wtorek, 25 sierpnia 2020

Lois Lowry "Rodzeństwo Willoughby"

Idealne rodziny sprzed dziesiątek lat stawiane są w opozycji do współczesnych, w których bezstresowe wychowanie zostaje przerysowywane, wypaczane i ośmieszane przez gubienie właściwego sensu, a dawane przez rodziców ciepło, zrozumienie i miłość postrzegane, jako wychowywanie „nieudaczników”. W tradycyjnej (starodawnej/ staroświeckiej) rodzinie kobieta zajmuje się dziećmi, domem, a ojciec i mąż zarabia na utrzymanie. Do tego jego małżonka zawsze musi prezentować się pięknie (pamiętacie amerykańskie poradniki z lat 50 XX wieku?). Dzieci niech się jakoś wychowują i niech sobie jakoś radzą, bo życie jest trudne i muszą się do tego przyzwyczajać, dlatego najlepiej utrudnić im wszystko, co tylko się da, pokazać, że nikt nie będzie się nad nimi rozczulał, że są nieistotni i tylko przeszkadzają, a ich zdanie jest nieważne. W tym celu trzeba gotować niesmaczne obiady. Z samego gotowania nie można zrezygnować, bo to przecież obowiązek idealnej pani domu. Należy też udawać, że nie dostrzega się dzieci, a z czasem najlepiej zapomnieć ich imiona, a nawet nie być pewnym ilości posiadanego potomstwa. I właśnie tym sposobem zyskaliśmy przepis na opowiedzianą przez Lois Lowry opowieść, która pojawiła się w 2009 roku pt. „Nikczemny spisek”, a na jej podstawie powstał film animowany, który miał premierę w kwietniu 2020 roku na platformie Netflix, co jednocześnie stało się pretekstem do wznowienie książki oraz powstania tłumaczeń. I tym sposobem historia trafiła do polskich czytelników pod nowym tytułem: „Rodzeństwo Willoughby”.

Tytułowa rodzinka składa się z czworga dzieci. Najstarszy z nich to dwunastoletni Tim (a właściwie Timothy), dziesięcioletni bliźniacy: Barnaba i Barnaba, którzy dla odróżnienia nazywani są: A i B (żeby łatwiej było odróżnić) oraz sześcioletnia Jane, która jest tu nie tylko ofiarą bycia najmłodszym dzieckiem, ale też jest dyskryminowana ze względu na płeć. Jedynym osiągnięciem staroświeckiego małżeństwa Willoughby jest bycie dumnym ze swojej staroświeckości. Wyjątkowo leniwa, kłótliwa, niepracująca i niepotrafiąca gotować oraz niezajmująca się dziećmi pani Willoughby uwielbia się stroić (naszyjnik z pereł to obowiązkowa ozdoba) i dziergać sweterki dla kota. Z kolei ojciec jest niecierpliwym i nerwowym pracownikiem banku. Uwielbia spokój, porządek, oszczędność, dlatego bliźniaki mają jeden sweter na współkę, bo dodatkowy element odzieży byłby nie tylko rozrzutnością, ale i rozpieszczaniem, a tego dzieciom robić nie można. Za to kochają zapominać o pociechach, a jeśli te im o sobie przypomną to należy krytykować, wyśmiewać, pokazywać, że nie pamięta się nawet imion. Tak nastawione do rodzicielskich obowiązków małżeństwo przekonane jest o własnej wyjątkowości, ponieważ nie płynie z nurtem czasu tylko trzyma się zasad, które mówią, że staroświeckie wychowanie jest najlepsze.
Czasami jednak dzieciom udaje się zdobyć ich uwagę i wymusić do czytania bajek. Mama oczywiście wymawia się robieniem swetra dla kotki, a tata szybko i niedbale czyta oklepaną historię o Jasiu i Małgosi. Bajka ta staje się punktem zwrotnym, bo zarówno rodzice, jak i dzieci zaczynają snuć niecny plan: porzucenia. Pan Willoughby chce się pozbyć dzieci. Żona oczywiście mu przyklaskuje. W tym samym czasie dzieci wpadają dokładnie na ten sam pomysł, bo dochodzą do wniosku, że jako staroświeckie dzieci powinni być sierotami (tacy w końcu są bohaterzy staroświeckich opowieści o dzieciach). Brak sympatii do rodziców (no, raczej nie dali okazji do polubienia ich) ułatwia podjęcie decyzji i wprowadzenia planu w życie. Tim tworzy ulotkę biura podróży umożliwiającego przeżycie niezwykłej przygody tam, gdzie są trzęsienia ziemi, tsunami, wybuchają wulkany i oko w oko można spotkać niebezpieczne węże, krokodyle oraz lwy.
Ku zaskoczeniu dzieci państwo Willoughby złapali się na haczyk. Ich rodzice uważają, że wyjazd to doskonały sposób na pozbycie się dzieci i domu w czasie, kiedy sami będą się świetnie bawić. W tym czasie dziećmi ma się zając niania. Aż dziw, że na to wpadli, że nieletnich potomków nie wolno zostawić samych. Może oczekiwali, że będzie to jakaś upiorna niania, która szybko uśmierci dzieci?
Każdego dnia dzieci oczekują na wieści o tym, że rodzice zginęli. Ku ich rozczarowaniu ciągle wychodzą z niebezpieczeństw cało. Mało tego: okazuje się, że zlecili sprzedaż domu agentce nieruchomości, a dzieci mają zrobić wszystko, żeby nie było ich widać w domu. Dzięki swojemu sprytowi bardzo długo udaje im się uchronić budynek przed sprzedażą. Jednak chwila nieuwagi sprawiła, że stracili dach nad głową.
Żeby było śmieszniej jeszcze przed wyjazdem rodziców na próg domu trafia sierota, której państwo Willoughby nie chcą, bo własne dzieci to już nadmiar problemów, a cudze tym bardziej są zbędne. Rodzeństwo podrzuca sierotę komandorowi Melanoffowi, który z powodu żałoby po utracie rodziny zaniedbał otoczenie. Mała dziewczynka odmienia jego życie i właśnie to sprawia, że cała opowieść może mieć szczęśliwe zakończenie. Do tego wniosek z historii płynie taki, że lepsza jest miłość niż ślepe trwanie przy swoich zasadach.
W treść książki wplecione są starodawne opowieści, z popularnych baśni i bajek. Śmiało można więc powiedzieć, że to idealnie odmierzona mieszanka klasyki literatury dziecięcej, typu: Jaś i Małgosia, Tajemniczy ogród, Ania z Zielonego Wzgórza, Mary Poppins, Pollyanna, Obdarty Dick, Małe kobietki i wiele innych. Nawiązania do staroświeckich rodzin, w których dzieci są mało ważne i mają się dostosować do otoczenia pięknie podkreślają to, że uwolnienie się od tego przekonania wpływa też wyzwalająco na dorosłych pozwalając im na szczęście.
„Rodzeństwo Willoughby” to świetna parodia staroświeckich powieści. Pokazanie przemocy ekonomicznej i psychicznej oraz zestawienie jej z odmienną postawą pozwala na zrozumienie jak postawy każdego człowieka wpływają na zachowanie otoczenia.
Zapraszam na stronę wydawcy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz