Etykiety

środa, 31 maja 2023

Anna Sakowicz "Skrzydlate książki" il. Ewa Beniak -Haremska


Świat dzieci jest prostszy i radośniejszy dopóki nie ingerują w niego dorośli ze swoimi kompleksami i uprzedzeniami. Młodzi ludzie mają naturalną potrzebę dążenia do egalitaryzmu, lepiej rozumieją znaczenie wspierania się oraz łatwiej zawierają przyjaźnie bez zwracania uwagi na majętność i pochodzenie. Wystarczy, że napotkana przez nie osoba ma podobne upodobania jak oni. Wówczas spędzają czas na zabawie wykraczającej poza pojęcie czasu i wyobraźni ich rodziców oraz opiekunów. Na spotkanie z takimi bohaterami zabiera nas Anna Sakowicz w „Skrzydlatych książkach” wzbogaconych ilustracjami Ewy Beniak -Haremskiej.
Do opowieści wchodzimy w Wolnym Mieście Gdańsku. Jest to tuż przed wybuchem II wojny światowej. Przyjrzymy się handlującym na targu przekupkom, wejdziemy w klimat nadmorskich ulic, by podejrzeć na tym tle dwoje beztrosko biegnących bohaterów: Klary (Niemki) i Dawida (Żyda). Do ich zabaw dołącza Jasiek (Polak). W ich aktywności jest spontaniczność, chęć poznawania świata i przeżywania przygód. Jednak na te beztroskę cień kładą zabiegi dorosłych, wygłaszane przez nie opinie, obnoszenie się z nietolerancją i coraz częściej pojawiające się w przestrzeni publicznej faszystkowskie flagi. Bohaterzy dostrzegają zmiany w mieście, ale ich nie rozumieją. Osaczani przez działania dorosłych nadal potrafią używać wyobraźni. I to sprawia, że są w stanie dużo więcej zobaczyć.
Pewnego dnia ich uwagę przykuwa dziwne zjawisko dookoła jednej z suteren. Do podpiwniczenia kamienicy wpadają nietypowe ptaki, które okazują się latającymi książkami. Znalezienie jednej rannej skłania ich do odwiedzenia pracowni mistrza. A tam mogę podejrzeć pracę dziwnego introligatora. W czasie wizyt ich uwagę przykuwają drzwi prowadzące do pomieszczenia obok. Wiedzą, że znajduje się tam wnuczka introligatora. Aura tajemnicy wokół tego, co się za drzwiami kryje sprawia, że jeszcze bardziej pragną się tam znaleźć i z tego powodu najbardziej ciekawskie z trójki dzieci wchodzi tam, a po kilku dniach w chwili napaści na warsztat przez esesmanów dołączają pozostali.
Okazuje się, że trafiają do magicznej krainy nazywanej Krainą Niezapisanych Książek czyli Krańcem. To tu powstają pomysły na książki, przybywają twórcy i czytelnicy. Kraina jest dziwna, tajemnicza, fascynująca i zarazem groźna. Obowiązuje tu wiele zasad, które dla własnego bezpieczeństwa trzeba przestrzegać. W czasie poznawania kolejnych miejsc dzieci dowiedzą się wiele o świecie. Pojawi się tu temat wymyślania różnych opowieści, ale jest też dbania o pomysły, a nawet smutnego losu niektórych książek. Dowiedzą się o złym zwyczaju książek, zabobonności tych, którzy boją się wymiany myśli.
Bohaterzy wykreowani przez Annę Sakowicz są różnorodni: chłopcy i dziewczęta, spokojniejsi i ułożeni oraz ciekawscy i żywiołowi. Do tego każde z nich reprezentuje inną grupę społeczną. Łączy ich miejsce urodzenie i poczucie tożsamości. Wszyscy są przekonani o byciu gdańszczanami. Nie są dla nich istotne podziały tworzone przez dorosłych. Potrafią bezinteresownie nieść sobie pomoc.
„Skrzydlate książki” to pouczająca opowieść pokazująca do czego prowadzi nietolerancja. Anna Sakowicz uświadamia nas, że brak otwartości na innych, na ich świat, sposób patrzenia prowadzi do wykluczenia i prześladowań. Przyjęcie za pewnik tylko własnych wartości, kierowanie się wyższością rasową lub narodową prowadzi do tragedii. Otwartość dzieci, ich empatia i spontaniczna chęć niesienia pomocy staje się wzorem. Do tego mamy tu pokazany problem powstawania różnych wątków książkowych. Dowiadujemy się, że w czasach pokoju powstają bardziej pozytywne treści. Wojna natomiast budzi wszelkie demony wyobraźni, a one potrafią być niebezpieczne nawet w świecie książek.
„Skrzydlate książki” to opowieść, która z jednej strony przemyca czytelnikom sporą dawkę wiadomości z historii, bo pojawia się zarówno wzmianka o Janie Gutenbergu, jak i przemianach jakie zachodziły w WMG. Książka Anny Sakowicz to poruszająca opowieść o sile przyjaźni, budowaniu między ludźmi mostów z książek oraz znaczeniu więzi z innymi.
Publikację dopełniają klimatyczne ilustracje Ewy Beniak-Haremskiej. Mamy tu światy tworzone w różnych odcieniach błękitu. Z jednej strony jest w nich duża prostota, z drugiej maja w sobie coś z magii, podsycają wyobraźnię. Zobaczymy typowe dla tamtych czasów meble i stroje, ale też jest miejsce na fantastyczne istoty. Całość wydrukowana na dobrej jakości papierze starannie zszytym i oprawionym w solidną, kartonowa okładkę.
„Skrzydlate książki” to piękna i pouczająca historia zachęcająca do rozmów o historii. Polecam.

„W opowieściach rodziców Polacy i Żydzi wydawali się źli i groźni, a przecież Dawid i Jasiek niewiele się od niej różnili. Dawniej nawet by nie pomyślała, że są inni. Mówili po niemiecku tak jak ona, mieszkali na jej ulicy od zawsze, bo urodzili się w Gdańsku, no i znali wszystkie okoliczne zakamarki. To z nimi przeżywała najciekawsze przygody, grała w kulki, w piekło i niebo, szukała skarbów na dnie Raduni”.
„Rzadko kto może dostrzec skrzydła książek. Widzą je tylko nieliczni, ale nie potrafię powiedzieć, od czego to zależy. Może decydują o tym one same, a może nasza wyobraźnia?”
„Przez moment zastanawiał się, co sam chciałby usłyszeć. We wspomnieniu pojawiła się mama, która zawsze mu powtarzała, że gorsza prawda jest zdecydowanie lepsza niż dobre kłamstwo. Nie miał pojęcia dlaczego tak było, bo chyba sam tej najgorszej prawdy wolałby nie znać. Czuł, że wtedy straciłby wszelką nadzieję, a przecież bez nadziei trudno się żyje. Jej utrata była niczym brak powietrza, dusiła się”.
„Dziadek mówił mi o tym, że czasami ludzie… boją się… książek – dodała, zacinając się niemal przy każdym słowie. – I wtedy je palą”.
„Dawniej ludzie wierzyli w oczyszczającą moc ognia – zaczął. Chcieli oczyścić świat ze zła w taki sposób, w jaki umieli”.
„Myśl zawarta w książkach ma moc. Czasami niezbyt wielką, gdy tylko rozśmiesza lub wzrusza, ale bywa, że potrafi porwać tłumy, otworzyć oczy, dać oręż w walce. Dlatego właśnie książki mogą być groźne. Przynajmniej tak się wydaje słabym istotom – dodał po chwili ze smutkiem. – Niszczyli je ludzie różnych religii, ale też niewierzący, starożytni i współcześni…”.
„W powietrzu krążyły książki i księgi, a wokół nich wirowały połyskujące litery. Gdzieniegdzie na niebie widać też było skrzydlatych ludzi, było ich jednak mniej niż przed kilkoma dniami”.
„W grupie można dokonać więcej niż w pojedynkę – tak mawiała babcia, a jej wierzył jak nikomu na świecie”.
„Ludzie robią wiele niemądrych rzeczy. Zakazują książek, kiedy się ich boją czy ich po prostu nie rozumieją”.
„Ludzie zbyt łatwo wzniecają różnego rodzaju konflikty, a zdecydowanie gorzej radzą sobie z ich zakończeniem”.
„Pożegnania zawsze są trudne. Słowa grzęzną w gardle, serca biją jak szalone. Myśli nie formują się w szeregi, tak by można je wypowiedzieć”.
„Nie ma… - szepnęła Judyta. Ujrzała wypalone okno byłej introligatorni. Po drzwiach nie pozostał ślad. Powoli wszyscy weszli do środka. W powietrzu unosił się już ledwo wyczuwalny swąd spalenizny. Czarne ściany, popiół i zgliszcza. Dziewczynka podeszła do miejsca, gdzie dawniej znajdowały się drewniane schody, potem odwróciła się w poszukiwaniu pokoju, z którego odlecieli do Krańca, ale wszędzie było pusto i ciemno, jakby pracownia dziadka zamieniła się w piekło wysmarowane sadzą i smołą. Na wargach poczuła słony smak. Przetarła je wierzchem dłoni i zacisnęła z całych sił powieki. – Tu już nic nie ma…”.










Virginia Feito "Pani March"


Czasami spotykamy ludzi, którzy cali utkani są z lęków. Są sztywni, pilnują pozorów, dbają o każdy szczegół, przejmują się, rzeczami, na które nikt nie zwraca uwagi i z tego powodu przykuwają uwagę, tworzą wokół siebie atmosferę napięcia, oczekiwania czegoś złego. Ich fatalistyczne wizje bywają zaraźliwe. Przekonanie o tym, że otoczenie nie ma innego zajęcia tylko ciągle przyglądać się ich życiu i komentować je na dłuższą metę staje się męczące. Ciągle powracające pytania, o to, co inni o nich myślą i komentarze na temat, co oni myślą o innych staje się motorem napędowym rozmowy. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co w nich nas przytłacza, co powoduje napięcia do czasu, kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy obserwowani przez nich oceniającym wzrokiem, a w kontaktach są wyniośli i z wprawą oraz uśmiechem na twarzy precyzyjnie wbijają szpile przy jednoczesnej nadwrażliwości na to, aby nikt nie zwrócił uwagi na ich wady i niedoskonałe życie, skupieni na tkaniu pozorów są nadwrażliwi na każdy gest i słowo pojawiające się w otoczeniu. Taka właśnie jest bohaterka wykreowana przez Virginię Feito „Pani March”.
Do powieści wchodzimy, kiedy bohaterka jest dumna z tego, że jej mąż, George March, wydał kolejną rewelacyjną powieść. Dzięki temu może być poważana w środowisku, bo sama nie robi niczego poza byciem żoną dbającą o pozory. Jej idealny strój, idealna figura i idealny apartament wymagają odpowiedniej staranności. Tworzenie pozorów jest wyczerpujące i nie ma już sił na jakąkolwiek swoją działalność, dlatego zachwyty nad twórczością męża traktuje jak osobisty sukces, ale do czasu, kiedy ekspedientka w cukierni zwraca jej uwagę, że bohaterką najnowszej książki jej męża jest ona: ma ten sposób mówienia, manieryzmy, sposób ubierania. To spostrzeżenie przewraca życie utkanej z lęków pani March. Pojawiają się pytania, o to czy tylko to łączy ją z książkową postacią. Nieufnie zaczyna patrzeć na otoczenie, dokładniej przygląda się sobie i ciągle porównuje z wykreowaną przez małżonka bohaterką, której nawet nie zna, bo nie chce jej się przeczytać popularnej lektury.
Każda strona powieści Virgini Feito to coraz dokładniejsze przyglądanie się konformizmowi tytułowej postaci, jej zabobonności, uprzedzeniom. Krok po kroku wchodzimy w historię znajomości z jej mężem, budowania relacji i tego jak ona po latach wygląda, a nawet przyglądamy się dzieciństwu. Zobaczymy, że pani March to postać specyficzna, pragnąca uwagi, miłości i jednocześnie kreująca się na bezproblemową, przytakującą mężowi i we wszystkim widząca całe mnóstwo problemów. Można powiedzieć, że to typ kobiety kreującej się na słodką idiotkę, aby nie burzyć poczucia pewności siebie i niezwykłości u męża będącego zdobywcą utrzymującym dom. Zatracona w pozorach pilnuje się na każdym kroku, przez co utrzymuje dystans z wszystkimi, nawet z własnym dzieckiem. Uwaga pracownicy cukierni burzy cały jej świat i wyobrażenia o sobie. Zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób może być porównana do żałosnej bohaterki książki męża. Wykreowana przez niego Johanna jest brzydka i będąc prostytutką desperacko szuka miłości. Pojawiają się pytania o to, co ona, elegancka kobieta z wyższych sfer miałaby mieć wspólnego z tą żenującą postacią, z którą nikt nie chce sypiać. Poszukiwanie potwierdzenia sugestii sprawia, że trafia na informację o zaginięciu młodej kobiety w miejscowości, do której jeździ jej mąż, a później śledztwo związane z morderstwem i narastające na tym punkcie fiksacje bohaterki przekonanej, że mordercą musiał być jej mąż, bo po co gromadziłby materiały na ten temat.
„Pani March” to powieść w której wchodzimy w świat emocji postaci żyjącej w ciągłym napięciu, przeświadczeniu, że jest w centrum uwagi, a z drugiej strony przekonanej, że jest ignorowana. Nawet w czasie wizyty w cukierni nie jest dostrzeżona przez inną kupującą. Wprowadzony przez nią klimat w otoczeniu wywołuje napięcie. Niemająca wiele obowiązków kobieta stresuje się drobiazgami. Nawet zakupy potrafią wytrącić ją z równowagi, skłonić do porównywania się do innych kupujących z wyższych sfer. Mimo ciągłego epatowania poczuciem wyższości ciągle towarzyszy jej kompleks niższości, dostrzegania tego, że ktoś mógłby zauważyć jak bardzo nie wpisuje się w środowisko wyższych sfer i może być zdemaskowana. To sprawia, że jeszcze bardziej się pilnuje, tworzy pozory, a nawet miewa halucynacje. Ciekawy jest tu też zabieg wprowadzania wspomnień z dzieciństwa, kiedy także dba o to, aby zyskać wystarczającą uwagę. Do tego nawet w ich kontekście nazywana jest „panią March”, jakby istniała tylko jako żona pisarza i bez tej otoczki nie mogła być.
Każdy element jej życia jest pretekstem do porównania się z innymi, spojrzenia, czy im dorównuje. Ciągle widzi swoje braki. Nawet forma i rodzaj ślubu staje się pretekstem do poczucia niższości i porównania z pierwszą żoną, z którą ślub jej zdaniem miał większe znaczenie, bo znajomi szczerzej składali życzenia i była to ceremonia w kościele. Takich wątpliwości w jej codzienności jest mnóstwo. Nawet samotne przyglądanie się sobie w lustrach w windzie sprawia, że widzi niedoskonałości osoby wykreowanej przez męża, niemającej własnej osobowości, a nawet imienia, ale skupionej na tym, co inni o niej sądzą. Bezosobowa pani March w każdym geście otoczenia dostrzegającą wyśmiewanie jej. Każdej minucie życia towarzyszy jej lęk przed bycia śmieszną zmieszany z ciągłym zabieganiem o akceptację i poważanie. To sprawia, że nawet we własnym apartamencie kryje się przed służącą. Bohaterka w każdym miejscu zachowuje się jak osaczone zwierzę w klatce. Napięcie narasta, ściany się przybliżają i przytłaczają, zacierają się granice między rzeczywistością i wyobrażeniem. Pojawia się pytanie czy to pani March jest paranoiczką czy mąż próbuje przekonać ją do tego, że jest? Czy uczynienie jej bohaterką książki było celowe? Podsuwane artykuły i owady to część gry czy wyobrażenia?
„Pani March” Virginii Feito to powieść niepokojąca, intrygująca i skłaniająca do zadawania sobie wielu pytań. Powieść czyta się wolno, a sama bohaterka budzi sprzeczne emocje. Polecam.


„Doceniamy sztukę, gdy rozumiemy, co artysta chciał wyrazić. Nie zawsze musimy chcieć powiesić obraz w salonie”.
„Wzięła książkę. Wydała jej się ciężka, jej palce pozostawiały tłuste ślady na lśniącej powierzchni okładki. Dotknięcie wytrąciło ją z równowagi. Okładka była dziwnie gładka, jak skóra węża, którego musiała kiedyś wziąć do ręki w czasie szkolnych zajęć z biologii. Nerwowo otworzyła powieść, szukając dedykacji. Zerknęła na stronę tytułową i początek pierwszego rozdziału, potem znowu na stronę tytułową. Niczego nie znalazła. Było to dziwne, ponieważ George zawsze zaczynał powieści od dedykacji. W jednej z dawnych książek uhonorował również panią March. Po jej opublikowaniu poprosiła, by umieszczał autografy dla przyjaciół właśnie na tej stronie, bo chciała zwrócić na siebie uwagę”.
„Budynek, o niewielkich kwadratowych oknach z małymi kwadratowymi klimatyzatorami, był w ciągu dnia pilnowany przez umundurowanego, służbistego portiera, który pozdrowił panią March, gdy weszła do holu. „Jest uprzejmy, ale mną gardzi” – pomyślała. Zawsze to podejrzewała, choć przypuszczała, że traktuje w ten sam sposób wszystkich pozostałych lokatorów. Jak mógł nimi nie gardzić, skoro musiał im służyć i przystosowywać się do ich zwyczajów? Żyli w luksusie i nie raczyli nawet na niego spojrzeć. A może inni sąsiedzi próbowali czegoś się o nim dowiedzieć? Może traktuje ją ozięble, bo nigdy nie interesowała się jego życiem prywatnym, nigdy nie zauważyła, że nosi obrączkę, nie zwracała uwagi, czy ozdabia recepcję dziecięcymi rysunkami? Musi ją uważać za nieciekawą, godną pogardy, zwłaszcza w porównaniu z innymi mieszkankami budynku – emerytowanymi tancerkami baletowymi, byłymi modelkami i dziedziczkami wielkich fortun (kilkoma)”.
„George March wydał kolejną powieść. Był to duży tom, na okładce znajdowała się reprodukcja starego holenderskiego malowidła przedstawiającego podręczną skromnie dotykającą szyi. Pani March minęła imponującą piramidę egzemplarzy w twardej oprawie na wystawie jednej z księgarń w sąsiedztwie. Książka, wkrótce mająca zostać uznana za opus magnum Georgeʼa Marcha, pojawiała się już na listach bestsellerów i w klubach książki – pani March na razie o tym nie wiedziała – sprzedawała się nawet w rzadziej uczęszczanych księgarniach i entuzjastycznie polecali ją sobie przyjaciele. „Czytali państwo nową książkę Georgeʼa Marcha?” stało się modnym sposobem nawiązania rozmowy na przyjęciach”.
„Nie spała dobrze. Dręczyły ją koszmary, zmieniała się w inne kobiety, pożyczając ich twarze odbite w lustrach. Kradła im domy i życia, rozpaczliwie próbując ratować ich małżeństwa i pozycję społeczną”.
„Poczucie winy jest dla odważnych. Wyparcie dla reszty”



Virginia Feito "Pani March" - cytaty


„Doceniamy sztukę, gdy rozumiemy, co artysta chciał wyrazić. Nie zawsze musimy chcieć powiesić obraz w salonie”.
„Wzięła książkę. Wydała jej się ciężka, jej palce pozostawiały tłuste ślady na lśniącej powierzchni okładki. Dotknięcie wytrąciło ją z równowagi. Okładka była dziwnie gładka, jak skóra węża, którego musiała kiedyś wziąć do ręki w czasie szkolnych zajęć z biologii. Nerwowo otworzyła powieść, szukając dedykacji. Zerknęła na stronę tytułową i początek pierwszego rozdziału, potem znowu na stronę tytułową. Niczego nie znalazła. Było to dziwne, ponieważ George zawsze zaczynał powieści od dedykacji. W jednej z dawnych książek uhonorował również panią March. Po jej opublikowaniu poprosiła, by umieszczał autografy dla przyjaciół właśnie na tej stronie, bo chciała zwrócić na siebie uwagę”.
„Budynek, o niewielkich kwadratowych oknach z małymi kwadratowymi klimatyzatorami, był w ciągu dnia pilnowany przez umundurowanego, służbistego portiera, który pozdrowił panią March, gdy weszła do holu. „Jest uprzejmy, ale mną gardzi” – pomyślała. Zawsze to podejrzewała, choć przypuszczała, że traktuje w ten sam sposób wszystkich pozostałych lokatorów. Jak mógł nimi nie gardzić, skoro musiał im służyć i przystosowywać się do ich zwyczajów? Żyli w luksusie i nie raczyli nawet na niego spojrzeć. A może inni sąsiedzi próbowali czegoś się o nim dowiedzieć? Może traktuje ją ozięble, bo nigdy nie interesowała się jego życiem prywatnym, nigdy nie zauważyła, że nosi obrączkę, nie zwracała uwagi, czy ozdabia recepcję dziecięcymi rysunkami? Musi ją uważać za nieciekawą, godną pogardy, zwłaszcza w porównaniu z innymi mieszkankami budynku – emerytowanymi tancerkami baletowymi, byłymi modelkami i dziedziczkami wielkich fortun (kilkoma)”.
„George March wydał kolejną powieść. Był to duży tom, na okładce znajdowała się reprodukcja starego holenderskiego malowidła przedstawiającego podręczną skromnie dotykającą szyi. Pani March minęła imponującą piramidę egzemplarzy w twardej oprawie na wystawie jednej z księgarń w sąsiedztwie. Książka, wkrótce mająca zostać uznana za opus magnum Georgeʼa Marcha, pojawiała się już na listach bestsellerów i w klubach książki – pani March na razie o tym nie wiedziała – sprzedawała się nawet w rzadziej uczęszczanych księgarniach i entuzjastycznie polecali ją sobie przyjaciele. „Czytali państwo nową książkę Georgeʼa Marcha?” stało się modnym sposobem nawiązania rozmowy na przyjęciach”.
„Nie spała dobrze. Dręczyły ją koszmary, zmieniała się w inne kobiety, pożyczając ich twarze odbite w lustrach. Kradła im domy i życia, rozpaczliwie próbując ratować ich małżeństwa i pozycję społeczną”.
„Poczucie winy jest dla odważnych. Wyparcie dla reszty”


wtorek, 30 maja 2023

Anna Sakowicz "Skrzydlate książki"


„W opowieściach rodziców Polacy i Żydzi wydawali się źli i groźni, a przecież Dawid i Jasiek niewiele się od niej różnili. Dawniej nawet by nie pomyślała, że są inni. Mówili po niemiecku tak jak ona, mieszkali na jej ulicy od zawsze, bo urodzili się w Gdańsku, no i znali wszystkie okoliczne zakamarki. To z nimi przeżywała najciekawsze przygody, grała w kulki, w piekło i niebo, szukała skarbów na dnie Raduni”.
„Rzadko kto może dostrzec skrzydła książek. Widzą je tylko nieliczni, ale nie potrafię powiedzieć, od czego to zależy. Może decydują o tym one same, a może nasza wyobraźnia?”
„Przez moment zastanawiał się, co sam chciałby usłyszeć. We wspomnieniu pojawiła się mama, która zawsze mu powtarzała, że gorsza prawda jest zdecydowanie lepsza niż dobre kłamstwo. Nie miał pojęcia dlaczego tak było, bo chyba sam tej najgorszej prawdy wolałby nie znać. Czuł, że wtedy straciłby wszelką nadzieję, a przecież bez nadziei trudno się żyje. Jej utrata była niczym brak powietrza, dusiła się”.
„Dziadek mówił mi o tym, że czasami ludzie… boją się… książek – dodała, zacinając się niemal przy każdym słowie. – I wtedy je palą”.
„Dawniej ludzie wierzyli w oczyszczającą moc ognia – zaczął. Chcieli oczyścić świat ze zła w taki sposób, w jaki umieli”.
„Myśl zawarta w książkach ma moc. Czasami niezbyt wielką, gdy tylko rozśmiesza lub wzrusza, ale bywa, że potrafi porwać tłumy, otworzyć oczy, dać oręż w walce. Dlatego właśnie książki mogą być groźne. Przynajmniej tak się wydaje słabym istotom – dodał po chwili ze smutkiem. – Niszczyli je ludzie różnych religii, ale też niewierzący, starożytni i współcześni…”.
W powietrzu krążyły książki i księgi, a wokół nich wirowały połyskujące litery. Gdzieniegdzie na niebie widać też było skrzydlatych ludzi, było ich jednak mniej niż przed kilkoma dniami”.
„W grupie można dokonać więcej niż w pojedynkę – tak mawiała babcia, a jej wierzył jak nikomu na świecie”.
„Ludzie robią wiele niemądrych rzeczy. Zakazują książek, kiedy się ich boją czy ich po prostu nie rozumieją”.
„Ludzie zbyt łatwo wzniecają różnego rodzaju konflikty, a zdecydowanie gorzej radzą sobie z ich zakończeniem”.
„Pożegnania zawsze są trudne. Słowa grzęzną w gardle, serca biją jak szalone. Myśli nie formują się w szeregi, tak by można je wypowiedzieć”.
„Nie ma… - szepnęła Judyta. Ujrzała wypalone okno byłej introligatorni. Po drzwiach nie pozostał ślad. Powoli wszyscy weszli do środka. W powietrzu unosił się już ledwo wyczuwalny swąd spalenizny. Czarne ściany, popiół i zgliszcza. Dziewczynka podeszła do miejsca, gdzie dawniej znajdowały się drewniane schody, potem odwróciła się w poszukiwaniu pokoju, z którego odlecieli do Krańca, ale wszędzie było pusto i ciemno, jakby pracownia dziadka zamieniła się w piekło wysmarowane sadzą i smołą. Na wargach poczuła słony smak. Przetarła je wierzchem dłoni i zacisnęła z całych sił powieki. – Tu już nic nie ma…”.


Jolanta Kosowska "Madeira"


Kolejny świt to nowa nadzieja – na miłość, na szczęście, na nowy początek.


Wyspa wiecznej wiosny, Madera, jest cichym świadkiem miłości Julii i Filipa. To właśnie tutaj spędzili najpiękniejsze dni i najgorętsze noce, tutaj się zaręczyli. Po powrocie do Polski oboje rzucają się w wir przygotowań do ślubu. Po nietypowym, spędzonym na górskich szlakach wieczorze kawalerskim chłopak wysyła ukochanej wiadomość, a potem znika. Policja uznaje go za zaginionego, ale Julia jest przekonana, że Filip nie żyje. Zrozpaczona, wyrusza do Portugalii, by po raz ostatni odwiedzić najważniejsze dla niej miejsca, a potem popełnić samobójstwo. Los jednak naprowadza ją na trop dramatycznej rodzinnej historii, która może okazać się kluczem do odnalezienia narzeczonego…

„Madeira” to trzypokoleniowa opowieść o miłości, potrzebie akceptacji i rodzinnych traumach. W tej poruszającej historii gorące uczucia przeplatają się z wielkimi tajemnicami, a oszałamiająca przyroda koi serca i przynosi nadzieję. Bo kto raz zakocha się w Maderze, będzie tę miłość nosił w sercu na zawsze.

Pamiętam, że wtedy też staliśmy i patrzyliśmy na zachód słońca. Wielka, rozżarzona kula wtoczyła się za horyzont, a niebo na chwilę zapłonęło czerwienią.
– Kiedyś jeszcze tu przyjedziemy. Kocham to miejsce nie tylko za ten widok – mówił Filip. – Ono jest cząstką mojego serca. Zrobię wszystko, żeby zamieszkało też w twoim. Niedaleko stąd się urodziłem, w pobliżu się wychowałem, nieopodal mieszkają bliscy mi ludzie. To magiczne miejsce. Kiedyś ci o nim opowiem.




Frédéric Maupomé i Dawid "Supersi. Tom 3: Home sweet home"


Frédéric Maupomé słynie z dwóch cyklów. Pierwszy już znamy, bo od kilku miesięcy jest na polskim rynku wydawniczym: „Sixtine”, czyli opowieść o dziewczynce, która ma niezwykłe relacje z duchami piratów oraz niewyjaśnione moce, które musi w sobie obudzić. Drugi właśnie pojawił się na polskim rynku wydawniczym: Supersi, czyli opowieść o trójce dzieciaków mających niezwykłe moce. Autor w swoich komiksach zabiera nas do świata w którym realizm przeplata się z fantazją. We wszystkich cyklach świat namacalnych rzeczy i nadprzyrodzonych przeplatają się, uzupełniają, a łączniczkami między nimi są młodzi bohaterzy mający niezwykłe umiejętności, które muszą ukrywać przed otoczeniem. Zresztą na tym właśnie bazują wszelkie opowieści o superbohaterach: każdy z nich musi się kamuflować, ma podwójne życie, które przysparza wielu problemów. Akcja toczy się wokół przetrwania, pościgów, niesienia pomocy i lepszego poznawania siebie. Młodzi bohaterzy mają towarzyszy, na których mogą liczyć. W Sixtine byli to ekscentryczne duchy piratów, a w Supersach rodzeństwo, które wzajemnie się wspiera oraz dziwne urządzenie potrafiące zaopiekować się dziećmi.
Ten cieszący się uznaniem krytyków francuski komiks ma tak proste założenie, jakie można sobie wyobrazić, które można w zasadzie, choć lekceważąco, sprowadzić do: Co by było Superman był trójką dzieci? Jednak to nie w tym założeniu tkwi urok opowieści Frédérica Maupomé’a i Dawida, ale w sposobie prowadzenia akcji, nasycenia problemami, wnikliwości i wrażliwości. Mamy tu całą masę wyzwań bliskich dzieciom: poczucie osamotnienia, pewnego rodzaju wykluczenia i jednoczesnego ciągłego obserwowania oraz oceniania, co wiąże się z burzą hormonów. Do tego dojdą dziwne przyjaźnie.
Mamy tu prostą opowieść o bohaterach, którzy ciągle muszą zmieniać szkołę, aby nikt nie wykrył ich niezwykłych umiejętności, ukrywania się, wtapiania w tłum. Kiedy wchodzimy do tomu pierwszego rodzeństwo po raz kolejny się przeniosło. Są nowi w szkole. Widzimy pierwszy dzień Matta, który wydaje się w żaden sposób nie wyróżniać z tłumu dzieciaków. Na pierwszy rzut oka nie jest niezwykły tylko zwyczajnie nowy i przez to zagubiony i potrzebuje wsparcia w postaci oprowadzenia po szkole, objaśnienia zależności, aby mieć świadomość komu się nie narażać. No i niestety to mu się nie udaje, bo nauczyciel prosi dziewczynę największego szkolnego łobuza o pomoc nowemu, a wiadomo, że ona nie powinna zwracać uwagę na kogokolwiek innego niż swojego ukochanego, bo z tego będą tylko same kłopoty.
Bardzo szybko dowiadujemy się, że Matt mieszka sam ze swoim młodszym rodzeństwem. Ich jedynym opiekunem jest mały robot nazywany „Al”. Są nowi zarówno w szkole, w mieście, jak i na Ziemi. Ich podróż z okolic „Małej gwiazdy tuż pod Tsih” troszkę trwała. Od lat nie mają żadnego kontaktu z rodzicami i już niewiele pamiętają z tamtych czasów. Właśnie z tego powodu Matt ma im przypominać, opowiadać o przeszłości.
„-Opowiesz mi o mamie?-Benji
-Wiesz, że ja niewiele pamiętam.-Matt
-Ja trochę pamiętam. -Lili
-Zawsze możesz coś zmyślić. Nic się nie stanie… - Benji”.
Dzieci z jednej strony wiedzą, że muszą się ukrywać, a z drugiej nudzi ich zwyczajne życie, mają potrzebę niesienia pomocy, chcą ratować innych, wykorzystywać swoje moce. Tylko czy da się pogodzić ukrywanie się z pomaganiem? Czy można swoją siłę używać do złych celów? Czy unikanie demonstrowania mocy w obronie własnej jest dobre?
„Bohaterowie” to drugi tom pokazujący jak owa pomoc może wyglądać. Niezwykłe dzieciaki są bardzo dumne z tego, że mogą ratować innych z opresji. Są tak aktywni, że ich działalnością zaczynają interesować się media. Popularność jednak zdecydowanie nie pomaga im we wtapianiu się w tłum. Zdają sobie sprawę, co im grozi jeśli zostaną namierzeni. Mimo tego nie zamierzają rezygnować ze swojej działalności, bo silna potrzeba pomagania tkwi głęboko w nich. Odkrywają, że w niesieniu dobra i sprawiedliwości jest coś uzależniającego. Niosąc pomoc Mat, Lili i Benji będą musieli zadbać o to, aby ich prawdziwa tożsamość została tajemnicą.
W „Home sweet home” zobaczymy dalszy ciąg zaciskania się pętli zainteresowania organów ścigania. Zafascynowany dzieciakami inspektor powoli prowadzi śledztwo. Jego śledztwo jednak przejmuje ktoś, komu zależy na złapaniu małych superbohaterów. Zorganizuje szaleńczy pościg za nimi. Całe miasto zostanie postawione w gotowości i to sprawi, że dzieci nie będą mogły wrócić do domu oraz uzyskać pomocy od AI. Kolejne przebłyski z przeszłości uświadomią nas też, że nie mają domu, a rodzice zostali uwięzieni i z tego powodu zostali zmuszeni do ewakuowania się poza granice wpływów Federacji z totalitarnymi rządami.
Trzeci tom wprowadza nas do świata bohaterów osaczonych i pozbawionych domu. Jakby tego było mało powoli nadchodzi zima i trudno przetrwać, jeśli nie ma się dachu nad głową. Zobaczymy życzliwość bezdomnych, którzy także próbują przetrwać w pustostanie. Do tego młodzi bohaterzy przekonają się na kogo mogą liczyć, kto jest ich przyjacielem, a kto nie.
Frédéric Maupomé i Dawid serwują nam tu zwyczajną codzienność dzieciaków. Są też rozterki związane ze sposobem wykorzystania mocy. Do tego nie ma tu rosnącego napięcia wynikającego z poczucia misji bohaterów. Wręcz przeciwnie: zrobią wszystko, żeby nikt ich nie zauważył, bo wiedzą, że znaleźli się na planecie, na której wiele osób nie radzi sobie z odmiennością innych. W tomie pierwszym od początku wiemy, że mimo tego wezmą udział w akcji ratunkowej w płonącym budynku.
Maupomé pięknie oddaje tu poczucie porzucenia i bezbronności, przywołuje poczucie straty i żałoby odczuwane przez troje rodzeństwa, które choć mają dobrą opiekę w postaci robota Al. To brakuje im życia rodzinnego, wspomnień ze zwyczajną codzienną czułością rodziców.
Maupomé pięknie pokazuje smutek i tęsknotę za tym, czego nie do końca pamiętają, ale starają się wyobrazić przeszłość, przywołać ją. Dawid te wizje pięknie rozrysowuje przez nakładanie się scen, ich zamazywanie. Mamy tu problemy typowe dla nastolatków, czyli prace domowe, samodzielność, kłopoty z łobuzami, pierwsze romanse.  Do tego mamy tu też pokazanie radości, cieszenie się ze zwyczajnych rzeczy. Emocje współgrają z kolorystyką. Ilustracje miękkie, rozpływające się i doskonale współgrające z toczącą się akcją.







poniedziałek, 29 maja 2023

Laurence Gillot i Jose Luis Munera "Mały Ptyś i Bill. Smażenie naleśników"


„Ptyś i Bill” to cykl komiksów składający się z etiud. Każdy tom ma temat przewodni. Do tego w każdym znajdziemy uroczy duet chłopca i psa. Oboje ciągle się czegoś uczą. W tle mamy przeciętną rodzinę z połowy XX wieku, czyli troszkę konserwatywną, nie mającą do dyspozycji najnowszych urządzeń. Można powiedzieć, że są to obrazki z dzieciństwa naszych rodziców, czyli dziadków naszych dzieci i w ten sposób zbudować most między pokoleniami. Miłośnicy cyklu wiedzą, że pies i dziecko to niezawodny duet pozwalający stworzyć interesującą, wciągającą i pełną humoru fabułę. Wystarczy tylko być dobrym obserwatorem i pełnymi garściami czerpać z tego, co niesie nam codzienność. I tak właśnie uczynił Jean Roby znany z takich kultowych postaci komiksowych jak duet Ptysia i Billa. Powstająca od 1959 roku seria początkowo oparta była na opowiadaniach Maurice’a Rosy, ale Jean Roby z czasem nabrał samodzielności i dzięki temu stał się zarówno rysownikiem jak i autorem większości tekstów zawartych w komiksie o dość specyficznym klimacie. Dlaczego nietypowym? Ze względu na to, jak dziś widzi się dzieciństwo, a jak ono wyglądało ponad 60 lat temu. Nie znaczy oczywiście, że będzie tu bicie dzieci. Co to to nie! Raczej w pierwszych tomach brak telefonów komórkowych, tabletów, komputerów, a życie rodzinne będzie pokazanie przez pryzmat przygód dziecka i jego relacji ze zwierzętami oraz rodzicami. Do tego jest mam, która buntuje się przeciwko traktowaniu jej jako rodzinnej darmowej sile roboczej, ale w wielu opowieściach zobaczymy jak wiele zmian zaszło od pokolenia kobiet, do których należała jej mama. W całym cyklu najważniejsza jest relacja dziecka z psem. Pozostałe rzeczy są pokazane na marginesie i przy okazji opowiadania o dziecięcych i psich przygodach. W komiksach Ptyś to kilkuletni uczeń, który nie potrzebuje już ciągłego pilnowania przez rodziców i dzięki temu może przeżywać naprawdę niezwykłe i fascynujące przygody. Zwłaszcza, że ma takich pomocników jak Bill i Caroline, ale o tym później. Przygody i więzi we wszystkich tomach się nie zmienią, ale wkroczy tu już technologia. W każdym zeszycie znajdziemy trzy komiksy z tematami przewodnimi.
A teraz mamy dla młodszych czytelników coś młodszego, czyli nowy cykl „Mały Ptyś i Bill” wydawany w ramach serii „Mój pierwszy komiks” i zawiera opowieści o ciekawskim kilkulatku, który chce się uczyć nowych rzeczy. Laurence Gillot i Jose Luis Munera świetnie oddają klimat opowieści wykreowanych przez Jaena Robę. Tom jest czymś w stylu pojedynczej opowieści z tomu, ale na jednej stronie znajdziemy tu jedną lub dwie scenki. Do tego jak w innych publikacjach dla najmłodszych mamy tu bazowanie na ilustracji. Tekst tylko dopełnia to, co czytelnik może zobaczyć na obrazku.
„Smażenie naleśników” to opowieść uświadamiająca nam, że nawet tak prozaiczna czynność może być wielkim wyzwaniem i przygodą dla naszych dzieci. Wchodzimy tu do świata, w którym Ptyś chce się uczyć kolejnych rzeczy. Tym razem przyszła kolej na smażenie naleśników. A wszystko przez to, że zobaczył tatę, który z wprawą podrzuca je na patelni. Autor zastosował tu proste chwyty znane z komedii, czyli naleśnik ląduje gdzieś pod sufitem, trzeba go zdjąć, bo się przykleił. Do tego do akcji wkracza Bill, który jest łasy na takie jedzenie. Zabawowy charakter zajęcia podkreśla też tworzenie masek z naleśników.
„Ptyś i Bill” („Boule et Bill”) na początku ukazywał się w belgijskim magazynie „Spirou”. Debiut Jeana Roby, który do tej pory wyłącznie tworzył ilustracje do magazynu i pomagał innym autorom był mini-opowieściami zawierającymi 32 strony w czasopiśmie. Ta niewielka rzecz miała wielkie znaczenie w życiu rysownika, który już niedługo stał się autorem własnej, powoli rozrastającej się serii, której kontynuację przekazał Laurentowi Verronowi, swojemu uczniowi i współpracownikowi, z którym złączyło go wysłane przez młodego artystę portfolio z karykaturami i kilkoma komiksami. Opowiadam Wam o tym wszystkim, ponieważ jest to ważne ze względu na to, że pierwszy tom „Ptysia i Billa” zawiera gagi Roba i jego współpracownika, a drugi to wynik samodzielnej pracy artysty. Kolejne tomy ukazujące się w Wydawnictwie Egmont to zarówno samodzielne prace Jeana Roby, jak i wynik współprac, dzięki czemu są nieco odświeżone, zawierają znane dzieciom elementy jak ajfony, tablety, laptopy, elektryczne zabawki. „Mały Ptyś i Bill” to z kolei dzieło kontynuatorów, którzy odmładzają bohatera i dostosowują postać zarówno do młodszych czytelników, jak i współcześniejszych czasów. Ojciec nie jest już taki fajtłapowaty i potrafi nie tylko zająć się dzieckiem, ale też całkiem nieźle radzi sobie w kuchni. Mało tego: potrafi zrobić te dwie rzeczy na raz, czego w opowieściach Roby nie ma. Jest to bardzo dobra zmiana, bo pozwala na odejście od niepełnosprawności społecznej mężczyzn, którzy sobie w domu nie radzą.
O ile w tomach stworzonych przez Robę Ptyś miał około siedmiu lat tu mamy bohatera w nieokreślonym wieku, ale zdecydowanie przypomina zafascynowanego eksperymentowaniem kilkulatka, który uczy się od ojca. I jest to także nauka gotowania. Mama wraca do domu w środku zabawy i się dołącza do rodzinnych wygłupów. Podoba mi się tu otwartość na dziecięcy zapał uczestniczenia w pracy dorosłych.
Kontynuatorzy doskonale weszli w stylistykę opowieści i to nie tylko za pomocą ilustracji, ale też historii uświadamiających nam, że codzienność może być okraszona sporą dawką humoru. Świetnie oddano też ilustracje i kolorystykę pierwowzorów. Autorzy dobrze operują scenkami, w których przechodzenie od kadru do kadru nadaje tempo akcji i pozwala rozeznać się w akcji. Niewielka ilość tekstu w dialogach dopełnia całość.










Dominique Roques "Czekoladowe tornado" il. Alexis Dormal


Po raz kolejny zabieram Was na spotkanie z Aną
wykreowaną przez Dominique Rouvesy i jej syna, Alexisa Dormala. Współpraca tego duetu zaczęła się od stworzenia ciekawej, zabawnej i pouczającej serii o Pico Bogue (mam nadzieję, że w końcu pojawi się na polskim rynku wydawniczym) będącym zapalonym rowerzystą oraz starszym bratem Any Any, o której powstała osobna seria skierowana dla młodszych czytelników. Czytając pierwszy tom „Śpij dobrze, Ano!” przekonaliśmy się, że jest to rewelacyjny komiks dla przedszkolaków. Znajdziemy w nim zdecydowanie mniej dialogów, zawężone grono bohaterów, a cała akcja skupiona na wyzwaniach z jakimi mierzy się młoda bohaterka oraz cennej nauce. Za każdym razem inny bohater uczy się czegoś innego. Czasami tych uczących się ważnych rzeczy postaci jest więcej, bo jest tu tak jak w życiu: to, że ktoś zdobył wiedzę lub umiejętność nie znaczy, że my w tym czasie nie możemy poszerzyć swoich umiejętności w innym zakresie.
Pierwszy tom podbił nasze serca. Zobaczyliśmy w nim, że Ana jest wielką miłośniczką swoich pluszaków oraz książek. To właśnie czytanie nie pozwala jej na zaśnięcie. Jest jedną z tych czytelniczek, które muszą przeczytać jeszcze jeden rozdział, a później zarywają noc. Niestety takie nocne czytanie uniemożliwia jej przyjaciołom zaśnięcie. Proszą Anę, aby odłożyła lekturę, bo następnego dnia może ją kontynuować. W końcu dziewczynka się męczy i chce spać. Niestety wtedy okazuje się, że jej pluszaki zaczynają rozrabiać.
Drugi tom okazał się równie bliski naszym zainteresowaniom. Tym razem Ana ze swoimi pluszowymi przyjaciółmi piecze ciasto. „Czekoladowe tornado” to prosta opowieść o uczeniu się nowych rzeczy. Wszystko zaczyna się od niesamowicie głodnego pingwina marzącego o cieście czekoladowym. Ana jeszcze nie potrafi tego robić, ale postanawia się nauczyć, bo każdą rzecz, którą robimy kiedyś robiliśmy pierwszy raz. Grupka pluszowych przyjaciół postanawia jej pomóc i też się nauczyć. Współpraca początkowo wygląda bardzo dobrze i nic nie zapowiada katastrofy w postaci zapaćkanej kuchni. Przyjaciół frustruje też to, że miś, który postanowił robić ciasto samodzielnie zrobił je szybciej. Postanawiają go śledzić. Co odkryją? Przekonajcie się.
„Czekoladowe tornado” to absolutnie fantastyczna i urocza opowieść przemycająca bardzo ważne prawdy. Z jednej strony mamy tu przesłanie, że ciągle czegoś się uczymy i bardzo często popełniamy błędy, dlatego nie wolno się zrażać i poddawać. Drugie dotyczy szczerości i gotowości podjęcia wyzwań, a nie pójścia na łatwiznę.
„Ana Ana” to ciekawy cykl komiksów dla najmłodszych czytelników. Wchodzimy tu w świat bohaterki, która dopiero zaczyna przygody z różnymi czynnościami i za każdym razem jest tą nową umiejętnością zafascynowana. Autorzy przy okazji przygód małej bohaterki przemycają ciekawe tematy do rozmów z dziećmi. W pierwszym tomie pokazują dzieciom, że wchodzenie do świata książek może być interesującą przygodą odciągającą od spania, a także uświadamiający, że na wszystko jest odpowiednia pora. Dla dobrego samopoczucia trzeba też zadbać o dobrą ilość snu. W drugim pokażą jak ważne jest uczenie się nowych rzeczy, współpraca, cierpliwość i gotowość na rozwijanie umiejętności. Do tego poruszony jest temat kłamstwa i wybierania łatwiejszych rozwiązań.
W cyklu mamy tu też uroczą bohaterkę, która jeszcze jest w tym wieku, w którym dzieci potrafią rozmawiać ze swoimi pluszakami, są one dla niej ważne i mogą wprowadzić sporo zamieszania. Z drugiej strony mamy tu opowieść o konieczności liczenia się z potrzebami innych i uczenia się nowych rzeczy, żeby nabrać wprawę,
Jeśli chodzi o szatę graficzną to mamy dokładnie taką samą jaka była w serii „Pico Bogue”, czyli prosta kreska, przerysowane postaci (głowy nieproporcjonalnie większe od tułowia), ruch zaznaczony kreskami, a różne rzeczy nakreślone minimalistycznie. Podobnie jak brat, Ana ma wielką czuprynę włosów. Akcja prowadzona jest tak, że najpierw mamy ujęcie pozwalające nam zajrzeć do pokoju dziewczynki, zobaczyć różne elementy wystroju. Później jest zbliżenie na bohaterkę i jej reakcje, by w pierwszym tomie później przejść do otoczenia łóżka i tego, co się w jego okolicy dzieje, a w drugim zobaczymy ją w centrum kuchni nadzorująca pracę (staje się szefową kuchni). Zabieg pojawiającego się i znikającego tła pozwala podkreślić rzeczy najistotniejsze, uwypuklić emocje bohaterów, pokazać zaangażowanie, sposób pracy. Dynamika podkreślona jest przerysowaniem różnych zjawisk.
„Ana Ana” to komiksy należące do serii „Mój pierwszy komiks” skierowany do czytelników, którzy zaczynają swoje pierwsze kroki w nauce czytania. Zdecydowanie mogą sięgnąć już po niego przedszkolaki znające litery. Plusem jest tu to, że spora część akcji w ilustracjach. Każdy tom zawiera autonomiczną opowieść, dzięki czemu nie trzeba znać wcześniejszych przygód. Do tego za każdym razem mamy tu poruszone inne ważne tematy. Tekstu mamy tu niewiele i dzięki temu będzie to świetna pomoc w nauce czytania oraz rozwijania zainteresowania książkami. Bardzo dobrze zszyte strony oraz solidna oprawa dopełniają całość.















sobota, 27 maja 2023

Agnieszka Jordan-Gondorek "Oszukać fatum"


Rzadko zdajemy sobie sprawę jak bardzo nasze życie zależy od decyzji, które podjęli przodkowie. Bywa, że mamy poczucie krzywdy i nie potrafimy zrozumieć, dlaczego nasze relacje z bliskimi wyglądają tak, a nie inaczej. Sprawy nie ułatwia też brak szczerej rozmowy. Poczucie porażki i osamotnienia narasta. Do tego dochodzi uczucie zagrożenia, przekonanie, że coś się przeoczyło, a nad nami wisi dziwne fatum zaciskające niewidzialną pętlę na naszej szyi. A co jeśli to nie żadna klątwa tylko za złymi zdarzeniami z życia stoją konkretne osoby? Na to pytanie poszukują odpowiedzi bohaterzy książki Agnieszki Jordan-Gondorek „Oszukać fatum”.
Do powieści wchodzimy w ciepły, jesienny dzień. Tajemniczy mężczyzna realizuje plan morderstwa. Nie jest to pierwszy zamach na dziewczynkę. Wcześniejsza próba zabicia jej skończyła się śmiercią przypadkowej osoby. Tym razem wszystko dopracował: umieścił materiał łatwopalny, zapalnik i zadbał o to, żeby krata zakładu fotograficznego była zamknięta. Zadbał, aby ofiara wyglądająca jak kobieta, która go skrzywdziła cierpiała. Scena urywa się, kiedy on odjeżdża z miejsca zbrodni. Możemy domyślić się, że mu się to udało. Kolejne sceny przenoszą nas do czasów współczesnych. Lądujemy w Australii, gdzie poznajemy Maksymiliana zajmującego się fotografiką. Jest świetnym specjalistą, który przy okazji zleceń od majętnych osób pisze książki o podróżach i wzbogaca je własnoręcznie zrobionymi fotografiami. Z każdą stroną lepiej wchodzimy w klimat tego nieprzyjaznego kontynentu, zobaczymy, z jakimi wyzwaniami musi się mierzyć, ale też staniemy się świadkami życzliwości przypadkowo poznanych osób. To jednak nie uchroni go od dziwnych zbiegów okoliczności, które narażą go na śmierć. Kiedy zaprzyjaźnimy się z nim przeskakujemy do życia Jagny i jej przyjaciółki i kuzynki Kiry. Młode kobiety łączy tragedia: obie w dzieciństwie straciły ojców, którzy byli braćmi. Niby wypadki się zdarzają, ludzie umierają, ale wiemy, że te śmierci nie były przypadkowe. Cudem ocaloną z pożaru Jagnę pod odrzuceniu przez mamę przygarnia babcia, którą niedawno straciła. Po jej śmieci próbuje dać szansę tej relacji z rodzicielką, ale szybko przekonuje się, że to był błąd. Jakby tego było mało konkubent matki ją molestuje. Do tego przyłapuje swojego chłopaka ze współlokatorką. Pod wpływem emocji postanawia się wyprowadzić z akademika. Porzucony przez nią chłopak napada na nią… Jednocześnie widzimy świat oczami Kiry martwiącej się o swoją kuzynkę. Do tego poznajemy życie Mateusza, którego matka mszcząca się na nim za zniknięcie jego ojca w dzieciństwie zmusza do studiowania czegoś, co go nie interesuje. Do tego bardzo go kontroluje. To właśnie na jej życzenie poznaje w akademiku Jagnę, w której się podkochuje, ale ze względu na kuzyna (jej chłopaka) utrzymuje dystans. Zobaczymy też Kornela, jego kuzyna, który pomaga mu w studiach. Kiedy po wizycie w akademiku ma wracać do domu trafia na bitą Jagnę.
„Oszukać fatum” to historia wprowadzająca nas w trudne relacje z rodzicami, pokazująca emocjonalną i finansową zależność od nich, wykorzystywanie jej do znęcania się nad pełnoletnimi potomkami. Zobaczymy tu mierzenie się ze światem oczekiwań innych osób i poszukiwanie własnej drogi. A w tle jest zbrodnia, tajemnica i rosnące poczucie zagrożenia. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że nad bohaterami wisi jakieś fatum. Ciąg zdarzeń sprawia, że życie każdego jest w jakiś sposób narażone. Jednak to nie jest jedyny temat opowieści. Kiedy już bohaterzy zaczynają czuć oddech złego na plecach pisarka wprowadza dobre relacje rodzinne, poczucie sielskości okraszonej humorem i dystansem bohaterów do siebie i swoich wad. Czasami jest to granie, aby przekonać otoczenie o swojej beztrosce, a w głębi duszy pojawia się wewnętrzne zmaganie z demonami przeszłości i czarnymi wizjami przyszłości.
Stworzona przez Agnieszkę Jordan-Gondorek opowieść wciąga od pierwszych stron. Jest to niesamowicie poruszająca i pełna emocjo historia. Znajdziemy w niej radość, smutek, strach, rozpacz, obezwładniającą pustkę, zaraźliwą żywiołowość, ciepło, miłość. Zwyczajność życiorysów bohaterów, którzy dzięki zaangażowaniu i uporowi oraz pomysłowości osiągają swoje cele jest motywująca. Do tego mamy tu ciekawie wykreowane powiązania między bohaterami. W tej powieści nic nie dzieje się bez przyczyny. Widzimy jak czasami niepozorne rzeczy łączą się w zaskakującą całość.
„Oszukać fatum” to fantastyczna, wciągająca powieść pełna tajemnic, humoru i jednocześnie poczucia zagrożenia. Z niesamowitą lekkością przenosimy się w świat bohaterów, których życiorysy podsuną wiele trudnych tematów, pozwalają na nawiązanie do wydarzeń historycznych jak wojna, a później reforma rolna polegająca na wywłaszczaniu ziemiaństwa i zakazie mieszkania w powiecie, w którym znajdował się ich majątek.
W „Oszukać fatum” Agnieszka Jordan-Gondorek serwuje nam zagadki, tajemnice i intrygi determinujące życie młodych bohaterów. Już sam prolog budzi całą masę pytań o to, kim jest osoba dokonująca zbrodni? Dlaczego zależało mu na skrzywdzeniu dziewczynki wyglądającej jak kobieta, którą znał? Każda kolejna strona rodzi kolejne pytania. Pojawianie się kolejnych osób pozwala na wprowadzenie kolejnych elementów układanki, dzięki której będą mogli lepiej poznać swoją przeszłość i motywy bliskich.
„Oszukać fatum” to powieść, w której znajdziemy wszystko co ważne i trudne. Są tu wszelkiego rodzaju traumy, przeżywanie żałoby, pokazanie, że nie ma idealnego sposobu na doświadczanie jej. Agnieszka Jordan-Gondorek uświadamia nas jak niewiele wiemy o motywach działania bliskich i jak niesamowicie ważna jest szczera rozmowa z nimi. To właśnie dzięki niej możemy zrozumieć ich zachowania oraz zapędzenie się do ślepego zaułka w relacjach.
Po przeczytaniu tej historii mogę powiedzieć, że czuję niedosyt. I to nie dlatego, że uważam, że czegoś pisarka nie wyjaśniła lub zaniedbała temat. Po prostu po przeżyciu zapierającej dech w piersiach przygodzie trudno mi się rozstać z bohaterami, których losy chciałoby się poznać dokładniej, towarzyszyć w ich codzienności toczącej się wokół pracy, zajęć, wspólnego budowania przyszłości. Postaci mamy tu świetnie wykreowane. Każdy jest inny, charakterystyczny, z innym bagażem doświadczeń, skrywanymi lękami i masą emocji wypieranych ze świadomości.
Historię opowiedziano z perspektywy pierwszoosobowej pięciu młodych bohaterów, którzy są tu najważniejsi, czyli: Kiry, Jagny, Kornela, Mateusza i Maksymiliana i trzecioosobowej, kiedy wchodzimy do świata widzianego oczami starszego pokolenia rodu Lisieckich. Niby dostajemy tu zamknięty krąg bohaterów, ale zbudowane przez pisarkę drzewo genealogiczne jest obszerne. Do tego wzajemne powiązania między bohaterami, zbiegi okoliczności i tajemnice przodków powodują urozmaicenie tych relacji. Pozornie jest to opowieść o studentach, ich problemach, wśród których jest cała masa emocji, z którymi sobie nie radzą. Pisarka pokazuje, że uciekanie w narkotyki i alkohol nie rozwiązuje problemów. Do tego wprowadzając starszych bohaterów (nawet przez pokazanie ich z trzecioosobowej perspektywy) sprawia, że historia nabiera wymiaru uniwersalnego. Jak w zwyczajnej rodzinie każde pokolenie ma tu swojego przedstawiciela. Świetna powieść. Zdecydowanie polecam.