Często ulegamy urokowi legendy o wielkości ludzi dawnych epok. Światowa sława, ilość dostępnych źródeł o ich życiu, twórczości, wielość mitów z tym związanych sprawia, że zapominamy jak wiele niezwykłych postaci odegrało niesamowicie ważną rolę na naszych ziemiach, przyczyniło się nie tylko do zmiany spojrzenia na świat, ale też do reform, sposobów leczenia, rozwiązywania kwestii prawnych i wielu innych kwestii mających duże znaczenie dla życia społecznego, rozwijającej się nauki oraz sztuki. Jedną z takich postaci jest słynny astronom Mikołaj Kopernik pełniący przez dużą część swego życia skromną funkcję kanonika we Fromborku. Mający niższe święcenia duchowny przez całe życie starał się wieść życie spokojne, oddane zdobywaniu wiedzy, dążeniu do prawdy. Jego pomysły były rewolucyjne i logiczne. Był człowiekiem renesansu, ale takiego otwartego na różne spojrzenia. Jak na geniusza przystało miał nie tylko zwolenników, ale też i zaciekłych wrogów. Mimo wielkości był skromny, mimo skromności doceniały go największe umysły ówczesnego świata i nie tylko. Przez odmienne spojrzenie na problem układu planet i gwiazd, usytuowanie Ziemi w najbliższym kosmosie popadł w zapomnienie. Sam zresztą podchodził bardzo ostrożnie do swoich dokonań. Zwłaszcza, że bardzo długo jego obliczeń nie można było potwierdzić empirycznie, bo lunetę wynaleziono dużo później. O tym niezwykłym człowieku jest dzieło Jolanty Szymskiej-Wiercioch i Wojciecha Wierciocha „Rewolucja niebieska. Powieść o Mikołaju Koperniku”.
Już na początku muszę zaznaczyć, że nie jest to zwykła powieść, bo zawiera
długi, ale bardzo ważny wstęp pokazująca znaczenie i wszechstronność dokonań
Kopernika, którego zestawiono z Leonardem da Vinci. Wypada on naprawdę
imponująco. Do tego w fabułę wpleciono wyjaśnienia wydarzeń, zależności, dzięki
czemu po tę lekturę mogą sięgnąć także osoby ze znikomą, a nawet zerową wiedzą
historyczną. Autorzy wszystko spokojnie, krok po kroku wyjaśnią, pokażą
zależności, uzmysłowią szereg intryg oraz pięknie nakreślą sposób patrzenia na
świat w czasach, w których żył Kopernik.
Powieść pozornie rozgrywa się w niewielkim wycinku czasu, ale to nie sprawia,
że nie poznajemy wydarzeń wcześniejszych i późniejszych. Dowiemy się jak duży
wpływ miał jego wuj na edukację, odkryjemy wielość kierunków, które studiował,
zrozumiemy jego rewolucyjne podejście nie tylko w astronomii, ale też w
medycynie i ekonomii.
Do świata fromborskiego uczonego wchodzimy w chwili prowadzenia nocnych badań.
Do furty ktoś się dobija. Okazuje się, że jest to dziwnie wyglądająca Prusinka,
która chce mu coś pokazać. Tym czymś będzie trup. Kiedy na początku pojawiają
się zwłoki wiemy, że będziemy mieli do czynienia z kryminałem lub powieścią
detektywistyczną. Tu też tak troszkę jest. Troszkę, ale nie do końca, bo cała
zagadka przecież nie zaprząta całkowicie myśli fromborskiego kanonika, ale
wprowadza w jego życiu poważne zamieszanie i przyczynia się do zmiany losów
wielu bohaterów. Pikanterii jego prostemu losowi dodaje pojawienie się Anny
Schilling. Pojawienie się kobiety z jednej strony zapowiada wątek romansowy, a
z drugiej ocieplenie wizerunku uczonego, który okazuje się bardziej ludzki niż
moglibyśmy przypuszczać. Jest w nim sporo dobra, otwartości, ale też i
ostrożności człowieka znającego realia polityki.
Sama powieść napisana jest dość specyficznie i trzeba wpaść w rytm czytania,
aby później pięknie i szybko płynąć. Podoba mi się, że autorzy nie zostawili
całkowicie niewyjaśnionej sprawy ze zwłokami. Pierwszy tom zamyka poznanie
zabójcy. To każe przypuszczać, że w drugim dowiemy się kim była ofiara, z
jakiego powodu zginęła. Uważam, że warto sięgnąć po tę pozycję.
„Kto w małej sprawie jest wierny, ten i w wielkiej będzie
wierny – o tych ewangelicznych słowach musi pamiętać każdy chrześcijan”.
„Sztuka -myśli Kopernik – ten łącznik między przeszłością i teraźniejszością a
przyszłością sięga swoimi korzeniami równie głęboko jak sam czas. Utrwala
wycinek czegoś, twarz czy widok i przekazuje go dalej. Niech inni po nas
zastanowią się, jak się nam żyło naprawdę, co nami powodowało, gdzie szukaliśmy
miłości i nadziei. Ile w tym prawdy – trudno orzec. Przeżyje człowieka tylko
to, co człowiek po sobie zostawi”.
„Męstwo -tak. Bez odwagi w polityce niczego nie da się zwojować. Ale ważna jest
i roztropność, czyli ostrożność. Potrzeba też wytrwałości, uporu, ale bez
szaleństwa, umiar wszak jest zawsze wskazany – i przy stole, i na ambonie, i
wśród rycerstwa, i w otoczeniu niewiast”.
„Prawdziwa twórczość to święta aktywność, ale odtwórcze wprawki podczas
kopiowania rzeźb czy obrazów też ćwiczą rękę i oko”.
„(…) sztuka wymaga trzech rzeczy. Primo: pracy. Secundo: pracy. Tetrio:
pracy. Harowania po aż po kres sił. Trzeba być szalonym, by zabijać się tak
ciężką robotą, no, chyba że ma się w sobie jakąś boską żarliwość. Wtedy praca
staje się zabawą… szaloną zabawą do upadłego! To musi być powołanie”.
„Zatem po kolei: gry i zabawy dziecięce, nawet przez dorosłych uprawiane,
niczym złym nie są, jeśli nie zabierają czasu dla pracy i modlitwy, toż chyba
oczywistym jest. (…) To jak z piwem czy winem. Wypić nie grzech, no chyba że
kto wszystek zarobek przepija, burdy wszczyna, zdrowie traci, nic przy tym nie
zyskując prócz głowy oszołomienia i ogłupienia”.
„Matematyka to królowa nauk, ale poezja to cesarzowa sztuk. A jedno z drugim
pogodzić się da, wszak czasy nasze wszechstronnym umysłom sprzyjają. A Polacy
nie kaczki… i swój honor mają!”.
„Ruch ciała potrafi poruszyć rozruszać zwiotczałą duszę, a wędrówka,
pielgrzymka to wyrafinowane ćwiczenia duchowe. Przemierzając przestrzeń, pieszo
czy konno, podróżujemy w czasie i docieramy do głębokich warstw ducha”.
„Ambicja i chciwość to złe doradczynie”.
„Lekarz musi być pewny siebie – swojej wiedzy wypływającej z tysiącletniej
tradycji medycznej. Musi być trochę magiem, trochę szamanem, trochę
alchemikiem. Leczenie to nie tylko nauka, ale i sztuka, a sztuka ma swoje
kanony, rytuały, kreacje i dewiacje. Niekiedy najlepszym lekarstwem jest sam
lekarz, zwłaszcza taki, który cieszy się zasłużoną renomą i za którym chodzi
dobra fama”.
„We wszystkim należy zachować umiar, mając na względzie cel, który chce się
osiągnąć. Festina lente. Pośpiech to podszept mocy nieczystych, ciemnych
mocy pychy, zachłanności, niecierpliwości. Trzeba w pracy naukowej znaleźć
właściwy rytm. Wysiłek należy przeplatać odpoczynkiem. Można przez sześć dni
trudzić się pracą, ale dzień siódmy należy święcić”.
„Człowiek pragnie szczęścia, dobrego bytu, wolności, przyjemnych doznań, a
nawet rozkosznej wygody, przez co nieraz pogrąża się w bagnie lenistwa,
łatwizny i bylejakości. Zdarza się, że szuka ideałów, wspinając się ku wyższym,
duchowym wartościom, ale naraz opada na niego mgła zniechęcenia, melancholii,
bezwładu, rutyny. Wtedy żyje byle jak, z dnia na dzień, bez dążeń i wędrówek ku
szczytom. Wówczas z tego marazmu może go obudzić jakieś szczególne mistyczne
przeżycie, jakaś nadprzyrodzona łaska, jakiś dar natchnienia”.
„Lubimy proste rozwiązania, wybieramy łatwe drogi, wytyczamy sobie ładne,
łagodne szlaki. Ignorujemy to, co nieprzewidywalne, przypadkowe, nielogiczne,
pozornie jasne, a tak naprawdę pogmatwane. Planujemy życie – a tu na każdym
zakręcie pojawia się niespodzianka, na wszystkich rozstajach natykamy się na
zagadki, a skrzyżowanie ścieżek i dróg to krzyż i tajemnica. Wielkie misterium
poszukiwania straconego czasu. Może do czegoś zostaliśmy przeznaczeni,
powołani, może mamy jasny umysł i kierujemy się prostymi zasadami, ale wybierać,
decydować musimy w każdej godzinie, często podążając za niepewnymi, niejasnymi
informacjami. W każdą myśl wkrada się nieprzewidywalne uczucie, w każde
działanie ingeruje przypadek. Niekiedy raźno wiosłujemy, zdążając do najbliższego
brzegu, niekiedy zaś – strudzeni – tylko bezwładnie dryfujemy, co przy
zmiennych wiatrach i morskich prądach znosi nas z obranego wpierw kierunku.
Spotykamy innych marynarzy, ale i piratów, rozbitków, ryby i wieloryby, mgły
zasłaniające latarnie, chmury powlekające nieboskłon. I jakiż nasuwa się
wniosek? Życie jest nieprzewidywalne”.
„Prawda nas wyzwoli! To prawda: prawda potężną siłą jest, siłą budującą, ale
też i niszczącą. Niszczy ignorancję, pychę, kłamstwo i napuszoną tępotę
pokonuje”.
„Często łatwiej oceniać innych niż samego siebie. Znać siebie to prawdziwa
mądrość. Kto zaś potrafi nam powiedzieć prawdę o nas? Przecież wokół pełno
pochlebców, którzy pokazują nam naszą wielkość i pełno zawistników, którzy
ukazać nam chcą naszą małostkowość, podłość, nasze ograniczenie i
niezrozumienie dla spraw najistotniejszych”.
„Żeby osiągnąć wysoki stopień doskonałości, sprawności w opanowaniu jakiegoś
rzemiosła, fachu, jakiejś sztuki czy dziedziny nauki, potrzebne jest
pielęgnowanie własnych talentów w atmosferze kultu dla mistrzów dawnych i
obecnych. To może być działanie indywidualne, nieraz rozgrywające się w
odosobnieniu, w błogiej lub strasznej samotności – ale nikt nie jest samotną
wyspą, świat to system naczyń połączonych. Dlatego nawet najbardziej uzdolniony
człowiek – o genialnym potencjale – nie zdoła niczego wielkiego stworzyć i w
oderwaniu od innych, od tych, którzy byli, tworzyli, odeszli, ale trwają w
swych dziełach i w ludzkiej pamięci, a także w oderwaniu od współczesnych, tych
terytorialnie bliższych lub dalszych. Dla nieprzeciętnych działań i dzieł musi
powstać jakiś najwłaściwszy im klimat duchowy. Jakieś miejsce – gród czy kraina
– może sprzyjać kreacji. Używa się na to frazy genius loci. Genius to w mitologii rzymskiej duch opiekuńczy – anioł
stróż mający w swojej pieczy jakiegoś człowieka od jego narodzin aż do śmierci.
Zaopiekowany człowiek może nie tylko stworzyć piękny obraz czy sonet, ale także
promieniuje swoją jasnością na innych i mobilizuje do ciężkiej pracy. Gdy w
jakimś miejscu geniusz znajduje swoich naśladowców, uczniów, konkurentów,
polemików, badaczy, gdy będą oni z sobą rywalizować, ale i współpracować, wtedy
powstać mogą rzeczy i myśli wielkie, nieśmiertelne”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz