Internet zalała fala dyskusji na temat ocen z naciskiem: chwalić się tym czerwonym paskiem czy nie chwalić. Jedni są za, inni są przeciw, a ja mam to w nosie, ale mam swoje zdanie na temat ocen i przez 20 lat tego zdania nie zmieniłam chociaż w bardzo wielu kwestiach zmieniałam. Baa, im starsza jestem tym bardziej negatywnie nastawiona do ocen. Zwłaszcza, że one nic o człowieku nie mówią.
Miałam swego czasu koleżankę. Taką dobrą. Uczyła się średnio, potrafiła
ściągać, kombinować i jeszcze przymilać się na koniec roku, aby dostać
świadectwo z czerwonym paskiem. Praktycznie wszyscy nauczyciele podnosili jej
ocenę o stopień wyżej. Normalnie miałaby 3,9, a po zabiegach 4,8-4,9. Ja
natomiast należałam do dzieciaków, które nie potrafią się targować i miałam to,
co wypracowałam. Oczywiście cieszyłam się, że ona też ma ten czerwony pasek, że
też dostanie książkę za dobre wyniki, ale czułam, że coś jest z tymi ocenami
nie tak, że nauka to tak naprawdę nie oceny. Może moje podejście było inne, bo kiedy
po wiadomości, że koleżanka za czerwony pasek dostała 50 zł (a 20 lat temu to
było coś) powiedziałam mamie, że mi się należy. Ona powiedziała mi: „Uczysz się
dla siebie, a nie dla mnie. Uczysz się, aby zdobyć umiejętności, a nie oceny”.
I to było takie olśnienie, że faktycznie tak było. Lubiłam dostawać dobre
oceny, ale też widziałam ogrom pracy koleżanek i kolegów, którzy ledwie dostali
2. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje, ale byłam przekonana,
że uważałam, że nie jest to sprawiedliwe. Widziałam jak niektórzy cały wysiłek
wkładają w to, aby powiedzieć coś wyraźnie (wady wymowy spowodowane złą budową
narządów) i już nie mają sił zrobić coś jeszcze. Miałam też w swojej edukacji
gorszy czas i złe oceny wcale nie pomagały. Wręcz przeciwnie. Wtedy zrozumiałam
ważną rzecz: ocena to nie nagroda. Ocena zawsze jest karą. Dobra jest jedynie
uniknięciem złej oceny, bo dziecko nie ma wyboru. Uczenie się dla ocen kończy
się tym, że na studia trafiają osoby, które nie wiedzą czym się interesują. Za
to mogą pochwalić się idealnymi świadectwami. A ze świadectw nic nie wynika, bo
okazuje się, że student powinien wiedzieć podstawowe rzeczy, a jest ignorantem
ze świadectwem z paskiem. Na szczęście coraz więcej wykładowców mówi na ten temat,
coraz więcej apeluje, aby zlikwidować oceny i rozwijać zainteresowania, bo to
one są najważniejsze w dorosłym życiu, one pozwalają kształtować specjalistów.
Problem polega na tym, że oceny są dla nauczycieli wygodne, nie wymagają większego
wysiłku.
Na studiach miałam do czynienia z różnymi dziećmi. Były też niepełnosprawne. Wtedy
jeszcze bardziej dotarło do mnie, że oceny to karanie za takie, a nie inne
geny. Warto zadać sobie pytanie: karzesz lub nagradzasz dzieci ocenami, że mają
inny kolor włosów? Predyspozycje do czegoś to genetyka. Tego nie przeskoczysz
nawet dużą ilością nauki. I co? Karać takiego ucznia za słabe oceny? Karać
osoby o ciemnych włosach, nie niebieskich oczach, że nie mają niebieskich oczu
blond włosów? Karać osoby niższe ocenami, bo takie mają predyspozycje
genetyczne, których nawet najlepsze warunki nie zmienią to jak karanie za
fenotyp.
Brak ocen to nie równanie w dół. To możliwość rozwijania skrzydeł przez tych,
którzy są uzdolnieni, możliwość poszybowania wyżej niż przewiduje jakikolwiek
program nauczania bez poczucia, że jest się beznadziejnym, bo z jednego
przedmiotu dziecku idzie gorzej. Brak ocen byłby możliwością omówienia, w jaki
sposób pracować, aby rozwinąć określone kompetencje. Dawno odeszliśmy od czasów,
kiedy w fabrykach potrzebne były posłuszni pracownicy bez własnego zdania i
krytycznego podejścia, otwartości na nowość, umiejętności wyszukiwania informacji.
Dawno minęły czasy, kiedy ktoś przez całe życie wyuczył się zawodu i przez całe
życie w nim pracował, a do tego w jednej fabryce bez konieczności
dokształcania. Świat technologii jest elastyczny i wymaga nawyku uczenia się, a
jak go kształtować, kiedy po szkole nie ma już ocen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz