Tylko ja mam takie przygody. Ponoć.
Dziś był dzień maszerowania, a po obiadku ukołysania, bo dziecko zmęczone, wybiegane, misja biedronkowo-aptekowa załatwiona, więc stwierdziło, że trzeba powozić, bo w domu źle się czuje. Idziemy sobie w ciemnościach w pobliżu działek. Cisza, spokój. od czasu do czasu jakiś samochód przejedzie i nagle w tym półmroku przez płot przetacza się mała, biała kulka i toczy do nas. Gdyby nie szczekała to nie zorientowałabym się, że to pies. Osłoniłam psa torbą (a łatwe nie było, bo po styczniowym pogryzieniu Tutek ma traumę i boi się zbyt intensywnego podbiegania od zadka, więc on tańczy, ja go osłaniam, "kulka" dookoła, Ola w wózku okręcana. Nawet nie minęła minuta i była właścicielka, która przepraszała (nic się nie stało tylko tańce na środku ulicy uprawialiśmy i czekałam, bo bałam się, że pójdzie za nami i zaginie, a ładne to i zabawne, a do tego takie słodko włochate) i tłumaczyła, że pies nie gryzie tylko wącha. Nasz też wącha, więc wiem, w czym rzecz. Zwłaszcza młode dziewczyny to on lubi sobie powąchać, kobieciarz jeden, a później muszę go upominać, że jak idzie z nami to niech się za innymi kobietami nie ogląda.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń