wtorek, 6 grudnia 2016

Jiří Robert Pick "Towarzystwo opieki nad zwierzętami"

Jiří Robert Pick, Towarzystwo opieki nad zwierzętami (humorystyczna – jeśli to możliwe – opowieść z getta w Terezinie), tł. Zofia Tarajło-Lipowska, Katowice „Lech i Czech” 2015
Od lat jestem wielką czytelniczka opowieści o holokauście. Zawsze z zainteresowaniem poznawałam wojnę widzianą oczami dzieci. Kilkanaście lat temu zaczytywałam się w książkach Imre Kertesza. To sprawiło, że niedawno sięgnęłam po wojenna opowieść czeskiego pisarza zapraszający czytelników do świata chłopca próbującego zrozumieć wojenna rzeczywistość i znaleźć sobie w niej miejsce:
„Bohater naszej opowieści, Toni, nie był ani mądry, ani głupi. W roku 1939, kiedy przyszli Niemcy, miał dziewięć lat. Wydawało mu się, że jak tylko przyjdą, przeżyje jakieś nadzwyczajne przygody, na przykład dostanie rewolwer i zastrzeli hitlerowskiego adiutanta z wąsikiem. Toni myślał, że wszyscy adiutanci Hitlera mają wąsik, podobnie jak sam führer, ale się rozczarował. Po pierwsze na fitografiach sprawdził, że najbliżsi współpracownicy Hitlera wcale wąsika nie mają, a po drugie nikt mu żadnego rewolweru nie dał. Tyle że niedługo zaczął nosić żydowską gwiazdę i chodzić do żydowskiej szkoły”.
Kiedy wybuchła wojna Toni miał dziewięć lat. Planował walczyć z każdym Niemcem. Życie bardzo szybko zweryfikowały ten zapał. Zamiast aktywnego sprzeciwu został zmuszony do bierności, skazany na nudę. Do getta trafił mając lat dwanaście, czyli w wieku, kiedy dzieci zaczynają odczarowywać świat, rozumieć rzeczywistość, na świat patrzeć bardziej realnie i coraz lepiej rozumieć swoje miejsce w społeczeństwie. Tu jednak znany mu ład dwukrotnie uległ przewróceniu: w czasie wybuchu wojny i w czasie zamknięcia w getcie. Dla niego wolność przejawiała się w możliwości chodzenia do kina i teatru oraz nowymi zabawkami i ubraniami, a także większymi porcjami jedzenia. Pozostaje oczekiwanie na ponowny powrót do czasów możliwości, nieskrępowania, braku ograniczeń. Aby dotrwać trzeba przetrwać. Czy w czasie, kiedy giną tysiące ludzi możliwe jest przetrwanie? Toni nie zadaje sobie takich pytań. Leży w szpitalnym łóżku i oczekuje, a oczekując obserwuje. Każdy element rzeczywistości jest dobry do tego, by zająć swój umysł, by nie ulec monotonii i nudzie.
Spokojna placówka, w której za bardzo nikogo się nie leczy, ale gromadzi w jednym miejscu chorych z jednej strony okazuje się miejscem nudnym, a z drugiej daje spore możliwości do ćwiczenia twórczego podejścia. Mucha na suficie może okazać się interesującym obiektem obserwacji. Do tego nie zabraknie panów leżących w tej samej sali, innych chorych, pielęgniarek. Niewielkich rozmiarów przestrzeń z nielicznymi bohaterami staje się pretekstem do poruszania ważnych kwestii: przemijania, antysemityzmu (także tego w wykonaniu żydów), bliskości, potrzeby miłości, niesienia pomocy. Oznakowani i zamknięci w getcie ludzie szukają dotkliwie odczuwają ulotność własnego życia. W takich warunkach rodzi się pomysł stworzenia Towarzystwa opieki nad zwierzętami. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie fakt, że o zwierzęta tu bardzo trudno, a do tego żydzi przez swoich ciemiężycieli sami są traktowani są jak gorszy gatunek. Wpychani do bydlęcych wagonów, pozbawieni podmiotowości bohaterowie pragną być tacy jak reszta cywilizowanego świata, a przecież cała ta reszta posiada różne towarzystwa, z których te mające misję opieki nad zwierzętami zajmują szczególne miejsce. W całym pomyśle nie byłoby nic śmiesznego, gdyby nie to, że Terezinie nie ma zwierząt, a jeśli jakieś się pojawiają to są zjadane, ponieważ brakuje jedzenia.
Tragiczną historię holocaustu Jiří Robert Pick opowiada w stylistyce znanej nam z żartów. Getto mające być obiektem akcji takich humorystycznych anegdot tu zmusza do refleksji, zatrzymania się i namysłu. Umiejscowieni w Terezinie bohaterowie doskonale wpisują się w żarty, które nie powinny nikogo śmieszyć. Zgodnie z faszystowskim spojrzeniem cała opowieść jest śmieszna: ot zwierzęta wpadają na pomysł, aby opiekować się zwierzętami. Jednak cała gama zachowań bohaterów uzmysławia nam jak bardzo bliscy nam są, jak bardzo przypominają nam nas samych. Wtedy przestaje być już śmiesznie.
Mimo tej stylistyki, próby opowiedzenia w humorystyczny sposób ludzi skazanych na śmierć to nie czujemy zniesmaczenia, ponieważ całość napisano w taki sposób, że bez podtytułu „Humorystyczna – jeśli to możliwe – opowieść z getta” współczesny czytelnik nie zwróci uwagi na ten „humorystyczny” wydźwięk towarzyszący prostym kawałom i satyrom kładącym nacisk na wykluczenie, dyskryminacje, dyskwalifikację i uprzedmiotowienie ofiar. Zwracamy natomiast na inne elementy, które z naszej perspektywy mogą wydawać się dziwne, a przez to śmieszne: poszukiwanie obiektu do opieki, misja w kościele.
Lekki język, niezobowiązujące opowiadanie i dystans pokazywania rzeczywistości widać już w pierwszych zdaniach. Później on narasta, przekrzywia, uwypukla pozornie niewinne sytuacje. Pozbawiona sensu rzeczywistość getta opowiedziana przez pisarza, który sam w dzieciństwie spędził kilka lat w Terezinie doskonale podkreśla jak tragiczne sytuacje z czasów wojny w normalnych czasach mogą wydawać nam się dziwne, śmieszne. Wyprawy w poszukiwaniu zwierząt w miejscu, w którym wiadomo, że ich nie ma są jak nowa praca Syzyfowa mająca obnażyć paradoks ludzkich zachowań.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz