Etykiety

środa, 30 czerwca 2021

Agnieszka Żelewska "W domu. Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami"


Książeczki z okienkami są czymś obok, czego nie możemy przejść obojętnie. A wszystko przez to, że pięknie aktywizują dziecko, zachęcają do sprawdzania, podglądania, odkrywania. Nie wiem, na czym polega fenomen okienek, ale jest w tych książeczkach coś takiego jak w tych z melodiami: młody czytelnik wertuje, przegląda nawet jeśli na inną lekturę nie ma ochoty. I właśnie z tego powodu są to rewelacyjne pomoce dla wszystkich tych rodziców, którzy chcą, aby ich dzieci zaczęły interesować się czytaniem. Publikacje dla najmłodszych przede wszystkim powinny być nastawione na ilustracje. Dużo ilustracji i mało a nawet wcale tekstu, bo w samym oswajaniu z książką nie chodzi o to, żeby zalać słowami, ale aby rozwinąć nawyk sięgania po lektury. Taka właśnie jest książka „W domu. Moja pierwsza encyklopedia polsko-angielska z okienkami”. Pewnie niektórzy zbuntują się, że encyklopedie powinny mieć alfabetyczny układ haseł i dużo tekstu. Z tym pierwszym niekoniecznie, ponieważ są takie, w których mamy do czynienia z tematycznym układem haseł i tę też możemy w takie wpisać. A encyklopedia to po prostu kompendium wiedzy w danym obszarze. I tu mamy pole bardzo wąskie, bo ograniczające się do najbliższego otoczenia dziecka: domu. Nim do niego wejdziemy zobaczymy, co znajduje się dookoła. Wejdziemy do ogrodu, w którym rosną kwiaty, krzaki, trawa i jest drzewo z huśtawką, a nawet sadzawka z żabą. Przez drzwi możemy zajrzeć do środka. Znajdziemy tam rodzinę, a w oknie kota. Następnie przeniesiemy się do dziecięcego pokoju pełnego zabawek, miejsc do różnych aktywności i wypoczynku. Kolejna strona to salon, w którym znajdziemy liczną rodzinę w czasie przyjęcia urodzinowego, na którym nie może też zabraknąć smakołyków, ozdób, dodatków i naczyń. Czwarta scenka przenosi nad do kuchni, a tam tata pichci potrawę, dzieci sięgają ciastka i dzielą się nimi z rodzina myszek. Po aktywnym dniu wylądujemy w łazience, w której będziemy mogli zadbać o relaks i higienę, a także świetnie się bawić z gumową kaczką w wannie. Szósta rozkładówka pozwala zajrzeć do garażu i przedpokoju. W pierwszym znajdziemy wszelkie rodzinne pojazdy: od samochodu, przez rower po hulajnogę. Są tu też narty, odkurzacz, narzędzia, słoiki z zaprawami. Przedpokój natomiast to królestwo ubrań, które pozwalają uchronić nas przed wpływem warunków atmosferycznych.
Całość bardzo prosta, pięknie rozrysowana, wprowadzająca w obszar świadomości i umiejętności dopasowania określonych przedmiotów do pomieszczeń. Do tego każda rzecz podpisana jest po angielsku i polsku, dzięki czemu pomoże dziecku w nauce języka angielskiego, wprowadzi w obszar obcych słów, pozwoli na swobodniejsze oswajanie się z nimi. Warto z pociechami sięgać po takie książki, ponieważ nie tylko uczymy języka obcego, ale też wykorzystujemy dziecięcą ciekawość, swobodę dążenia do wiedzy.
Piękne, proste ilustracje zamieszczono na kartonowych, bardzo dobrze sklejonych stronach. Każda rozkładówka to dwie sąsiadujące strony, dzięki czemu z jednej strony na każdej znajdziemy dużo informacji, a z drugiej są dobrze rozmieszczone, wszystko jest przejrzyste, dzięki czemu łatwiej się skupić i odnaleźć. Zdecydowanie polecam wszystkim przedszkolakom i uczniom, którzy dopiero zaczynają przygodę z językiem angielskim. Z tą publikacją będzie to dużo łatwiejsze.










Aneta Jadowska "Denat wieczorową porą"

 


Anonimowe zaproszenie na Bal Tajemnic nie budzi w Marii Garstce entuzjazmu, za to w Anieli Grzebałko, jej najlepszej przyjaciółce – i owszem. A Maria, zdaniem Anieli, po prostu musi jej towarzyszyć.

Wkrótce stary dom w usteckim lesie, w samym środku śnieżycy stulecia, staje się sceną przemyślnej intrygi i konfrontacji. A ledwie Maria pomyśli, że nie może być gorzej, pojawia się trup… żeby jeden!

Gdy jej najbliżsi są w niebezpieczeństwie, Maria musi wyznać prawdę. Tylko którą właściwie? Sekrety i tajemnice, którymi przez lata obrastali goście Uroczyska, zaczynają wypełzać. Jedna noc zmieni ich życie na zawsze.

"Droga Czytelniczko i drogi Czytelniku,

"Garstki z Ustki" to seria równie zmienna jak pogoda nad Bałtykiem, miasteczko nadmorskie o różnych porach roku albo pensjonat przed sezonem, w trakcie sezonu i po sezonie. Zróżnicowana, jak różne są jej bohaterki: Magda, Tamara i Maria.

Każda z nich przychodzi z własną historią i poniekąd własnym sposobem jej opowiadania, a w konsekwencji – własnym gatunkiem. "Trup na plaży i inne sekrety rodzinne" to historia Magdy, która ewidentnie ma ciągoty w stronę komedii kryminalnej, choć nie stroni też od poważniejszych tematów. Martwy sezon Tamary to rzecz bardziej obyczajowa, z elementami romansu i wątkiem kryminalnym. W "Denacie wieczorową porą", opowieści Marii, mamy zagadkę zamkniętego pokoju, trochę mojego umiłowania do Agathy Christie i humor, który wnosi Aniela Grzebałko. Pewne rzeczy mogą się Marii przytrafić tylko z Anielą u boku.

"Garstki z Ustki" to seria i nie seria zarazem. Możesz czytać każdą z tych powieści osobno. Możesz włączyć się do historii w dowolnym momencie, a później nadrobić poprzednie tomy – lub nie, jeśli wystarczy Ci jeden element układanki. Każda z powieści jest zamkniętą całością, żaden cliffhanger nie zepsuje przyjemności lektury.

Zawsze jesteście mile widziani w Ustce, w pensjonacie Garstek i w ich historiach.

Bawcie się dobrze, odkrywając sekrety i trupy w szafach."

Aneta Jadowska


Marcel Moss "Nie wiesz nic"

 


Szokujący thriller psychologiczny autora "Nie wiesz wszystkiego".

W naszych czasach wyrazem najwyższej odwagi jest bycie sobą.

Życie jest za krótkie, by tracić je na nieustanny strach. Nie chcę już dłużej się bać.

Tragiczna śmierć Alana, kapitana drużyny siatkówki z liceum Freuda, wpływa niekorzystnie na morale niektórych zawodników. Nowy kapitan, Hubert, wyjeżdża więc z kilkoma kolegami na kilkudniowy obóz w Bieszczady. Chłopak liczy, że w ten sposób uda mu się na nowo tchnąć w nich ducha rywalizacji. Nie wie, że to miejsce stanie się areną dramatycznej walki o przetrwanie. Komu tak bardzo zależy na ich śmierci?

Tymczasem Marta wraz z przyjaciółmi próbuje wrócić do normalności po tragicznych wydarzeniach. Ktoś jednak zna ich tajemnicę i grozi, że ujawni prawdę. Rozpoczyna się walka z czasem.

To niesprawiedliwe. To mnie powinna spotkać śmierć.

"Samotność i depresja to kolejna pandemia naszych czasów. Największe zło wynika często z rozpaczy. Bądźmy uważni, wspierajmy się, dodawajmy sobie odwagi, każdy z nas może uratować czyjeś życie."
Joanna Michalak, Psychoterapeuta, kierownik oddziału dziennego psychiatrycznego dla młodzieży

"Warto, aby każdy rodzic zrozumiał, jak bardzo złożona jest rzeczywistość, w której żyje jego dorastające dziecko. To właśnie umiejętność wspierania młodego człowieka stała się kluczową kompetencją rodzicielską we współczesnym świecie, gdzie młodzież poszukuje siebie, a co za tym idzie – rozpaczliwie woła o akceptację najbliższych."
Magdalena Wegner-Jezierska, Psycholog, terapeuta dzieci i młodzieży

Anna Kasiuk "Następna będziesz ty"


Maciek jest zdeterminowanym i pewnym siebie pracownikiem korporacji. Przebojowy i pozbawiony skrupułów ukrywa jednak bolesne tajemnice z przeszłości. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, a otaczające go kobiety stanowią doskonałą rozrywkę.

Dlatego mężczyzna upatruje sobie ofiary i rozpoczyna polowanie. Na jego drodze stają kolejne kobiety, którymi się bawi. Gdy spełnią jego zachcianki – porzuca. Do czasu poznania pewnej siebie i twardo stąpającej po ziemi Tamary. Rozpoczyna się gra, której zasady mogą zmienić się w każdej chwili, a ofiara może stać się oprawcą.

Niespodziewane zwroty akcji, tajemnice z przeszłości i wielowymiarowi bohaterowie sprawiają, że "Następna będziesz ty" to mroczny erotyk, w którym reguły przestają istnieć.

Krystyna Mirek "Blizny przeszłości"


"Historia o zemście, tajemnicy sprzed lat i silnej młodej, niezwykle ciekawej bohaterce. Krystyna Mirek w całkiem nowej odsłonie, w której zdaje się czuć doskonale. Tak samo czyta się jej najnowszą powieść, śmiało skręcającą w stronę kryminału. Doskonale! Polecam!"

Agnieszka Lingas-Łoniewska

"Duszny klimat małego miasteczka, w którym każdy ma coś do ukrycia, a tajemnica z przeszłości nie może ujrzeć światła dziennego. Krystyna Mirek, w nowej, kryminalnej odsłonie. Wrażeń i emocji nie zabraknie!”
Magda Stachula

Świetny thriller psychologiczny o strasznych tajemnicach, które kryją małe miasteczka.

Kto jest przyjacielem, a kto może okazać się potworem?

Stare zbrodnie rzucają długie cienie…

Stare zbrodnie rzucają długie cienie… Wiele lat temu w małej miejscowości Borki zamordowano komendanta policji, Aleksandra Sokołowskiego. Szybko złapano sprawcę, który przyznał się do winy i został skazany. Piętnaście lat później do miasteczka wraca córka komendanta, Maja. Gdy zginął ojciec miała siedem lat i jako jedyna widziała na własne oczy, co się wtedy stało. Tylko ona zna prawdę. Wiele osób w miasteczku zaczyna się bać i robić życiowe rozrachunki.

Kto jest tak naprawdę odpowiedzialny za zbrodnię sprzed lat?

"Doskonale skonstruowany łańcuch wydarzeń zmusza do przewracania kolejnych stron. Nie mogłam się od niej oderwać. Nowe oblicze Krystyny Mirek zachwyca!"
Justyna Chaber, Ona czyta

"Poruszający obraz rodzinnej tragedii. Doskonałe postaci, gęsta i mroczna atmosfera małego miasteczka. Polecam!"
Marita Lipska, dyrektor Poznańskiego Festiwalu Kryminału GRANDA

Magdalena Kordel "Zanim wyznasz mi miłość"


Każde serce chce kochać.

Wyobraź sobie ciepły dom, w którym zawsze jest miejsce dla kogoś, kto potrzebuje, by go wysłuchać, wesprzeć i przytulić.

Zaprzyjaźnij się z Eweliną – dziewczyną, która zawsze znajdzie się tam, gdzie ktoś czeka na wyciągniętą pomocną dłoń.

Poznaj babcię Adelę i jej towarzyszkę Muszkę, których uśmiech i znajomość życia sprawiają, że po chwili rozmowy najgorsze problemy zamieniają się w drobnostki.

W otoczonym górami miasteczku życie toczy się leniwie, choć krzyżują się tu rozmaite ludzkie losy, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a każdy bohater coś ukrywa i pilnuje swoich sekretów. I choć pojawienie się tajemniczego Janka początkowo nie wzbudza niepokoju, niepostrzeżenie uruchomi lawinę wydarzeń, która doprowadzi do... wielkiej niespodzianki.

Nowa powieść Magdaleny Kordel jest jak kojący balsam na skołatane nerwy albo plasterek na zranioną duszę. Kiedy sięgniesz po "Zanim wyznasz mi miłość", zrozumiesz, jak niewiele wystarczy, by z nadzieją czekać na kolejny dzień.


Barbara Wysoczańska "Narzeczona nazisty"

 


Czym była miłość w obliczu gigantycznej nienawiści, śmierci i poniżenia?

Czy miała prawo się z niej cieszyć, podczas gdy tylu straciło życie?

Jest koniec sierpnia 1938 roku. Polka Hania Wolińska, na co dzień studentka germanistyki, jest damą do towarzystwa zamożnej niemieckiej hrabiny. Poznaje wnuka swojej pracodawczyni, hrabiego Johanna von Richter. W młodych rodzi się wzajemna fascynacja. W rodzinnej posiadłości von Richterów w Monachium, Polka naocznie styka się z hitlerowskim fanatyzmem, który ogarnia całe Niemcy.

Na tle rosnącego w siłę nazizmu i niechybnej wojny w Europie, Hania i Johann zakochują się w sobie. Dziewczyna wkracza na niemieckie salony jako narzeczona hrabiego i poznaje najwyższych rangą przywódców III Rzeszy. Równocześnie zostaje zwerbowana przez polskie władze do przekazywania tajnych planów Hitlera dotyczących Polski i Europy…

Z czasem oboje zostają zmuszeni stoczyć moralną walkę o miłość, stojąc po obu stronach barykady.

„Przepiękna, cudowna, idealna. Jedna z najpiękniejszych książek, jakie czytałam. To będzie największe odkrycie tego roku!”

Justyna Chaber / ONA CZYTA

„Genialna. Powieść dla fanów Słowika Kristin Hannah. Ta historia pochłonie cię bez reszty. Nigdy jej nie zapomnisz.”

Magda Sobczak, Radio Pogoda

Izabela M. Krasińska "Ta, która odeszła"


Intrygująca, niepokojąca, gęsta od kłamstw. Historia, której długo nie zapomnicie!  

Dominika i Maciej mają wspaniałą córkę, piękny dom i miłość, o jakiej niektórzy mogą tylko pomarzyć. Mają też sekrety, które w sekundę mogłyby zburzyć ten idealny obrazek. Co zrobią, gdy ryzykowna gra pełna kłamstw obróci się przeciwko nim?

Obserwując z dystansu idealne życie przyjaciółki, Eleonora czuje, że przegrała. Czasami, gdy patrzy na swoją szarą codzienność, marzy o tym, by żyć jak Dominika… I jest gotowa przekroczyć wiele granic, aby osiągnąć swój cel. Rozżalona i zazdrosna kobieta doskonale wie, gdzie uderzyć, aby zabolało. W końcu nikt nie zna naszych słabych punktów lepiej niż przyjaciele. 
Ile tajemnic może skrywać jedno, pozornie idealne małżeństwo? I do czego prowadzi ból, który kiełkuje latami? 
Izabela M. Krasińska jakiej nie znacie!


Gabriela Gargaś "Eryk i Mela. Co lubimy robić najbardziej?


Eryk, Mela i ich przyjaciele na wakacjach!

Nareszcie lato! Wakacje! Ulubiona pora roku wszystkich dzieciaków! Dni są długie, noce krótkie, co oznacza, że jest mnóstwo czasu na zabawę! A to dzieci uwielbiają najbardziej!

Przepis na dobrą zabawę

  • Pierwsze nocowanie pod namiotem
  • Zabawy w błocie
  • Nauka pływania i gra w piłkę nożną
  • Śledztwo podwórkowe
  • Wędkowanie
  • Podróż w kosmos

Poznaj przygody Eryka i Meli! A może będzie to też twój sposób na niezwykłe wakacje.



Julia Donaldson, Axel Scheffler "Zog"


Smoki to jedne z tych stworzeń, które od zawsze fascynowały ludzi. Prawdziwe czy nie – stały się tematem wielu legend i baśni, w których w kulturze zachodniej motywem przewodnim jest konieczność zwalczenia ich, ujarzmienia, zabicia. Aby ludzie mieli powód do wchodzenia w interakcję z potężnymi gadami potrzebny był pretekst, a ten szybko znaleziono w postaci bezbronnych księżniczek ratowanych przez dzielnych i sprytnych rycerzy. One miały być bezbronne, uległe, a oni silni i mądrzy, bo ci głupi i słabi byli przystawką w menu drapieżnika. Schemat pokazujący, że kobiety mają czekać na pomoc mężczyzn, wpajający dziewczynkom, że od nich niewiele zależy. A co by było, gdyby to właśnie od dziewczynek zależało bardzo dużo? Gdyby to kobiety były aktywne? Co by było, gdyby potrafiły nawiązać nieprzemocowe relacje ze smokami? O takich problemach jest właśnie książka „Zog”.
Opowieść zaczyna się prosto, bo od początku nauki smoka o imieniu Zog w szkole. Jest to pilny uczeń. W każdej klasie ma coś innego do nauki, ale czasami ta jego gorliwość prowadzi do różnych wypadków, przez które mógłby nie ukończyć kolejnej klasy. Na szczęście z pomocą przychodzi mu dziewczynka, która opatruje rany, daje tabletki na ból gardła, chłodzi poparzone miejsce, przykleja plastry. To właśnie dzięki niej młody smok może zdziałać dużo więcej. W ostatniej klasie uczniowie mają za zadanie porwanie prawdziwej księżniczki. Zog także i tym razem jest bardzo gorliwy: zaciekle walczy z rycerzami, próbuje dostać się do zamku, ale tylko odnosi rany. Kiedy myśli, że będzie musiał się poddać znowu z pomocą przychodzi mu dziewczynka, która informuje go, że jest księżniczką i pozwala się porwać. Dzięki temu Zog może skończyć szkołę. Księżniczka zaprzyjaźnia się z innymi smokami, pomaga im w nauce. Pewnego dnia zjawia się rycerz, który zamierza walczyć ze smokami, aby ją uwolnić. Ona jednak informuje go, że wcale nie trzeba o nią walczyć, bo jest tu z własnej woli i jak będzie chciała to odejdzie i zamiast bycia bezbronną księżniczką woli być lekarką pomagającą chorym. Rycerz stwierdza, że też w sumie woli pomagać innym niż walczyć ze smokami. W ten sposób księżniczka i rycerz stają się zgranym duetem ruszającym na pomoc ludziom. A pomagają im smoki.
Z opowieści wyciągniemy kilka dobrych wniosków: kobieta decyduje o sobie i można zrobić coś, co jej dotyczy tylko wtedy, kiedy ona na to wyrazi zgodę. Drugi wniosek: to przekonanie, że lepiej współpracować niż walczyć, bo dzięki temu nie odniesiemy ran i komuś pomożemy.
Piękne dwustronowe ilustracje o wyrazistych i kontrastowych kolorach oraz prostej kresce skutecznie przyciągają dziecięcą uwagę. Niewielka ilość tekstu dobrze wkomponowana w szatę graficzną sprawia, że młody czytelnik nie nudzi się w czasie lektury. Całość dopełnia dobrej jakości papier, solidnie zszyte strony i estetyczna kartonowa oprawa, dzięki której lektura jest bardziej trwała. Zdecydowanie polecam.






Katarzyna Kozłowska "Feluś i Gucio poznają zawody" il. Marianna Schoett


Feluś i Gucio to duet, który na dobre zawitał w naszym domu. Tym razem wprowadzają nas w świat zawodów. Młodzi czytelnicy dowiedzą się, co robi weterynarz, kucharz, muzyk, lekarz, budowniczy, fryzjer, policjant, ogrodnik, strażak, aktor, kierowca, artysta, informatyk, nauczyciel, sportowiec, bibliotekarz, paleontolog, mechanik. Mamy tu dość zróżnicowaną grupę, bo z jednej strony zawody tradycyjne, a z drugiej nowsze, mniej powszechne, ale pozwalające pokazać jak niesamowite jest bogactwo zajęć.
Książki Katarzyny Kozłowskiej z serii „Feluś i Gucio” to publikacje pozwalające dzieciom na oswojenie świata. Pomagają wprowadzić czytelników w świat przedszkola, emocji, poprawnego zachowania. Najnowsza publikacja to wprowadzanie w świat wyborów, zainteresowań, podsuwania, czym można się zajmować. To też inspiracja do zabawy, bo dzieci najlepiej uczą się przez naśladowanie, odgrywanie ról. I to jest publikacja, która pozwala podsunąć dziecku pomysły na zabawy, przećwiczenie, wczucie się w rolę. W każdej publikacji z serii bardzo ważne są też wskazówki dla rodziców, dzięki czemu wiedzą, w jaki sposób pracować z pociechą. Pokazany przez autorkę świat jest bliski dziecku. Akcja toczy się wokół odwiedzin przedszkolaków osób pracujących w określonych zawodach. Mali bohaterzy mogą zobaczyć różne osoby w czasie ich zajęć, uczestniczyć, pomagać, asystować i w ten sposób oswajać się z określonym zawodem. Do tego każda wizyta kończy się pytaniem zachęcającym do wskazywania i opowiadania, dzielenia się spostrzeżeniami i przemyśleniami.
Wszystkie książki o Felusiu i Guciu to solidne lektury z wartościowymi treściami pozwalającymi dzieciom oswoić się z nową sytuacją, a do tego zrozumieć emocje, panujące w przedszkolu zasady, co ułatwia uporanie się z wejściem w nowe miejsce, rozwijaniem samodzielności i stabilności oraz większej pogody wynikającej z pewności, że pozytywne uczucia są czymś, co możemy pielęgnować, a te negatywne czasami wynikają z konieczności stawania czoła nowym wyzwaniom. W publikacji poświęconej zawodom z jednej stromy tłumaczymy dzieciom świat dorosłych, a z drugiej zachęcamy do rozwijania zainteresowań, próbowania swoich sił w różnych dyscyplinach, rozwijania różnorodnych talentów. Całość bardzo estetyczna. Ilustracje Marianny Schoett przyciągają uwagę małego czytelnika i pomagają mu wejść w nieznany, przedszkolny świat. Strona graficzna książki jest bardzo miła dla oka, postaci troszkę przerysowane (głowy większe), w ciepłych, pastelowych kolorach, i zabierają w świat, w którym coś się dzieje. Mamy tu podpowiedzi, w jaki sposób realizować określone zajęcia w domu, na placu zabaw lub w czasie wycieczek. Wizyta u lekarza sąsiaduje z opatrywaniem ran kolegi, odwiedzanie weterynarza to pokazanie też codziennej troski o pupila, a koncert zachęca do organizowania własnych występów w domu, a nawet pierwszych kroków w prostym programowaniu. Takie podejście pozwala pokazać dzieciom, że nie ma zajęć zbyt trudnych dla nich. Mamy tu przede wszystkim postawienie na wzmacnianie wiary we własne możliwości.
Myślę, że przed posłaniem dziecka do przedszkola warto kupić książki z tej serii i pokazywać dziecku cóż niezwykłego będzie mogło robić w nowym miejscu z nowymi znajomymi, w jaki sposób będzie mogło doświadczać miłych rzeczy, uczyć się, z jakimi emocjami może mieć do czynienia, w co może się bawić. Takie wyjaśnianie zaowocuje szybszą adaptacją i mniejszymi problemami emocjonalnymi związanymi z rozstawaniem się na kilka godzin z rodziną. Publikacje warto też uzupełnić o grę „Feluś i Gucio poznają sylaby”.
Zdecydowanie polecam!






poniedziałek, 28 czerwca 2021

Michał Trusewicz "Przednówki"


Człowiek to zlepek doświadczeń, które tkwią w nim jednocześnie, poza czasem i przestrzenią. Obrazy z przeszłości wracają, ale zdeformowane są przez upływ czasu i przeżywanie silnych emocji uwypuklających określone wydarzenia, a inne zacierające. Z takimi podejściem do bohatera mamy do czynienia w książce „Przednówki” Michała Trusewicza. Pierwszoosobowy narrator w bardzo poetycki sposób dzieli się z czytelnikiem wydarzeniami i przeżyciami. Nie mówi wprost tylko zaznacza, podsuwa obrazy: „Nie żyjesz od dwóch lat, bo wpadłaś pod światło”, a wcześniej: „Dwudziestego listopada 2017 roku ktoś pomylił poranną mgłę z białymi smugami twojej latarki. Reflektory, długie światła wtopiły się w asfalt. Jasne kolumny zaczęły wyrastać jak pędy bambusa. Blade samochodowe światła nad ranem mają fakturę i kolor letniego sernika. Ten dźwięk pomyłki. Uderzyłem kiedyś kolanem o metalowy kontener na gruz. Znam go. Dlatego teraz krzyczysz i rozbiegasz się na wszystkie strony”.
Wypadek jest punktem wyjścia do snucia opowieści toczącej się wokół wspomnień rodzinnych, przeżyć, przeczuć, wizji między jawą a snem, dziecięcych i młodzieńczych demonów. Michał Trusewicz zabiera nas na spacer po zawiłych labiryntach przeżyć młodego bohatera stopniowo wchodzącego w samodzielne życie i doświadczającego uczucie straty. Opowieść jest pewnego rodzaju strumieniem świadomości, błądzeniem po skojarzeniach, traumach, koszmarach, ale też i utrwaleniem rodzinnej idylli wokół wyjazdów, radości z dnia codziennego, posiedzeń przy babcinym serniku. Obrazy z dzieciństwa przeplatają te z dorosłej teraźniejszości. Wchodzimy w emocje i myśli osoby przeżywającej żałobę i dostrzegającej, że jej życie zaczęło się od żałoby: „Los chciał, że żałoba babci zbiegła się z moimi narodzinami. I tak już trwa. Bezwiednie”.
Mamy tu całe mnóstwo pól pustych pozostawionych do wypełnienia przez czytelnika. Wielu rzeczy musimy się domyślać, dedukować, poszukiwać skojarzeń, łączyć je, przez co dostajemy duże pole do popisu dla naszej wyobraźni oraz emocji. Liczne metafory, mówienie „naokoło” tematu np. ojciec staje się dziadkiem i zabiera go choroba i starość, mama wpadła pod światła. Lekko zarysowany świat emocji to też poszukiwania zrozumienia tego, co się wydarzyło, poskładania w całość dnia wypadku, nici łączących go z przeszłością, wspomnień zabierających w świat matczynej troskliwości, próba zrozumienia, dlaczego już tego nie ma. Do bohatera wracają obrazy z czasów dzieciństwa pełnego zabobonów i magii: rośnięcie we śnie i nauka z książki pod poduszką. Michał Trusewicz wszystkie obrazy nakreśla prostymi zdaniami: „Moją pierwszą bliznę zdobyłem na metalowej wycieraczce, gdy wyprowadzałem rower. Moją drugą bliznę zdobyłem na małej szybce w sklepie zoologicznym. Moją trzecią bliznę zdobyłem na połamanym talerzu, który spadł na wykładzinę na schodach do pokoju siostry”.
Proste obrazy, przeplatanie realnych wydarzeń z odczuciami, przeczuciami i traumami oraz wyobrażeniami i sennymi wizjami przemycają emocje posklejane z różnorodnych przeżyć, przez co nawarstwiają się w bohaterze, dzieją się niemal jednocześnie, ale też bez pośpiechu, bo wszystko, co go ukształtowało działo się przez całe życie. Mamy do czynienia z postacią niesamowicie wrażliwą, intensywnie przeżywającą, czującą związek z wszystkimi ofiarami. Często bliżej mu do świata zmarłych, tych, którzy przeminęli i mieli duży wpływ na jego edukację, wychowanie niż rówieśników kopiących piłkę.
Śmierć przyszła razem z dostępem do „cywilizacji”, udogodnieniami: „Rany zabliźniły się, droga zamieniła się w ulicę. Od tego czasu dochodziło tam do wypadków samochodowych, wcześniej niemających miejsca. Wcześniej śmierć całkowicie pomijała naszą okolicę, zupełnie niepotrzebną i niechcianą. Nikt nie wiedział, co to jest śmierć, no może oprócz naszej babci, która od zawsze była w żałobie i z tego powodu piekła fantastyczne ciasta, np. sernik, który zdążyłem zapakować ci do pracy, z której potem wydzwaniano, że nie dotarłaś na czas”.
Motyw sernika wydaje się tu być taką proustowską madgalenką: pojawia się, kiedy dzieje się coś ważnego, przeorganizowującego życie. Wiele rzeczy jest do niego podobnych lub on do nich: mgła, zwinięte prześcieradło, a w czasie wypadku mama ma kawałek ciasta spakowany do pracy. Kojarzy się też z opowieściami babci o zmarłych: „Babcia, która od zawsze była w żałobie, potrząsała swoją pamięcią jak starą jabłonią, z której spadały jabłka tej samej wielkości”.
Bohaterzy żyją jakby między światami: świat żywych i zmarłych przeplatają się, wyłaniają z siebie nawzajem, łączą skojarzeniami i tworzą wspólną chociaż irracjonalną jedność. Cała historia przypomina senne widzenie: wizje przeplatają się, uzupełniają, są odrealnione, magiczne, bo już samo zniknięcie mamy jest najbardziej nierealną rzeczą, zaskakującą pustką, nieobecnością. Jest w tych obrazach spokój i zarazem coś niepokojącego, nostalgicznego. Niejednokrotnie określone wydarzenia pokazywane są z różnych perspektyw: świadka, uczestnika, osoby, która słyszała o wydarzeniach. Mamy wrażenie uchwycenia życia i odczuć tuż przez przebudzeniem, w stanie między jawą a snem. Doświadczanie żałoby jest takim zawieszeniem między wspomnieniami, uświadamianiem sobie braku bliskiej osoby a teraźniejszością, którą trzeba jakoś zorganizować. Dzięki temu wchodzimy w obrazy z dzieciństwa, w którym pojawia się strach przed niedocenionym poecie będącym złodziejem dzieci, nadawanie temu magicznej mocy, zaczarowywania świata, oprowadzaniem po relacjach i zmarłych przez babcię, poznawaniem przestrzeni, przekopywaniem nieujarzmionego przez osiągnięcia cywilizacji otoczenia, dostrzeganiem jak bardzo różny był jego świat dziecięcy od obecnego. Z tekstu wyłania się poczucie, że wraz z dojrzewaniem, dorastaniem stajemy się coraz bardziej samotni, bo tracimy bliskich, którym na nas zależy i teraz to naszym zadaniem jest szukanie osób, o które moglibyśmy się zatroszczyć, pomóc im. Uświadamia sobie, że dorosłość to czas, kiedy nikt nikogo nie szuka, nie dziwi się nieobecności tak jak w dzieciństwie. Jest w tym pewnego rodzaju nostalgia za czasami, kiedy był w centrum czyjejś uwagi.
Michał Trusewicz posługuje się tu symbolami, skojarzeniami, pozwala czytelnikowi na połączenie kontekstów i wypełnienie miejsc pustych, a tych jest dużo, bo wiele wydarzeń tylko naznaczonych, lekko nakreślonych kilkoma słowami, prostymi zdaniami. Tekst sprawia wrażenie rwącego potoku pełnego kamieni, a z drugiej strony mamy uczucie spokojnego nurtu, braku pośpiechu, zawieszania w czasie, zatrzymania na obrazach, bo szybko przeskoczyć do kolejnych.
Znaczące jest to, że ważną rolę w życiu bohatera odgrywają kobiety. Są edukatorkami, opiekunkami, ale też bywają niedoścignione jak siostra chowająca się ze swoim talerzem zupy w pokoju. Mężczyźni przepływają, przemijają, nie ma z nimi aż takiej więzi emocjonalnej, ale to nie znaczy, że bohater nie dostrzega zachodzących w nich zmian. Widzi jak w krótkim czasie ojciec stał się dziadkiem, dostrzega, że zabrała go choroba, a później starość. Całość podsumowana: „Przeżyłem i dałem temu wyraz”. Przeżyłem jako doświadczenie czy dalsze trwanie? A może jedno i drugie?
„Przednówki” czyta się jak poezję. Kolejne rozdziały to jakby zlepki przeplatających się metafor. Czytelnik odczuwa niezwykłą wrażliwość, poczucie inności pierwszoosobowego narratora. Na tle literatury pokazującej dzieciństwo jako czas sielanki tu mamy spojrzenie mniej wyidealizowane, pełne mrocznych zakamarków, przemijania bliskich, pozlepiania wizji, o których opowiada z perspektywy osoby dorosłej. Mamy tu pouczającą opowieść o odchodzeniu i tego jak inni wpływają na naszą osobowość, jak zaczarowujemy sobie świat.



















Z paskiem czy bez? Z ocenami czy z kompetencjami?


Internet zalała fala dyskusji na temat ocen z naciskiem: chwalić się tym czerwonym paskiem czy nie chwalić. Jedni są za, inni są przeciw, a ja mam to w nosie, ale mam swoje zdanie na temat ocen i przez 20 lat tego zdania nie zmieniłam chociaż w bardzo wielu kwestiach zmieniałam. Baa, im starsza jestem tym bardziej negatywnie nastawiona do ocen. Zwłaszcza, że one nic o człowieku nie mówią.
Miałam swego czasu koleżankę. Taką dobrą. Uczyła się średnio, potrafiła ściągać, kombinować i jeszcze przymilać się na koniec roku, aby dostać świadectwo z czerwonym paskiem. Praktycznie wszyscy nauczyciele podnosili jej ocenę o stopień wyżej. Normalnie miałaby 3,9, a po zabiegach 4,8-4,9. Ja natomiast należałam do dzieciaków, które nie potrafią się targować i miałam to, co wypracowałam. Oczywiście cieszyłam się, że ona też ma ten czerwony pasek, że też dostanie książkę za dobre wyniki, ale czułam, że coś jest z tymi ocenami nie tak, że nauka to tak naprawdę nie oceny. Może moje podejście było inne, bo kiedy po wiadomości, że koleżanka za czerwony pasek dostała 50 zł (a 20 lat temu to było coś) powiedziałam mamie, że mi się należy. Ona powiedziała mi: „Uczysz się dla siebie, a nie dla mnie. Uczysz się, aby zdobyć umiejętności, a nie oceny”. I to było takie olśnienie, że faktycznie tak było. Lubiłam dostawać dobre oceny, ale też widziałam ogrom pracy koleżanek i kolegów, którzy ledwie dostali 2. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje, ale byłam przekonana, że uważałam, że nie jest to sprawiedliwe. Widziałam jak niektórzy cały wysiłek wkładają w to, aby powiedzieć coś wyraźnie (wady wymowy spowodowane złą budową narządów) i już nie mają sił zrobić coś jeszcze. Miałam też w swojej edukacji gorszy czas i złe oceny wcale nie pomagały. Wręcz przeciwnie. Wtedy zrozumiałam ważną rzecz: ocena to nie nagroda. Ocena zawsze jest karą. Dobra jest jedynie uniknięciem złej oceny, bo dziecko nie ma wyboru. Uczenie się dla ocen kończy się tym, że na studia trafiają osoby, które nie wiedzą czym się interesują. Za to mogą pochwalić się idealnymi świadectwami. A ze świadectw nic nie wynika, bo okazuje się, że student powinien wiedzieć podstawowe rzeczy, a jest ignorantem ze świadectwem z paskiem. Na szczęście coraz więcej wykładowców mówi na ten temat, coraz więcej apeluje, aby zlikwidować oceny i rozwijać zainteresowania, bo to one są najważniejsze w dorosłym życiu, one pozwalają kształtować specjalistów. Problem polega na tym, że oceny są dla nauczycieli wygodne, nie wymagają większego wysiłku.
Na studiach miałam do czynienia z różnymi dziećmi. Były też niepełnosprawne. Wtedy jeszcze bardziej dotarło do mnie, że oceny to karanie za takie, a nie inne geny. Warto zadać sobie pytanie: karzesz lub nagradzasz dzieci ocenami, że mają inny kolor włosów? Predyspozycje do czegoś to genetyka. Tego nie przeskoczysz nawet dużą ilością nauki. I co? Karać takiego ucznia za słabe oceny? Karać osoby o ciemnych włosach, nie niebieskich oczach, że nie mają niebieskich oczu blond włosów? Karać osoby niższe ocenami, bo takie mają predyspozycje genetyczne, których nawet najlepsze warunki nie zmienią to jak karanie za fenotyp.
Brak ocen to nie równanie w dół. To możliwość rozwijania skrzydeł przez tych, którzy są uzdolnieni, możliwość poszybowania wyżej niż przewiduje jakikolwiek program nauczania bez poczucia, że jest się beznadziejnym, bo z jednego przedmiotu dziecku idzie gorzej. Brak ocen byłby możliwością omówienia, w jaki sposób pracować, aby rozwinąć określone kompetencje. Dawno odeszliśmy od czasów, kiedy w fabrykach potrzebne były posłuszni pracownicy bez własnego zdania i krytycznego podejścia, otwartości na nowość, umiejętności wyszukiwania informacji. Dawno minęły czasy, kiedy ktoś przez całe życie wyuczył się zawodu i przez całe życie w nim pracował, a do tego w jednej fabryce bez konieczności dokształcania. Świat technologii jest elastyczny i wymaga nawyku uczenia się, a jak go kształtować, kiedy po szkole nie ma już ocen?


piątek, 25 czerwca 2021

Wychowanie

Nie ma Oli w domu, więc mam czas na wypoczynek. Może zabrzmi to dziwnie, ale wypoczywam spacerując z psem. Krążymy sobie po mieście wzdłuż i w szerz. Byłam na każdym skraju, przeszłam wszystkie trawniki, chodniki, magiczne przejścia. Chodzę z nim też z ważnego powodu: po pogryzieniu już nie jest dobrym psem towarzyszącym, ponieważ kiedy słyszy szczekanie profilaktycznie rozgląda się, pilnuje czy jakiś ujadacz podbiegnie czy nie. O ile nauka w przypadku psa bojącego się na widok innych psów jest łatwa to w przypadku takiego, który reaguje tylko na szczekanie jest trudniejsza. Do tego nie każde szczekanie, bo kiedy usłyszy radosne szczekanie to nic sobie z tego nie robi, ale kiedy takie z pędem, aby wgryźć się w przeciwnika to jednak jest oglądanie, a jaki to towarzyszący terapeuta, który nie potrafi dopilnować podopiecznej, bo się rozglądał za jakimś szczekającym burkiem?
Niedaleko mnie idzie pan z ujadaczem. Ujadacz ciągnie go, szarpie nim, on ledwo trzyma. Idę twardo i wydaję Tutkowi polecenia, żeby się nie oglądał. W razie podbiegnięcia mam torbę wózek zakupowy i gaz pieprzowy. Mężczyzna twardo idzie w naszą stronę i mijając rzuca do mnie:
-Dziecka nie nauczyła mówić, a psa szczekać. Co to za pies, co nie szczeka?
-Wychowany. On wie, kiedy coś powiedzieć, a kiedy zwyczajnie trzeba zamilknąć, żeby nie wyjść na buca– odpowiadam i idę dalej.


Peter Vardy, Paul Grosch "Etyka"


Etyka jest jednym z tych działów filozofii, który wywołuje najwięcej kontrowersji, który najbardziej zmusza do kierowania się emocjami i wrażliwością, bo krąży wokół relacji społecznych, a do tych trudno podchodzić tylko i wyłącznie logicznie. Można też pokusić się o stwierdzenie, że właśnie z etyki wyrosły takie dziedziny jak psychologia, socjologia, wszelkiego rodzaju stosunki międzynarodowe i politologie, czyli wszystko to, co zmusza nas do przyjrzenia, w jaki sposób tworzone są więzi, jak dochodzi do konfliktów i co zrobić, aby ich uniknąć. Etyka to też bardzo osobista rzecz, bo wymagająca ciągłego namysłu, pokazująca, że dążenie do szczęścia to ciągłe szukanie najlepszych systemów. Z tą odnogą nauki jest tak jak z innymi: z jednej strony od czasów starożytnych bardzo ewoluowała, a z drugiej nadal ma mocne korzenie w przeszłości. Wszystkie nasze bolączki to wynik zakorzenionych schematów myślenia, określonego genderu. Aby stać się świadomym, dojrzałym dorosłym trzeba zgłębić różnorodne mechanizmy i potrafić spojrzeć na nie z boku. Etyka pozwala nam na poszukiwania. Ona też uświadamia nas, że nie ma czegoś takiego jak moralność religijna, bo religia to tylko wiara, a nie system właściwego postępowania. To pozwoli nam też z większego dystansu spojrzeć na obowiązujące normy, poszukać lepszych rozwiązań pozwalających na niekrzywdzenie siebie oraz innych, budowanie systemu społecznego, w którym każdy będzie dążył do wspólnego dobra. Naprzeciw osobom, które stawiają pierwsze kroki i dopiero wchodzą w świat etyków, ich wizji w bardzo łatwy sposób pozwala książka Petera Vardy i Paula Groscha pt. „Etyka”.
Publikacja jest świetnym wprowadzeniem do różnych zagadnień związanych z tworzeniem ocen postępowania. Każdemu problemowi autorzy poświęcili kilka stron. Całość podzielono na dwie główne części: Etykę teoretyczną, w której dowiemy się jak w historii ludzkości zmieniały się pomysły oceny wyborów oraz etykę stosowaną, czyli pozwalającą przyjrzeć się konkretnym problemom.
W przypadku pierwszej części mamy bardzo dobry przegląd najważniejszych systemów. Poznamy poglądy etyczne Platona, Arystotelesa, Tomasza z Akwinu, Kanta oraz teorie utylitarystyczne oraz post utylitarystyczne, idee MacIntyre’a dotyczące renesansu cnót arystotelesowskich oraz etykę buddyzmu. W przypadku każdego systemu autorzy podsuwają zalety takich postaw, ale też pięknie wskazują słabe obszary, niedociągnięcia. Do tej części nie mam żadnych zastrzeżeń, bo wszystko piękne, klarowne z filozoficznym zacięciem nieufności i szukania innego spojrzenia, aby dotrzeć do najlepszych rozwiązań. Troszeczkę niesmaku poczułam w części drugiej w rozdziale poświęcomemu aborcji. Oczywiście autorzy pokazują, w jaki sposób patrzą na owo zagadnienie różni myśliciele i myślicielki, ale pojawiło się tu sformułowanie, które sprawiło, że poczułam, że albo tłumacz coś namieszał albo autorzy popełnili brzydkiego babola, ponieważ na stronie 145 używa słowa „poronienie” w znaczeniu wczesnego porodu tak jakby nie był świadomy, że jest to urodzenie martwego płodu do 22 tygodnia, czyli czasu, kiedy nie jest on w stanie żyć poza ciałem kobiety. No, ale to taki szczegół dotyczący wiedzy medycznej, której można nie posiadać, ale jeśli chce się dyskutować o tym, czy i kiedy można, komukolwiek zabraniać to trzeba dokładnie wiedzieć. Zapewne to uchybienie wynika z powoływania się na język obrońców życia poczętego, bo kiedy autorzy odwołują się to ich argumentów zaznaczają, że stosują oni manipulację w postaci mówienia o dziecku, a mamy do czynienia z płodem, czyli są świadomi rozwoju i określonych mechanizmów manipulacyjnych. Skąd to poronienie im się wkradło? Czy było celowe? Trudno powiedzieć, ale warto zwrócić na to uwagę w czasie omawiania problemów z uczniami. W tej części znajdziemy rozważania dotyczące życia, jego jakości, długości, dbania o przyrodę, odpowiedzialności społecznej.
Każdy rozdział zamyka spora lista tematów do dyskusji. Jest to publikacja skierowana do osób zaczynających swoją przygodę z filozofią. Znajdziemy tu prosty i lekki język, spojrzenie na każdy temat z różnych stron oraz wskazówki bibliograficzne, dzięki czemu pozwoli uczniowi na dużą samodzielność, a dla nauczyciela będzie rewelacyjnym materiałem do pracy. Warto po tę książkę sięgnąć. Pozostawiam Was z kilkoma cytatami.
„Jezus z pasją atakował rygoryzm, z jakim faryzeusze domagali się wierności Torze; jeśli więc chrześcijanie nie chcą się do nich upodobnić, nie mogą i nie powinni sztywno trzymać się litery nakazów i zakazów”.
„Obowiązkiem chrześcijanina jest kochać bliźnich, a nie abstrakcyjne normy; ponieważ sam Bóg pojmowany jest osobowo, więc i moralność powinna koncentrować się na osobie.
To nie niewierzących, mówi Fletcher, należy potępiać, lecz tych, którzy nie kochają, którzy nie chcą uczynić siebie zdolnymi do miłości, ta bowiem bezpośrednio zmusza do czynów mających na celu osoby”.
„Nie ma ‘czynu dobrego w sobie’, wszystko zależy od okoliczności, w jakich jest spełniany. To miłość decyduje o tym, że postępek jest dobry lub zły”.




Czasami małe burze dają wytchnienie

Nietypowe, dziwne, złośliwe zachowania zawsze bardziej zaskakują, kiedy człowiek otacza się bardzo życzliwymi, serdecznymi ludźmi. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nigdy nie miałam do czynienia z hejtem. Miałam i miewam. Właśnie z powodu hejtu już nic nie robię w mieście, bo skoro książki dla dzieci ponoć wyjmuję z kontenerów, żeby się komuś podlizać i pochwalić (taa, bo robiłam zdjęcia tego, co i gdzie przekazuję, bo wykorzystywałam dzieci i niepełnosprawnych oraz zwierzęta do zrobienia sobie piarowskich fotek jaka to ze mnie zajebista osoba) to sensu nie ma. Są inne miejsca, w których każdy gest będzie doceniony tak jak ja doceniam to, co robicie dla mnie. A robicie wiele, bo czasami podzielicie się doświadczeniem, czasami dobrym słowem, ciekawym spostrzeżeniem, humorem, energią, audycją, ciekawym kanałem na yt, książkami, roślinkami, ubraniami, wpłacicie pieniądze na terapię, przekażecie 1% i innych do tego zachęcicie, zwrócicie komuś uwagę, że w przypadku bycia rodzicem niepełnosprawnego dziecka złośliwe jest mówienie „rusz dupę do pracy”, „ogarnij się”, „nie wymagaj”, podejdziecie ze swoim dobrze ułożonym pupilem do nas (Ola i Tutek kochają towarzystwo). Do tego dajecie lajki, polecacie (dużo rzeczy udało mi się zrobić właśnie przez to, że ktoś z Was mnie polecił). Do tego dzielicie się swoimi zainteresowaniami, wiedzą. Mam całą listę nagrań na różne tematy kulturowe, które -mimo takiej izolacji, jakiej większość z Was dopiero doświadczyła w pandemii- pozwalają mi czuć, że nie zostaję gdzieś w tyle, odcięta od dostępu do wiedzy i kultury. Za wszystko bardzo Wam dziękuję. Pamiętajcie, że my rodzice dzieci niepełnosprawnych jesteśmy tym słabszym ogniwem, które byle rzecz może sprawić, że powstanie huragan (zwłaszcza, kiedy ktoś hejtuje „Chciałabym mieć takie problemy jak niepełnosprawne dziecko” i ma ból, że ktoś mu pisze, że „Chciałby mieć takie problemy jak bezdomne kotki” czy wmówienie „sama pani sobie pogryzła psa”), bo mamy mniej cierpliwości. Za to wsparcie od otoczenia pozwala w uciszaniu w sobie wszelkich nawet małych burz (chociaż te od czasu do czasu są potrzebne, bo pomagają później odetchnąć).
Miłego dnia!



czwartek, 24 czerwca 2021

Ksiądz na wiejskiej posadce

Jesteśmy krajem sensacji: sensacja goni sensację. Władza, celebryci i pracownicy instytucji religijnych pomagają nam w dostarczaniu tematów do zdziwienia. Czasami jednak w tym zadziwieniu się rozpędzamy i zwracamy na rzeczy mało istotne, wyśmiewamy. I w ten sposób przez internet przeleciały śmieszki: Ha ha Hi hi ksiądz został sołtysem...
A kto się pośmieje, że nauczyciele bywają sołtysami, urzędnicy, przedsiębiorcy, rolnicy? Rabin i pastor też mi nie przeszkadzają. Może i jestem krytyczna do Kk, ale ludzie i władze Kk to część naszego społeczeństwa i sami ludzie takich urzędników chcą.
Bycie sołtysem to taka dodatkowa funkcja. Jeśli mieszka w danej miejscowości, ma dużo czasu i energii na kopanie się z władzami gminy, powiatu i województwa to niech ją spożytkuje dla dobra społeczności wioski. Zwracajmy uwagę na ważniejsze sprawy: włażenie nam wszystkim do łóżek i mówienie, co jest dobre, a co złe. Jeśli naprawdę zależy Wam na odchodzeniu ludzi od Kk to przestańcie tam posyłać swoje dzieci, a nie wyśmiewajcie, że ludzie wybierają księdza na sołtysa. Wybierają, bo ktoś ich w religię wprowadził, a przecież w małych społecznościach nie ma ważniejszej osoby niż ksiądz, więc jak startował to go wybrali. Pewnie, gdyby w większej ilości startowali to też byliby wybierani, więc cała nadzieja w Was i tym jak wyedukujecie własne dzieci.
Dużo ważniejszym problemem jest kto konkretnie (bo nie pierwszy lepszy ksiądz) został tym sołtysem. Tu jest sprawa wątpliwa i wymagająca zastanowienie, czy osoba mająca brudne ręce z powodu tuszowania różnych spraw powinna pełnić tak ważną funkcję, skoro nawet w szkole nie może pracować nikt kto był karany. Może w tej sprawie jest ważniejszy problem, ważniejsze pytania: dlaczego prokuratura jest tak nieudolna? Dlaczego pozwalamy władzom obcego kraju na krycie obywateli popełniających przestępstwa na terenie naszego kraju (ukrywanie przestępcy to współudział). A coś na rzeczy musiało być skoro nawet papież łaskawie raczył upomnieć swojego „podwładnego”.


Zbereźniki w edukacji


Spacery z dzieckiem to spora przygoda. Zwłaszcza, kiedy towarzyszy nam pies, a wśród innych właścicieli psów są tacy, którzy powinni mieć jakąś świnkę morską czy chomika, żeby nikomu krzywdy nie zrobić, bo albo prowadzą bez smyczy i ten pies podbiega albo na tak luźnej smyczy, że przebiega na drugą stronę ulicy stwarzając poważne zagrożenie dla osoby w wózku (zwłaszcza, kiedy sznurówko-smycz wplątałaby się w koła samochodu). Czy to wynika z braku wyobraźni czy złośliwości? Trudno mi powiedzieć.
Podobna zasada dotyczy osób, które oczekują od innych przyzwoitości, ale kiedy same mają się zachować przyzwoicie to z tym już naprawdę cieniutko.
W ramach odpoczynku odkaziłam dom i udałam się na relaksujący spacer w celu kupienia sobie czegoś do jedzenia. A że pies potrzebował dłuższego marszu po terenach zielonych (wypasam naszego baranka na trawnikach) to trafiliśmy w przestrzeń obsadzoną drzewami. Idę i patrzę, że jakaś osoba wychyla się zza drzewa. Wychyla i chowa, wychyla i chowa. Podejrzane, ale dzień jest, psa (którego trzeba bronić, ale to taki tam jego mały mankament) mam, gaz pieprzowy na podbiegające agresywne zwierzaki mam (od zeszłorocznego stycznia nauczyłam się, że warto mieć czym się bronić przed gryzący psem), więc jakby na mnie zza tego drzewa wyskoczył to dam se radę. Już jestem blisko, a pan wychodzi demonstracyjnie zapinając spodnie. I se myślę: aaa, ty nie chcesz mnie atakować tylko potrzeby swoje fizjologiczne pod tym drzewem załatwiałeś. To nawet mój pies wie, że drzew się nie znaczy bo mogą zeschnąć.
-Pani Aniu, co tam słychać?
-A spaceruję sobie z psem i zastanawiam się czy ściany malować.
-Ooo, ja remont właśnie robię. Nie u siebie tylko u córki. Taki remont to bardzo uświadamiająca rzecz. Żeby pani wiedziała, czego to ja się dowiedziałem?
-Czego?
-Och, szkoda gadać, bo to same zbereźne rzeczy. Jedno czego powiem to uczą tego w szkole.
-W szkole? jakich zbereźnych rzeczy mogą uczyć?
-A co ja tam będę pani owijał w bawełnę. Dziecko pani ma, więc już wtajemniczona. Wie pani co ja w podręczniku wnuka widziałem?
-Co takiego?
-Normalnie rysunki budowy mężczyzn i kobiet.
-I co w tym zbereźnego?
-Gołych! Oni tam gołe baby i gołych facetów dali do podręczników! Takie to cwane lewactwo. Wie pani, jak ja poślubiłem żonę to nie wiedziałem skąd się dzieci biorą, a teraz tego dzieci uczą. Do czego to doszło. Za moich czasów tego nie było.
-Jak nie było? Przecież w powojennych podręcznikach od przyrody w szkole podstawowej była anatomia. W moich czasach to nawet w kolorze.
-Eee, nas nikt tego nie uczył.
-Uczył, uczył. Jest pan niewiele starszy od mojej mamy, a ona miała to w podręcznikach.
Pan machnął ręką i podsumował.
-Bezeceństwa.
Ten sam, który potrzeby fizjologiczne załatwiał na świeżym powietrzu i nie bał się, że jakieś dziecko podejrzy.

środa, 23 czerwca 2021

Douglas Murray "Szaleństwo tłumów. Gender, rasa, tożsamość"


Kilka lat temu czytając książkę „Gdzie ci mężczyźni?” autorstwa słynnego badacza Philipa G. Zimbardo i Nikity S. Coulombe ciągle miałam wrażenie, że temat jest potraktowany zbyt pobieżnie, a przeszłość za bardzo idealizowana, bo znajdowali się w niej odpowiedzialni, pracowici mężczyźni, a przecież świat nie był taki kolorowy i właśnie przez to, że taki nie był kobiety zapragnęły bronić się przed przemocą za pomocą możliwości samostanowienia. Walka była długa, zaciekła i pełna przemocy z obu stron, jednak aby do rewolucji doszło trzeba było posłużenia się narzędziami, których używali ciemiężyciele. Amerykańscy badacze zapomnieli spojrzeć na problem z innej istotnej strony: dlaczego mężczyźni nie nadążają za kobietami, które krok po kroku wywalczyły wiele rzeczy dawniej dla nas niedostępnych. Patrząc na mężczyzn trzeba pamiętać, że wielu z nich wychowało się w czasach, kiedy kobiety jeszcze nie miały praw wyborczych. Nie jestem wiekowa, a moi rodzice urodzili się w latach 60 ubiegłego wieku, kiedy to jeszcze w bardzo wielu krajach niewiasty nie tylko nie mogły głosować, ale też zabraniano im pracy, posiadania konta bankowego lub jakiegokolwiek majątku. Kobieta była oceniana przez pryzmat pozycji mężczyzny, pod którego „opieką” się znajdowała. Od bycia częścią jego majątku już się mentalnie oddalono, ale nadal było wiele do zrobienia. Zwłaszcza, że mężowie, ojcowie i bracia mieli prawo do dysponowania żonami, siostrami i córkami, mówienia im, w jaki sposób mogą się zachowywać, gdzie jest ich miejsce i w jaki sposób mają dążyć do ideału. A później przyszła rewolucja i nagle to, co było zakazane stanęło dla kobiet otworem. Mogły robić kariery, a nie tylko zajmować się mało płatnymi zajęciami, a po małżeństwie i urodzeniu dzieci ich wychowywaniem. Patrząc na świat i to, kiedy udało się wywalczyć (tak, wywalczyć, bo bój był zaciekły, usłany licznymi ofiarami i toczył się o dużą stawkę) prawa wyborcze możemy powiedzieć, że Polska była w uprzywilejowanej pozycji. Uwolnieni od oficjalnie wtrącających się religii oraz podziału na klasy kobiety mogły pójść do pracy, dzieci wysłać do państwowych żłobków, przedszkoli i szkół, decydować o własnym ciele i płodności. Upadek komunizmu był tym czasem, który to, co z trudem wywalczono odbierał i nadal odbiera. A wszystko pod pretekstem troski, chronienia kogoś lub czegoś i objaśniania. Autorzy zapomnieli o tym wszystkim, nie spojrzeli na problem, że to nie mężczyźni się zmienili tylko kobiety, nie popatrzyli na problem z perspektywy przyjrzenia się jak osoby, które nie chcą zmienić swojego nastawienia przestają sobie radzić w zmieniających się czasach. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w książce „Szaleństwo tłumów” Douglasa Murray’a pragnącego objaśnić nam świat z perspektywy białego heteroseksualnego mężczyzny.
Po książkę sięgnęłam z bardzo ważnego powodu: szukałam współczesnego spojrzenia na wiele zjawisk. Czegoś podobnego do „Buntu mas” José Ortegi y Gasseta, czyli pozwalającej wyjaśnić jak odejście od nauki, podważanie badań, tworzenie pseudoteorii i wykorzystywanie swojego wykształcenia do wypowiadania się na tematy niezwiązane z własną wiedzą szkodzi. Zachęciło mnie też hasło objaśniające, że autor „obecnie jeden z najważniejszych intelektualistów”, ale co to za intelektualista, który ma klapki na oczach i pokazuje świat z perspektywy dziecka, któremu zabrano zabawki w piaskownicy? Nawet nie średni tylko mierny, co zdecydowanie uwidacznia jego ciągła manipulacja na temat osób o których pisze. Kiedy chce podważyć sens czyiś działań mówi o takiej osobie „samozwańczy aktywista/ samozwańcza aktywistka” („samozwańcza” to ulubione słowo autora) zapominając, że bycie aktywistą z gruntu jest samozwańcze, bo nie są to politycy wybierani przez wyborców tylko osoby pragnące zmienić to, co uwiera ich w ich mniejszych lub większych społecznościach, mówiący o własnych bolączkach, opowiadający własne historie, dzielący się osobistymi doświadczeniami. Do tego wszystko pisane jest z perspektywy mężczyzny, który nie odnajduje się w świecie, bo nie chce spojrzeć na problem z perspektywy zdeklasyfikowanych przez siebie aktywistów jednocześnie głosząc hasła, że trzeba wszystkim pozwolić na wolność słowa, a kiedy ta wolność słowa pojawia się w przeciwnym obozie następuje oburzenie. A wszystko to wymieszane z trafnymi spostrzeżeniami i wnioskami, przez co cała publikacja staje się niebezpieczna w rękach osób zbyt łatwo przyjmujących cudzy punkt widzenia, niepotrafiących krytycznie podejść do tekstów propagandowych, bo takim właśnie jest ta książka.
„Szaleństwo tłumów” to publikacja, po której można wiele oczekiwać, bo tytuł i sugestia poruszanych tematów sprawiają, że ma się wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z naprawdę szeroką analizą. Taka jednak nie jest możliwa na tak niewielkiej ilości stron, ponieważ opisanie męskiego zagubienia wymagałoby opisania tego, w jaki sposób wynika też z damskiego zagubienia w świecie konsumpcji, w którym wmawia się kobietom, w jaki sposób mają wyglądać, zachowywać się i dlaczego ich pozycja w społeczeństwie nadal zależy od oceny męskiego oka. Takie otwarte podejście wymagałoby szukania źródeł w czasach, kiedy kobieta była własnością męskich członków rodziny i mogli nią rozporządzać. Pozwoliłoby dostrzec, że wymaganie od kobiet, aby nie chodziły do pracy w makijażu, bo przecież nęcą tych niepotrafiących panować nad swoją fizjologią mężczyzn powinno być ukierunkowane do korporacji tworzących wizerunki, kreujących ideały w reklamach i sztuce, aby zarobić na sprzedaży kosmetyków, odzieży, perfum, suplementów i wielu innych rzeczach. Ba, do promowania samochodów, materiałów budowlanych wykorzystywane są przyciągające wzrok lekko roznegliżowane, rewelacyjnie umalowane i mające perfekcyjną sylwetkę kobiety, z których inne mają brać przykład i być jak modelka poprawiona fotoshopem. Kogo te reklamy krzywdzą najbardziej? Otwarcie na frustracje drugiej strony wymagałoby to też spojrzenia, dlaczego dla mężczyzn równouprawnienie to koniecznie umiejętność wykonywania tych samych czynności i pokazania jak bardzo objaśnianie kobietom, że nie zasłużyły na nie, bo przecież nie wnoszą pralki czy szafy na czwarte piętro jest złe, bo przecież zapomina się wtedy, że nie wszyscy tachają te ciężary i nie robią tego codziennie. „Szaleństwo tłumów” to książka z kategorii tych, które pozwolą Ci usprawiedliwić swój rasizm, seksizm, homofobię i wiele innych staroświeckich postaw. Uzyskasz w niej wyjaśnienie, że jesteś białym, heteroseksualnym i pełnosprawnym mężczyzną prześladowanych przez gejów wymagających niepouczania ich o tym, że mają się leczyć (a dlaczego hetero nie mają się leczyć), zabierania przestrzeni przez niepełnosprawnych, których jeszcze doniedawna zamykano w domach, aby nie razili w oczy pełnosprawnych oraz męczonym przez kobiety podkreślające swoje wdzięki i przez to znęcających się nad Tobą, bo widzisz, a nie możesz potraktować jak osobistej własności. Do tego te masy czarnoskórych zabierających miejsca pracy białym. Jeśli nie jesteś pewien, czy jesteś prześladowanym białym heteroseksualnym mężczyzną, bo mieszkasz w Polsce, w której mniejszości nie mają prawa głosu to autor wyjaśni Ci czym kończy się wolność słowa, a wszystko to w otoczce ubolewania nad tym, że istnieje wolność słowa pozwalająca innym na wypowiadanie się i stygmatyzowanie ich zdaniem złych postaw przy jednoczesnej postawie, że osoby patrzące na świat tak jak autor mają prawo stygmatyzować innych. Wniosek płynie z całej lektury taki: „ja mam prawo stygmatyzować, pouczać, strofować, oceniać, mówić innym, żeby milczeli, ale wara innym od robienie tego mi”.
Na pierwszy rzut oka publikacja porusza ważne tematy. Przynajmniej takie złudzenie można mieć po przejrzeniu spisu treści. Wejście w tekst niestety bardzo mnie rozczarowało, bo autor przekonuje nas, że inni wiedzą lepiej, co jest dla nas dobre. Szczególnie, kiedy są rodzicami chcącymi realizować własne wyobrażenia o dziecku. Oczywiście pod warunkiem, że zgadza się to z światopoglądem autora, bo jeśli się nie zgadza to powinni zwyczajnie milczeć. Do tego często powołuje się na dawnych myślicieli, aby sprawić wrażenie obytego, obeznanego, a zapomina, że w każdej dziedzinie ludzkiego życia zmieniło się wiele. Nawet w takich banalnych naukach jak chemia i fizyka nie ograniczamy się do twierdzenia, że świat składa się z czterech pierwiastków, bo wieki badań pokazały nam jak niesamowicie zróżnicowany jest świat. A jeszcze bardziej różnorodny jest, kiedy w grę wchodzą relacje międzyludzkie i zamykanie się na te zmiany sprawia, że później badacze muszą zadawać sobie pytanie takie jakie postawił Zimbardo z Coulombe „Gdzie Ci mężczyźni?”. Jak to gdzie? Siedzą w jaskiniach i marzą o polowaniach, ale są tak nieudolni, że muszą korzystać ze strzelb i udowadniać innym swoją wyższość stosowaniem przemocy, która zawsze prowadzi do odreagowania. I w tym miejscu wypadałoby polecić Wam publikację Marthy C. Nussbaum „Gniew i wybaczanie. Uraza, wielkoduszność, sprawiedliwość”, aby otworzyć się na możliwość stworzenia społeczeństwa bez urazy i żalów.