„M jak monstrum” Talii Dutton był dla mnie komiksem, który zaparł mi dech w piersiach. Z jednej strony widzimy w nim inspirację powieścią Mary Shelley o Frankensteinie. Możemy przekonać się, że motyw stworzenia człowieka ciągle inspiruje twórców popkultury. Rewelacyjne jest też to, że nie biorą go ot tak bez przetworzenia tylko podsuwają w kolejnych wersjach pozwalających na podsunięcie ważnych tematów społecznych. I tak jest właśnie w przypadku komiksu Talii Dutton, która przy okazji wprowadzenia nas do świata człowieka stworzonego/ odbudowanego porusza problem osobowości, wolnej woli, niepowtarzalności charakteru. Tak jest w całej twórczości amerykańskiej rysowniczki.
„M jak monstrum” otwierają sceny, które mogłyby być ilustracją „Frankenstine”. Ilustracje
w odcieniach szarości i turkusu przenoszą nas do laboratorium. Klimat grozy i
chłodu potęguje widok dziwnych urządzeń oraz osoby przypiętej do łóżka
operacyjnego i podłączonej dziwną aparaturą. Jej twarz naznaczona jest bliznami.
Ten widok szybko zakłóca pojawienie się kobiety witającej obudzoną osobę.
Szybko dowiadujemy się, że bohaterką jest Maura, którą siostra razem z mężem
przywołali do życia. I tu opowieść zaczyna być coraz bardziej przejmująca i
straszna. Dowiemy się, że zdolna naukowczyni Frankie z powodu poczucia straty
zrobiła wszystko, aby jej siostra Maura znowu z nią była. Ona jednak nie pamięta
nic z wcześniejszego życia. Okazuje się całkowicie inna osobą w ciele zmarłej.
Maura jest rozdarta między poszukiwaniem własnej osobowości, a chęciom
zadowolenia Frankie. Sprawy nie pojawienie się ducha prawdziwej Maury.
Bohaterka będzie musiała wybrać między uległością, a asertywnością i podążaniem
własną ścieżką. Pojawią się pytania o pamięć ciała, to jak bardzo nasza osobowość
może być do niego przypisana. Problem istnienia jaźni, rozwijania talentów oraz
akceptacji inności – to tematy, które pojawią się przy okazji snucia opowieści
o próbie odzyskania bliskiej osoby. Powieść komiksowa Dutton to historia
poszukiwania własnej tożsamości. Obserwujemy bohaterkę, która z jednej strony
jest zagubiona, a z drugiej czuje się niezręcznie czując presję ze strony Frankie
oczekującej, że będzie taka jak jej siostra. Widzimy jak bohaterka dusi się w stworzonych
okolicznościach oraz jak stopniowo odkrywa swoje talenty, aby w końcu podjąć
decyzję o ujawnieniu swoich zainteresowań, które zdecydowanie odbiegają od
tego, co lubiła robić Maura. „M jak monstrum” to opowieść o autorefleksji,
naznaczaniu swojej indywidualności, niepowtarzalności, prawa do autonomii.
Maura jest tu osobą niedopasowaną do otoczenia, zawodzącą swoich bliskich. Jest
to też historia o przeżywaniu żałoby, braku zgody na stratę, tęsknocie, ale
jednocześnie też o strachu. Frankie boi się, że nigdy nie odzyska swojej
wspólniczki, a Maura, że niezadowolona z jej osoby naukowczyni rozbierze ją na
części i zacznie eksperyment od nowa. Komiks zmusza nas do zadania sobie pytań
o naszą tolerancję, ale też o granice eksperymentów. Jak daleko możemy się posunąć.
Powieść komiksowa składa się z prostych kadrów. Często mamy tu niewiele tekstu.
Więcej dowiadujemy się z kolejnych kadrów, tego, co niedopowiedziane. Przechodzimy
tu też płynnie od szczegółów do ogółu, np. na początku widzimy same oczy, by
później przenieść wzrok na aparaturę, przenieść się na to, co dzieje się wokół
domu. Takie przejścia między kadrami pozwalają na szersze nakreślenie realiów,
w których dzieje się akcja powieści komiksowej science fiction. „M jak monstrum”
to świetna lektura, po którą warto sięgnąć z nastolatkami.
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę rysowniczki
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę rysowniczki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz