Jolanta Jonaszko, Portrety, Szczecin, Bezrzecze "Forma, DK '13muz'" 2020
„Wiesz, myślałam kiedyś, że można tak po prostu gdzieś sobie parę lat pożyć, a potem ruszyć dalej, że żyć można tak jakby kawałkami, po trochu, niezobowiązująco, że można się rozglądać, nie dając nic z siebie, ale tak się nie da. Gdy już gdzieś żyjesz, nie możesz się łudzić, że nie podjęłaś jeszcze decyzji, bo już ją wdrażasz, już się zmieniasz, czy tego chcesz, czy nie. Możesz się buntować, wić i wzdrygać, ale jakaś część ciebie już się dopasowała, a i twój bunt został oswojony. Znaki szczególne, które nas odróżniały, rozmyły się, kanty stępiły, staliśmy się takimi cudzoziemcami, jakich sobie życzą, żeby czuć się dobrze... multi-kulti, oder? Tak to nazwała pani kanclerz”.
Bycie spoza społeczeństwa to ciągłe zderzanie się z kulturą zastaną, próba wtopienia się w tło, asymilacji, dostrzegania granic między kulturą, z której się przybyło i tej, którą zastało. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Jedni czują się częścią takiej społeczności, inni z nostalgią wędrują do ojczyzny, a jeszcze inni żyją w kulturowym rozkroku i z pragnieniem życia w lepszym świecie. Społecznościom otwartym zwykle towarzyszy pewnego rodzaju sielankowy obraz miłości do każdego. Jest to mit społeczeństwa otwartego, tolerancyjnego, który zawsze upada w zderzeniu z rzeczywistością, codziennością. Przybysze są tu tymi innymi, obcymi, których trzeba w pierwszej kolejności wypluć z systemu. Zwłaszcza, kiedy mają inną karnację, mogą być łatwo zastąpieni lub w tle pojawi się niewidzialne zagrożenie. Gorzej, kiedy wszystkie te czynniki pojawiają się na raz. Wtedy ta inność może rozciągać się też na elementy sprawiające, że już z różnych powodów przestajemy przynależeć do głównego nurtu, że zaczynamy zadawać sobie pytanie o nasze miejsce w świecie, poszukiwać nowych dróg. I tak właśnie jest w przypadku bohaterów książki Jolanty Jonaszko „Portrety”. Pisarka wprowadza nas w świat ludzi niedostosowanych, w pewien sposób oderwanych od kontaktów społecznych, wykluczanych.
Mamy tu zarysy osobowości osób, które pracują w Niemczech, próbują wejść w społeczeństwo niemieckie, walczą o bycie zaakceptowanym, torują sobie drogę do przetrwania, bo w ich rodzinnych stronach nie mają, czego szukać, stali się zbędnym elementem. Widzimy tu próbę jednoczenia się, wchodzenia i dostosowywania się, ale na granicy kontaktów, wspólnych obszarów poczucie jedności ciągle się rozchodzi, jest troszkę jak rozklejający się but: niby staramy się go naprawić, ale z każdą usterka jest gorzej. A te różnicujące cechy mogą być spowodowane różnymi czynnikami: uchodźctwem, otwarciem granic w ramach dołączenia do UE czy nawet chorobą bliskiej osoby lub ciągłymi napomnieniami bliskich.
Mamy niby z jednej strony być jak wszyscy: pracować w korporacji, żyć pracą, ograniczać się do lekkich relacji, niewchodzenia w głębsze związki, bogacić się, nie przywiązywać, nie zastanawiać nad cudzym losem i problemami. Pierwszoosobowa narratorka i bohaterka jest osobą pracującą w firmie coachingowej, w jaki sposób znaleźć pracę i ukierunkować nową drogę, znaleźć satysfakcjonujące zajęcie. Nie jest to łatwe, bo przychodzą do niej osoby, które kolorem skóry i włosów nie pasują do ideału aryjskiej urody. Do tego oderwane są od korporacyjnego życia lub z różnych powodów mają poczucie, że taka praca ich niszczy. Jeśli nawet mają prawidłowe życie, wymaganą urodę to w ich życiu wydarzyło się coś, co przewróciło ich stosunek do pracy, zmieniło spojrzenie na system wartości i z tego powodu są wypluci. Bywają też osoby pracujące przez kilak lat w zawodzie i z różnych powodów czują męczącą stagnację. Niedługie rozmowy pozwalają poznać różnorodnych bohaterów. Są tu kobiety, które przywędrowały tu za pracą, mężczyźni, którzy wychowali się w Niemczech, ale mają orientalne korzenie, a obok nich mężowie, którzy doświadczyli zmagania się z chorobą żony, czy kobiety w średnim wieku, które w swoim kraju już nie znajdą pracy, bo są „za stare”.
Pouczająca opowieść o tym jak kultura potrafi wykluczać, w jaki sposób język może być narzędziem przemocy i tym sposobem zdegradować ofiarę. Mamy tu żarty i żarciki z wszystkich, którzy są spoza systemu, wychylili się, los ich wypchał. Słabsze ogniwa, które przecież trzeba usunąć dla dobra systemu. Patrzymy na bohaterów i widzimy osoby zdesperowane, walczące o swoja pozycję, własne potrzeby, stawiające granice. Jolanta Jonaszko wprowadza nas w świat ważnych, przemilczanych problemów społecznych. Mamy tu przemoc, uprzedzenia, nietolerancję, chorobę, przezywanie odchodzenia bliskiej osoby i zagubienie wynikające ze strofowania przez bliskich. Podsumowujące opowiadanie jest przybijające: każdy, kto choć troszkę jest inny prędzej czy później zostanie wypluty z systemu. Raz pretekstem będzie zbytnie podobieństwo do uchodźców, innym razem brak dyspozycyjności, wirus czy przekonania bliskich. Widzimy, że to nie brak profesjonalizmu sprawia, że pewne osoby znikają ze społeczeństwa, ale nasze uprzedzenia. Świat ukazany przez Jolantę Jonaszko jest okrutny, ale jednocześnie niesamowicie prawdziwy, a z tego powodu przerażający, bo uzmysławiamy sobie jak niewiele trzeba, abyśmy i my byli wyrzuceni poza margines, jak niewiele może sprawić, że nasze potrzeby przestaną być ważne. „Portrety” to kolejna niesamowicie dojrzała książka pisarki, która niby od niechcenia, niby delikatnie, a jednak z dużym zaangażowaniem zabiera nas w świat problemów społecznych, etycznych dylematów, wytykania wszelkich odmian przemocy stosowanej przez społeczności. Dziewięć opowiadań otwiera i zamyka portret narratorki, która próbuje dostosować się do reguł kraju, w którym zdecydowała się żyć. Każde spotkanie z innością uzmysławia jej, że jest to trudne, a momentami niemożliwe. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz