Maria Towiańska – Michalska, Z
Ameryką w tle, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2016
Życie pisze własne zawiłe scenariusze. Do takich należą losy Marii
Towiańskiej-Michałowskiej, urodzonej w Lidzie, wychowanej w Łunińcu na Polesiu.
W jej opowieściach przebija mit i tęsknota za Kresami. Dworek ze służbą,
zwierzętami, pachnącymi ziołami, a dookoła wielka przestrzeń, której nie
doświadczy nikt mieszkający w mieście. Nieposkromiona przyroda na wyciągnięcie
ręki: w lesie sarny, wilki, na polach bażanty, kaczki. W takim otoczeniu w
ludziach budzą się instynkty pierwotne. Polowania to element życia taki jak
hodowla i uprawa. Wszystko jest tu w równowadze, którą łatwo zachwiać.
Wystarczy powstanie, wojna, śmierć, migracja. Kresowi ludzie jednak są silni.
Nie dają się zmieść z powierzchni ziemi, nie oddają łatwo swojego życia. Walczą
do ostatniej chwili. Klimat sprawił, że ci, którzy przetrwali są silni i
uparci. Bardziej niż inni dążą do własnych celów i czasami całkowicie im się
oddają. W takich warunkach wychowywała się mała Maria, która straciła matkę, a ojciec
nie miał czasu na edukację dziecka. Pozostała mieszkająca na odludziu babcia
pielęgnująca tradycje w domu, z którego ścieżki wiodły w świat. Jedna z nich
prowadziła za ocean do odległej i tajemniczej krainy.
Ameryka to słowo magiczne, które pojawia się we wczesnym dzieciństwie
większości z nas. Słowo wyłaniane z rozmów z dorosłymi i nabierające znaczenia
z każdym rokiem i przysłuchiwaniem się rozmowom oraz zdobywaniem wiedzy. Wielka
migracja Polaków do tajemniczego miejsca gdzieś na krańcu świata miała różne
przyczyny. Jedni jechali za chlebem, innych wyganiały poglądy polityczne, jeszcze
innych pchała ciekawość, niektórzy uciekali przed wojną lub po powstaniach, aby
uniknąć zsyłki i konfiskaty majątku, a po latach jechali tam ci, których krewni
trafili do tego niezwykłego miejsca. Ameryka – miejsce niczym raj i
jednocześnie otchłań, w której ginie wieść o ludziach, z którego mogą docierać
wspaniałe i nie zawsze użyteczne rzeczy. Posiadanie rodziny w Ameryce miało
swoje wielkie plusy: regularne paczki z odzieżą, której w kraju nie było. Dary
z tej odległej krainy cieszyły także małe społeczności żyjące w powojennej
szarzyźnie.
Maria Towiańska-Michalska zabiera nas w świat swoich wspomnień,
doświadczeń, odczuć krążących wokół tego tajemniczego słowa, które z czasem
nabierało kształtów, wyrazistości, można było usytuować na mapie, a później
samemu go doświadczyć. Zderza Amerykę z Kresami i Polską. Bezgraniczność i
dzikość kraju dzieciństwa współgra z ujarzmioną dzikością i bezkresem kraju
odwiedzanego u schyłku życia wymuszającego oddawanie się wspomnieniom. Pisarka
niczym Proust pozwala swoim myślom biec swobodnie do czasów dzieciństwa. Są to
spojrzenia wyolbrzymiające, przerysowujące i zaczarowujące otoczenie, nieznane
słowa. Wśród licznych nie zabraknie Ameryki – miejsca, do którego z różnych
powodów wyjeżdżają ludzie i giną po nich wieści. Miejsce, z którego w czasie
wojny i po wojnie trafiała do nich pomoc.
Przygotowania do Wigilii na nowym lądzie stają się pretekstem do
powędrowania do rodzinnego domu, gdzie w czasie wojny pomagała babci
przygotowującej idealną Wigilię, Niemiec zasiadał z nimi do stołu, gdzie czuła
się obco i jednocześnie swobodnie, gdzie łączyły się różne światy, odmienne
podejście do życia. Ta sama różnorodność będąca elementem życia na Polesiu jest
także częścią amerykańskiej codzienności: zadowoleni z codzienności żyją obok
biorących udział w wyścigu szczurów. Każda opowieść niesie ze sobą nierzucający
się w oczy morał. Pisarka przekonuje czytelnika, że trzeba być jak chwasty
radzące sobie w każdej sytuacji, dbać o relacje w rodzinie, a nie tylko własną
karierę, uczyć się, cenić własną wartość. Sentymentalne przeplatanie się
teraźniejszości z przeszłością zmieszano z opowieściami o bliskich relacjach, kontynuowaniu rodzinnej tradycji żeglarskiej, wychowaniu dzieci, zmieniających
się priorytetach. Lektura bardzo przyjemna, sentymentalna i pouczająca.
Polecam.
Patronuję z:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz