Czasami spotykamy ludzi, którzy cali utkani są z lęków. Są sztywni, pilnują pozorów, dbają o każdy szczegół, przejmują się, rzeczami, na które nikt nie zwraca uwagi i z tego powodu przykuwają uwagę, tworzą wokół siebie atmosferę napięcia, oczekiwania czegoś złego. Ich fatalistyczne wizje bywają zaraźliwe. Przekonanie o tym, że otoczenie nie ma innego zajęcia tylko ciągle przyglądać się ich życiu i komentować je na dłuższą metę staje się męczące. Ciągle powracające pytania, o to, co inni o nich myślą i komentarze na temat, co oni myślą o innych staje się motorem napędowym rozmowy. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co w nich nas przytłacza, co powoduje napięcia do czasu, kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy obserwowani przez nich oceniającym wzrokiem, a w kontaktach są wyniośli i z wprawą oraz uśmiechem na twarzy precyzyjnie wbijają szpile przy jednoczesnej nadwrażliwości na to, aby nikt nie zwrócił uwagi na ich wady i niedoskonałe życie, skupieni na tkaniu pozorów są nadwrażliwi na każdy gest i słowo pojawiające się w otoczeniu. Taka właśnie jest bohaterka wykreowana przez Virginię Feito „Pani March”.
Do powieści wchodzimy, kiedy bohaterka jest dumna z tego, że jej mąż, George
March, wydał kolejną rewelacyjną powieść. Dzięki temu może być poważana w
środowisku, bo sama nie robi niczego poza byciem żoną dbającą o pozory. Jej
idealny strój, idealna figura i idealny apartament wymagają odpowiedniej
staranności. Tworzenie pozorów jest wyczerpujące i nie ma już sił na
jakąkolwiek swoją działalność, dlatego zachwyty nad twórczością męża traktuje
jak osobisty sukces, ale do czasu, kiedy ekspedientka w cukierni zwraca jej
uwagę, że bohaterką najnowszej książki jej męża jest ona: ma ten sposób
mówienia, manieryzmy, sposób ubierania. To spostrzeżenie przewraca życie utkanej
z lęków pani March. Pojawiają się pytania, o to czy tylko to łączy ją z
książkową postacią. Nieufnie zaczyna patrzeć na otoczenie, dokładniej przygląda
się sobie i ciągle porównuje z wykreowaną przez małżonka bohaterką, której
nawet nie zna, bo nie chce jej się przeczytać popularnej lektury.
Każda strona powieści Virgini Feito to coraz dokładniejsze przyglądanie się konformizmowi
tytułowej postaci, jej zabobonności, uprzedzeniom. Krok po kroku wchodzimy w
historię znajomości z jej mężem, budowania relacji i tego jak ona po latach
wygląda, a nawet przyglądamy się dzieciństwu. Zobaczymy, że pani March to
postać specyficzna, pragnąca uwagi, miłości i jednocześnie kreująca się na
bezproblemową, przytakującą mężowi i we wszystkim widząca całe mnóstwo
problemów. Można powiedzieć, że to typ kobiety kreującej się na słodką idiotkę,
aby nie burzyć poczucia pewności siebie i niezwykłości u męża będącego zdobywcą
utrzymującym dom. Zatracona w pozorach pilnuje się na każdym kroku, przez co
utrzymuje dystans z wszystkimi, nawet z własnym dzieckiem. Uwaga pracownicy
cukierni burzy cały jej świat i wyobrażenia o sobie. Zaczyna się zastanawiać, w
jaki sposób może być porównana do żałosnej bohaterki książki męża. Wykreowana
przez niego Johanna jest brzydka i będąc prostytutką desperacko szuka miłości.
Pojawiają się pytania o to, co ona, elegancka kobieta z wyższych sfer miałaby
mieć wspólnego z tą żenującą postacią, z którą nikt nie chce sypiać. Poszukiwanie
potwierdzenia sugestii sprawia, że trafia na informację o zaginięciu młodej
kobiety w miejscowości, do której jeździ jej mąż, a później śledztwo związane z
morderstwem i narastające na tym punkcie fiksacje bohaterki przekonanej, że
mordercą musiał być jej mąż, bo po co gromadziłby materiały na ten temat.
„Pani March” to powieść w której wchodzimy w świat emocji postaci żyjącej w
ciągłym napięciu, przeświadczeniu, że jest w centrum uwagi, a z drugiej strony
przekonanej, że jest ignorowana. Nawet w czasie wizyty w cukierni nie jest
dostrzeżona przez inną kupującą. Wprowadzony przez nią klimat w otoczeniu
wywołuje napięcie. Niemająca wiele obowiązków kobieta stresuje się drobiazgami.
Nawet zakupy potrafią wytrącić ją z równowagi, skłonić do porównywania się do
innych kupujących z wyższych sfer. Mimo ciągłego epatowania poczuciem wyższości
ciągle towarzyszy jej kompleks niższości, dostrzegania tego, że ktoś mógłby
zauważyć jak bardzo nie wpisuje się w środowisko wyższych sfer i może być
zdemaskowana. To sprawia, że jeszcze bardziej się pilnuje, tworzy pozory, a
nawet miewa halucynacje. Ciekawy jest tu też zabieg wprowadzania wspomnień z
dzieciństwa, kiedy także dba o to, aby zyskać wystarczającą uwagę. Do tego
nawet w ich kontekście nazywana jest „panią March”, jakby istniała tylko jako
żona pisarza i bez tej otoczki nie mogła być.
Każdy element jej życia jest pretekstem do porównania się z innymi, spojrzenia,
czy im dorównuje. Ciągle widzi swoje braki. Nawet forma i rodzaj ślubu staje
się pretekstem do poczucia niższości i porównania z pierwszą żoną, z którą ślub
jej zdaniem miał większe znaczenie, bo znajomi szczerzej składali życzenia i
była to ceremonia w kościele. Takich wątpliwości w jej codzienności jest
mnóstwo. Nawet samotne przyglądanie się sobie w lustrach w windzie sprawia, że
widzi niedoskonałości osoby wykreowanej przez męża, niemającej własnej
osobowości, a nawet imienia, ale skupionej na tym, co inni o niej sądzą. Bezosobowa
pani March w każdym geście otoczenia dostrzegającą wyśmiewanie jej. Każdej
minucie życia towarzyszy jej lęk przed bycia śmieszną zmieszany z ciągłym
zabieganiem o akceptację i poważanie. To sprawia, że nawet we własnym
apartamencie kryje się przed służącą. Bohaterka w każdym miejscu zachowuje się
jak osaczone zwierzę w klatce. Napięcie narasta, ściany się przybliżają i
przytłaczają, zacierają się granice między rzeczywistością i wyobrażeniem. Pojawia
się pytanie czy to pani March jest paranoiczką czy mąż próbuje przekonać ją do
tego, że jest? Czy uczynienie jej bohaterką książki było celowe? Podsuwane
artykuły i owady to część gry czy wyobrażenia?
„Pani March” Virginii Feito to powieść niepokojąca, intrygująca i skłaniająca
do zadawania sobie wielu pytań. Powieść czyta się wolno, a sama bohaterka budzi
sprzeczne emocje. Polecam.
„Doceniamy sztukę, gdy rozumiemy, co artysta chciał wyrazić. Nie zawsze musimy
chcieć powiesić obraz w salonie”.
„Wzięła książkę. Wydała jej się ciężka, jej palce pozostawiały tłuste ślady na
lśniącej powierzchni okładki. Dotknięcie wytrąciło ją z równowagi. Okładka była
dziwnie gładka, jak skóra węża, którego musiała kiedyś wziąć do ręki w czasie
szkolnych zajęć z biologii. Nerwowo otworzyła powieść, szukając dedykacji.
Zerknęła na stronę tytułową i początek pierwszego rozdziału, potem znowu na
stronę tytułową. Niczego nie znalazła. Było to dziwne, ponieważ George zawsze
zaczynał powieści od dedykacji. W jednej z dawnych książek uhonorował również
panią March. Po jej opublikowaniu poprosiła, by umieszczał autografy dla
przyjaciół właśnie na tej stronie, bo chciała zwrócić na siebie uwagę”.
„Budynek, o niewielkich kwadratowych oknach z małymi kwadratowymi
klimatyzatorami, był w ciągu dnia pilnowany przez umundurowanego, służbistego
portiera, który pozdrowił panią March, gdy weszła do holu. „Jest uprzejmy, ale
mną gardzi” – pomyślała. Zawsze to podejrzewała, choć przypuszczała, że
traktuje w ten sam sposób wszystkich pozostałych lokatorów. Jak mógł nimi nie
gardzić, skoro musiał im służyć i przystosowywać się do ich zwyczajów? Żyli w
luksusie i nie raczyli nawet na niego spojrzeć. A może inni sąsiedzi próbowali
czegoś się o nim dowiedzieć? Może traktuje ją ozięble, bo nigdy nie
interesowała się jego życiem prywatnym, nigdy nie zauważyła, że nosi obrączkę,
nie zwracała uwagi, czy ozdabia recepcję dziecięcymi rysunkami? Musi ją uważać
za nieciekawą, godną pogardy, zwłaszcza w porównaniu z innymi mieszkankami
budynku – emerytowanymi tancerkami baletowymi, byłymi modelkami i dziedziczkami
wielkich fortun (kilkoma)”.
„George March wydał kolejną powieść. Był to duży tom, na okładce znajdowała się
reprodukcja starego holenderskiego malowidła przedstawiającego podręczną
skromnie dotykającą szyi. Pani March minęła imponującą piramidę egzemplarzy w
twardej oprawie na wystawie jednej z księgarń w sąsiedztwie. Książka, wkrótce
mająca zostać uznana za opus magnum Georgeʼa Marcha, pojawiała się już na
listach bestsellerów i w klubach książki – pani March na razie o tym nie
wiedziała – sprzedawała się nawet w rzadziej uczęszczanych księgarniach i
entuzjastycznie polecali ją sobie przyjaciele. „Czytali państwo nową książkę
Georgeʼa Marcha?” stało się modnym sposobem nawiązania rozmowy na przyjęciach”.
„Nie spała dobrze. Dręczyły ją koszmary, zmieniała się w inne kobiety,
pożyczając ich twarze odbite w lustrach. Kradła im domy i życia, rozpaczliwie
próbując ratować ich małżeństwa i pozycję społeczną”.
„Poczucie winy jest dla odważnych. Wyparcie dla reszty”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz