Etykiety

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Michał Trusewicz "Przednówki"


Człowiek to zlepek doświadczeń, które tkwią w nim jednocześnie, poza czasem i przestrzenią. Obrazy z przeszłości wracają, ale zdeformowane są przez upływ czasu i przeżywanie silnych emocji uwypuklających określone wydarzenia, a inne zacierające. Z takimi podejściem do bohatera mamy do czynienia w książce „Przednówki” Michała Trusewicza. Pierwszoosobowy narrator w bardzo poetycki sposób dzieli się z czytelnikiem wydarzeniami i przeżyciami. Nie mówi wprost tylko zaznacza, podsuwa obrazy: „Nie żyjesz od dwóch lat, bo wpadłaś pod światło”, a wcześniej: „Dwudziestego listopada 2017 roku ktoś pomylił poranną mgłę z białymi smugami twojej latarki. Reflektory, długie światła wtopiły się w asfalt. Jasne kolumny zaczęły wyrastać jak pędy bambusa. Blade samochodowe światła nad ranem mają fakturę i kolor letniego sernika. Ten dźwięk pomyłki. Uderzyłem kiedyś kolanem o metalowy kontener na gruz. Znam go. Dlatego teraz krzyczysz i rozbiegasz się na wszystkie strony”.
Wypadek jest punktem wyjścia do snucia opowieści toczącej się wokół wspomnień rodzinnych, przeżyć, przeczuć, wizji między jawą a snem, dziecięcych i młodzieńczych demonów. Michał Trusewicz zabiera nas na spacer po zawiłych labiryntach przeżyć młodego bohatera stopniowo wchodzącego w samodzielne życie i doświadczającego uczucie straty. Opowieść jest pewnego rodzaju strumieniem świadomości, błądzeniem po skojarzeniach, traumach, koszmarach, ale też i utrwaleniem rodzinnej idylli wokół wyjazdów, radości z dnia codziennego, posiedzeń przy babcinym serniku. Obrazy z dzieciństwa przeplatają te z dorosłej teraźniejszości. Wchodzimy w emocje i myśli osoby przeżywającej żałobę i dostrzegającej, że jej życie zaczęło się od żałoby: „Los chciał, że żałoba babci zbiegła się z moimi narodzinami. I tak już trwa. Bezwiednie”.
Mamy tu całe mnóstwo pól pustych pozostawionych do wypełnienia przez czytelnika. Wielu rzeczy musimy się domyślać, dedukować, poszukiwać skojarzeń, łączyć je, przez co dostajemy duże pole do popisu dla naszej wyobraźni oraz emocji. Liczne metafory, mówienie „naokoło” tematu np. ojciec staje się dziadkiem i zabiera go choroba i starość, mama wpadła pod światła. Lekko zarysowany świat emocji to też poszukiwania zrozumienia tego, co się wydarzyło, poskładania w całość dnia wypadku, nici łączących go z przeszłością, wspomnień zabierających w świat matczynej troskliwości, próba zrozumienia, dlaczego już tego nie ma. Do bohatera wracają obrazy z czasów dzieciństwa pełnego zabobonów i magii: rośnięcie we śnie i nauka z książki pod poduszką. Michał Trusewicz wszystkie obrazy nakreśla prostymi zdaniami: „Moją pierwszą bliznę zdobyłem na metalowej wycieraczce, gdy wyprowadzałem rower. Moją drugą bliznę zdobyłem na małej szybce w sklepie zoologicznym. Moją trzecią bliznę zdobyłem na połamanym talerzu, który spadł na wykładzinę na schodach do pokoju siostry”.
Proste obrazy, przeplatanie realnych wydarzeń z odczuciami, przeczuciami i traumami oraz wyobrażeniami i sennymi wizjami przemycają emocje posklejane z różnorodnych przeżyć, przez co nawarstwiają się w bohaterze, dzieją się niemal jednocześnie, ale też bez pośpiechu, bo wszystko, co go ukształtowało działo się przez całe życie. Mamy do czynienia z postacią niesamowicie wrażliwą, intensywnie przeżywającą, czującą związek z wszystkimi ofiarami. Często bliżej mu do świata zmarłych, tych, którzy przeminęli i mieli duży wpływ na jego edukację, wychowanie niż rówieśników kopiących piłkę.
Śmierć przyszła razem z dostępem do „cywilizacji”, udogodnieniami: „Rany zabliźniły się, droga zamieniła się w ulicę. Od tego czasu dochodziło tam do wypadków samochodowych, wcześniej niemających miejsca. Wcześniej śmierć całkowicie pomijała naszą okolicę, zupełnie niepotrzebną i niechcianą. Nikt nie wiedział, co to jest śmierć, no może oprócz naszej babci, która od zawsze była w żałobie i z tego powodu piekła fantastyczne ciasta, np. sernik, który zdążyłem zapakować ci do pracy, z której potem wydzwaniano, że nie dotarłaś na czas”.
Motyw sernika wydaje się tu być taką proustowską madgalenką: pojawia się, kiedy dzieje się coś ważnego, przeorganizowującego życie. Wiele rzeczy jest do niego podobnych lub on do nich: mgła, zwinięte prześcieradło, a w czasie wypadku mama ma kawałek ciasta spakowany do pracy. Kojarzy się też z opowieściami babci o zmarłych: „Babcia, która od zawsze była w żałobie, potrząsała swoją pamięcią jak starą jabłonią, z której spadały jabłka tej samej wielkości”.
Bohaterzy żyją jakby między światami: świat żywych i zmarłych przeplatają się, wyłaniają z siebie nawzajem, łączą skojarzeniami i tworzą wspólną chociaż irracjonalną jedność. Cała historia przypomina senne widzenie: wizje przeplatają się, uzupełniają, są odrealnione, magiczne, bo już samo zniknięcie mamy jest najbardziej nierealną rzeczą, zaskakującą pustką, nieobecnością. Jest w tych obrazach spokój i zarazem coś niepokojącego, nostalgicznego. Niejednokrotnie określone wydarzenia pokazywane są z różnych perspektyw: świadka, uczestnika, osoby, która słyszała o wydarzeniach. Mamy wrażenie uchwycenia życia i odczuć tuż przez przebudzeniem, w stanie między jawą a snem. Doświadczanie żałoby jest takim zawieszeniem między wspomnieniami, uświadamianiem sobie braku bliskiej osoby a teraźniejszością, którą trzeba jakoś zorganizować. Dzięki temu wchodzimy w obrazy z dzieciństwa, w którym pojawia się strach przed niedocenionym poecie będącym złodziejem dzieci, nadawanie temu magicznej mocy, zaczarowywania świata, oprowadzaniem po relacjach i zmarłych przez babcię, poznawaniem przestrzeni, przekopywaniem nieujarzmionego przez osiągnięcia cywilizacji otoczenia, dostrzeganiem jak bardzo różny był jego świat dziecięcy od obecnego. Z tekstu wyłania się poczucie, że wraz z dojrzewaniem, dorastaniem stajemy się coraz bardziej samotni, bo tracimy bliskich, którym na nas zależy i teraz to naszym zadaniem jest szukanie osób, o które moglibyśmy się zatroszczyć, pomóc im. Uświadamia sobie, że dorosłość to czas, kiedy nikt nikogo nie szuka, nie dziwi się nieobecności tak jak w dzieciństwie. Jest w tym pewnego rodzaju nostalgia za czasami, kiedy był w centrum czyjejś uwagi.
Michał Trusewicz posługuje się tu symbolami, skojarzeniami, pozwala czytelnikowi na połączenie kontekstów i wypełnienie miejsc pustych, a tych jest dużo, bo wiele wydarzeń tylko naznaczonych, lekko nakreślonych kilkoma słowami, prostymi zdaniami. Tekst sprawia wrażenie rwącego potoku pełnego kamieni, a z drugiej strony mamy uczucie spokojnego nurtu, braku pośpiechu, zawieszania w czasie, zatrzymania na obrazach, bo szybko przeskoczyć do kolejnych.
Znaczące jest to, że ważną rolę w życiu bohatera odgrywają kobiety. Są edukatorkami, opiekunkami, ale też bywają niedoścignione jak siostra chowająca się ze swoim talerzem zupy w pokoju. Mężczyźni przepływają, przemijają, nie ma z nimi aż takiej więzi emocjonalnej, ale to nie znaczy, że bohater nie dostrzega zachodzących w nich zmian. Widzi jak w krótkim czasie ojciec stał się dziadkiem, dostrzega, że zabrała go choroba, a później starość. Całość podsumowana: „Przeżyłem i dałem temu wyraz”. Przeżyłem jako doświadczenie czy dalsze trwanie? A może jedno i drugie?
„Przednówki” czyta się jak poezję. Kolejne rozdziały to jakby zlepki przeplatających się metafor. Czytelnik odczuwa niezwykłą wrażliwość, poczucie inności pierwszoosobowego narratora. Na tle literatury pokazującej dzieciństwo jako czas sielanki tu mamy spojrzenie mniej wyidealizowane, pełne mrocznych zakamarków, przemijania bliskich, pozlepiania wizji, o których opowiada z perspektywy osoby dorosłej. Mamy tu pouczającą opowieść o odchodzeniu i tego jak inni wpływają na naszą osobowość, jak zaczarowujemy sobie świat.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz