Minimum dobrego wychowania wymaga, aby witać się, kiedy
wchodzi się gdzieś. Ja dziś wszedłem do lasu. Ale nie tego swojego, znanego, na
wszystkie strony oblatanego, obwąchanego tylko innego. Takiego z dala od domu.
Z dala od znanych szlaków. Wszedłem i usłyszałem:
-Patrz, kozy, sarny, jelenie!
Oczywiście zaszczekałem na powitanie. I usłyszałem, że obciach robię tym witaniem, a przecież witanie się to normalna rzecz. Ludzie się witają, a ja mam być gorszy. Nie byłem. Po powitaniu podszedłem, powąchałem, zostałem obwąchany, a jeleń nawet mnie śledził. Szedł za mną wzdłuż płotu. Był piękny. Duży. I miał jakieś patyki na głowie. Pani mówiła, że to poroże, a takie białe place na pupie saren nazywała lusterkami. Chciałem podbiec do nich sprawdzić, czy faktycznie można się tam przejrzeć jak w lustrze. Niestety dzielił mnie od nich płot.
Po krótkim zapoznaniu się z ssakami miałem okazję przywitać się z ptakami. Były kury, gęsi, indyki, a nawet orzeł. Troszkę dziwnie na mnie patrzył. A najuważniej przyglądał mi się bocian. Miał taką iskierkę w oku, jakby chciał mnie dziobnąć tym swoim długim , czerwonym dziobem.
Wycieczka oczywiście nie mogła obyć się bez jedzenia. Było to, co uwielbiam, czyli kiełbaski. Pyszne, pieczone. Ummm. I poznałem miłego chłopca, który podzielił się ze mną jedzeniem, bo na swoją ludzkość nie miałem, co liczyć. Powiedzieli, że już zjadłem i mam o więcej nie prosić. Taaa, zjadłem. Kawałeczek wielkości muchy. No, może z tą muchą to przesadziłem.
Poza rozmowami ze zwierzakami i obwąchiwaniem ich miałem ważne zadanie: szukanie grzybów. Udało mi się znaleźć piękne czerwone, a pani powiedziała, że takich mam nie szukać. Lepsze takie niż wcale. Przecież i tak grzybów się nie je. Przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem.
-Patrz, kozy, sarny, jelenie!
Oczywiście zaszczekałem na powitanie. I usłyszałem, że obciach robię tym witaniem, a przecież witanie się to normalna rzecz. Ludzie się witają, a ja mam być gorszy. Nie byłem. Po powitaniu podszedłem, powąchałem, zostałem obwąchany, a jeleń nawet mnie śledził. Szedł za mną wzdłuż płotu. Był piękny. Duży. I miał jakieś patyki na głowie. Pani mówiła, że to poroże, a takie białe place na pupie saren nazywała lusterkami. Chciałem podbiec do nich sprawdzić, czy faktycznie można się tam przejrzeć jak w lustrze. Niestety dzielił mnie od nich płot.
Po krótkim zapoznaniu się z ssakami miałem okazję przywitać się z ptakami. Były kury, gęsi, indyki, a nawet orzeł. Troszkę dziwnie na mnie patrzył. A najuważniej przyglądał mi się bocian. Miał taką iskierkę w oku, jakby chciał mnie dziobnąć tym swoim długim , czerwonym dziobem.
Wycieczka oczywiście nie mogła obyć się bez jedzenia. Było to, co uwielbiam, czyli kiełbaski. Pyszne, pieczone. Ummm. I poznałem miłego chłopca, który podzielił się ze mną jedzeniem, bo na swoją ludzkość nie miałem, co liczyć. Powiedzieli, że już zjadłem i mam o więcej nie prosić. Taaa, zjadłem. Kawałeczek wielkości muchy. No, może z tą muchą to przesadziłem.
Poza rozmowami ze zwierzakami i obwąchiwaniem ich miałem ważne zadanie: szukanie grzybów. Udało mi się znaleźć piękne czerwone, a pani powiedziała, że takich mam nie szukać. Lepsze takie niż wcale. Przecież i tak grzybów się nie je. Przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem.