Etykiety

piątek, 30 października 2020

Julia Donaldson "Pan Patyk" Axel Scheffler


Tu patyk, tam patyk i jeszcze tam. Świat usiany jest patykami – taką rzecz dostrzegamy dopiero, kiedy mamy dziecko. Każdy z nich może być inspiracją do dziecięcych zabaw, może pomóc w czasie igraszek ze zwierzętami, czy stać się inspiracją do stworzenia pięknych prac. Każdy patyk to bohater innej przygody. Każdy może też w czasie tych zabaw uzyskać swoją tożsamość, przemycać. 
„Pan Paty” Julii Donaldson z ilustracjami Axela Schefflera to opowieść o przygodach patyka. Poznajemy miłą rodzinę patyków. Jest tam mama i dwójka dzieci. Wszyscy się kochają i lubią wspólnie spędzać czas. Pewnego dnia Pan patyk zostaje wykorzystany do zabawy z psem. I tak zaczyna się jego wędrówka: jest patykiem w strumykowych wyścigach, trafia do łabędziego gniazda, płynie nad morze, gdzie wykorzystano go jako drzewiec masztu na piaskowym zamku, był też mieczem, podporą pod bagaż, łukiem, piórem do pisania po piasku, bumerangiem, a nawet ręką bałwana, by w końcu trafić z innymi patykami na stos do spalenia w kominku. Już wydaje nam się, że nie ma dla niego nadziei, już jesteśmy przekonani, że to koniec i opowieść będzie miała tragiczne zakończenie, ale na szczęście w kominku, do którego trafił jeszcze nie rozpalono. Za to w kominie dzieją się dziwne rzeczy. Ktoś przez niego wchodzi, ktoś się chyba zaklinował. Pan Patyk pomaga wydostać się przybyszowi z tego miejsca. Okazuje się, że to święty Mikołaj. Juhu! Jesteśmy uratowani. To znaczy, Pan Patyk jest uratowany i nasze emocje. W końcu los uśmiecha się do naszego bohatera i może wrócić do domu.
Tam oczywiście dzieci i żona smutni, stęsknieni. Nie wiedzą, co stało się z ich ukochanym mężem i ojcem. Czekają, ale już nie wierzą, że może wrócić. Jednak los się do nich uśmiecha i cała rodzina znowu może być w komplecie.
„Pan Patyk” to pewnego rodzaju „Odyseja”, ale taka dla dzieci. Pokazuje, w jaki sposób możemy być rzucani przez otoczenie w różne miejsca, odcinani od bliskich, poddawani kolejnym wyzwaniom. Najważniejsze, żebyśmy się nie poddawali i z uporem walczyli o dojście do celu, powrót do domu.
Do tego dzięki tej książce możemy zaobserwować zmiany pór roku i jednocześnie wprowadzić się w świąteczny klimat. Święta są tu czasem radości, powrotów, prezentów. Z jednej strony mamy tu zwykły patyk, a z drugiej piękną opowieść o walce o wartości. Najważniejsze w tej historii, że jest to spokojne dążenie do celu. „Pan Patyk” nie potrzebuje nikogo bić, krzywdzić. Poddaje się nurtowi wydarzeń, a kiedy spełni już swoją rolę to robi wszystko, żeby znaleźć się bliżej rodziny. Nie zawsze mu to wychodzi, bo płynąć z rzeką raczej się oddala, ale i to okazało się pomocne, bo mógł trafić do domu, w którym zawitał święty Mikołaj i dzięki temu uzyskać pomoc. Czyli tak troszkę jak w naszym życiu. Wydaje nam się, że oddalamy się, ale przychodzi taki moment, kiedy dostajemy niesamowitą szansę realizacji celów. I tak jest tutaj: Pan Patyk wraca do bliskich i może cieszyć się ich bliskością i miłością także dając im te rzeczy.
Julia Donaldson i Axel Scheffler tworzą świetny duet: ona pisze zabawne,  mądre rymowane bajki dla dzieci, często oparte na znanych motywach, a on ozdabia je cudnymi ilustracjami, od których nie sposób oderwać wzrok. Stworzona przez nich opowieść ma w sobie piękny urok: rysunki pięknie uzupełniają tekst, są przemyślane i tak rozłożone, że dzieci chętnie będą podejmowały próby samodzielnego czytania. Moja pierwszoklasistka jest tą lekturą zachwycona. Oczywiście mogą po niż sięgać już przedszkolaki i głównie do nich jest ona adresowana, ale uważam, że to rewelacyjna czytanka dla dzieciaków, które uczą się czytać.
Cudna solidna okładka, świetne ilustracje i bardzo dobrze zszyte strony. Zdecydowanie polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy












czwartek, 29 października 2020

Jedność, nie podziały


Ponad 35 lat i
#Zeroaborcji , ale wiem, że życie jest różne i nie mam prawa nikomu go meblować, dlatego jestem za #wolnywybór. #Stoppiekłokobiet
Wolny wybór to nie nakaz tylko oddanie kobietom głosu w ważnej dla nich sprawie. Nikt nie podejmuje takiej decyzji szybko i bezrefleksyjnie, a jeśli tak uważacie to znaczy, że właśnie do takich ludzi należycie, że prawo musi Wam coś zakazać, bo inaczej nie możecie się dostosować do własnych wartości.
Coraz więcej jest oburzonych głosów niepełnosprawnych, że przecież nie należy mieszać spraw pomocy dla nich z walką o wolny wybór. Tak, wolny wybór, a nie kompromis będący w praktyce zakazem, bo procedura jest długa i energochłonna, a wyroki często są po czasie, do którego można było poddać się zabiegowi. Nie wierzycie? To załóżcie jakąkolwiek sprawę w sądzie.
Walka o prawa kobiet nie wyklucza walki o inne interesy. Pojawia się szydzenie z transparentów „Jestem kobietą. Jestem LGBT”, żal wobec haseł „Pomoc dla niepełnosprawnych”. Wyszliśmy jednocząc swoje interesy, bo można być i kobietą i LGBT, można być niepełnosprawną kobietą, którą ciążą może zabić, można być matką, babcią, siostrą niepełnosprawnej osoby i wiedzieć, że codzienność takich osób to walka, można widzieć, że ciężar opieki nad niepełnosprawnymi w społeczeństwie spada na kobiety. Teściami zajmują się synowe. Takie są fakty. Wszystko to wiąże się z naszą wolnością, bo nic tak bardzo nie ogranicza wolności jak bycie opiekunem osoby, którą trzeba zajmować się całą dobę.
Jestem właśnie przykładem takiej matki, która musiała z wielu rzeczy zrezygnować, bo w moim mieście lokalni politycy nie pozwalają na dłuższy niż 5 h pobyt niepełnosprawnego dziecka z orzeczeniem o kształceniu specjalnym. Takich wykluczonych z ryku pracy tym 5 h opieką wyłącznie wtedy, kiedy nauczyciel wspomagający jest w placówce (tak właśnie mieliśmy na początku) było koło dziesięciu. Nie byłam jedyną matką próbującą nie dać się wypluć z mojego światka. Udało mi się wydać książkę, opublikować parę artykułów naukowych i poddałam się, bo realnego czasu na codzienną pracę miałam 3 h. I to tylko od poniedziałku do piątku. Blogowanie ratuje mi życie. Dosłownie. Nie wiem, co zrobiłabym sobie, gdybym musiała skupić się wyłącznie na córce. A tak zagłuszam wszystkie targające mną emocje wynikające z tego, że o każde 30 minut terapii trzeba walczyć, a jeśli się uda i powie się o tym publicznie, bo jest się dumnym z tego, że nie dało się systemowi to kochające wykluczenia rodzice pełnosprawnych dzieci każą nie walczyć tylko „wypie*dalać” (ile razy usłyszałam to przy córce to nawet nie zliczę). Objaśnią jak ułomną jestem matką, bo kilkuletnie dziecko nie mówi i słabo się komunikuje, jak roszczeniowa jestem, bo przecież dziecko ma nauczyciela wspomagająca (chociaż przepisy mówią jasno, że się należy), jak głupia jestem, że dziecku daję pić z butelki ze smoczkiem (nie potrafiłam inaczej przemycać lekarstw, bo moje dziecko nie połykało tabletek), jak w ogóle śmieszna jestem, bo mi się przytyło (spanie po 2-3-4 h na dobę zrobiło swoje z moim ciałem). Walka o samodzielność, pokrycie kosztów kosztownej terapii odbiła się też na moim mężu. Ciągły stres, zarabianie głównie na terapię i skupianie się na niej sprawiła, że ostatnim razem w kinie czy teatrze byliśmy przed narodzinami dziecka. Naszą rozrywką jest czytanie książek, co ze względów zawodowych nas nic nie kosztuje.

Walka o aborcję, niepełnosprawnych i LGBT to właśnie walka o wolność. Intensywnie wspierana terapia to właśnie możliwość wychowania samodzielnego człowieka. Samodzielnego, czyli wolnego, niezależnego od systemu i może obcych ludzi. Obecnie najbardziej boję się tego, że ktoś mógłby nasze dziecko zgwałcić (i musiałaby urodzić) i jej niesamodzielności w dorosłym życiu. Dopóki my żyjemy i jesteśmy sprawni możemy się nią opiekować. Jak długo to będzie? Państwo nie pomoże nam w postaci całodobowych ośrodków, bo niby istnieją, ale jeśli uznają, że nie radzą sobie z niepełnosprawnym lub bankrutują to oddają dorosłych niepełnosprawnych rodzinom. Poza tym każdy z nas może uleć wypadkowi. Każdy z nas może być niepełnosprawny, więc interesy niepełnosprawnych są interesami każdego człowieka. Wolny wybór kobiet to też interes wszystkich ludzi. Akceptacja LGBT to akceptacja każdej inności, czyli też interes wszystkich ludzi, bo każdy z nas jest inny i umownie pewne grupy są bardziej uprzywilejowane, a inne mniej.

środa, 28 października 2020

Katarzyna Lajborek, Przemysław Liput "Opowiem ci, mamo, co robią dorośli"


Pierwsze kroki czytelnicze to przede wszystkim przyglądanie się ilustracjom, które muszą być dostosowane do upodobań młodego czytelnika. W naszym domu najlepiej sprawdziły się dwie serie „Rok w” oraz „Opowiem ci, mamo”. Obie wprowadzają nasze pociechy w tajniki otaczającego nas świata, bazują na małej ilości tekstu oraz bogactwie ilustracji. Pierwsza seria pozwala oswoić się ze zmianami pór roku, poznać zwierzęta, przyswoić sobie ważne w danym miesiącu wydarzenia, a druga zabiera w określone światy. Każdy z dwunastu tomów zaliczających się do serii „Opowiem ci, mamo” poświęcono innemu wycinkowi rzeczywistości, dzięki czemu będziemy mogli poszerzać dziecięce zainteresowania oraz dostarczyć pierwszych lektur pozwalających na odkrywanie świata, zgłębianie wiedzy przydatnej na przyrodzie i biologii, a także w życiu. Wśród tomów znajdziemy zarówno te poświęcone zwierzętom (koty, pszczoły, żaby, mrówki, pająki), narzędziom oraz pojazdom (statki, samoloty, samochody, pociągi) oraz prehistorycznym zwierzętom (dinozaurom) oraz ludziom.

Cała seria swój sukces zawdzięcza interesującym i atrakcyjnym dla dzieci ilustracjom, których niesamowite bogactwo staje się dla młodych czytelników inspiracją do tworzenia własnych rysunków oraz opowieści. Lektura zachęca do opowiadania, snucia zawiłych opowieści o przygodach pojawiających się w nich bohaterów, dzięki czemu pomogą w ćwiczeniu umiejętności językowych. Wielkim plusem lektur z tej serii jest solidna oprawa. Kartonowe strony bardzo dobrze sklejone sprawiają, że mogą po nią sięgnąć już dzieci siedzące i będą z niej korzystać przez kilka lat. Uważam, że „Opowiem ci, mamo” to seria bardzo interesująca i polecam wszystkim dzieciom od drugiego do szóstego roku życia. My zawsze wyczekujemy kolejnych tomów, dzięki którym będziemy mogły dowiedzieć się wielu ciekawostek i zniknąć w czasie przeglądania bogatych ilustracji, stworzyć interesujące zabawki, wykorzystać posiadane plastikowe figurki, które wcielą się w bohaterów książek.

Tym razem trafiła do nas opowieść o dorosłych. To kolejne nasze spotkanie z Przemkiem Liputem. Wydana cztery lata temu książka „Rok w przedszkolu” to idealna lektura dla dzieci rozpoczynających przedszkolną przygodę oraz chodzących już do przedszkola. Mali odkrywcy znajdą w niej wszystkie bardzo ważne wydarzenia w roku, będą mogli przygotować się do zachodzących zmian, opowiedzieć o swoich przeżyciach związanych z nimi, co pozwoli na budowanie pozytywnych emocji wokół przedszkolnych obowiązków.

Na pierwszej stronie poznaliśmy grupę przedszkolaków. Są to bardzo różne dzieci: jedne mają inny kolor skóry, inne są niepełnosprawne, mają inne zainteresowania oraz marzenia. Znajdziemy tam również wychowawczynię i woźnego, który do pracy przychodzi z psem. Podobnie narysowani bohaterzy przemyceni są do książki „Opowiem ci, mamo, co robią dorośli”, w której poznajemy dzień z życia dorosłych mieszkających w jednym bloku. Dzięki temu, że jedna z lektur wprowadza w zmiany pór roku, a druga oprowadza nas po porach dnia książki pięknie się uzupełniają.

Na początku standardowo poznajemy wszystkich bohaterów. Dowiemy się, ilu członków liczą poszczególne rodziny, jakie zainteresowania mają dorośli. Na kolejnych stronach bierzemy udział w śniadaniu, porannej toalecie, obserwujemy klatkę schodową, miejskie ulice, podglądamy miejski zgiełk, zaglądamy do galerii handlowej, idziemy na spacer do parku, odwiedzamy basen, obserwujemy teren przed blokiem, zaglądamy do kuchni, wchodzimy na dach, do salonu, by w końcu po wielu godzinach podejrzeć to, co dorośli robią nocą (proszę bez skojarzeń). Na każdej stronie znajdziemy bogatą w szczegóły ilustrację oraz niedługi tekst Katarzyny Lajborek i Przemka Liputa opowiadającym o tym, co widzimy oraz proste zadania dla kilkulatków. 

Całość jak zwykle interesująca i pozostawiająca spore pole manewru zarówno dla dzieci jak i dla rodziców. Książka doskonale sprawdza się w zabawie z plastikowymi figurkami oraz lalkami, które mogą wcielić się w zaproponowane przez autorów role. Całość dopełniają estetyczne, duże, kartonowe strony, dzięki czemu po lekturę mogą sięgnąć młodsi czytelnicy. Zdecydowanie polecam!










Spotkanie autorskie z Dariuszem Muszerem

 


31.10.2020 sobota g. 12:00

Tym razem „na warsztat” weźmiemy książkę Dariusza Muszera „Córka męża i córka żony”. „Żyli sobie kiedyś pewien mężczyzna i pewna kobieta, którzy pobrali się, a każde z nich już wcześniej miało po jednej córce. Córka żony była leniwa i gnuśna i nie chciało jej się nic robić; z kolei córka męża była pracowita i zręczna, a mimo to macocha była z niej wiecznie niezadowolona.
Pewnego razu obie dziewczyny siedziały koło studni i przędły. Córka żony dostała len do uprzędzenia, a córka męża - świńską szczecinę.
- Ty zawsze jesteś taka zręczna i ze wszystkim obeznana - rzekła córka żony - a mimo to wcale nie boję się ścigać z tobą w przędzeniu.
Ustaliły zgodnie, że ta, której pierwszej zerwie się nić, musi wskoczyć do studni”…
Udział dziecka w warsztatach możliwy jest wyłącznie w obecności opiekuna.
Liczba miejsc ograniczona.
Zajęcia odbywają się bez butów (dzieci i dorośli).
Czas trwania zajęć 45 min
Wstęp wolny - link do wejściówek: https://bilety.fm/.../5335-corka-meza-i-corka-zony...
W związku z obostrzeniami dot. epidemii koronawirusa liczba miejsc na wydarzenia w Domu Kultury „13 Muz” jest ograniczona. Bilety oraz wejściówki (także na wydarzenia bezpłatne) są dostępne na stronie: www.bilety.fm i w punktach stacjonarnych biletów: Zamek Książąt Pomorskich, mały dziedziniec, wejście „I” oraz CIT - Centrum Informacji Turystycznej, pl. Żołnierza Polskiego 20 (szklany pawilon w Alei Kwiatowej).
Aby wziąć udział w wydarzeniu prosimy o pobranie, wydrukowanie, wypełnienie i podpisanie oświadczenia uczestnika wydarzenia oraz o zapoznanie się z regulaminem. Dokumenty są dostępne na naszej stronie www.13muz.eu

To od Ciebie zależy


W latach 90. XX wieku Sarajewo by
ło pięknym i różnorodnym miastem. Kilku fanatyków religijnych (katolików) zrobiło taką propagandę, jaką obecnie władza robi w Polsce. Skończyło się wojną, którą oglądaliśmy z przerażeniem.
W naszym kraju trwają masowe demonstracje spowodowane tym, że fanatycy chcą meblować życie wszystkim Polakom. Dziś walczą o obowiązkowe rodzenie każdego płodu, jutro będą zamykać w więzieniach za poronienia (jak w Salwadorze). Nie chodzi o to, że ktoś trafi do więzienia, ale jeśli ważne jest dla Ciebie życie dziecka to pomyśl, kto zajmie się wtedy Twoim dzieckiem. Organizacje religijne? Te same, od których od lat żądamy rozliczenia się z pedofilii i przemocy?
Kochane żony, matki, siostry i córki policjantów, Wasi „bohaterscy” mężowie, synowie, bracia i ojcowie uzbrojeni po zęby staną naprzeciw protestujących. Osłonięci, anonimowi i mający do dyspozycji broń, gaz łzawiący, pałki i tarcze staną naprzeciw bezbronnych kobiet, których jedyną siłą jest okrzyk „wypierdalać!”, transparent i wiara w sens protestów.
Uświadomcie swoim „bohaterskim” mężom, synom, braciom, ojcom, że mogą iść z kobietami ramię w ramię, że nie muszą szczuć gazem, wyciągać ludzi z tłumy, żeby zastraszać. Jeśli staną przeciwko kobietom walczącym o swój wybór i życie narodzonych dzieci to powinni się wstydzić wobec Was, znajomych, sąsiadów, koleżanek ze szkół. Stawanie przeciwko sprawi, że do historii przejdą z taką etykietą jak milicjanci tłumiący strajki w Polsce Ludowej.
Policjanci, rozumiem Wasz dyskomfort i rozerwanie między wykonywaniem rozkazów, a dążeniem do niesienia pomocy. Niech pomoc będzie na pierwszym miejscu, nie atakujcie, nie straszcie, nie zabierajcie do więzień. Od Was zależy, czy w tym kraju rozpęta się wojna. Jeśli przeciwnicy narzucania przez ludzi partii wygrają to będziecie postrzegani jak milicja, dlatego przyłączcie się do interesów kobiet, walczcie taką postawą o dobre imię zamiast po nękaniu protestujących uskarżać się, że ludzie na Wasz widok robią się agresywni. Agresja rodzi agresję, a tłum potrafi być bezlitosny. Macie służyć narodowi, a nie partyjnym interesom. Walczcie o życie, które już jest, a nie takie, które może uśmiercić kobietę. Żadna władza nie trwa wiecznie. Za to z łatką opowiedzenia się po stronie fanatyków trzeba żyć długo. Nie pozwólcie, aby bojówki Narodowców niszczyły nasz kraj, bo on jest naszym domem. Nikt z nas z własnej woli nie wpuszcza do własnego domu wandali, którzy nakazują wszystkim domownikom, co mają robić, bo w innym wypadku będą bić. Hamujcie takie postawy. Pozwólcie pokazać władzy, że nie zgadzamy się na tak daleko idącą władzę i tortury.


poniedziałek, 26 października 2020

Mathilda Masters "321 intrygujących faktów o zwierzętach" il. Louize Perdieus


„321 intrygujących faktów o zwierzętach” Mathildy Masters to pozycja, obok której nie mogłyśmy przejść obojętnie. Zwłaszcza, że dwie poprzednie pozycje tej autorki cieszą się dużym zainteresowaniem córki. Jest w nich wszystko, czego potrzebuje: wyszczególnione tematy, niedługie informacje zawierające przykuwające uwagę ciekawostki, którymi można zabłysnąć w szkole. Do tego każdy temat omówiony naprawdę bardzo treściwie i z dużym poczuciem humoru. Niedługie notki na różne tematy pozwalają na czytanie tych rzeczy, które w danym momencie nas interesują i nie zmuszają młodych czytelników do ślęczenia kilka godzin z książką, żeby dowiedzieć się czegoś o świecie. U nas świetnie sprawdziło się czytanie przed szkołą. Po dwie-trzy strony. Rewelacja. Córka relaksowała się przytulając do mnie i koncentrowała słuchając tekstu. Dzięki temu szła do szkoły pozytywnie nastawiona do kolejnych dawek wiedzy.
Ciekawostki lub książki z pytaniami i odpowiedziami to jedne z tych, po które moja córka sięga bardzo chętnie, a wszystko przez to, że ma już dziewięć lat i jeszcze nie mówi. Z tego powodu nie ma możliwości samodzielnego formułowania potencjalnych pytań, ponieważ komunikacja alternatywna opiera się na prostych komunikatach. Lektury objaśniające świat pozwalają jej na zdobywanie wiedzy mimo tej przeszkody. Ciekawości nie można jej odmówić. Pamięci też, ponieważ ciągle chce mieć czytane nowe książki, poznawać nowe rzeczy. Do przeczytanych wraca tylko w przypadku, kiedy jest w nich sporo faktów. I właśnie z tego powodu do książki „321 superciekawych faktów, które trzeba poznać, zanim się skończy 13 lat” wracałyśmy przez kilka miesięcy. Pierwsze czytanie było od strony do strony, czyli tak jak zamieszczono informacje w tej publikacji. Kolejne to już było wertowanie, wskazywanie, co konkretnie mam przeczytać. Z tego powodu do niektórych haseł nie wracałyśmy, a inne przeczytałyśmy po kilka razy. A wszystko po to, aby wiedzę utrwalić i poukładać w głowie. I właśnie za to uwielbiam takie książki, bo pozwalają mi skuteczniej pracować z córką, dostarczać informacji, które właśnie ją interesują, podsuwać jej tematy do poszerzania zainteresowań. Z tego powodu wyczekiwałyśmy kolejnej publikacji autorki.
Mathilda Masters w swoich książkach zabiera nas w gąszcz ciekawostek, o których czasami nie wiedzą nawet dorośli czytelnicy. Z tego powodu chętnie z córką po raz kolejny czytałam i odkrywałam tajniki naszej przyrody, ludzkich wynalazków, eksperymentów, dokonań. Autorka, dzięki podsuwanej wiedzy, pozwala nam na wiele rzeczy popatrzeć z innej perspektywy. Zupełnie inaczej będziemy patrzeć na dobrodziejstwo istnienia takich owoców jak pomarańcze, o których dowiemy się, że zostały stworzone przez człowieka.
W „321 superciekawych faktów” nie zabrakło też cennych informacji o ciele, a tam ciekawostka, że nasz organizm potrafi wypocić nawet 8 litrów, wdychać 10 tysięcy litrów powietrza, rano jesteśmy wyżsi niż wieczorem, a nasz przewód pokarmowy na 9 metrów długości (jakim cudem to wszystko się w nas mieści?), a kłamcy mają ciepły nos. Poznałyśmy też tajniki zachowania higieny przez zwierzęta i zostałyśmy zaskoczone tym, że nawet dżdżownice potrafią jej przestrzegać dbając o to, aby toaleta znajdowała się w jednym miejscu, a wombaty robią kwadratowe kupy. Do tego znalazłyśmy sporo informacji o zwierzęcych wędrówkach oraz olbrzymich odległościach pokonywanych przez danaidy wędrujące z Kanady do Meksyku (8 tys. km!) oraz lwim ziewaniu czy wędrówkach ryb po drzewach. Przyjrzałyśmy się zamarzniętej wodzie w różnych postaciach: płatków śniegu i komet. Ciekawostek, które nas zaskoczyły było oczywiście dużo więcej, a wszystkie doskonale rozwija nasze zainteresowania córki i uzupełnia szkolną wiedzę.
„101 obrzydliwych faktów” Mathildy Masters to rewelacyjne uzupełnienie wcześniejszej lektury, ponieważ poruszają kolejne zagadnienia, rozwijają wcześniejsze. Tym razem są to ciekawostki, które mogą niejednej osobie podnieść jedzenie… Na szczęście moja córka pod tym względem jest wytrzymała i w obliczu faktów zachowuje się jak stereotypowy pracownik prosektorium: kanapka jedzona w czasie zgłębiania tematu. Zagadnienia są tu posegregowane tematycznie. Znajdziemy tu takie tematy przewodnie jak ciało, wydzieliny, zwierzęta, historia, otoczenie, rośliny, dziwne zwyczaje, zapach i smak, jedzenie oraz zawody.
W pierwszej części autorka skupiła się na tym, co dzieje się z ciałem, czyli wchodzimy w świat łuszczenia, wydzielin z nosa i uszu, paznokci, włosów, pocenia, ślinienia, trądziku, wymiotów czy kulek z włosów w układzie pokarmowym. Dalej przyjrzymy się fekaliom oraz ich zabarwieniu, intensywności zapachu, konsystencji, wykorzystaniu ich w gospodarce. Od ludzkiej kupy przejdziemy do zwierzęcej i odkrywamy, dlaczego niektóre zwierzęta jedzą odchody. W trzeciej części są takie zaskakujące fakty jak bronienie się przed napastnikiem krwią pryskaną z oczu. Poznamy też dziwne zwyczaje przodków (od tych pokarmowych, przez higieniczne, po rytualne. Pojawią się takie barwne postacie jak Kaligula, Neron, faraonowie. Nie zabraknie też historii unikania higieny i dżumy. Jeśli jeszcze mamy mało wstrętnych rzeczy dowiadujemy się jak wiele budzących odrazę stworzeń żyje w naszych domach. Wejdziemy w świat kwiatków, których lepiej nie drażnić i nie wąchać lub dotykać. Odkryjemy tajniki tajnych służb, wykorzystanie roślin do odstraszania. Następnie przyjrzymy się makabrycznym zwyczajom w różnych kulturach. Plucie, wylewanie pomyj, rzucanie dzieci z wież czy tańce ze szczątkami zmarłych krewnych to tylko nieliczne tradycje, które mogą zaskoczyć.
Dzięki tej książce dowiedzieliśmy się, dlaczego niektórzy nie lubią brukselki, a inni kochają superśmierdzące sery. Weszłyśmy w świat pingwinich i foczych smrodków oraz przysmaków wikingów. Do tego jest tu całkiem sporo zatrważających zwyczajów kulinarnych. Mogłam też przybliżyć córce, z jakimi wyzwaniami spotykali się ludzie żyjący klika wieków temu, a także dowiedzieć się, w jaki sposób oceniana jest smaczność karmy dla naszych domowych pieszczochów.
Wielki plus tej książki (podobnie jak było to w „321 superciekawych faktach”) polega na tym, że nie trzeba czytać jej od deski do deski tylko można wybiórczo sięgać po interesujące nas tematy. Są tu tematy, dzięki którym dziecko będzie mogło zabłysnąć wiedzą na wszystkich przedmiotach szkolnych. Całość podzielono na dziesięć tematycznych rozdziałów, które uzupełniają wcześniejszą lekturę, ale nie jest ona niezbędna do czytania tej, ponieważ kolejne informacje nie są kontynuacją wcześniejszych.
I przyszła pora na „321 intrygujących faktów o zwierzętach”, czyli kolejną solidną dawkę wiedzy podanej w ciekawy sposób. Książkę podzielono na szesnaście części mających inne tematy przewodnie. Omawiana jest inteligencja, miłość, niezwykłe cechy, maniery w czasie jedzenia, dziwne zwyczaje. Poznajemy też sławne i groźne zwierzęta, sposoby porozumiewania się. Dowiemy się jak wyglądają zwierzęce rodziny, mieszkania i w jakich miejscach lubią przebywać, w jaki sposób się bronią i wszystko, co chciałoby się wiedzieć o zwierzętach, ale nie miało się możliwości zdobycia wiedzy. Są tu mądre muchy, gęsi przepowiadające pogodę, kury z rewelacyjna pamięcią. Obalane są przekonania o krótkiej pamięci złotych rybek. Nie zabraknie też  tego jak zwierzęta radzą sobie bez aptek i sztućców, jakie sztuczki potrafią zrobić, w jaki sposób bronią się przed zjedzeniem oraz jakie współprace podejmują. Jest symbioza, pasożytnictwo, komensalizm, amensalizm. Odkryjemy ptasich piromanów oraz leniwych rodziców chodzących na skróty. Poznamy pamiętliwe ptaki i odkryjemy jak świetnie niektóre zwierzęta znają zasady fizyki. Są tu też rewelacyjni włamywacze i zwierzęta, których inteligencja wzrasta z ilością dostarczanych promieni słonecznych. Dużo? A to dopiero tematy z pierwszego rozdziału, a jest ich aż szesnaście, więc i tych ciekawostek bardzo dużo, dlatego szczerze polecam wszystkim dzieciom i nastolatkom. Myślę, że przedszkolaki chętnie posłuchają codziennie po jednym rozdziale, a starsze chętnie będą się zaczytywać. Zwłaszcza, kiedy zauważą, że mogą tą wiedzą pochwalić się przed nauczycielami. 
Całość dopełnia solidna oprawa, estetyczne i oryginalne ilustracje, bardzo dobrze zszyte strony i dobry papier oraz duży format. Dzięki temu książka jest estetyczna i trwała. Plusem jest przekazywanie naprawdę wielu informacji w lekki i zabawny sposób, sprawiający, że całe otoczenie zaczyna wydawać nam się jeszcze ciekawsze niż do tej pory. Zdecydowanie polecam wszystkie książki Mathildy Masters! Jeśli Wasze dzieci poczują naukowego bakcyla to na końcu książki znajdą spis lektur, które pomogą im poszerzyć swoje zainteresowania i ułatwią obserwacje. Zapewniam, że wszystkie pięknie wprowadzą Was w świat przyrody.









Po protestach więcej zakażeń?

PiS doskonale wiedział, że z ilością zakażeń jest w czarnej dziurze i nie ma sensownego planu, dlatego sięgnął po ustawę antyaborcyjną, żeby zrzucić na kogoś winę. Teraz stanie się cud. Połowa społeczeństwa będzie miała covid-19. Po protestach rolników nie, po protestach przedsiębiorców nie, ale feministki świetnie nadają się do tworzenia obrazu "złego szatana" (już puszczane są przez pisowskich trolli takie memy, więc machina propagandy w ruchu). A gdyby nikt nie wyszedł na ulice to powiedzieliby kobietom: "No, przecież chciałyście rodzić wszystko jak leci. Zaśniady też, więc w czym problem?".
Jeśli na wiecach wyborczych wirus się nie rozchodził to nie rozchodzi się też w czasie protestów wobec decyzji TK. Proste. Wtedy się rozchodził to rozchodził się też w czasie protestów antyszczepionkowców, rolników, przedsiębiorców. Nie jest tak, że wirus po 21:00 szaleje, nie jest też tak, że w sklepach i szkołach bardziej szaleje niż w niedogrzanych kościołach, do których ludzie chodzą codziennie lub co tydzień, a nie tylko w ciągu ostatnich dni. I na pewno nie będzie spał na cmentarzach 1 listopada.
Gdyby PiS-owi zależało, żeby wirus się nie rozprzestrzeniał napisałby odpowiednie ustawy w marcu. Ustawy, a nie rozporządzenia, bo już wtedy wiedziano, co w Chinach działa, a czym władze dawały ciała. Nasze władze poszły ścieżką dawania ciała. Przepisy nie powodowałyby staczania się gospodarki, nie przyczyniałyby się do zamykania firm, szkół. Gdyby PiS-owi zależało na obywatelach nie byłoby wyborów, wszelkie miejsca kultu byłyby zamknięte, a lasy otwarte, nie wprowadzano by nowych restrykcji za nienoszenie maseczek, nie wyciągano rolników i przedsiębiorców na ulice. Kolejne ustawy mogły wyciągnąć też lekarzy i nauczycieli na ulice, ale ci grzecznie stwierdzili „aaa, co nam szkodzi podporządkować się”. Gdyby PiS troszczył się o obywateli, ale się nie troszczy.

 


niedziela, 25 października 2020

Tomasz Stefaniuk "Małpka Koko" il. Magdalena Kalenin


Wiersze, wierszyki, rymowanki – to wszystko jest elementem zaczarowywania świata przez dzieci i jednocześnie oswajania rzeczywistości, odkrywanie praw rządzących się nimi. Dziecięce utwory mają przemycać określone wartości, zachęcać do ćwiczenia mowy oraz pamięci, ale też zachęcać do właściwych postaw społecznych, namawiać do określonych działań i zaprzestania innych. I właśnie takim zbiorem jest książeczka „Małpka Koko” Tomasza Stefaniuka z ilustracjami Magdaleny Kalenin.
Do lektury wprowadza nas tytułowy wiersz opowiadający o marudnej małpce, której wszystko przeszkadzało. Była śliczna, zdrowa, ale ciągle narzekała na tłok, upały, zimno. Nigdy nic i nikt nie mógł jej zadowolić. Nie potrafiła znaleźć w codzienności niczego, co mogłoby ją cieszyć. Dzięki przyjaciołom dostrzega, że przez narzekanie nie dostrzega piękna przyrody. Zmiana perspektywy sprawia, że może ujrzeć, w jaki sposób patrzyłaby, gdyby miała pozytywne podejście do otoczenia. Uczy się dostrzegania plusów w każdej zmianie pogody, a to sprawia, że innym będzie łatwiej z nią żyć. Małpka Koko zmienia się w miłą i dzięki temu jest bardziej lubiana. Pokrewny jest tu tematycznie wiersz „Smutnik” alegorycznie wyjaśniający dzieciom skąd bierze się smutek i dlaczego warto szybko taki nastrój pożegnać i bawić się z innymi dziećmi. O dziecięcych postawach jest też wiersz o nadmiernym gadulstwie. Tematy opowieści bohaterki są błahe, a nadmiar słów sprawia, że w rezultacie nikt jej nie słucha. Uczy się, że warto się zastanowić i mówić po zastanowieniu się.
Jeden z utworów pokazuje, w jaki sposób działają stereotypy, które sprawiają, że pewne rzeczy (tu zwierzęta) są mylnie postrzegane, dlatego zawsze warto unikać szablonów i być otwartym na napotkane osoby. Inny wiersz porusza problem bezsensownych utarczek i sprzeczek nieprowadzących do celu tylko zabierających czas. Nieco inne emocje to strach. Ten pojawia się w dwóch odsłonach: jedna negatywna a druga pozytywne. „Strach ma wielkie oczy” to opowieść o odwiedzinach u stracha, który boi się stać w polu. Odkrywamy, że praca stracha wcale nie jest łatwa i sprawia, że sam strach się boi, ale on narażony jest na różnorodne zagrożenia, a my siedzimy bezpieczni w ciepłych domach, więc nie powinniśmy się bać. Z takim strachem ma też do czynienia łóżko marzące o wyprawach, ale bojące się doświadczeń. Jest to też utwór o unikaniu wyzwań, pozostawaniu w domu po pierwszych porażkach związanych z wyruszeniem w świat. Jednak unikanie tych wyzwań wcale nie jest tu negatywne, ponieważ bohater jest stworzony do bycia w domu, a nie wędrówek. Widzimy tu piękno różnorodności tego, że jedni świetnie sprawdzają się podejmując kolejne wyzwania, a inni żyjąc w domowym zaciszu.
Za pomocą „Grzybów” objaśnia dlaczego czasami możemy znaleźć grzyby w lesie, a innym razem jest to trudne. Ożywione grzyby potrafią chować się przed zbieraczami. Taki motyw zabawy jest też w wierszu pokazującym dziecko ganiające wokół czystego prania. Jest też zabawny Brantofelek bawiący się i robiący psikusy czy liczenie owiec, jako zabawa pozwalająca zasnąć.
W utworach Tomasza Stefaniuka znajdziemy nawiązania do znanych nam wierszyków. Szczególnie dużo jest tu motywów z twórczości Jana Brzechwy i Juliana Tuwima. Pojawiają się zwierzęta, są grzyby, liczby, które mają w sobie coś z abecadła, jest gaduła, która ma sporo cech skarżypyty. Autor porusza wiele problemów. Rymowane proste utwory mają duży ładunek zabawy, ale też mogą być punktem wyjścia do wyjaśnienia dziecku wielu spraw. Możemy pokazać, dlaczego ludzie nie lubią marud, z jakiego powodu dobrze dbać o otoczenie i nie prowadzić głupich kłótni o błahe sprawy, , dlaczego lepiej pożytkować energię na przemyślenie tematu niż zasypywanie ludzi nadmiarem opowieści, których z czasem nikt nie chce słuchać. Dowiemy się też, że nie ma nic złego w strachu, ale lepiej go nie odczuwać.
Myślę, że to ciekawa propozycja dla przedszkolaków.






sobota, 24 października 2020

Codzienność z autyzmem

 Ze względu na to, że rząd uważa, że może decydować o wszystkim i że wszystko finansuje opowiem Wam jak wygląda życie z niepełnosprawnością. Autyzm to pikuś przy tym, co mają inni, a i tak nie jest łatwo. Oczywiście będzie to wersja bardzo skrócona, więc bez drastycznych scen hejtu, ale pamiętacie, że taki miał miejsce.

U nas wyglądało to tak, że gdzieś tam w okolicach, kiedy Ola skończyła rok inaczej składała sylaby. Do tego panicznie bała się towarzystwa innych ludzi. Mogła zajmować się nią tylko mama. Kiedy kilkumiesięczną Olę na ręce wzięła prababcia to rozdarła się tak, że była cała bordowa i z tego krzyku nie mogła powietrza chwycić. To akurat mnie nie zaniepokoiło. Pomyślałam sobie, że po prostu się przestraszyła i zabraniałam brania Oli na ręce, żeby unikać takich sytuacji. Wybudzał ją byle szmer. To wiedziałam, że nie jest normą, bo miałam doświadczenie w pracy z takimi małymi dziećmi. Lekarz rodzinny do drugiego roku życia przekonywał mnie, że dziecko wyrośnie. Akurat przechodziłam moment wyparcia i dążenia do tego, żeby na własną rękę wypracować z dzieckiem pożądane zachowania. niewiele to dało, więc szybko znowu wróciłam do poszukiwania pomocy u specjalistów. Udało nam się po wizytach u wielu specjalistów zdiagnozować autyzm. Na każdą wizytę trzeba czekać parę miesięcy...
Wtedy dopiero zaczęła się większa i bardzo kosztowna batalia. Przeszliśmy też przez wielu neurologów. Skierowanie dostaliśmy do jednego, bo lekarz rodzinny daje tylko do jednego. Resztę (kilkunastu) musieliśmy pokryć z własnej kieszeni, aby w końcu trafić na takiego, który wysłał nas na niezbędne badania. Ale i tu nie było wcale tak łatwo i prosto, bo lekarz stwierdził, że w sumie to mieści się w normie, że jakieś tam zaburzenia są, ale on by się nimi nie martwił. A Ola nadal wybudzała się w nocy z krzykiem, a ja nadal wędrowałam z wózkiem po nocach, żeby ją uspokoić. Miała już 5 lat! Dopiero kolejny neurolog stwierdził, że Ola wybudza się z powodów ataku padaczki. Miała 7,5 roku, kiedy w końcu udało nam się zdiagnozować to, co niepokoiło nas, kiedy miała pół roku. Tak intensywnie pomaga się niepełnosprawnym dzieciom. Wszystko na koszt rodzica, bo państwo zapłaci za jednego neurologa. Kolejnych już nie.
Diagnoza autyzmu też nie była łatwa, ponieważ musiało przyjrzeć się kilkunastu specjalistów. Poszukiwania kompetentnych terapeutów poza tymi dostępnymi na NFZ (30 min tygodniowo, a trzeba pracować z dzieckiem kilka godzin dziennie i wiedzieć jak to robić) to też kilkanaście prób, bo mieliśmy nawet na swoim koncie panią, która ceniła się, a w ramach rozwijania mowy kazała puszczać dziecku piosenki... Tak jakby nikt wcześniej na to nie wpadł i jakby problem autyzmu polegał na tym, że dziecku nie puszcza się piosenek.
Od 3 roku życia Ola chodziła na terapię na WWR. Tu mieliśmy wielkie szczęście, bo są to panie znające temat, pracujące od lat z takimi dziećmi jak Ola, ale tylko 2 h tygodniowo, a dziecko potrzebuje non stop wsparcia. Do tego dochodziła terapia w dziennym ośrodku. Też w takim wymiarze. Przedszkole? Tak, ale dla takich dzieci tylko na 5 h. Nie ważne, że to rodzic decyduje, bo jeśli dziecko niepełnosprawne to trzeba stoczyć kilkuletnią batalię z urzędnikami. Walka, obijanie się o mur tworzony przez biurokrację. I od lat w naszym kraju nie zmieniło się nic. Masz pieniądze to stać Cię na diagnozę. Nie masz to lekarz powie, że "wyrośnie "lub "Eee, to normalne" i będzie koniec tematu. A Ty szukając namiarów na kolejnego specjalistę jednocześnie musisz uważnie pilnować dziecka, bo może sobie krzywdę zrobić w taki sposób, że nikt nawet by nie wpadł na to, że dziecko tak może i uciszać kolejne krzyki, które są wynikiem ataku padaczki, bo zdezorientowane bólem dziecko w ten sposób się broni, ale Tobie nikt nie powie, bo przecież dziecko wyrośnie i czego znowu chcę, jakaś nadwrażliwa jestem, powinnam się wziąć w garść i zacząć dziecko uczyć mówić i oduczyć korzystania z pieluchy, bo na placu zabaw rodzice powiedzą Ci, co myślą o takich niedbałych matkach, które tak duże dzieci prowadzą na plac zabaw w pieluszce. Wyjaśnią Ci też jak jesteś nieogarnięta, że Twoje kilkuletnie dziecko nie mówi i pije sok z butelki ze smoczkiem, bo Ty przemycasz tam lekarstwa. Dwie - trzy nocki przespane w ciągu tygodnia i komentarze ignorantów "o, jeju, jakie to dziecko niegrzeczne". A dziecko leży na chodniku i krzyczy, bo właśnie ma kolejny atak padaczki. Ci sami ludzie wiedzą, że mają prawo skazywać płody mające dużo poważniejsze problemy na cierpienie, rodziców na uczestniczeniu w tym cierpieniu. Dla kochającego rodzica obserwowanie bólu dziecka nie jest łatwe. Nie zliczę, ile razy w tygodniu mówiłam sobie wtedy "żeby mnie bolało, a nie Olę". A w tym czasie podchodził pan i straszył "Pan cię zabierze".
Gdyby nie facebook, gdyby nie kontakt z ludźmi życzliwymi, gdyby nieopowiadanie o Oli trudniej byłoby mi znaleźć przyczynę tego cierpienia, trudniej byłoby mi unieść ten ciężar. Po kolejnej wizycie u neurologa przecież człowiek się poddaje. To od innych matek mających dzieci z takimi samymi problemami dostaje kopa "szukaj" i na nowo odkrywa, że przecież nie musi tak wyglądać, że roześmiana Ola nagle zaczyna krzyczeć z bólu, a człowiek stoi przy niej bezradny, bo nic nie może zrobić. Nie były to łatwe poszukiwania. Nie jest to walka łatwa. To kopanie się z systemem zabija nas każdego dnia. A zamiast zrozumienia może usłyszeć "Ja mam gorzej, bo mam raka" (chociaż nie oceniałaś czy ten ktoś ma gorzej czy lepiej), a Ty wiesz, że od lat nie miałaś okazji spotkać się ze znajomymi, pomyśleć o randce z mężem, o jakimś wypadzie bez dziecka, czy zwyczajnej codzienności, w której dziecko może pobawić się samo bez ciągłego aktywizowania, gdzie dziecko jest zapraszane na urodziny rówieśników, może przygotowywać się do pójścia do szkoły publicznej. Kiedy oznajmiasz, że odraczasz szkołę, a później, że jednak specjalna to za każdym razem dostajesz całe mnóstwo komentarzy udowadniających ci, że zaniedbujesz dziecko i chcesz dla niego samego zła.
I chodzi moje dziecko do szkoły specjalnej. Rozwija swoje umiejętności, dąży do samodzielności, a popołudniu pracuje z nami, żeby osiągnąć to, co neurotypowe dzieci potrafiły w wieku 4 lat z tym, że nadal bez mowy. Zastanawialiście się jak wyglądałaby komunikacja z Waszymi dziećmi, gdyby nie potrafiły mówić?

piątek, 23 października 2020

Polacy głupi byli i głupi będą

Bardzo, bardzo dawno temu sprowadziliśmy sobie prześladowanych Krzyżaków (ups, sorry "Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie"). Prześladowani przez innych władców ortodoksi znaleźli u nas schronienie, daliśmy im ziemię i nam się odwdzięczyli. Później przygarnęliśmy jezuitów. W końcu lubimy tych biednych, uciśnionych i bardzo religijnych ortodoksów meblujących nam życie. I mam wrażenie, że z tego samego powodu tak pięknie i z wielką miłością nasi rodacy przyjmują Ordo Iuris. 
„Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi” J. Kochanowski

Dariusz Muszer "Córka męża i córka żony" il. Magdalena Kalenin


Książki do dzieci przede wszystkim muszą tłumaczyć świat i wychowywać. Germańskie baśnie miały prosty cel: wychować człowieka pracowitego i potępić leniwego. To ma duże znaczenie społeczne, ponieważ uczymy odpowiedzialności i nieżerowania na innych. Piętnowanie leni miało pokazać, że prędzej czy później spotka ich kara. Pięknie w ten schemat wychowywania wpisywała się „Pani Zamieć” w adaptacji braci Grimm. Piszę o adaptacji, ponieważ źródłowy tekst był ludowym, ustnym przekazem. Niemieccy językoznawcy i badacze kultury spisali te opowieści. Oczywiście nadali im swoja stylistykę. Główna akcja jednak została zachowana.
W utworze Grimmów spotykamy dwie panienki. Jedna jest córką męża, a druga macochy. Pochodzące z pierwszych małżeństw dziewczyny są mniej więcej rówieśniczkami. Jedna jest traktowana jak służąca, a druga rozpieszczana. Obie niezamężne i pracujące na własną przyszłość, czyli posag. Ze snutej historii na pierwszy rzut oka wysnuwa się wniosek: trzeba dzieci źle traktować i zmuszać do ciężkiej pracy, bo to pozwoli osiągnąć im sukces. Do podkreślenia takiego spojrzenia użyto przeciwieństwa: leniwą i gnuśną dziewczynę, która jest taka właśnie z powodu rozpieszczania. Tajemnica leży jednak nie w trudnej pracy i przeciążaniu, ale odpowiednim wychowaniu. Pasierbica nie była od razu córką macochy. Możemy domyślać się, że wcześniej miała kochającą rodzinę, która pokazywała jej jak ważna jest samodzielność, odpowiedzialność i pracowitość. Mającą solidne fundamenty emocjonalne i moralne dziewczyny nie jest w stanie nic zniszczyć. Nawet zły przykład córki macochy. Wie, że czasami trzeba robić swoje, bo macocha nie nagrodzi, a mogłaby surowo ukarać. Za to z czasem będzie wychodzić poza wpływy macochy i wtedy to, co wypracowała z rodzicami przyda jej się bardzo. I te solidne fundamenty wychowania bez przemocy sprawiły, że trafiając pod opiekę przemocowej macochy jest w stanie zdystansować się wobec złych emocji nowej opiekunki.
Córka macochy wychowana bez granic, czyli rozpieszczana, nieuczona obowiązków i odpowiedzialności, nagradzana za drobiazgi, nieupominana za brak zaangażowania staje się osobą leniwą i kapryśną oraz kpiącą z innych. Tak bardzo skupia się na sobie i swoich potrzebach, tak bardzo jest pewna tego, że nawet za największe zło nie spotka jej kara, że po prostu jest niedbała. Z czasem jednak macocha pragnie, aby i jej córka była taka jak pasierbica. To sprawia, że zachęca ją Do różnorodnych prac. Oczywiście dużo lżejszych i zawsze jest za nie chwalona.
Po ten motyw sięgnął Dariusz Muszer w książce „Córka męża i córka żony”. Oczywiście cała opowieść bardzo okrojona i nie wiemy wiele o relacjach panujących w domu macochy. Możemy domyślać się po przeznaczonym do pracy materiale. Dariusz Muszer wprowadza do opowieści motyw z nordyckich baśni, czyli zamiast wiedźmy mamy trollkę.
Bohaterki poznajemy, kiedy już są panienkami przędącymi nici. Jedna ma ułatwione zadanie, bo dostaje len, a druga świńską szczecinę, czyli niesamowicie trudny w obróbce materiał, z którym dłuższa praca może ranić dłonie i wymaga dużego skupienia. Macocha jest całkowicie świadoma umiejętności, cierpliwości i zaangażowania własnej córki, więc wręcza jej pracę łatwiejszą, pozwalającą na niedbałość. Mimo odmiennego traktowania między dziewczynami bywa nić porozumienia opartego o rywalizację. Z inicjatywą oczywiście wychodzi córka macochy. Widać w tym pewnego rodzaju zadufanie i chęć pokazania, że jest lepsza. A to nie będzie trudne, bo ma dużo łatwiejszy materiał do pracy. Ustaliły, że ta, której zerwie się nic wskoczy do studni. Zachowanie bardzo absurdalne, bo przecież wygrywający nie powinien chcieć źle dla przegrywających. Musimy pamiętać, że w baśniach „studnia” jest alegorią wyruszenia w świat. Pasierbica bez zastanowienia oddaje pole przybranej siostrze. Trafia do miejsca, w którym otoczenie prosi ją o pomoc. Ze względu, że mamy do czynienia z baśnią drzewa, żywopłoty i zwierzęta potrafią mówić. To sprawia, kiedy trafia na służbę (nie ma ze sobą nic, a jeść trzeba) jest w stanie wypełnić wszystkie polecenia. Za to musi otrzymać nagrodę, ale to nie zatrudniająca trollka decyduje, co jej da lecz dziewczyna musi wskazać skrzynię. Zapłata oczywiście jest wspaniała, a w ucieczce do domu pomagają wcześniejsi bohaterzy. Po powrocie do domu dziewczyna zostaje wygnana do świniarni, czyli wykluczona z relacji rodzinnych. Za to staje się wzorem do naśladowania. Córka macochy też musi poddać się próbie, aby uzyskać bogactwo. Z baśni braci Grimm wiemy jak potoczyły się losy drugiej bohaterki, więc te kwestie pozostawiam. Przejdę do alegorycznych – możliwie, że niezamierzonych przez autora – sensów, które można z powodzeniem wykorzystać ucząc nasze dziecko odpowiedzialności, poczucia potrzeby pomagania, pracowitości.
Podobnie jak baśń braci Grimm i tu mamy dziewczyny o odmiennych charakterach, odmiennie wychowane. Autor pokazuje nam jak wielkie znaczenie ma uczenie dziecka, aby zawsze postępowało właściwie i nie skupiało się na nagrodzie, potrafiło zdystansować się do kar oraz nagród. W utworze Dariusza Muszera oczywiście nie ma w ogóle mowy o przemocy: ot, jedna ma lżejszą pracę, a druga cięższą, ot jedna jest chwalona, a drugiej każe się spać ze świniami. Jedno jest znamienne: macocha ani siostra nie mogą odebrać dziewczynie skarbu. Co to za skarb, którego nie da się zabrać? Najwspanialszy na świcie, bo jest to nasze doświadczenie i zdobyte umiejętności, które sprawią, że nasza praca jest cenniejsza. Piękna alegoria nieprawdaż? Czym w takim razie może być źle wybrana przez córkę macochy skrzynia? Zwolnieniami, naganami, ciągnącymi się złymi opiniami.
Baśń „Córka męża i córka żony” to ciekawy materiał, który można wykorzystać jako lekturę dla przedszkolaków, ale też może być ciekawym źródłem interpretacji zjawisk rynkowych: ot, dziewczyna wędrująca od pracodawcy do pracodawcy dającego za jej umiejętności i zaangażowanie tylko tyle, ile potrzebuje. Mnie nasunęła się myśl o prekariacie: raz trzeba robić to, raz tamto. Zawsze musimy być elastyczni na rynku pracy, a kiedy trafiamy na solidniejszego pracodawcę ma on dla nas zadania, którym możemy nie sprostać, jeśli nie będziemy otwarci na rady osób bardziej doświadczonych. Zapłata też zwykle bywa ruletką, bo zwykle nie wiemy, na ile powinniśmy cenić nasze umiejętności oraz zaangażowanie. Tu bohaterka potrafi słuchać, więc zostaje bardzo dobrze wynagrodzona i uzyskuje schronienie i tych, u których zdobyła pierwsze doświadczenia. Znajomy scenariusz? Mnie bardzo bliski. Takie spojrzenie pozwala zrozumieć znaczenie każdej tworzonej relacji międzyludzkiej. Zdecydowanie polecam.
Publikację wzbogacają proste ilustracje Magdaleny Kalenin.