wtorek, 28 maja 2019

Warszawskie Targi Książek - moja weekendowa przygoda


Wróciła do domu z WTK i uświadomiłam sobie, że jestem notoryczną kłamczuchą. Kiedy wydawcy pytali, ile strona ma lajków mówiłam, że 6 tys. (tak jest jak się ja zakrzywienia czasoprzestrzeni), kiedy pytali, ile blog ma wejść to mówiłam, że tak ze 2 miliony (zamiast ponad 3), kiedy pytali czy chcę książki mówiłam, że biorę wyłącznie z patronatem. Wróciłam z kilkoma bez patronatu (ale to kontynuacje, więc powiedzcie, że jestem rozgrzeszona). Pytali się, ile w sumie miałam patronatów, a ja mówiłam, że koło 30. Wróciłam do domu i odkryłam, że koło 30 to ja mam do rozliczenia…
A jeszcze lepsza rzecz: kiedy dotarłam na targi nikt nie potrafił mi wskazać szatni. Osoby pracujące w punkcie informacji wzruszały ramionami i mówiły, że nie wiedzą. Dopiero po dwóch godzinach chodzenia udało mi się szczęśliwie znaleźć kogoś, kto wskaże mi drogę do tego bardzo ważnego miejsca. Już miałam dość. I co? Zaczęłam sobie wędrować bez walizki, zwiedzać i nie byłabym sobą, gdybym się nie zgubiła. Poszłam na ostatnie piętro, tam wędrowałam studiując propozycje prelekcji w różnych salach i… zawędrowałam o jedne drzwi za daleko. Weszłam śmiało, podeszłam do rozpiski, drzwi się zamknęły, a ja odkryłam, że to pomieszczenia biurowe, z których nie ma powrotu na targi. Tam oczywiście nikt nie potrafił mi powiedzieć jak trafić do wyjścia. Każdy zajęty pracą. Może gdybym była tą laską sprzed 30 kg to by się rzucili, ale tak? W ramach desperacji pukałam w szklane drzwi, którymi trafiłam do biur i cudem ktoś podszedł, otworzył i mnie uwolnił. A ja już miałam wizje jak z horrorów: robi się ciemno, z zakamarka wyłazi bandyta z nożem… Na szczęście to tylko wyobraźnia.
Po takich przygodach, zobaczeniu wszystkich stoisk i początkowym brakiem nawiązania jakiejkolwiek rozmowy z wydawcami stwierdziłam, że wracam do domu, bo już wszystko widziałam, a nikogo znajomego nie spotkałam. A później przywędrowała Ania i zrobiłam z nią parę okrążeni, zrobiłam pierwsze zdjęcie z autorem (Butenko). Następnie spotkałam Ewy, Teresę i cały gang cudownych ludzi, pełno znajomych blogerów i nim się obejrzałam był wieczór. W drodze do Iwony też oczywiście się zgubiłam (na moje usprawiedliwienie: nie mam netu w komórce, a w Warszawie nigdy na stałe nie mieszkałam).
Następnego dnia wstałam wcześnie, zjadłyśmy z Iwoną śniadanie, poplotkowałyśmy i nim się obejrzałam była już prawie 12:00, a ja chciałam się z Teresą Moniką Rudzką, Anną Sakowicz spotkać. Nie wyszło. Na szczęście do innych zdążyłam. Anię spotkałam jeszcze w niedzielę, a Monice mam nadzieję najechać kiedyś chatę.
Ponoć na żywo wyglądam młodziej i jestem jeszcze fajniejsza niż w Internecie (tak mi słodzono), a ja sobie to teraz powtarzam, bo warto mówić sobie takie rewelacyjne rzeczy.
Widziałam niesamowicie wiele pisarek i pisarzy, zrobiłam im swoim zabytkiem zdjęcia (zapraszam do oglądania albumu), omówiłam wiele ważnych dla mnie spraw i przede wszystkim odpoczęłam od codzienności.
Do domu wróciłam z lokalną pisarką, Katarzyną Janus, którą (ku mej radości) spotkałam na targach. Całą drogę przegadałyśmy.
A w domu odkryłam, że nawet kwiatki nie mogą żyć beze mnie. Zgniły sobie, bo je za mocno podlałam i trzy dni mojej nieobecności im wystarczyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz