Etykiety

poniedziałek, 30 listopada 2020

Jacek Melchior "Nieludzko piękna jesień"


Każdy z nas skupia się wokół własnych przeżyć, doświadczeń, odgrywania ról. Czasami pochylamy się nad życiem innych. Zwykle jednak są to osoby bliskie, bo takie przecież znamy najlepiej. Znamy? A może nam się wydaje? Może oni przed nami odgrywają role, aby nas nie ranić, nie burzyć naszego spojrzenia na ich temat, pozwolić na spokojną codzienność z utartymi wyobrażeniami o świecie? Jeśli nie znamy i nie jesteśmy zainteresowani poznaniem prawdziwych pragnień, cech, talentów bliskich i mijanych ludzi to możemy stwierdzić, że inni są jak zmieniająca się scenografia naszych doświadczeń. Nie zastanawiamy się za bardzo, w jaki sposób nasze małe decyzje mogą wpłynąć na nich, nie zadajemy sobie pytań jak wielki mamy wpływ na innych. I to niekoniecznie tylko tych bliskich. Przecież są tłumy nieznajomych, z którymi wchodzimy w interakcję. Czasami powstają spoty promujące określone postawy i pokazujące jak jeden gest dobroci może zainspirować napotkanych. Jednak po obejrzeniu ich wracamy do codziennej nieświadomości i nieuważności. A przecież czasami wystarczą zakupy w sklepie, innym razem próba znalezienia pracy, odkrycie, że społeczeństwo chce nas wypluć ze względu na płeć, zdegradować osiągnięcia ze względu na pochodzenie i wiek, umniejszyć sukcesy z błahych powodów, a inni naszym kosztem próbują się wybić. Ale to drastyczne przykłady. Czasami wystarczy zobaczyć opatrunek z zafoliowaną ręką, innym razem zerknąć do koszyka z zakupami. Drobnostki mogą sprawić, że natrafiamy na impuls prowadzący do zmian, a te zmieniają perspektywę patrzenia na wiele spraw i pomagają postrzegać nasze życie w piękniejszych lub brzydszych barwach. I tak właśnie jest w książce Jacka Melchiora.
„Nieludzko piękna jesień” to poruszająca opowieść o wzajemnym oddziaływaniu na siebie. Obserwując poczynania bohaterów zauważamy, że zachowują się jak sportowcy biorący udział w sztafecie: każdy z nich podaje kolejnym osobom impuls do działania. Przy czym owa inspiracja jest całkowicie nieświadoma, bo nikt z nas nie wie, co, kiedy i w jaki sposób może skłonić napotkane osoby do działania.
Irek Szczęściarz – przeciętne imię i sugestywne nazwisko –z punktu widzenia jego sąsiadów i bliskich jest „starym kawalerem”. Od lat pracujący w laboratorium nad lekarstwami w swojej małej społeczności urósł do rangi lekarza. Wszystko przez dumną z syna matkę próbującą odciągnąć uwagę od jego samotności i starającej zachować pozory normalności. Rodzicielka, która wydaje się coś przeczuwać, dostrzegać gesty robi wszystko, aby sąsiedzi, rodzina i znajomi pozostali nieświadomi mankamentu jej syna. Wady, która jest umowna, bo została wykreowana przez społeczeństwo, kulturę, w której funkcjonują. Tworzenie wizerunku syna przez mamę wydaje się działać jak zasłona dymna mająca zasłonić wszystko to, co ona przeczuwa i jej zdaniem jest to złe, dlatego zrobi wszystko, aby nie dać temu dojść do głosu tylko w imię „tego, co powiedzą inni” każe swojemu dorosłemu już dziecku tłamsić w sobie, przyrzekać, że on nie postąpiłby tak jak napotkane antywzory. Jest jak rodzic kilkulatka: ciągle pilnuje, aby on pamiętał, że określone zachowania są złe. Samotny syn żyjący z matką przez lata ukrywa swoją osobowość. Wszystko w imię poprawności politycznej, dobrego wrażenia, świętego spokoju, niestresowania rodzicielki. W końcu po latach jedyna bliska mu osoba umiera. Jej odejście to z jednej strony smutek, a z drugiej radość z powodu wyzwolenia, otwarcia się na nowe życie, bo Irek już nie chce dłużej udawać. Nie ma dla kogo, nie ma powodu do grania. Swoją decyzję o zmianie przypieczętowuje tatuażem, który też nie może być przeciętny. Musi być niezwykły, wybierany przez lata, wpisany w jego życie, musi być to fragment reprodukcji „Drzewa życia” Gustawa Klimta. Praca bardzo sugestywna, bo dla bohatera po śmierci matki zaczyna się nowe, prawdziwe życie, bez ograniczeń, strofowań, grania roli, której nie chce.
„Przysiągł, przysięgał jej wszystko, co chciała, od zawsze, kilka razy dziennie, i dotrzymywał, nieobciążony tym dotrzymywaniem, bo przecież tak dobrze go wychowała”.
Do rozpoczęcia nowego rozdziału przygotowuje się bardzo długo: czyta wypowiedzi w internecie, dowiaduje się jak wygląda tatuowanie i w końcu podejmuje decyzję, którą tak naprawdę podjął już wtedy, kiedy po raz kolejny musiał obiecywać, że on nigdy tak się nie oszpeci. Nakłuwanie, zdzieranie naskórka barwienie urasta do rangi symbolu, który staje się tak widoczny dla otoczenia, że bohater zaczyna być inaczej traktowany przez napotkanych i staje się inspiracją. Można powiedzieć, że całą historia nie zaczęła się od Irka tylko nieznajomego z opatrunkiem, ale to Irek staje się dla nas punktem wyjścia, to jego decyzja sprawia, że napotkane osoby działające pod wpływem tego impulsu. I on ich wcale nie musi spotkać. Wystarczy, że każdy napotkany przekaże sobie tę iskrę zmian.
„Nieludzko piękna jesień” to opowieść o oszukiwaniu siebie. Mamy matkę, która dość panicznie reaguje na wszelkie przejawy inności i każe synowi przysięgać, że on nie postąpiłby w taki sposób. Wiedziona jakby przeczuciem wymusza na dorosłym dziecku określone postawy. Podobnie jest w przypadku innych bohaterów. Napotkana w sklepie staruszka okazuje się kobietą ze sporym dorobkiem, wielkimi umiejętnościami i tajemnicami utrzymywanymi od młodości. Wszystko w imię poprawności, życia zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa. Są tu młodzi robiący kariery, młodzi żyjący od pierwszego do pierwszego, bogate córeczki, ofiary przemocy domowej, wyplute przez społeczeństw starsze aktorki i dziewczyny, które szczerze powiedziały rodzinie, że nie spełnią ich oczekiwań, są tu robiący karierę artyści i tacy, których praca ze sztuką to ciągła walka o przetrwanie, sponsorzy cynicznie wykorzystujący znajomość, żeglarze w każdej przystani czekający na nową miłość, pisarze odkrywający swoje korzenie i prawdziwe ja, zmęczeni życiem ludzie. Każdy ma inny bagaż, każdy jest dla innych bohaterów obcy, a jednak łączy ich przekazywany sobie impuls, chęć zmienienia w swoim życiu czegoś. Widzimy bohaterów, których życie przez lata kręciło się wokół odgrywania własnych ról w społeczeństwie, kreowania tożsamości, ukrywania prawdy o sobie w imię dobrego wychowania i bycia do zaakceptowania. Zmiana w życiu Irka, jego decyzja o zrobieniu tatuażu sprawia, że bohaterzy zachowują się jak pionki domina: dla każdego mała iskra kontaktu z osobą doświadczającą zmianę jest jak przekroczenie granicy uwalniającej od tego co wypada, a co nie, sprawia, że widzimy jak kolejne osoby uwalniają się od swoich bagaży odgrywanych ról, wchodzimy na płaszczyznę ich prawdziwych osobowości.
„Nieludzko piękna jesień” to też opowieść o rozwijaniu potencjału, docenianiu każdej napotkanej osoby, chwytaniu chwil i szans, jakie życie niesie ze sobą. Spotykamy tu bohaterów, którzy wydają się być przegranymi, dla których życie nie ma już nic do zaoferowania. Nawet dzieci wydają się nie takie, jak chcieli. A jednak przychodzi dzień, kiedy muszą zweryfikować swoje pragnienia, trzeźwo spojrzeć na możliwości, przełamać się i wyjść naprzeciw ludziom, ich talentom, chęciom działania. Każdy z bohaterów jest tu pewnego rodzaju inicjatorem zmian. Ludzie to nie samotne monady, które na oślep uderzają o siebie, ale ciągle żyjące w spektaklu codzienności JA wpływające na Innego, uczące się od Innego. Każde spotkanie to codzienne nieświadome oddziaływanie na Obcego, który nasze impulsy przekazuje dalej. Powstaje wówczas pytanie o granice naszego oddziaływania. Patrząc na losy bohaterów z filozoficznej perspektywy, z lotu ptaka mamy wspaniałą opowieść o niesamowitej różnorodności ludzi i ich wielkim oddziaływaniu na siebie. Społeczeństwo jest tu niczym tafla spokojnego jeziora: wystarczy mały kamyczek, aby wywołać szereg następujących po sobie fal.
Zdecydowanie polecam.




piątek, 27 listopada 2020

Christophe Cazenove i William Maury "Supersisters"


Najlepsze przyjaciółki i najwięksi wrogowie jednocześnie? To muszą być siostry. Kochają się wzajemnie, ale na co dzień są dla siebie złośliwe, rywalizują ze sobą, zrzucają jedna na drugą obowiązki, starają się zaimponować i zdobyć jak najwięcej uwagi otoczenia, a do tego ich kłótnie są legendarne… Posiadanie siostry nie jest łatwe. Bycie siostrą również. Wiąże się to z ciągłą czujnością i koniecznością stawiania granic prywatności oraz ciągłej walki o szacunek. Jednak siostry czasami potrafią zjednoczyć swoje siły, stworzyć razem coś pięknego. O takich relacjach opowiadają tomy komiksu „Sisters”, francuskiej serii komiksów Christophe’a Cazenove’a i Williama Maurego. Humorystyczna codzienność dwóch sióstr, Wendy i Marine, jest tematem akcji. Mała miejscowość, szkolne i rodzinne życie, a do tego miłość zmieszania z niechęcią sprawiają, że komiksy czyta się bardzo przyjemnie. Jak to w życiu bywa kilkuletnia Marine naśladuje nastoletnią Wendy. Takie relacje często prowadzą do spięć. Dziewczynki prześcigają się w pomysłach na psikusy, a jeśli trzeba to dbają o siebie. Cechą charakterystyczną serii są jednostronne historyjki, co ułatwia lekturę i pozwala na czytanie bez zakładek. Do tego ilustracje wykonano w słodkich, cukierkowych kolorach, dzięki czemu mają specyficzny klimat.
W serio „Sisters” codzienność sióstr to scenki, które mogą być częścią życia każdego rodzeństwa: dzielą się ubraniami, młodsze muszą nosić ubrania po starszych, muszą razem spędzać czas, razem odnajdują interesujące zajęcia w nudnych czynnościach, ale jednocześnie muszą dbać o swoją prywatność i przywileje.  Wendy i Marine dzieli spora różnica wieku: jedna jest już nastolatką, a druga dopiero zaczyna szkolną przygodę. Wydają się należeć do dwóch różnych światów, w których inne rzeczy są ważne, a mimo tego łączy je bardzo wiele. Codzienne złośliwości nie przeszkadzają im w dobrej zabawie, na którą przecież są skazane z racji bycia siostrami. Bywają jednak takie chwile, że tylko siostra może pocieszyć, uratować i zapewnić towarzystwo oraz zjednoczyć się w walce z rodzicielskimi pomysłami, a te bywają naprawdę dziwne. Ponad to Wendy i Marine bywają superbohaterkami w swoich zabawach, które czasami kończą się zapchaniem odkurzacza przez wieżę ciśnień. Z każdym tomem widzimy lekko zmieniające się relacje między siostrami i ich stopniowe dorastanie. Bywamy świadkami ich zabaw, bo poza kłótniami i rywalizacją potrafią świetnie spędzać wspólnie czas. Zwłaszcza, że obie marzą o supermocach i niesamowitych przygodach. A to możliwe jest dzięki ich wyobraźni.
„Sisters” to seria dość typowa współczesnego komiksu europejskiego bazującego na humorze, bo każdy z nas lubi troszkę się pośmiać. A życie dziewczyn to właśnie coś w stylu dawnych książeczek z kawałami, ale tu ten humor kręci się wokół dwóch bohaterek. Do tej pory ukazało się czternaście tomów pokazujących codzienność sióstr. Czasami wchodziliśmy w świat ich wyobraźni, w której stawały się superbohaterkami. Tym razem cały tom poświęcony ich zabawom. Oczywiście nie zabraknie też droczenia się ze sobą, kpienia, psikusów. Siostry wcielające się w heroski nie są wolne od codziennych starć. Super M i Super W równie mocno się kochają, co nienawidzą, a wspólne pole walki wcale nie sprawia, że będą dla siebie bardziej wyrozumiałe.
Kiedy je poznajemy są znanymi i szanowanymi bohaterkami niosącymi wyzwolenie od złych kosmicznych najeźdźców. Ich walka jest zagorzała, a kolejne wyzwania to sposób do odblokowania kolejnych umiejętności i mocy. Ciągle uczące się i przechodzące przez kolejne etapy dziewczęta walczą z kosmicznymi rabusiami, robotami, demonami, zombie, klonami, łotrami. Każde spotkanie ze złem to możliwość rozwinięcia kolejnych umiejętności. Wszystkie przydają im się w czasie bardzo niebezpiecznych spotkań z superłotrzycą Szal Kaszmir”.
Wielkim plusem całej serii jest to, że każda strona jest osobną historią, w której znajomość wcześniejszych przygód jest zbędna. W „Supersisters” scenki rozciągnięto na kilka stron. Niepowiązane ze sobą zabawne scenki z codzienności w całej serii tworzą interesującą całość o specyficznej fabule. Całość dopełniają piękne ilustracje z nowoczesną kreską i wprowadzające czytelników w świat dzieci oraz młodzieży. Polecam młodym czytelniczkom poszukującym dawki humoru. „Sisters” doskonale zabawią, rozbawią i zachęcą do czytania. W „Supersisters” także nie ma widocznego powiązania przyczynowo-skutkowego pomiędzy poszczególnymi scenkami. Można czytać je bez znajomości serii i wcześniejszych przygód. Do tego sam tom jest nieco grubszy niż poprzednie.
Wyobraźnia sióstr jest głęboko zakorzeniona w popkulturze, dlatego miłośnicy opowieści o superbohaterach znajdą tu wiele nawiązań do komiksów, gier, filmów.
Graficznie komiks to cartoonowa, ale bardziej dopracowana robota. Prosta kreska, urocze postaci i przyjemne dla oka kolory. Całość dopełnia świetny papier i bardzo dobre klejenie oraz szycie stron. Zdecydowanie polecam małym superbohaterkom.












Job i Derib "Yakari. Tom 9: Więźniowie wyspy"


Druga połowa XIX wieku to czas powstania westernów. Opowieści o Indianach, konfliktach, życiu na prerii, obcowaniu z naturą zrobiły tak dużą furorę, że stały się osobnym gatunkiem literackim, a później filmowym bazującym albo na uprzedzeniach albo starających się zwalczyć stereotypy. Mimo upływu lat tematyka ta ciągle powraca w kolejnych odsłonach. Jest czymś w rodzaju XIX wiecznego Orientu w literaturze: dodaje egzotyzmu zwyczajnym opowieściom o życiu i jego prawdach. Troszkę jak z super bohaterami i ich mocami, ale z przekonaniem, że to jest bardziej realne, ponieważ wynika z bliskiego obcowania z naturą. Podobną rolę pełniły też XIX wieczne opowieści o Oriencie: w lekko nieznanym klimacie toczyło się życie bohaterów przeżywających bliskie czytelnikom rozterki. Odmienna kultura z jej całokształtem zwyczajów i wierzeń jest bardzo atrakcyjna dla czytelnika i widza, dlatego takie motywy ciągle wracają. Aurę niezwykłości i tajemniczości potęguje to, że wiele pokazywanych przez twórców rzeczy już nie istnieje, inne przez duchową stronę, czy styl życia, w którym nie trzeba chodzić do pracy na osiem godzin tylko wędrować po prerii są nęcące.
Seria „Yakari” licząca sobie zaledwie czterdzieści albumów (po polsku już dziewięć tomów i niedługo pojawią się kolejne) doskonale wpisuje się w te cechy. Dziecięcy bohater wolny jest od codziennych obowiązków. Zamiast konieczności chodzenia do szkoły może konno wędrować po prerii. To jeszcze nie koniec całego uroku jego życia. Mamy bohatera pragnącego zyskać uznanie w swojej społeczności. Na to jednak musi zapracować. I mu się to udaje. Później jego życie toczy się wokół pomagania zwierzętom, pokazywania dorosłym, że warto uwolnić się od złych emocji. Yakari to bohater chcący, aby nikt nikogo nie krzywdził. Nawet jeśli jest drapieżnikiem.
Ukazująca się od 1973 roku po francusku seria jest dziełem dwóch Szwajcarów: scenarzysty Joba (André Jobin) i rysownika Deriba (Claude de Ribaupierre). Obecnie wydawana jest przez Le Lombard. Po polsku ukazuje się z przerwami. W 1991 roku tom 1. opublikowało wydawnictwo Korona, tomy 1–4 w 2002 roku wydała oficyna Podsiedlik-Raniowski i S-ka, a od 2019 roku serię wydaje Egmont Polska i w końcu mają trafić do polskich czytelników wszystkie albumy, przez co mam nadzieję, że będę miała okazję poznać całą w polskim tłumaczeniu, a nie tylko w wersji francuskiej. Tym bardziej, że na podstawie komiksów „Yakari” powstał serial animowany, który mojej córce (małej miłośniczce zwierząt) bardzo przypadł do gustu.
Akcja serii rozgrywa się na Dzikim Zachodzie i opowiada o przygodach małego Indianina o imieniu Yakari. Pochodzący z plemienia Siuksów chłopiec marzy o byciu dorosłym wojownikiem cieszącym się uznaniem społeczności. W dążeniu do celu pomaga mu niezwykły dar, jaki posiada: umiejętność rozmawiania ze zwierzętami. To czasami mu pomaga, ale też przysparza kłopotów.
Ponad rok temu ukazały się dwa pierwsze zeszyty. Dzięki komiksom przenosimy się do czasów, kiedy jeszcze współczesna technologia nie istniała, a ludzie potrafili żyć w zgodzie z naturą. Właśnie ta przyjaźń z przyrodą stała się podstawą do wytworzenia specyficznych wierzeń opartych na żywiołach i zjawiskach. Z perspektywy europejskiej kultury wręcz naiwne. Trzeba jednak pamiętać, że i nasz świat wyrósł na wierzeniach w wielu bogów, duchy i różnorodne stworzenia będące pośrednikami między ludźmi a sacrum. Przedchrześcijańskie kultury obfitowały w kult przyrody.
Z takim zjawiskiem spotykamy się w „Yakarim”, w którym jedną z ważniejszych rzeczy jest wiara w moc snów. Chłopiec pragnie poważania, uznania zasług. W pierwszym tomie sen o wielkim orle i lataniu rozbudza w chłopcu pragnienie dokonywania tego samego na jawie. Tym bardziej, że jego zwierzęcy przyjaciel obiecuje mu spotkanie już nie tylko w śnie. Warunek jest jeden: musi jak najbardziej upodobnić się do niego. Yakari interpretuje to zbyt dosłownie i przez to stajemy się świadkami jego biegania z rozstawionymi rękami, próby złapania zwierząt, zakładanie pióropusza. Próbę przynosi mu niespodziewanie koleżanka o imieniu Tęcza. Każdy tom będzie pretekstem do pokazania zwyczajów Indian: koczowniczy tryb życia, poleganie na naturze, ujarzmianie mustangów, społeczna hierarchia, wyzwania wiążące się z życiem podlegającym cyklowi natury. Za każdym razem stajemy się świadkami pomocy niesionej przez małego bohatera. Przygody, w których uczestniczy są pretekstem do pokazaniu ważnych rzeczy. Czasami autorzy poruszają temat odmienności, strachu, zdolności, uprzedzeń, tajemnic, ślepej nienawiści, naiwności. Każdy tom ma głębsze przesłanie. Czytelnicy przekonują się, że dążenie do wpisania się w schematy i skupianie się na określonych uczuciach sprawia, że nie doceniamy innych, tracimy radość z życia i kierujemy się frustracją, że inni nie są tacy jakbyśmy tego oczekiwali. Widzimy tu, że dążenie do łagodzenia konfliktów, próba zrozumienia, że niektóre porażki są naszą błędną oceną sytuacji.
Dziewiąty tom zatytułowany „Więźniowie wyspy” to opowieść o prostych zabawach, poznawaniu otoczenia i zaskakiwaniu ludzi przez przyrodę. Dzieci idą obserwować okolicę z pobliskiej skały. Zaskakuje ich bardzo długa ulewa. Szybko okazuje się, że zostali odcięci od świata. Nie są jedynymi więźniami. W czasie burzy zraniony został też łoś, na którego czyha rosomak. Z jednej strony autorzy zabierają nas w piękną, alegoryczną opowieść jak bardzo życie potrafi zaskoczyć, że niebezpieczeństwa czyhają również tam, gdzie wydaje nam się pięknie i bezpiecznie, a z drugiej odkrywamy znaczenie powiedzenia „W grupie siła”. Yakari jak nikt potrafi zjednywać sobie wszystkich i o napotkane zwierzęta troszczy się.
Prosta akcja, dziecięcy bohater i jego niezwykła umiejętność oraz kult bliskości i życia w zgodzie z naturą godzącą się na to, że czasami jedne osobniki są zabijane przez inne, aby zdobyć pokarm. W każdym tomie wielką rolę odgrywa sen i senne wizje. Jedne będą bardziej oczywiste, inne mniej, ale za każdym razem ten motyw się pojawia. Całość dopełniają świetne ilustracje i pouczające przesłanie. Dzięki interesującej i szybkiej akcji młodzi czytelnicy, do których adresowany jest komiks, nie będą się nudzić.








 






Morris&Goscinny "Lucky Luke: 20. Billy Kid"


Komiksy Morrisa i Goscinnego często ludziom kojarzą się z zabawą i trącącymi myszką przygodami. Do tego przecież w naszym systemie szkolnictwa komiksów nie traktuje się poważnie, bo przecież to takie książki, w których dużo obrazków, niewiele tekstu i przez to niezbyt wymagające dla czytelnika. Takie zarzuty potrafią stawiać osoby lubujące się w pisanych na jedno kopyto romansach, widzący w swoich lekturach coś wartościowszego, bo przecież jest tam więcej liter. Gdyby w literaturze ważna była ilość liter to poeci minimaliści powinni być oceniani bardzo źle. A nie są.
Moja przygoda czytelnicza zaczęła się właśnie od komiksów. Długo zmuszano mnie do czytania. Do tego były to książki bez ilustracji i dla dziecka zwyczajnie nudne. Na szczęście wszystkie przeczytałam u z tego powodu zapisałam się do biblioteki, a tam odkryłam regał z komiksami. Cudo. Po przeczytaniu wszystkich komiksów trzeba było sięgnąć, po coś bardziej rozbudowanego i tym sposobem płynnie przeszłam do literatury dużo poważniejszej. Jednak sentyment do komiksów pozostał. Zwłaszcza tych autorstwa Morrisa i Goscinnego. Po latach mogę spojrzeć na nie z perspektywy absolwentki filologii i filozofii. Zarówno z jednej i z drugiej perspektywy są to ciekawe lektury. Sięgam po kolejne zeszyty i na nowo odkrywam ich niesamowity potencjał edukacyjny. Każdy z tomów to istna kopalnia tematów do poruszenia. A przecież lektura niedługa, nadająca się na jednodniowe czytanie w domu. Dlaczego nie wykorzystuje się tego potencjału?
Dziś po raz kolejny spotkanie Luckym Lukem – legendą Dzikiego Zachodu, bohaterem kultowego serialu animowanego, na którym się wychowałam. Komiks powraca w kolejnej odsłonie. Tym razem album nr 20 „Billy Kid”. Pewnie już zauważyliście, że przy okazji omawiania kolejnych staram się wskazać, jakie tematy w nim poruszono, jakie sprawy warto omówić z uczniami lub studentami. Ostatnio pisałam o szkodliwości kłótni, szkodach jakie przynoszą one całym społeczeństwom. Jeśli nie wierzymy, że dwójka kłócących się ludzi może doprowadzić do katastrofy to wystarczy spojrzeć na naszych polityków. I to nie koniecznie w skali państwowej, bo w każdym regionie bywają tacy awanturnicy na siłę forsujący swoje pomysły i ośmieszający wszystkich, którzy myślą inaczej.
Tym razem Morris i Gościnny poruszają problem złego wychowania. Jeśli myślicie, że wszyscy w XIX wieku byli grzeczni, bo wtedy królowało bicie dzieci i (zdaniem niektórych) dzięki temu mogły być grzeczniejsze, lepiej wychowane to bardzo się mylicie. Autorzy komiksu zabierają nas do świata, w którym dziecku po prostu nie stawia się granic (nie mylić z wychowaniem bezstresowym, bo w nim rodzic granice stawia, ale nie bazuje na karaniu).
Na farmie Bonneyów urodził się syn, William, któremu bardzo pobłażano i nie stawiano granic, kiedy wpadał w złość. Do zabawy dawano mu nienaładowany rewolwer ojca. Wszyscy uczestniczyli w na pozór niegroźnych zabawach chłopca udającego napady. Pewnego dnia dzieciak zamarzył o prawdziwym napadzie i go zrealizował, a po upomnieniu przez rodziców opuścił dom, bo nie chciał, aby ktoś psuł mu zabawę. Po latach całe miasto było tak zastraszone, że wszyscy chcieli, aby Billy Kid znalazł się w więzieniu, ale jednocześnie nie znalazł się żaden śmiałek gotowy go złapać. Do miejscowości przybywa Lucky Luke i razem z nim odkrywamy, że schwytanie małego przestępcy to niewielki problem. Nakłonienie ludzi do zeznań, ławy przysięgłych do wydania wyroku to kolejne przeszkody. Lucky Luke oczywiście znajdzie dobry sposób, aby pokazać mieszkańcom miasteczka, że mogą przeciwstawić się złoczyńcy. Jak wiemy nasz dzielny kowboj to specjalista od łapania nieuchwytnych przestępców, rozwiązywania niemożliwych do rozwikłania zagadek i zażegnywania sporów. Im bardziej niemożliwe do rozwiązania problemy tym lepiej. I tym razem jego przygoda zakończy się sukcesem. Jak tego dokona? Przekonajcie się sami czytając komiks.
Wielu osobom Lucky Luke przede wszystkim kojarzy się z animowanym serialem bardzo popularnym w latach 90 XX wieku. Pierwowzorem tej lekkiej i przyjemnej rozrywki były komiksy belgijskiego rysownika i scenarzysty Morrisa (czyli Maurica de Beverego), który pragnął stworzyć film rysunkowy o Dzikim Zachodzie. Nim doszło do realizacji studio filmowe zbankrutowało, a szkice przerobiono na komiks, który od 1947 roku podbija serca małych i dużych miłośników westernów. Od 1955 roku seria komiksów powstawała przy współpracy z Reném Goscinnym (znanym z opowieści o Asteriksie czy Mikołajku), a później kontynuowali ją miłośnicy opowieści o kowboju, dzięki czemu pomysły Morrisa nadal są realizowane. Nad przygodami kowboja pracowali Achdé, Gerra, Pessis i Jul zabierający nas w świat Dzikiego Zachodu i bardzo dobrze oddający ducha oryginału (także pod względem szaty graficznej). Pisałam również o efekcie pracy Goylouisa, Fuche, Léturgie z ilustracjami Morrisa i Janviera. Każdy z twórców wnosi do tych komiksów coś od siebie, nadaje im specyficzne tempo i humor jednocześnie trzymając się blisko zamysłowi twórcy. Opowieści są bardzo różnorodne, poruszają wiele ważnych tematów i wszystkie godne uwagi. Zwłaszcza, że wykorzystując komiks można poruszyć problem prześladowań, biedy, fanatyzmu, nienawiści i wielu innych ważnych problemów. Każdy tom daje nam spore pole do popisu i staje się świetnym, a do tego lekkim materiałem wyjściowym do dyskusji etycznych. W każdym tomie miłośnicy Lucky Luke’a dostają w nich wszystko to, co znają, czyli Dziki Zachód prażący promieniami słońca i słynący z band rozbójników, galopujących Indian i bohaterskiego Lucky Luke’a – najszybszego rewolwerowca i najgorszy koszmar wszystkich łamiących prawo. Towarzyszą mu inteligentny koń Jolly Jumper. Mimo upływu czasu komiksy z kowbojem ciągle cieszą się powodzeniem. W każdym tomie nie zabraknie wielu ważnych i zawsze aktualnych problemów. Tym razem będzie to spojrzenie na konsekwencje braku stawiania granic dziecku. Zdecydowanie polecam.























czwartek, 26 listopada 2020

Dorota Kassjanowicz "30 znikających trampolin" il. Paulina Daniluk


Każdy z nas nieco inaczej przeżywa te same wydarzenia, kieruje się innymi spostrzeżeniami, skupia na innych zmysłach, bardziej dostrzega ważne dla niego rzeczy. Dorota Kassjanowicz zabiera nas w świat trzydziestu perspektyw. Jedno wydarzenie pokazane z różnych stron pozwala uzmysłowić czytelnikom, że prawda zawsze leży gdzieś po środku i warto rozmawiać z innymi, bo może okazać się, że nasze odczucia sprawiają, że błędnie kogoś oceniamy. Tak właśnie jest z bohaterami książki „30 znikających trampolin”.
Sama historia jest dość prosta: mama z dwójką dzieci (bliźniakami) spędza czas na basenie. W domu czeka na nich tata z pizzą, a w ogrodzie trampolina. Kiedy wracają do domu odkrywają, że ich ulubiona „zabawka” zniknęła. Szybko odkrywają, że znajduje się ona w ogrodzie ich sąsiada, którego wychowuje babcia. Padają podejrzenia i złe oceny. Później okazuje się, że są one mylne i niesprawiedliwe. Trzystronowe opowiadanie pokazane z różnorodnych stron pozwala na pokazaniu dzieciom, że trzeba poczekać z ocenianiem innych nim zbierze się wszystkie fakty. Do tego pozwala zrozumieć, w jaki sposób to samo zdarzenie mogą widzieć różne osoby, a nawet ta sama osoba, ale skupiająca się na odbiorze innymi zmysłami. Wchodzimy w świat odmiennych odczuć i doświadczeń związanych z tym samym wydarzeniem. To sprawia, że każda z opowieści jest też nieco inna stylistycznie. Jedno, co zgadza się we wszystkim to fakt powrotu z basenu i zastanie trampoliny za płotem sąsiada. Każda kolejna wersja to też podpowiedź, w jaki sposób można opowiedzieć te same wydarzenia, czyli książka staje się świetnym materiałem wyjściowym do różnorodnych ćwiczeń: od warsztatów pisarskich, przez terapię zajęciową, na której pokazujemy dzieciom, że każdy może inaczej postrzegać świat po lekcje etyki, na których omówimy czy powinniśmy pochopnie oceniać innych.
Akcja tocząca się wokół znikającej trampoliny jest prosta. Nie ma tu pobocznych bohaterów. Za to otrzymujemy nakreślone wydarzenia, z którymi dzieci mogą pracować układając chronologię wydarzeń, a następnie spróbować stworzyć wokół nich swoją opowieść jako świadków. Odczytanie kolejnych spostrzeżeń świadków pozwoli na zrozumienie jak bardzo nasz świat składa się z subiektywnych spostrzeżeń. „30 znikających trampolin” Doroty Kassjanowicz to świetny materiał do pracy z uczniami. Do tego warto wykorzystać tę publikację jako materiał terapeutyczny w pracy z dziećmi nierozumiejącymi, że każdy z nas może nieco inaczej postrzegać te same wydarzenia. Pomoże w czasie tłumaczenia dzieciom z zespołem Aspergera, że sposób opowiadania, skupianie się na określonych doświadczeniach, zmysłach, przyjmowanie perspektywy przez uczestników wydarzeń może sprawić, że całe zajście będzie nieco inaczej przeżywane, a to wcale nie znaczy, że uczestnicy wydarzeń kłamią tylko opowiadają o własnych doświadczeniach. Znikająca trampolina niesie ze sobą piękne pouczenia i łatwe do wyciągnięcia przez dzieci wnioski o pochopnie wygłaszanych osądach, pokazuje tak z boku, że warto powstrzymać się przed osądami, bo mogą one nie tylko krzywdzić kogoś, ale prowadzić do sprzeczek, jeśli to, co powiedzieliśmy dotrze do bohatera naszych ocen.
Do tego trzydzieści odsłon pozwala dzieciom zrozumieć, że każda perspektywa może dać nam nową opowieść, że nie ma dwóch takich samych relacji mimo, że mówimy dokładnie o tych samych wydarzeniach. Dostajemy opowieści toczące się wokół tego, co widzimy, słyszymy, ale jest też opowieść „futurystyczna”, w której wydarzenia rysują się niczym w opowieści science-fiction, wersja reporterska, stylizowana na wywiad czy esemesowa, okrojona do młodzieżowych skrótów językowych. Jest wersja pod postacią tekstu piosenki, optymistyczna oraz pesymistyczna, dyplomatyczna, a także plotkarska, niedbająca o poprawność językową, a do tego wersje punktu widzenia każdego uczestnika historii (dzieci i rodziców). Pojawia się historia opowiedziana jak dowcip i przywodząca na myśl grozę. Dużo wariantów i dużo możliwości.
Dorota Kassjanowicz wykonała kawał dobrej pracy. Stworzyła krótkie wydarzenia, które zaprezentowała z różnorodnych perspektyw, a to nie jest takie łatwe. Przedstawienie prostych wydarzeń na 30 sposobów, pokazanie jak wielkie znaczenie ma sposób naszego odbioru i perspektywa, którą mamy ma znaczenie na odbiór tego, co się wydarzyło. Do tego możemy zobaczyć jak określony sposób narracji wpływa na odbiór tekstu.
Całość dopełniają ciekawe i pobudzające wyobraźnię ilustracje Pauliny Daniluk. Każda opowieść ma nieco inna szatę graficzną, przez co otrzymujemy dodatkowe uwypuklenie innego podejścia do sprawy. Dobrze zszyte strony i solidna oprawa sprawiają, że książka jest trwała i estetyczna.