Miłosz Waligórski, Kto to widział, Szczecin, Bezrzecze „Forma. Fundacja Literatury
imienia Henryka Berezy” 2016
„ludzi nie ma
tylko chmury suną po niebie
rzeki płyną góry
stoją i falują morza
jeziora
tylko
ludzi nie ma
kto to widział
kto to widział”
Słowa poety odszczepieńca, który nie potrafił wdrożyć
się w swoje codzienne obowiązki mogą być idealnym podsumowaniem opowiadań-szkiców
o ludzkich losach, relacjach, ścieraniu się osobowości. Akcja z jednej strony
płynie gdzieś obok bohatera-narratora, a z drugiej wymusza na nim potok myśli,
przez które codzienność zaskakuje. W spokojne życie wkraczają przypadkowi
ludzie wędrujący do przypadkowych miejsc, ale łączy je Budapeszt: jedni w nim
są, inni wyjeżdżają, jeszcze inni przyjeżdżają. Budapeszet ze swoją różnorodnością
i skrajnością jawi się jako stan umysłu, w którym każda ilość alkoholu jest
dopuszczalna. Kolejne cecha napotykanych ludzi to przechodniość.
Bohater-narrator z jednej strony doświadcza różnych rzeczy, ale w relacji ze
światem ukazany jest jako biorca czynów zamiast aktywny uczestnik własnego
życia. Przyjezdni znajomi, bezdomny, wędrowny muzyk, nauczycielka i szereg
innych osobowości wkracza w jego życie, które do niego należeć nie może, bo od
niego niewiele zależy.
„Kto to widział” to swoista opowieść, w której to nie
„ja” narratora jest znaczące, ale język, jakim on mówi do czytelnika. Jest to
język z jednej strony bliski sposobowi opisywania świata przez Alberta Camusa w
„Upadku” oraz strumieniowi świadomości u Marcela Prousta. Jest to jednak
relacja poddana lekkiej modyfikacji i strumieniem są tu napotykani ludzie
zmuszający do określonych przeżyć, całkowicie absorbujący uwagę, namolni jak
muchy o świcie w upalny dzień, ale z drugiej strony interesujący i wnoszący coś
pięknego jak świergot ptaków.
Dwanaście utworów wydaje się zabierać nas w odmienne
światy. Wszystkie jednak są połączone osobą narratora poszukującego w sobie
odpowiedzi na pytania dotyczące relacji ze światem: ludźmi, rzeczami,
budynkami, ulicami, porami dnia i roku. Narrator zabiera nas do Bydgoszczy, Nowego
Sadu, Budapesztu, Pragi, Gdyni. W każdym z nich zobaczymy rozpad: świata,
wartości, relacji, wizji.
Pierwsze pytanie pięknie wprowadza czytelnika w
klimat całego zbioru. „Moczymordki i ochlapusy” pozwalają czytelnikowi odczuć
niepokój wywołany nagłym najazdem gości, dla których podróż i zmiana miejsca
zamieszkania to interesująca przygoda, a nie poważne wyzwanie. Ich przekonanie
o ulotności życia i oddawanie swojego losu w ręce prawie nieznanego człowieka,
którym jest narrator powoduje zagubienie bohatera. Porwany przez wir ich
imprez, poszukiwania pracy po ich wyjeździe może odsapnąć z ulgą, ale czuje
jeszcze większe zagubienie.
Inna opowieść to skromny wycinek z życia stuletniego
profesora literatury, Savy Uko jadącego z Nowego Sadu do Budapesztu. Ze względu
na długą podróż bohater ma dużo czasu na rozmyślania i kontemplacje widoków za
oknem. Kiedy w obliczu piękna i braku pośpiechu wysnuwa pogląd „jestem oceanem,
górą jestem niewzruszoną” to wrażenie zostaje brutalnie zniszczone przez widok
kopulujących psów, obściskujące się zakochane pary, walące się budynki,
rozpadające otoczenie. Zderzenie kultury i natury chwieje jego emocjami, które
wybuchają po nawarstwieniu się nieodpowiednich wydarzeń, których kulminacją
jest hultajski incydent powodujący upadek wyuczonych manier.
Książka Miłosza Waligórskiego to opowieść o ciągłym
budowaniu tożsamości w oparciu o subiektywne doświadczanie relacji z innymi
ludźmi, którzy nie zawsze chcą przestrzegać naszych granic intymności, a po
nich zniknięciu masochistycznie zaczyna czegoś w świecie brakować, bo nie ma
już powrotu do momentu przed ich wprowadzeniem zamieszania.
Książkę polecam czytelnikom gotowym na intelektualną
wędrówkę.
Patronuję z:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz