środa, 8 kwietnia 2020

Nagrody - to jest to, co odmieni Twoje życie

Bardzo ważna rzecz, której nie nauczono większości ludzi w czasie edukacji to nagradzanie się. Dobre oceny za zdobycie wiedzy to tylko coś w stylu: „Ufff, nie dostałam złej oceny”. I ciągłe tworzenie się kolejnych wymagań. W procesie edukacyjnym istniejącym w obecnej formie nigdy nie możemy powiedzieć sobie: teraz zasłużyłem na nagrodę. No chyba, że jesteśmy wybitni to dostajemy nagrody. One jednak często nie są naszymi wymarzonymi nagrodami. Ja każdego roku dostawałam lektury na przyszły rok, a wszystko za dobre świadectwo. Lektury dostępne w bibliotece... Będąc nauczycielką kazałabym dziecku powiedzieć, co uważa za nagrodę za swoje wysiłki. I uważam, że każde dziecko zasłużyło na docenienie, a nie tylko ci wzorowi uczniowie. To, że ktoś ma słabe oceny nie świadczy o tym, że pracował mniej tylko, że po prostu trudniej przychodzi mu przetwarzanie informacji, ma gorsze warunki do nauki czy określony sposób nauki nie motywuje do pracy. W obecnym systemie nauczania nie patrzymy na to, a całość można podsumować stwierdzeniem, że dzieci są karane złymi ocenami na świadectwie. Zapomina się, że przecież wszyscy uczniowie w miarę możliwości starają się (chociaż dorosłym może wydawać się inaczej): chodzą do szkoły, w granicach swoich możliwości słuchają tego, co mają do powiedzenia nauczyciele, co przemycają autorzy podręczników (dla etyków pełno szkodliwych treści) i tak przez kilka miesięcy, po kilka godzin dziennie. Nie ma się co dziwić, że niektórzy dorośli niechętnie wracają do szkolnych murów i nie chcą rozwijać swoich kompetencji, a przecież nie ma nic wspanialszego niż kształcenie ukierunkowane, zgodne z naszymi zainteresowaniami, poszerzające nasze horyzonty i pozwalające nam na większą niezależność finansową oraz psychiczną. W idealnych warunkach powinniśmy ciągle się uczyć, uczestniczyć w zajęciach nas rozwijających i czytać. Niestety system oceniania oparty na karze (jeśli się nie dość dobrze nauczysz to jedynka i zagrożenie powtarzania klasy) sprawia, że wiele osób z ulgą opuszcza szkolne mury. Miałam niesamowicie duże szczęście, że swoją edukację zaczęłam pozytywnie (wspomniane nagrody książkowe). Właśnie to złe dobranie nagród sprawiło, że ja w życiu dorosłym nie potrafiłam się nagradzać. Nagradzanie siebie jest niesamowicie ważnym elementem życia. Niektórzy stwierdzą, że to problem pierwszego świata i że nie powinniśmy za dużo marudzić, bo inni mają gorzej, bo nie mają, co jeść, że myślenie o tym jak sprawić sobie przyjemność nie powinno nam zaprzątać głowy, bo powinniśmy się umartwiać dla dobra naszych dusz. Uważam jednak, że każdy ma prawo do zrobienia czegoś dla siebie. Każdy ma prawo czuć się dobrze, kupić sobie coś, co sprawi mu przyjemność, dążyć do posiadania czegoś. I nie ma w tym nic z egoizmu, ponieważ szczęśliwi ludzie są wydajniejsi i mogą zrobić dużo więcej dobrego niż wiecznie nieszczęśliwi i zadręczeni.
Kiedy urodziłam dziecko mój świat był nastawiony na moje maleństwo. Nie chciałam nawet prezentu na gwiazdkę, bo chciałam coś, co uszczęśliwi Olkę. Po diagnozie jedynym prezentem, jaki chciałam to „pełnosprawne dziecko”. Bardzo dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że muszę myśleć też o sobie, że muszę mieć czas dla siebie, muszę się nagradzać, znajdować przyjemność w codzienności. Nagradzanie siebie i dziecka za każdy mały kroczek to bardzo ważny element uczenia niepełnosprawnej pociechy samodzielności. I to wcale nie musi być nagroda, którą chcieliśmy przed rozpoczęciem pracy, bo to, co sprawia nam przyjemność ciągle się zmienia. Jednego dnia może nam zrobić dzień zjedzenie popcornu, a innego spacer do lasu, a jeszcze jednego opchanie się lodami, a kolejnego przespacerowanie całego miasta, możliwość posadzenia kwiatów, wtarcia w siebie pięknie pachnący balsam czy po prostu wypicia cappuccino z dużą ilością bitej śmietany. Po zakończonej pracy warto pomyśleć sobie, co zrobimy, żeby było nam dobrze. Może być to godzina patrzenia w sufit, godzina siedzenia w wannie. Liczy się podejście: zamiast odkładać przyjemności, bo przecież jeszcze niczego wielkiego nie dokonaliśmy sprawiajmy sobie małe przyjemności każdego dnia. Zapewniam Was, że wtedy i Wy-rodzice będziecie szczęśliwsi i dzieci będą chętniej pracować, bo zawsze gdzieś na horyzoncie będą miały nagrodę. I to taką w zasięgu ręki, a nie taką jak ja miałam w dzieciństwie: po kilku latach oszczędzania mogłam kupić sobie łyżworolki. Na współkę z bratem, bo razem nam na nie starczyło pieniędzy. On jednak marzył o innej nagrodzie: deskorolce, a musiał uznać łyżworolki za nagrodę za wieloletnie oszczędzanie pieniędzy z prezentów i różnych „wynagrodzeń”. Nagroda musi być taka, jaką chcemy, jakie chce dziecko w danym momencie i musi być to tylko jego nagroda. Jeśli zechce się nią podzielić to świetnie. Jeśli nie to też dobrze, bo to jego rzecz, czas, jedzenie czy cokolwiek innego.
Nagradzam Olę za każdym razem, kiedy dąży do samodzielności, bo niesamodzielność dorosłego człowieka kosztuje rocznie ponad osiemdziesiąt tysięcy rocznie. Jeśli zakładam, że Ola żyłaby dziesięć lat dłużej od nas potrzebowałaby ośmiuset tysięcy złotych! I to pod warunkiem, że ceny usług, by nie rosły, a inflacja nie istniała. Warto o tym pamiętać mówiąc, że nasze dziecko nie potrafi czy nie może nauczyć się prania, mycia podług, wkładania naczyń do zmywarki, mycia okien. Z takich obowiązków możecie zrobić wspólną zabawę. Zapewniam Was, że nawet roczny maluch potrafi wrzucić rzeczy do pralki i pokręcić pokrętłem, zamknąć drzwiczki pralki, a później z fascynacją będzie obserwować ja pranie się kręci (dzieci mają w sobie coś z kotów). Wieszanie prania, zabawy z klamerkami, a później układanie w szafie. Mycie podłóg w dwójkę? To też nie problem. W moim domu od czasu skończenia przez Olę trzech lat są dwa mopy: jednym ja myję podłogę, drugim Ola. I co z tego, że przemoczone panele trzeba było wymienić. Grunt, że dziecko wie, na czym polega umycie podłóg. Do tego nie ma fajniejszej zabawy niż ryzowanie wzorów na zakurzonej półce, pryskanie płynem okien i rysowanie paluszkami wzorków, a później ścieranie. Sadzenie kwiatków i podlewanie ich to wspaniałe zajęcie pozwalające na przelewaniu wody (nie znam dziecka, które nie lubi rozlewać wodę). O domowych obowiązkach można pisać tak w nieskończoność. Ważna zasada: robimy to z dzieckiem i cieszymy się z każdego przejawu samodzielności. Po skończonej pracy siadamy i pytamy się, na co ma ochotę w nagrodę za świetną pracę.
My uwielbiamy się rozpieszczać, bo wiem, że rozpieszczanie sprawia, że Ola lepiej pracuje na terapii, jest aktywniejsza ze mną. Kiedy odbieram Olę z przedszkola mówię: "Chodź kupimy sobie do zjedzenia co tylko zechcemy" (i tak Ola nie ma niesamowitych oczekiwań, bo wie, że każdej jej życzenie zostanie spełnione), a później jedząc pędzimy na terapię, gdzie roześmiana i pozytywnie nastawiona do świata Ola pracuje dużo efektywniej.
Dziś Ola jako nagrodę zażyczyła sobie bitą śmietanę, trzy marchewki, kiszoną kapustę, gruszkę i piosenki po francusku o "lapaa" (króliczku), loda, podlewanie kwiatków, a ja po paru naprawach zaserwowałam sobie czas z książką i kawę z bitą śmietaną. Pies i kot też jest nagradzany za trudne warunki pracy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz