Artur Daniel Liskowacki, Ulice Szczecina (ciąg bliższy), Szczecin, Bezrzecze "Forma" 2015
Proza Artura Daniela Liskowackiego dzięki swojej prostocie, lekkiemu przechodzenia z tematu na temat sprawia, że czytanie staje się podróżą. Zwykle jest to wędrówka po jego rodzinnym Szczecinie. Razem z narratorem-bohaterem obserwujemy ulice miasta, napotykanych ludzi. W "Capcarap" jesteśmy uczestnikami znanej nam codzienności: dźwięki i zapachy miasta towarzyszą życiu bohatera. "Eine kleine" zabiera nas w podróż po postrzeżeniach Niemców na ich dawne miasto, które w ramach "Ziem Odzyskanych" zostało przyłączone do Polski. "Ulice Szczecina (ciąg bliższy)" znajdują się gdzieś pomiędzy tymi dwiema książkami. Autor po raz kolejny zabiera nas w bardzo osobistą podróż po swoim mieście, ale tym razem jego celem jest przybliżenie historii miasta. Już nie teraźniejszość nasączona zapachami, dźwiękami, kolorami, ale przeszłość ukształtowana przez nieobecnych już ludzi utrwalonych na starych fotografiach. Bohater-narrator z wprawą śledzi twórców, architektów, ważnych pracowników różnorodnych placówek. Swobodnie przemierza przez historię i ulice, bada życiorysy ważnych postaci, które mają niemieckie i polskie korzenie.
Proza Artura Daniela Liskowackiego dzięki swojej prostocie, lekkiemu przechodzenia z tematu na temat sprawia, że czytanie staje się podróżą. Zwykle jest to wędrówka po jego rodzinnym Szczecinie. Razem z narratorem-bohaterem obserwujemy ulice miasta, napotykanych ludzi. W "Capcarap" jesteśmy uczestnikami znanej nam codzienności: dźwięki i zapachy miasta towarzyszą życiu bohatera. "Eine kleine" zabiera nas w podróż po postrzeżeniach Niemców na ich dawne miasto, które w ramach "Ziem Odzyskanych" zostało przyłączone do Polski. "Ulice Szczecina (ciąg bliższy)" znajdują się gdzieś pomiędzy tymi dwiema książkami. Autor po raz kolejny zabiera nas w bardzo osobistą podróż po swoim mieście, ale tym razem jego celem jest przybliżenie historii miasta. Już nie teraźniejszość nasączona zapachami, dźwiękami, kolorami, ale przeszłość ukształtowana przez nieobecnych już ludzi utrwalonych na starych fotografiach. Bohater-narrator z wprawą śledzi twórców, architektów, ważnych pracowników różnorodnych placówek. Swobodnie przemierza przez historię i ulice, bada życiorysy ważnych postaci, które mają niemieckie i polskie korzenie.
Zbiór
opowieści o ważnych dla Liskowackiego ulicach jest kontynuacją "Ulic
Szczecina" - tomu opowiadań trudno dostępnych i zabierającego czytelnika
w osobistą wędrówkę ważnymi ulicami. W "Ulicach Szczecina (ciąg
bliższy)" prowadzi nas po miejscach ważnych z punktu jego osobistych
doświadczeń (ulica, na której mieści się szpital, szkoła, dom), próbuje
odkryć na nowo urok znanych mu miejsc i sprawić, abyśmy zarazili się od
niego miłością do miasta wywołującego wewnętrzne rozdarcie kulturowe.
Niesamowicie drobiazgowa i żywa opowieść o ludziach wypełniających i
zmieniających obraz miasta, przekształcenia, polszczenie obrazu
aglomeracji, w której postaci z pożółkłych zdjęć ożywiają. Autor z
niezwykłą starannością i fascynacją wyszukuje faktów z historii
Szczecina, zżywa się z nią i dzieli ze swoimi czytelnikami.
"Ulice
Szczecina (ciąg bliższy)" zapewniają lekką, wzorowaną na opowieściach
starszych osób wędrówkę w czasie z lekkim przywiązaniem do dat,
ówczesnych wydarzeń politycznych, szacunkiem do dokonań poprzedników. To
wszystko sprawia, że zbiór staje się doskonałym materiałem do refleksji
nad naszą kulturą, jej źródłami, skomplikowanymi dziejami Polski.
Książkę można uznać za kolejny, bardzo nietypowy przewodnik po mieście
pisarza. Nie wyczytamy z niego suchych faktów, ponieważ autor pokaże
szerszy kontekst polityczny na świecie i tak na przykład powstawaniu
szpitala, w którym się urodził towarzyszą zmiany polityczne w Niemczech,
które za parę lat zapragną podbić świat.
Przeszłość
przeplata się tu z teraźniejszością. Dawny niemiecki Ordnung z
komunistycznym nieładem powstawania blokowisk, prowizorycznych,
sezonowych boisk, przechodzi w wylewanie betonem, próbą stworzenia ładu,
którego burzą mieszkańcy:
"Moja
Herbowa była światem uporządkowanym, a zarazem bujnym jak ogród. Trudno
powiedzieć, w jakiej mierze bujność ta była wynikiem planu
przedwojennych urbanistów, myślących o tej ulicy jak o domach w zieleni,
a w jakim dzikiego wybujania, które spowodowała wojna, czy raczej czas
tuż po niej, gdy zielone rosło i marło, gdzie i kiedy chciało. Wydaje mi
się, że to prawdziwe zdziczenie przyszło tu później, stosunkowo
niedawno zresztą.
Dokładniej
mówiąc, nie przyszło, ale wjechało. Było to bowiem zdziczenie o
pozorach cywilizacji. Każdy metr ulicy zastawiły parkujące przy
krawężniku samochody, a inne, dla których nie starczyło miejsca,
wjechały na podwórza, rozjeżdżając je we wszystkie strony.
Dawny
nieporządek sezonowych boisk, w które rozdeptywaliśmy te przestrzenie
między domami, grając na nich w nogę, bo ich podłożem była mocno ubita,
czarna ziemia, a gdzieniegdzie trawa, prowizorka lodowisk, którymi
stawały się zimą polewane przez ambitnych rodziców, pragnących wychować
następczynie radzieckich mistrzyń, tych wszystkich Tatian i Walentyn,
które oglądać mogli posiadacze czarno-białych telewizorów Koral albo
Turkus, gapiący się potem przez okna, jak ich córki próbują łyżwiarskich
piruetów, rozległość placów zabaw, które zawłaszczyliśmy coraz szerzej,
zakreślając tę ziemię patykami państw i miast, o które toczyły się
wojny, wytyczając na niej szlaki wyścigów pokoju i rajdów, krojąc ją
scyzorykami, cały ten rozsadzający geometrię nieporządek dziecięcej
wyobraźni przegrywa dziś z betonową wylewką, ze żwirem, z rozpychającą
się tandetą stojących wszędzie aut, zalegających przy nich opon,
kawałków blachy, tej rozpierduchy zapuszczonego męskiego składziku, w
którym wszystko się przydać może, a nie przyda się nigdy nic".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz