poniedziałek, 30 marca 2020
Dieta autyka
Jedzenie to jeden z problematycznych obszarów
należących do sensoryki. To czy nasze dziecko odczuwa głód, potrafi go
zakomunikować oraz czy jest w stanie zjeść zależy właśnie od tego, w jaki
sposób odbiera wrażenia, jak je przetwarza i czy jest gotowe na eksperymenty.
Ola od pierwszych chwil życia nie komunikowała
głodu. Jedynym sposobem pokazania, że potrzebuje pokarmu było branie przez nią
kciuka do buzi. Nie tolerowała smoczków. Było tylko karmienie piersią i to
takie w doskoku, ponieważ potrafiła jeść co pół godziny czy godzinę, ale tylko
troszkę. Jadła mało, dlatego czuwałam i czekałam na każdy sygnał. Dziś wiem, że
już na tym etapie mogłam u niej rozpoznać autyzm. Niestety o autyzmie mówi się
za mało, dlatego nawet specjaliści mają problem na rozpoznanie go na tak
wczesnym etapie. Diagnoza tak naprawdę niewiele by zmieniła. Po prostu miałaby ją
wcześniej.
Później doszło karmienie słoiczkowe. Tu o dziwo
miała dość dobry apetyt. Nauczyła się też jeść z butelki i jadła chętnie. Za to
zaczęły się kolki, które normalnie byłyby wcześniej, czyli do 6 miesiąca życia,
a nie po upływie tego czasu. Większość pokarmów wywoływało ból brzucha i
problemy z wydalaniem. Obserwowałam, które pokarmy jej pomagają, a które
szkodzą i starałam się eliminować te szkodliwe, ale okazywało się, że samych
dobrych nie chce jeść, więc musiał być kompromis: troszkę takich, troszkę
takich. Nawet przez moment próbowałam wprowadzić dietę bezglutenową, którą bez
badań zalecił nam specjalista. Wtedy okazało się, że Ola przestała całkowicie
komunikować, co chce, bo na diecie nigdy nie dostawała tego co pokazywała, więc
w jej umyśle zniknął sens nawiązywania komunikacji. Na szczęście dość szybko
byłam z nią na badaniach w szpitalu i tam uświadomiono mnie, że „mam nie wydziwiać
z dietą” (nie było podstaw medycznych do wprowadzenia jej) i wróciliśmy do
wybierania przez Olę posiłków.
Na początkowej drodze rodzice dostają sprzeczne
informacje. Jedni specjaliści mówią, że trzeba stosować dietę, inni, że to
fanaberia, jeśli wyniki badań nie wskazują, że wymagana jest dieta, a jeszcze
inni mówią, że każdy pokarm trzeba zastąpić suplementami i kapsułkami.
Najważniejsze to obserwować dziecko i podążać za jego potrzebami. Może jednym
dieta pomoże, może kapsułkowe jedzenie. U nas pomaga możliwość wyboru. Ola
chętniej próbuje wypowiadać słowa, kiedy wie, że w nagrodę dostanie to, co
chce, co komunikuje.
Nauka samodzielnego jedzenia jest długa. U nas
wyglądało to tak, że pozwalałam Oli uczestniczyć w przygotowaniach posiłków i
sadzałam ją naprzeciw lustra lub puszczałam bajkę, aby była w stanie wysiedzieć
przy jedzeniu i była zainteresowana czynnością, aby jedzenie kojarzyło jej się
z czymś pozytywnym. Nigdy też nie zmuszałam do jedzenie określonych rzeczy, nie
byłam i nie jestem tą matką, która rwie włosy widząc, że jej dziecko je za mało
jakiś produktów. Staram się podsuwać Oli owoce, warzywa i wszystko to, co lubi.
Jej dieta jest wybiórcza, ale i tak zawiera wszystkie niezbędne składniki, bo
zjada troszkę sera, wędliny, owoce i warzywa, makarony, kasze, ryże, kiszonki i
uwielbia tran. Do karmienia podeszłam na luzie: ważne, żeby dziecko jadło,
dlatego czasami miałyśmy żywienie się popcornem i owocami, czy przez pół roku
jadła tylko spaghetti i owoce oraz warzywa. Zawsze lubiła chrupać marchewki,
jabłka i gruszki. Miewa fazy pomidorowe, arbuzowe, ale to mija i próbuje czegoś
nowego. Myślę, że najważniejsze jest otwarcie się na to, co nam dziecko
komunikuje, obserwowanie jego reakcji, niezmuszanie do jedzenia, podsuwanie
nowości, pokazywanie nowych smaków i faktur. To ostatnie ma duże znaczenie, bo
jedzenie to nie tylko doświadczenia smakowe, ale też dotykowe i właśnie z tego
powodu Ola nie je wielu przetworzonych produktów, ale nieprzetworzone chętnie. Do
tego większość jej posiłków jest na świeżym powietrzu.
niedziela, 29 marca 2020
Autyzm i sensoryka
Cały nasz świat to świat doznań sensorycznych,
umiejętności ich odbierania, przetwarzania. Bardzo wiele zależy od tego jak odczuwamy
bodźce dotykowe, słuchowe, wzrokowe, węchowe oraz czy potrafmy utrzymać
równowagę. Zaburzenia neurologiczne dotyczą innego przetwarzania tego, co
płynie do nas z otoczenia. Autyzm też należy do obszaru tych „hipermocy” (jak niektórzy
nazywają większą wrażliwość na wrażenia). Jedni mają wyczulony węch, inni
słych, a jeszcze inni dotyk czy smak. To sprawia, że trzeba nauczyć się żyć z
mnogością atakujących nas bodźców. Trzeba też obserwować dziecko z autyzmem
(ASD) i dostrzegać, jakie bodźce sprawiają przyjemność, a które drażnią.
Ta nadwrażliwość i obserwacja dziecka często prowadzi
do spięć z otoczeniem, które wie, że nie robi nic złego, a my wiemy, że dla
naszego dziecka te zwyczajne rzeczy są krzywdzące. Setki razy tłumaczyłam bliskim
i napotykanym osobom, że nie wolno Oli dotykać bez jej pozwolenia. Nie można było
nawet dotykać jej wózka i zbliżać się za bardzo. Teraz myślę, że tu bardziej chodziło
o węch niż dotyk. Intensywna praca w tym obszarze pozwoliła Oli nauczyć się żyć
z tą nadwrażliwością. Do tego osoby z ASD mają większy obszar tzw. obszaru
intymności. Wchodzenie w niego, zakłócanie przestrzeni intymnej zawsze kończyło
się krzykiem, a czasami nawet autoagresją.
Szybko zauważyłam, że wszelkie lęki i krzyki
mogę w Oli wyciszyć dając jej coś śliskiego do zabawy lub przytulenia. Na każde
dziecko z ASD działa coś innego, coś innego pomaga. Zabawki ze śliskimi wstążkami
ratowały mi życie. Do tej pory Ola bawi się swoim misiem Zdzisiem i króliczkiem
Kickicem oraz kotem Miałchałem (sama wymyślała dla nich imiona) mającymi
śliskie elementy. Pocieranie ulubionych materiałów dawało jej wytchnienie.
Do dziś mam obraz Oli mające 1,5 roku i
pędzącej o 5:00 przez największy trawnik w mieście. Krzyczała i biegła. Nie można
było jej wyciszyć. Zatrzymała się przy kontenerach z ubraniami. Krzyk ustał jak
za dotknięciem magicznej różdżki. Tam leżała śliska narzuta na łóżko. Wtuliła się
w ciemnozieloną płachtę i nie chciała puścić. Włożyłam ją do wózka razem ze
zdobyczą. Chwilę później już spała. Wyprałam, wysuszyłam zdobycz i kierując się
matczyną intuicją dawałam jej w chwilach kryzysu do wyciszenia się. Do czasu. W
naszym życiu pojawili się specjaliści. ASD to coś, o czym ciągle wiemy za mało
i z tego powodu poradzono mojemu mężowi, aby tę śliską narzutę do wyciszania
usunął z Oli życia. Przeciwstawiałam się, ponieważ widziałam jak Ola reaguje,
jak później potrafi pięknie pracować, ale w końcu uległam. To była moja najgorsza
decyzja, dlatego apeluję: słuchajcie swojej intuicji. Ona wam najlepiej powie,
co pomaga dziecku w powrocie do koncentracji, co pomaga dziecku zasnąć,
wyciszyć się, nabrać sił do pracy. Jeśli macie wątpliwości to sięgajcie po książki
Tepmle Grandin, naukowczyni z ASD. Jej spojrzenie na wiele spraw rozjaśniło mi,
jaka drogą podążać i zrozumiałam jak wielkie znaczenie mają bodźce w życiu
każdego z nas, jak bardzo wpływają na rozwój dzieci z ASD.
Nadwrażliwość na bodźce dotykowe sprawiła, że
Ola dążyła do dotykania śliskich rzeczy, jeżdżenia całym ciałem po nich, ale
nie chciała ich nosić. Z ubieraniem było wiele problemu. Kiedy się urodziła
ubraniami, które najchętniej miała na sobie były ubranka po kuzynce. W nowych
się wierciła. Z czasem to się nasiliło tak bardzo, że nawet zakupione i
zaakceptowane przez nią kaloszki z ulubioną bajkową postacią nie były noszone.
Miałam wrażenie, że zgodziła się je kupić, bo już miała dość chodzenia po
sklepach i szukania bucików na deszcz. Za to pewnego dnia wracałyśmy z długiego
spaceru, w czasie którego zaskoczył nas deszcz. Przeczekałyśmy go w sklepie.
Ola rwała się do skakania po kałużach, a ja zauważyłam kalosze na kontenerze.
Były szczelnie zapakowane w folię, więc nienamokły. Sprawdziłam rozmiar. Był
taki, jaki ona potrzebowała. Krzyk z powodu chęci skakania po kałużach sprawił,
że nawet się nie zastanawiałam. Wzięłam, założyłam i… Ola nosiła te kalosze
przez pół roku. Kupione nadal stały w domu. To sprawiło, że więcej ubrań
zdobywałam z różnych źródeł i kupowałam w lumpeksie. Zawsze była to loteria, bo
czasami chciała nosić, a czasami nie. Nowych bardzo długo nie chciała zakładać.
Teraz już nie ma z tym problemu, ale jeszcze dwa lata temu nowiutką sukienkę oddałam
znajomym, bo Ola nie chciała założyć.
Zdobywanie ubrań wiązało się też z chodzeniem
na zakupy. Większość z Was pewnie nie wyobraża sobie robienie tego z dzieckiem
z autyzmem. My robiłyśmy to od czasu, kiedy Ola skończyła pół roku, ponieważ była
ciekawa otoczenia. Poza tym byłam jedyną osobą, której bliskość wówczas
akceptowała, więc nie mogłam jej ot tak zostawić z inną osobą i iść sobie na
zakupy. Musiała być ze mną.
Nasze zakupy zaczynały się od znalezienia w
sklepie niskiego pudełka i wręczenia Oli kredki. Z zacięciem rysowała „ślimaki”
(czy jak to inni nazywają wiry). Siedziała i w skupieniu ćwiczyła swoje ręce.
Pomagały też książeczki wręczane jej do pooglądania. Każdego dnia przybywała nam
nowa lektura. Był to okres, kiedy nawiązałam znajomość ze wspaniałą twórczynią
i Oli ulubioną autorką, Urszulą Kozłowską. Do jej książek do dziś mamy wielki
sentyment, bo zwierzęta znajdujące się na ilustracjach w jej tomikach dla najmłodszych
sprawiały, że Ola ładnie się koncentrowała.
sobota, 28 marca 2020
Autyzm i bezsenność w pakiecie
Autyzm jest piękny na zdjęciach. Roześmiane dziecko, twórcze.
Taki szczegół, że niemówiące i odpływające. Na zdjęciach zawsze wygląda pięknie.
Oko kamery wychwytuje więcej. Dlatego mam parę filmików nagranych na pamiątkę. Dla
siebie, dla Oli. Z nieprzespanych nocek, z odpływania, z krzyczenia, do którego
ja byłam tak przyzwyczajona, że w pewnym momencie przestałam zwracać na nie
uwagę, bo stały się elementem mojej codzienności. Dopiero nieliczni
przychodzący znajomi uświadamiali mnie, że to „kurwa cholerne obciążenie” (jak powiedziała
o tym moja przyjaciółka). Jest obciążeniem. Zwłaszcza w nocy. Zwłaszcza, kiedy
padasz na pysk, ale żeby dziecko przestało krzyczeć musisz zapakować do wózka i
pomaszerować, dotlenić, wyciszyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego Ola
krzyczy. Wiele badań, odwiedzenie wielu specjalistów pozwoliło znaleźć
przyczynę. Padaczka. Ataki niemal niewidoczne i trzeba naprawdę dobrze się
przyjrzeć, wiedzieć więcej, żeby wiedzieć, kiedy są. Lekarstwa bardzo pomogły.
Dzięki temu po ataku Ola musi posiedzieć, odpocząć. Już nie krzyczy. Już
przesypia nocki. Może nie wszystkie, ale na palcach jednej ręki mogę obecnie
policzyć nieprzespane. Wcześniej tyle było przespanych, więc różnica
niesamowita. I nie muszę z nią w nocy wychodzić na spacery. A te zawsze były z
jakimiś przygodami, bo przecież bywają życzliwi ludzie, którzy lubią się
poznęcać nad matką maszerującą w nocy z drącym się dzieckiem. Straszenie
policją, opieką społeczną, odebraniem dziecka itd. itp.. Na ten temat można by
napisać grubą książkę. Brak snu, nieregularny sen to po latach bezsenność w
pakiecie. Niby po latach mój sen wrócił do normy, ale wystarczy małe obciążenie
i potrafię nie spać po dwie noce pod rząd, przesypiać po dwie -trzy godziny.
Śpiąc taką ilość godzin nie da się normalnie funkcjonować. Chodzę jak zombie.
Każde dodatkowe obciążenie, każdy strach odbija się na mojej zdolności
zasypiania, czyli też na jakości życia. Może to zabrzmi dziwnie, ale ważne jest
uświadomienie sobie tego, że trzeba sięgnąć po lekarstwa, aby pozwolić sobie
zasnąć, nauczyć się technik wyciszania, które będą działały do kolejnego
nadmiaru obciążenia psychicznego. Z tego powodu każdy rodzic musi mieć czas dla
siebie, czas na odpoczynek i tu dużą rolę odgrywa świadomość możliwości
posłania dziecka do placówek oświatowych lub terapeutycznych. My posłaliśmy Olę
do przedszkola najwcześniej jak tylko się dało, czyli wtedy, kiedy miała trzy
lata na tyle czasu, ile nam placówka pozwoliła, czyli pięć godzin dziennie.
Niby niewiele, ale było to dla mnie niesamowite wytchnienia, możliwość popracowania
nad sobą, przygotowania zajęć dla Oli, rozwijania własnych kompetencji. Taki
czas rodzicom jest potrzebny, aby mogli być lepszymi rodzicami.