wtorek, 9 czerwca 2020

Weronika Kurosz "Tramwaj Eliasza" il. Lucyna Talejko-Kwiatkowska


Książki religijne dla dzieci możemy podzielić na takie, które przemycają pozytywne wzorce bez nadmiernego nacisku do przekazania wiedzy o religii i takie, w których na pierwszy plan wysuwa się przekazanie prawd wiary, pogłębienie jej. Do tych drugich należą publikacje Weroniki Kurosz z serii „Brygada LEW” (nazwa od imion bohaterów: Wojtek, Emilia i Lucek), w której skład wchodzą już trzy publikacje: „Niebo w oceanie”, „Tramwaj Eliasza” i „Skrzydlata zagadka”. Każda z publikacji ma motyw przewodni oraz zadania dla dzieciaków. Jedne z wyzwań mają sens, a inne. No, cóż, są czymś w rodzaju ortodoksyjnego przekonania, że wiara jest ważniejsza od nauki, a to już nie jest dobre, bo prowadzi do kształtowania, że tylko określone przekonania są dobre, a wszelkie inne złe i w imię szerzenia tych dobrych można zrobić naprawdę wiele, a to wiele nie musi być wcale takie dobre, jak się szerzycielom wiary może wydawać. Z tego powodu, jako etyczka mam zastrzeżenia do tej lektury. Jednak poza tym minusem jest tu też wiele dobrego. Ciekawość tego czy przeważają dobre wzorce czy złe sprawiły, że zainteresowałam się serią. Dziś skupię się na „Tramwaju Eliasza”.

Bohaterami tej książki jest troje dzieci. Lucjan, Emilka i Wojtek, którzy świetnie się dogadują, lubią spędzać ze sobą czas, mają ze sobą wiele wspólnego i mieszkają blisko oraz chodzą do jednej klasy. Bliźniaki (Emilka i Wojtek) i ich sąsiad Lucjan najbardziej lubią wtorki, ponieważ wtedy mają ulubione przedmioty w szkole i mało zajęć, dlatego mogą wspólnie spędzać popołudnia bez opieki dorosłych. Bohaterzy są bardzo odpowiedzialni i nie psocą, ale z drugiej strony ładują się w potencjalne niebezpieczeństwa. Bardzo złe jest pokazanie, że takie zachowanie jest pozytywne. Problem dotyczy tajemniczego sąsiada, którego nikt za bardzo nie zna i dlatego dzieci nazywają go Gandalfem. Pewnego dnia drzwi do jego mieszkania są otwarte i dzieci bez zastanawiania wchodzą tam. Z jednej strony zachowanie dobre, bo mogło się coś stać starszemu panu, a z drugiej… A później zdziwienie, że dzieci są mordowane. Tu taka ciekawość pokazana jest bardzo atrakcyjnie: przez wejście do mieszkania mogą w końcu poznać sąsiada, zobaczyć jak wygląda jego mieszkanie i zostać wciągnięci w rozwiązywanie zagadek, osiąganie celów. A cel jest dla wierzących szczytny: nawracanie. Czasami ma ono sens, ponieważ pomaga ratować chłopaka uzależnionego od gier i hazardu czy chodzenia do wróżek (tak drodzy czytelnicy horoskopów, to jest złe nawet jeśli popatrzy się na ten problem bez kontekstu religijnego). Jednak są też zadani złe, ponieważ dzieci muszą przekonać naukowca, że wiara jest ważniejsza niż nauka. Zanieczyszczanie nauki jakimikolwiek przekonaniami sprawia, że to już przestaje być nauka.

Sąsiad małych bohaterów jest postacią specyficzną. Nosi dziwne szaty. Nie przypominają one niczego, w co ubierają się inni ludzie. Także ci starsi, ponieważ jego szaty i wygląd przypominają czarodzieja Gandalfa: długa suknia, długa broda i dziwny sposób bycia. Zaufanie wzbudza jego dobrotliwy uśmiech, który ma świadczyć o tym, że jest to osoba dobra (a teraz pomyślcie sobie, ile dobrotliwie uśmiechających się osób potrafiło wyrządzić zło). Kiedy dzieci wchodzą do mieszkania zauważają brak mebli, dostrzegają dziwną skrzynię i dowiadują się, że sąsiad ma na imię Eliasz. Starzec prosi ich o złożenie przysięgi i zachowanie tajemnicy. Niesamowicie zła postawa pokazująca, że nie ma nic złego w posiadaniu wspólnych tajemnic z dobrotliwie uśmiechającymi się staruszkami. Do tego młodzi bohaterzy wędrują z nim po mieście do miejsc, które nie znają. Naprawdę chcielibyście, aby Wasze dzieci ruszyły z nieznajomym, nie powiedziałyby Wam o tym i wędrowały po ulicach, które są daleko? Ja nie. Rozumiem dobre intencje autorki, ale na samą myśl, że któreś dziecko mogłoby zasugerować się lekturą, że jest to dobre aż mnie ciarki przeszły po plecach.


Po wypełnieniu wszystkich zadań dzieci mogą zobaczyć, co znajduje się w skrzyni. Tracą też swojego starszego „przyjaciela”, od którego dostają przesłanie, że mają czynić dobro, czyli mają pomagać innym, aby było im łatwiej, przyjemniej, lepiej i mają szerzyć wiarę. Opowiadania pokazują, że czasami faktycznie owo dobro jest dobrem, ponieważ pozwala wyzwolić się z uzależnień, ale jest też złe, kiedy ośmiesza się naukę, bo żaden naukowiec nie zajmie się na poważnie dowodzeniem tego, że Bóg istnieje lub nie istnieje, ponieważ żadna metodologia i żadne narzędzia nie pozwalają na to. Za to lektura pokazująca naukowca jako osoby podważającej istnienie Boga sprawia, że powstają uprzedzenia wobec nauki jako tej, która ma podważyć istnienie Boga. Pojawiają się też takie paradoksy jak opis, że naukowiec jest trzy razy wyższy od siedmioletniej dziewczynki. Ile musiałaby mierzyć bohaterka, żeby opisany mężczyzna był normalnego wzrostu?  Nie jest ona specjalnie niższa od swoich towarzyszy…


Poza tymi minusami lektura jest pouczająca, bo pokazuje jak łatwo wpaść w sidła uzależnienia, oddać los w ręce siły znajdującej się poza nami, oddać możliwość samostanowienia w cudze ręce, pozwolić sobie wmówić, że określone przekonania są dla nas najlepsze. Do tego na końcu lektury znajdziemy ciekawostki o kilku świętych. Oczywiście z pominięciem ich wątpliwych życiorysów i podaniem tylko pozytywnych cech, przez co mogą stać się wzorcami dla dzieci.

Seria „Brygada LEW” to lektura dla dzieci z rodzin religijnych. Rodzice i opiekunowie będą mogli dzięki niej wprowadzić swoich podopiecznych w tajniki wiary. Publikacje są estetyczne, mają duże litery, piękne ilustracje, dobrze zszyte strony i solidną okładkę. Osobiście uważam, że w czasie redagowania zabrakło kogoś, kto spojrzałby z boku na opowieści i wskazał wątki, które młodzi czytelnicy mogą odebrać zbyt dosłownie, wypunktował momenty, które sprawiają, że bohaterzy dają wzorce, które nie chcielibyśmy przemycać naszym dzieciom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz