sobota, 7 stycznia 2017

Wywiad: Agnieszka Krizel - świąteczna wędówka w przeszłość


źródło
Czas świąteczny i poświąteczny to często refleksyjne powroty do przeszłości oraz goszczenia. Każdy z nas wspomina jak świętowano dawniej, odwiedza bliskich, znajomych. Zwłaszcza osoby, które pamiętają poprzedni system, puste półki, kartki na żywność, kolejki po różne produkty dostrzegają jak wielkie zaszły zmiany w sposobie świętowania. W tym roku w ramach świątecznej wędrówki w przeszłość goszczę Agnieszkę Krizel, autorkę popularnego blogu książkowego „Recenzje Agi”, która podzieliła się swoimi wspomnieniami z dzieciństwa.

Pomarańcze i czekolada

Jak wiadomo, towaru na półkach w czasach mojego dzieciństwa było jak na lekarstwo. Pomarańcze cudem dostawaliśmy tylko raz w roku, właśnie w prezentach świątecznych. To był rarytas, podobnie jak czekolada. Pomarańcze jedliśmy z bratem na poczekaniu, obrane skórki wrzucałam do szuflady biurka, żeby cudnie pachniało, żeby ten zapach został ze mną jak najdłużej. I tak też było. Z reguły intensywniejszy zapach utrzymywał się przez kilka pierwszych dni, potem skórki zwyczajnie wysychają. Czekoladę każdy dzielił sobie sam. Mój brat jest znacznie większym łasuchem ode mnie, swoją zjadał na poczekaniu, mimo, że czekały na nas po kolacji wigilijnej ciasta przygotowane przez mamę. Ja delektowałam się każdą kosteczką, pałaszując jedną dziennie! (sic!) Oczywiście skrzętnie sobie ją chowałam we woreczku, schowaną w miejscu, o którym mój brat w ogóle nie pomyślałby, inaczej już bym jej nie widziała i nie zjadła. Te pazłotka i opakowania po czekoladzie wykorzystywałam jako zakładki do książek. Dzisiaj to po prostu nie do pomyślenia, ale tak właśnie to pamiętam.

Choinka

We wczesnym dzieciństwie, jak byłam naprawdę małą dziewczynką, była u nas zawsze żywa. Z biegiem lat zastąpiła ją sztuczna. Zawsze starał się o tą żywą tata. Sztuczna została przez nich kiedyś zakupiona w jakimś Peweksie. Nigdy mnie nie korciło, żeby zapytać, dlaczego ni stąd ni zowąd pojawiła się sztuczna. Lubiłam wpatrywać się w kolorowe lampki na niej. Nic innego się nie liczyło, jak właśnie te lampki na choince i kolędy, które uwielbiałam śpiewać nawet a cappella. Zresztą, mam tak do dziś.

Kolęda

Uprzedziłam nieco w poprzedniej odpowiedzi. Kolęda, to choinka. Choinka to u mnie od zawsze kolęda, kolorowe lampeczki, które nadają Jej szyku i swoistego wyrazu. Uwielbiałam śpiewać i lubię do dziś dnia

Pasterka

Pasterka to dla mnie był ważny element wigilijnego wieczoru. Zresztą, dbali o to rodzice. Co prawda zaczynała się już od 22-giej, oczy się zamykały, ale byłam, jeśli tylko pozwalało mi na to zdrowie. Pamiętam, że na zmianę z bratem potrafiliśmy chorować w święta akurat. Jednego roku on, drugiego ja. Taka chorobowa przeplatanka. Pasterka była wyjątkowa, nawet magiczna, bo w ten wieczór wigilijny, wtedy to miało inny wydźwięk niż dzisiaj. Ludzie bardziej potrafili się jednoczyć, naprawdę modlić, kiwnąć głową na powitanie, na znak harmonii duchowej.  

Okres między świąteczny

To wyjazdy do rodziny w odwiedziny. Syrenką, albo później maluchem 126p. Do kochanej babci, której już nie ma, i która ogromnie się cieszyła z naszej wizyty, mimo iż mieszkała u wujostwa. Ten okres właśnie kojarzy mi się z babcią. To była silna charakterem kobieta, zaprawiona i doświadczona przez życie. Straciła męża bardzo młodo, sama wychowywała szóstkę małych dzieci. Ach... pamiętam jej opowieści o swoim życiu. Ciężkiej pracy w polu, często u gospodarzy na zarobku, wszędzie, gdzie tylko się dało, by zarobić i zadbać o swoje dzieci. Jej opowieści o domu w Borach, w którym nie było prądu, telewizora, łazienki. Ech... to zupełnie inna epoka. Ale to właśnie obraz babci kojarzy mi się z tym okresem. Tym bardziej, że babcia 13-tego grudnia obchodziła imieniny (Łucja), 22-go grudnia urodziny, a los chciał, że 28-go zmarła.

Śnieg

To sanki, na których szaleliśmy z bratem i tatą, to harce z psami, często gospodarze organizowali kuligi. W owych czasach trochę to było niebezpiecznie, bo sanki doczepiano zaraz za traktorem. Ale kto się kiedyś tym przejmował? Śmiechu i dobrej zabawy było co niemiara! I na szczęście, nikomu nigdy się nic nie stało! Pamiętam bitwy śnieżkowe chłopcy kontra dziewczyny, zjeżdżanie z największych górek we wsi, a chodziliśmy i szukaliśmy największej nieraz pół dnia.

Sylwester

Zawsze spokojnie, bez zabaw. Raczej to wynikało z naszych możliwości finansowych, wiadomo, że żeby gdzieś wyjść, trzeba było mieć pieniążki. Mama kupowała dla mnie i brata Piccolo, dla siebie i taty oczywiście inny trunek. Nie było zabawy, ale byliśmy my i fajerwerki.

Postanowienia

Nigdy nie robiłam planów, nie pisałam postanowień i dziękuję, że zostało mi to do dziś. Nie podsumowuję i nie planuję, mniej się potem stresuję.
Zapraszam na blog "Recenzje Agi".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz