Człowiek to zlepek doświadczeń, które tkwią w nim jednocześnie, poza czasem i przestrzenią. Obrazy z przeszłości wracają, ale zdeformowane są przez upływ czasu i przeżywanie silnych emocji uwypuklających określone wydarzenia, a inne zacierające. Z takimi podejściem do bohatera mamy do czynienia w książce „Przednówki” Michała Trusewicza. Pierwszoosobowy narrator w bardzo poetycki sposób dzieli się z czytelnikiem wydarzeniami i przeżyciami. Nie mówi wprost tylko zaznacza, podsuwa obrazy: „Nie żyjesz od dwóch lat, bo wpadłaś pod światło”, a wcześniej: „Dwudziestego listopada 2017 roku ktoś pomylił poranną mgłę z białymi smugami twojej latarki. Reflektory, długie światła wtopiły się w asfalt. Jasne kolumny zaczęły wyrastać jak pędy bambusa. Blade samochodowe światła nad ranem mają fakturę i kolor letniego sernika. Ten dźwięk pomyłki. Uderzyłem kiedyś kolanem o metalowy kontener na gruz. Znam go. Dlatego teraz krzyczysz i rozbiegasz się na wszystkie strony”.
Wypadek jest punktem wyjścia do snucia opowieści toczącej się wokół wspomnień
rodzinnych, przeżyć, przeczuć, wizji między jawą a snem, dziecięcych i młodzieńczych
demonów. Michał Trusewicz zabiera nas na spacer po zawiłych labiryntach przeżyć
młodego bohatera stopniowo wchodzącego w samodzielne życie i doświadczającego
uczucie straty. Opowieść jest pewnego rodzaju strumieniem świadomości,
błądzeniem po skojarzeniach, traumach, koszmarach, ale też i utrwaleniem
rodzinnej idylli wokół wyjazdów, radości z dnia codziennego, posiedzeń przy
babcinym serniku. Obrazy z dzieciństwa przeplatają te z dorosłej
teraźniejszości. Wchodzimy w emocje i myśli osoby przeżywającej żałobę i
dostrzegającej, że jej życie zaczęło się od żałoby: „Los chciał, że żałoba
babci zbiegła się z moimi narodzinami. I tak już trwa. Bezwiednie”.
Mamy tu całe mnóstwo pól pustych pozostawionych do wypełnienia przez czytelnika.
Wielu rzeczy musimy się domyślać, dedukować, poszukiwać skojarzeń, łączyć je,
przez co dostajemy duże pole do popisu dla naszej wyobraźni oraz emocji. Liczne
metafory, mówienie „naokoło” tematu np. ojciec staje się dziadkiem i zabiera go
choroba i starość, mama wpadła pod światła. Lekko zarysowany świat emocji to też
poszukiwania zrozumienia tego, co się wydarzyło, poskładania w całość dnia
wypadku, nici łączących go z przeszłością, wspomnień zabierających w świat matczynej
troskliwości, próba zrozumienia, dlaczego już tego nie ma. Do bohatera wracają
obrazy z czasów dzieciństwa pełnego zabobonów i magii: rośnięcie we śnie i nauka
z książki pod poduszką. Michał Trusewicz wszystkie obrazy nakreśla prostymi
zdaniami: „Moją pierwszą bliznę zdobyłem na metalowej wycieraczce, gdy
wyprowadzałem rower. Moją drugą bliznę zdobyłem na małej szybce w sklepie zoologicznym.
Moją trzecią bliznę zdobyłem na połamanym talerzu, który spadł na wykładzinę na
schodach do pokoju siostry”.
Proste obrazy, przeplatanie realnych wydarzeń z odczuciami, przeczuciami i
traumami oraz wyobrażeniami i sennymi wizjami przemycają emocje posklejane z
różnorodnych przeżyć, przez co nawarstwiają się w bohaterze, dzieją się niemal
jednocześnie, ale też bez pośpiechu, bo wszystko, co go ukształtowało działo
się przez całe życie. Mamy do czynienia z postacią niesamowicie wrażliwą, intensywnie
przeżywającą, czującą związek z wszystkimi ofiarami. Często bliżej mu do świata
zmarłych, tych, którzy przeminęli i mieli duży wpływ na jego edukację,
wychowanie niż rówieśników kopiących piłkę.
Śmierć przyszła razem z dostępem do „cywilizacji”, udogodnieniami: „Rany
zabliźniły się, droga zamieniła się w ulicę. Od tego czasu dochodziło tam do
wypadków samochodowych, wcześniej niemających miejsca. Wcześniej śmierć
całkowicie pomijała naszą okolicę, zupełnie niepotrzebną i niechcianą. Nikt nie
wiedział, co to jest śmierć, no może oprócz naszej babci, która od zawsze była
w żałobie i z tego powodu piekła fantastyczne ciasta, np. sernik, który zdążyłem
zapakować ci do pracy, z której potem wydzwaniano, że nie dotarłaś na czas”.
Motyw sernika wydaje się tu być taką proustowską madgalenką: pojawia się, kiedy
dzieje się coś ważnego, przeorganizowującego życie. Wiele rzeczy jest do niego
podobnych lub on do nich: mgła, zwinięte prześcieradło, a w czasie wypadku mama
ma kawałek ciasta spakowany do pracy. Kojarzy się też z opowieściami babci o
zmarłych: „Babcia, która od zawsze była w żałobie, potrząsała swoją pamięcią
jak starą jabłonią, z której spadały jabłka tej samej wielkości”.
Bohaterzy żyją jakby między światami: świat żywych i zmarłych przeplatają się,
wyłaniają z siebie nawzajem, łączą skojarzeniami i tworzą wspólną chociaż
irracjonalną jedność. Cała historia przypomina senne widzenie: wizje
przeplatają się, uzupełniają, są odrealnione, magiczne, bo już samo zniknięcie
mamy jest najbardziej nierealną rzeczą, zaskakującą pustką, nieobecnością. Jest
w tych obrazach spokój i zarazem coś niepokojącego, nostalgicznego. Niejednokrotnie
określone wydarzenia pokazywane są z różnych perspektyw: świadka, uczestnika, osoby,
która słyszała o wydarzeniach. Mamy wrażenie uchwycenia życia i odczuć tuż
przez przebudzeniem, w stanie między jawą a snem. Doświadczanie żałoby jest
takim zawieszeniem między wspomnieniami, uświadamianiem sobie braku bliskiej
osoby a teraźniejszością, którą trzeba jakoś zorganizować. Dzięki temu
wchodzimy w obrazy z dzieciństwa, w którym pojawia się strach przed niedocenionym
poecie będącym złodziejem dzieci, nadawanie temu magicznej mocy, zaczarowywania
świata, oprowadzaniem po relacjach i zmarłych przez babcię, poznawaniem
przestrzeni, przekopywaniem nieujarzmionego przez osiągnięcia cywilizacji
otoczenia, dostrzeganiem jak bardzo różny był jego świat dziecięcy od obecnego.
Z tekstu wyłania się poczucie, że wraz z dojrzewaniem, dorastaniem stajemy się
coraz bardziej samotni, bo tracimy bliskich, którym na nas zależy i teraz to
naszym zadaniem jest szukanie osób, o które moglibyśmy się zatroszczyć, pomóc
im. Uświadamia sobie, że dorosłość to czas, kiedy nikt nikogo nie szuka, nie
dziwi się nieobecności tak jak w dzieciństwie. Jest w tym pewnego rodzaju
nostalgia za czasami, kiedy był w centrum czyjejś uwagi.
Michał Trusewicz posługuje się tu symbolami, skojarzeniami, pozwala
czytelnikowi na połączenie kontekstów i wypełnienie miejsc pustych, a tych jest
dużo, bo wiele wydarzeń tylko naznaczonych, lekko nakreślonych kilkoma słowami,
prostymi zdaniami. Tekst sprawia wrażenie rwącego potoku pełnego kamieni, a z
drugiej strony mamy uczucie spokojnego nurtu, braku pośpiechu, zawieszania w
czasie, zatrzymania na obrazach, bo szybko przeskoczyć do kolejnych.
Znaczące jest to, że ważną rolę w życiu bohatera odgrywają kobiety. Są edukatorkami,
opiekunkami, ale też bywają niedoścignione jak siostra chowająca się ze swoim
talerzem zupy w pokoju. Mężczyźni przepływają, przemijają, nie ma z nimi aż
takiej więzi emocjonalnej, ale to nie znaczy, że bohater nie dostrzega
zachodzących w nich zmian. Widzi jak w krótkim czasie ojciec stał się
dziadkiem, dostrzega, że zabrała go choroba, a później starość. Całość podsumowana:
„Przeżyłem i dałem temu wyraz”. Przeżyłem jako doświadczenie czy dalsze
trwanie? A może jedno i drugie?
„Przednówki” czyta się jak poezję. Kolejne rozdziały to jakby zlepki
przeplatających się metafor. Czytelnik odczuwa niezwykłą wrażliwość, poczucie
inności pierwszoosobowego narratora. Na tle literatury pokazującej dzieciństwo
jako czas sielanki tu mamy spojrzenie mniej wyidealizowane, pełne mrocznych
zakamarków, przemijania bliskich, pozlepiania wizji, o których opowiada z
perspektywy osoby dorosłej. Mamy tu pouczającą opowieść o odchodzeniu i tego
jak inni wpływają na naszą osobowość, jak zaczarowujemy sobie świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz