.
Wchodząc w świat roślin mamy dokładnie przyjrzeć się różnym ich rodzajom, budowie, sposobom rozprzestrzeniania, znaczenia zwierząt w tym procesie, produkty, które dzięki temu otrzymujemy, zjawiska, w których uczestniczymy. Dowiemy się też dlaczego grzyby to nie rośliny i ile mają wspólnego ze zwierzętami. Sporo miejsca poświęcono jadalnym i toksycznym, budowie, różnorodnym sposobom rozmnażania. Wejdziemy do wody i zobaczymy różnorodne formy życia, dowiemy się też, w jaki sposób zwierzęta przygotowują się do trudnych warunków, przyjrzymy się niesamowitej różnorodności owadów, ryb, gadów, ptaków, ssaków ich sposobom rozmnażania oraz niezwykłym cechom.
„Jest chemia!” i „Przyroda jest wszędzie” to publikacje, które oswoi Wasze dzieci z podstawowymi informacjami ze świata przyrody, wprowadzą do bardzo ważnych zagadnień i pokaże, że uczenie się może być przyjemne. Każdego dnia można przyswajać sobie kolejne zagadnienia. Dzięki takiemu podejściu śmiało będziecie mogli sięgnąć po tę publikację z przedszkolakami, ale też zrealizować podstawę programową dla szkoły podstawowej. Są to świetne książki zastępujące podręczniki (pamiętajcie, że te nie są obowiązkowe) i szczególnie pomocne będą w nauczaniu domowym. Zdecydowanie polecam!








Oszukiwanie

Lubię się oszukiwać. Ze złudzeniami żyje się łatwiej, ma większą empatię i sympatię do ludzi, ale niestety później są zderzenia z rzeczywistością i później człowiek czuje się, jakby dostał kowadłem w głowę.
Ostatnio tych uderzeń sporo, bo zamiast czytać książki rozmawiam z ludźmi, zerkam, co tam w internetach słychać. I tym sposobem trafiłam na stronę, na której ktoś żalił się na krzyczące w pociągu dziecko. Współczuję rodzicom, bo u nas większość podróży to jeden wielki krzyk. Chyba, że Oli uda się zasnąć i ma jakiś super humor to nie, ale ogólnie podróże (zwłaszcza do specjalistów) nie są fajne. Ten plus, że jeździmy samochodem (zresztą dojazd dokądkolwiek z Góry bez samochodu niemożliwy) i nie musimy dodatkowo znosić komentarzy współpasażerów. Ale nie każdy ten samochód ma, a władza zadbała, żeby specjalistów na miejscu nie było („Wyjeżdżajcie” było naprawdę bardzo przekonujące i się nie dziwię młodym lekarzom, że wzięli sobie to do serca). No i później jest opisany w internecie, że ma rozwydrzone, niewychowane dziecko i jeszcze ludzie kłamią, że matki niepełnosprawnych dzieci radzą sobie i te dzieci nie krzyczą. Nie wszystkie niepełnosprawności są takie same. Nasza jest taka, że jednak dziecko krzyczy, a ja sobie w podróży nie radzę. Zresztą nie tylko ja. Opiekunki busów, nauczycielki przedszkolne i szkolne, terapeuci, a nawet lekarze nie radzą sobie. Baa, kilka razy słyszałam od świetnych pedagożek, że czują się wtedy bezradne. Niedoświadczone są wystraszone, jakby zaraz miały być rozstrzelane. To nie są łatwe sytuacje i ja to wiem. Zasadnicza różnica między mną, a nimi: one mają takie sytuacje na jeden dzień, ja na całe życie… Oszukuję się, że już tak długo oswajam ludzi z niepełnosprawnością, wychodzę z Olą na spacery, że ludzie powinni wiedzieć, że dzieci są różne, czasami krzyczą, rozkładają na chodniku, obijają o ściany, uciekają i trzeba wspomóc się psem, który dziecko zatrzyma. I co? Czytam później komentarz babki z mojego miasta, że krzyczące dzieci to wina nieudolnych matek. Brawo za ocenę bez zaglądania w kartę pacjenta. Znajoma lekarka zwróciła uwagę, że jest pełno chorób starczych, przez które ludzie krzyczą, ale nikt się ich nie czepia, bo są zamykani w domu. Zero refleksji. Matki krzyczących dzieci są nieudolne i koniec kropka.
Myślicie sobie, że krzyk zmęczonego/ przestymulowanego/ smutnego dziecka to jednak podstawa do hejtowania? Nie. Ludzie znajdą sobie różne tematy do tego, żeby kogoś obgadać, negatywnie ocenić. I tak też miałam jakiś czas temu. Rozmawiając o różnych rzeczach, które dzieją się w mojej okolicy pochwaliłam pewnego mężczyznę za aktywizm i zaangażowanie, nieszablonowość i werwę.
-Pani, to żydek jest - powiedział rozmówca.
-W Górze są żydzi? - pytam zdziwiona i nieco skonsternowana, bo co ocena aktywności ma do wyznania.
-Nie, on do kościoła nie chodzi - wyjaśnił rozmówca.
-Ale to nie znaczy, że wyznaje judaizm - tłumaczę.
-A co tam pani wie.
No w sumie, co tam wiem.
Inna rzecz: oszukiwałam się od lutego, że mamy bardzo empatycznych mieszkańców (jest tych empatycznych naprawdę dużo i to jest wspaniałe, bo naprawdę bardzo pięknie zaangażowali się w pomoc uchodźcom) i to mnie wzruszyło. Bardzo. Ale ostatnio w lokalnych mediach pojawił się fejkowy łańcuszek o złej i roszczeniowej Ukraince. Tyle błota i nienawiści, ile tam przeczytałam nie czytałam dawno... Ale lektura tych komentarzy wiele rzeczy mi rozjaśniła: każdy inny jest roszczeniowy i do odstrzału, bo jak śmie nie wpisywać się w lokalne standardy. Kolejna rzecz: źli ludzie są w takich przypadkach bardziej aktywni niż dobrzy. Dobrzy pomagają, źli tworzą kolejne hejterskie bajki nakręcające chęć przywalenia tym obcym. Najbardziej przykre jest to, że to są osoby, które znam, widuję, które z uśmiechem na twarzy mówią "dzień dobry", a bez wahania wbiłyby nóż bohaterom facebookowych łańcuszków tworzonych przez ruskich trolli.
Wy też lubicie się oszukiwać? Jak wygląda zetknięcie z rzeczywistością?


czwartek, 25 sierpnia 2022

Monika Utnik "Zapachy, czyli dlaczego wszystko pachnie" il. Agnieszka Sozańska


Do grona pisarek, po których książki sięgamy w ciemno należy Monika Utnik mająca już dość spory dorobek, do którego należy:„Mamma Mia. Włochy dla dociekliwych” i „Xin chào! Wietnam dla dociekliwych” z serii „Świat dla Dociekliwych” wydawanej przez „Dwie Siostry”, „Brud. Cuchnąca historia higieny”, „Krótka Historia Rzeczy” oraz polecane przeze mnie książki wydane przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Wśród nich znajdują się: „Po ciemku, czyli co się dzieje w nocy” oraz „Idą święta! O Bożym Narodzeniu, Mikołaju i tradycjach świątecznych na świecie”, a także niedawno polecana publikacja „W deszczu, czyli co się dzieje, kiedy pada”. Wszystkie fantastyczne, dopracowane i przybliżające dzieciom świat przyrody oraz kultury. Mały minus: format tych książek jest naprawdę duży i to on na początku przykuwa uwagę czytelników. Z tego powodu publikacje nie zmieszczą się nawet do mojej torebki, więc nie są to lektury do czytania na spacerze, ale za to doskonale sprawdzają się jako lektura przed snem, w czasie relaksu, poszukiwania odpowiedzi na nurtujące dzieci pytania oraz trapiące je wątpliwości. Teraz do młodych czytelników trafiła opowieść o zapachach, dzięki którym dzieci lepiej poznają otoczenie, zrozumieją wiele zjawisk, a być może uda się je zainspirować do poszerzania wiedzy. Mało tego: dorosły czytelnik w czasie lektury też nie będzie się nudził.
„Zapachy, czyli dlaczego wszystko pachnie” Moniki Utnik to fascynująca podróż po świecie zapachów. Mamy tu nie tylko ciekawe treści, ale i rewelacyjnie dobrane ilustracje przemawiające do wyobraźni młodych czytelników. Dowiadujemy się, gdzie znajdziemy zapachy i dlaczego są one takie ważne, przyjrzymy się różnorodnym nosom zarówno zwierzęcym jak i ludzkim, poznamy inne sposoby poznawania zapachów oraz odkryjemy jak bardzo posiadanie węchu wpływa na nasze kubki smakowe, poznamy różnorodne sztuczki zniechęcania i zachęcania zwierząt przez zapachy, a także odkryjemy, dlaczego nasz mózg nie potrafi przetwarzać zbyt dużej ilości zapachów, z jakiego powodu każdy z nas nieco inaczej odbiera zapachy oraz jak stan zdrowia wpływa na nasze reakcje. Do tego nie zabraknie tematu pamięci zapachowej, badań nad przetwarzaniem tych bodźców, genów odpowiedzialnych za węch, sposobów komunikacji u owadów, wykorzystywania przydomowych ogródków, zapachów z określonych. Wchodzimy też do różnych miejsc. Poza balkonami pełnymi kwiatów, grządek pełnych warzyw możemy odwiedzić wieś, las, plażę. Odkryjemy jak deszcze czy burza wpływają na nasz odmienny sposób powonienia. Poznamy też szkodliwe zapachy, podejście do różnych woni w historii raz sposoby na zmianę zapachów, pierwsze produkcje perfum, pojawiające się nowe zapachy, wykorzystania ich w różnych sytuacjach. Przyjrzymy się też zwierzętom domowym, ich sposobom komunikacji, wykorzystaniu powonienia w czasie tropienia. Nie zabraknie też miejsca dla przypraw, napojów, sposobów produkcji niektórych przysmaków. Dowiemy się jak pachnie czystość i jaki wpływ zapachy mają na pleśń oraz grzyby, dlaczego książki mają zapachy, a my możemy w czasie zabiegów kosmetycznych łączyć przyjemne z pożytecznym. Poznamy też popularne frazeologizmy związane z zapachami, wąchaniem, nosem. Sporo miejsca poświęcono tu naszym własnym zapachom, temu, co można z nich wyczytać, jak jedzenie na nie wpływa. Temat zapachów jest przez Monikę Utnik naprawdę bardzo dobrze opracowany.
Przepięknie wydana, w dużym formacie, na dobrej jakości papierze, w cudownej twardej, matowej, miłej w dotyku oprawie ze zdobieniami w postaci kropelek deszczu oraz bardzo dobrze zszytymi kartkami. Bardzo dobry, lekko błyszczący papier podkreśla atrakcyjność stron. Dobrze dobrana czcionka, niedługie teksty, każda podwójna strona tworząca kolejny rozdział sprawiają, że po tę lekturę mogą sięgać zarówno przedszkolaki, jak i uczniowie nauczania początkowego. Ilustracje Agnieszki Sozańskiej oczarowują. Mamy tu zarówno dokładność, nacisk na realizm, a z drugiej strony cartoonowe ilustracje w przypadku postaci. Wszystko splecione ze sobą tak, że sprawia wrażenie magiczności. Zresztą już sama okładka przenosi nas do tego niezwykłego świata.











środa, 24 sierpnia 2022

Anna Claybourne "Atlas syren. Wodny lud z różnych stron świata" il. Miren Asiain Lora


Anna Claybourne słynie z książek popularnonaukowych. Na polskim rynku wydawniczym można znaleźć jej opowieści o malarstwie, Szekspirze, odkryciach geograficznych, wynalazkach i nauce. Teraz do czytelników trafiły opowieści o syrenach. Na przetłumaczenie czekają publikacje wprowadzające młodych czytelników w obszar ciała, gwiazdozbiorów, baletów, matematyki, pandemii, dinozaurów, odczuwania różnorodnych bodźców, emocji i rzeczy, mitycznych i legendarnych stworach, przetwarzaniu danych, skałach, zwierzętach, zdrowiu, narkotykach, odżywianiu, zdrowiu psychicznemu, fizyce, chemii i co tam sobie jeszcze pomyślicie. Dotychczasowy dorobek pisarki to 280 książek! We wszystkich przekonuje czytelników, że nauka jest ciekawa, a odkrywanie świata fascynujące i każdy region kryje w sobie coś ciekawego. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać, że zawsze chciała być pisarką i jednocześnie marzyła o byciu naukowczynią, lekarką, muzyczką, artystką. Pasje nadal rozwija i dzieli się nimi ze swoimi młodymi czytelnikami. I bardzo dobrze widać jej zaangażowanie w napisanych przez nią książkach.
„Atlas syren. Wodny lud z różnych stron świata” to fascynująca lektura zabierająca nas w różne zakątki świata, przybliżająca zadziwiające wierzenia, ich przetwarzanie i przemycanie do kultury masowej. Autorka uświadamia nas, że syreny to nie tylko łagodne istoty i opowieść o popularnej małej syrence. Poznajemy tu postacie o różnych charakterach i mające różnorodne cele. Anna Claybourne uświadamia nas, że syreny to nie tylko piękne istoty o niesamowicie przyciągającym głosie, dla którego śmiertelnicy mogą stracić głowę, nie tylko pół kobiety, pół ryby potrafiące poświęcić się dla ludzi, ale też bywają okropne i okrutne oraz zwodnicze. Każdy kraj ma swoje wyobrażenia na ich temat. Do tego każda społeczność nazywa je nieco inaczej. Łączy je jedno: tam gdzie jest woda są też wyobrażenia, baśnie, legendy i mity na temat wodnego ludu. Pisarka doskonale zbiera w całość opowieści z całego świata. Mamy tu piękny podział ze względu na kontynenty i regiony. Na mapach możemy zobaczyć poszczególne postaci, ale też są na nich zaznaczone najważniejsze zwierzęta, państwa, do których się udajemy. O każdej bohaterce lub bohaterze znajdziemy niewielką ilość tekstu, ale moim zdaniem wystarczającą, aby móc sobie je wyobrazić, poznać cechy, niezwykłe umiejętności. Znajdziemy tu nie tylko syreny, ale są też selki, duchy wody i a nawet bóstwa. Wodny lud to kobiety, które zmieniły się w ryby, władcy mórz i oceanów, obrońcy istot żyjących w wodzie. Ich pałace są niezwykłe. Ich wygląd także zależy od miejsca akcji, wierzeń ludów. Do tego dowiadujemy się, że niektóre syreny pojawiały się między ludźmi, potrafiły zmieniać postać, wchodziły w związki z ludźmi.
Publikacja jest dopracowana. Widzimy ogrom pracy i wiedzy jaką przekazuje młodym czytelnikom pisarka. Zostajemy zabrani w obszary różnorodnych kultur, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć świat, poznać wierzenia i wejść w folklor określonych krajów. Spotkamy tu Yemọjá, Matkę Orishas z religii Joruba, Umbanda, brazylijskiej religii silnie inspirowanej Jorubą. Jest też słynna Iemanjá, a nawet nasza warszawska syrenka.
Dzięki publikacji uświadomimy sobie bogactwo opowieści o wodnych ludach. Wyruszamy w podróż od starożytnego greckiego mitu o Nereidach i starożytnej syryjskiej bogini księżyca Atargatis, której smutek sprawił, że spadła z nieba do morza i zamieniła się w syrenę, przez historie o życzliwych syrenach w Chinach i ohydnych ludzkich rybach zapewniających jedzącym nieśmiertelność w Japonii.
Cudowne opowieści wzbogacono wspaniałymi ilustracjami Mireny Asiainy Lory. Nadały one publikacji wyjątkowy klimat, który z jednej strony jest ciepły, a z drugiej bywa mroczny, nawiązujący do dawnych ilustracji w księgach. Solidna oprawa, bardzo dobrze zszyte strony sprawiają, że książka jest estetyczna i trwała.








wtorek, 23 sierpnia 2022

Weronika Tomala "Cały jestem twój"


Piętno inności szczególnie bolesne jest dla dzieci, które z tego powodu są wyśmiewane i bite przez rówieśników. Jakby mało było tego niektóre z nich są jeszcze odrzucone przez rodziców. I tak właśnie jest w przypadku Lilianny, która urodziła się jako albinoska. Brak barwnika w ciele staje się jej piętnem. Jedyne oparcie ma w dziadku, który nie tylko się nią opiekuje, ale też okazuje się świetnym terapeutą pomagającym zmierzyć się z lękami, przygotowuje do życia w świecie, w którym nie ma miejsca dla osób odmiennych. Do tego uczy wielu ważnych rzeczy. Po latach okazuje się, że zdobyte przy dziadku umiejętności stają się cenne. Po śmierci jedynej bliskiej jej osoby Lilianna postanawia zostawić przeszłość za sobą i zmienić otoczenie. Przeprowadzka w nowe miejsce, ucieczka z rodzinnej prowincji kojarzącej się z dziecięcymi traumami to też przy okazji czas poszukiwania nowej pracy. Bohaterka bardzo szybko doceni swoje niezwykłe umiejętności. Dzięki nim trafia do domu Wilczyńskich, o których w okolicy krążą zadziwiające plotki. Rodzina jest podejrzana o przyspieszenie śmierci poprzedniego stajennego. Młoda kobieta jednak postanawia się nie zrażać i daje sobie szansę. Zwłaszcza, że jest świadoma tego, że ludzie czasami wymyślają na temat innych różne historie. Do tego będzie miała okazję pracować z ukochanymi końmi. Jej niezwykłe umiejętności przyciągają uwagę dziedzica rodzinnej fortuny, Doriana Wilczyńskiego, będącego w dziwnym związku i mieszkającego w rodzinnym domu z matką. Zarówno partnerka, jak i rodzicielka od pierwszej chwili nie pałają sympatią do nowej stajennej. Zrobią wszystko, aby jak najszybciej pozbyć się dziewczyny. Zwłaszcza, że mają w tym swój interes.
Mamy tu ciekawą opowieść o zaskakującej miłości, która pojawia się jak zakazane uczucie, ale też bazuje na znanych z Kopciuszka chwytach: on bogaty, ona biedna, ona prześladowana przez złe osoby, on jak rycerz na białym koniu. Cała historia jednak nie jest tak oczywista. Zwłaszcza, kiedy przypomnimy sobie, że Dorian jest w związku, a na horyzoncie pojawia się rozkochany w koniach jego kuzyn. Poza tym oboje nie chcą przyznać się, że ta druga osoba zaprząta ich myśli.
Weronika Tomala nie serwuje nam prostego romansu. Mamy tu wątki detektywistyczne, sensację, dramat, erotyka i cała masa złotych myśli budujących klimat książki. Do tego raz widzimy wydarzenia z perspektywy Lilianny, a raz obserwujemy oczami Doriana.
Weronika Tomala umiejętnie dawkuje emocje: raz mamy pewność, że oto bohaterzy są w idealnym miejscu i pozostanie im żyć długo i szczęśliwe, aby za chwilę przekonać się, że inni potrafią bardzo pokrzyżować plany. Tu mamy bardzo wiele wyzwań. Zwłaszcza, że Lilianna nie jest lubiana przez dwie mieszkanki domu Wilczyńskich. Kobiety jawnie okazują jej niechęć, źle traktują. Dorian zawsze staje w jej obronie, dostrzega jej zalety i umiejętności. Pisarka poza wątkiem miłosnym poruszyła problem przemocy wobec zwierząt, niepełnosprawności, manipulacji, przemocy, molestowania. Mamy tu wyrazistych i bardzo zróżnicowanych bohaterów. „Cały jestem twój” zdecydowanie nie jest lukrową opowiastką o miłości. Wykreowani przez pisarkę bohaterzy muszą zmierzyć się z wieloma przeciwnościami. Dostajemy tu też piękne przesłanie, że zawsze trzeba wierzyć w siebie i realizować swoje marzenia. „Czasami każdy z nas potrzebuje odseparowania się od tego, co przyziemne. Monotonia zabija w nas radość. Torturuje ducha. Niezauważalnie. Dopiero po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że jesteśmy wrakiem człowieka”.
„Uważne słuchanie drugiego człowieka to zapomniana umiejętność. W dzisiejszej cywilizacji każdy ceni własne racje i przekłada je nad słowa i zdanie innych. Słuchamy, krążąc myślami wokół własnych spraw. A ona słucha prawdziwie…”
„(…)bliskość to nie tylko fizyczny kontakt, ale także zdarcie kurtyny ukazującej obraz naszych myśli.”
„Prawdziwy raj to nie miejsce. To ludzie. To relacja, która pozwala poczuć wyjątkowość chwili w zwykłym, szarym świecie, który dla innych może być pozbawiony kolorowych barw”.
„Iskierka dumy rozpala we mnie poczucie spełnienia. Jestem w odpowiednim miejscu, odpowiednim czasie i z osobą, która jak nikt w świecie zdaje się mnie rozumieć".
„Wystarczy mi moje małe miejsce na ziemi. Niewielki skrawek, w którym będę się mogła poczuć naprawdę bezpieczna. Nawet tu. Nawet pod gołym niebem. Byle gdzie. Byle z nimi.
To moja krótka definicja raju".
„Przyszłość straciła kolory. Świat zatrzymał się w miejscu. Ale ja wciąż Trwam. I choć łatwiej byłoby mi to wszystko zakończyć, muszę udźwignąć ciężar własnych decyzji. To właśnie nazywa się życiem".
„Życie bywa zlepkiem zdarzeń, które pozostają w naszej pamięci. Wszystko, co pomiędzy, przecieka nam przez palce. To zdarzenie, choć tam mroczne, nie odejdzie ode mnie do końca moich dni".