Stół to miejsce spotkań, pojednania, sojuszu, dialogu, dzielenia się tym, co się ma, spędzania wspólnych chwil. Może też być symbolem dostatku. Zwłaszcza, kiedy jest suto zastawiony. To właśnie przy nim w Wigilię zostawiamy jedno symboliczne miejsce dla strudzonego wędrowca, zapraszamy do niego odwiedzających, którym sprzyjamy i są nam bliscy. Stół to miejsce spoufalenia, bliskości i poniekąd symbol rodziny, spotkania z bliskimi. Może być też miejscem uwalniania się konfliktów, utrzymywania relacji na siłę, „bo tak wypada”. I tak jest właśnie w książce Marty Horbal, której bohaterzy wokół tego mebla budują niezrozumiałe napięcie. Rodzinne posiłki są czymś w rodzaju ścierania się sił, słownych zapasów, z których nikt nie może wyjść wygrany i wszyscy czują się pokonani, niesprawiedliwie traktowani, wykluczeni, zmuszeni do bycia ze sobą, odbębnienia rytuałów. Relacje między bliskimi są tu tylko dobrze utrzymywanymi pozorami. Wszyscy się w nich duszą, ale nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje i nie wiedzą jak się od nich uwolnić. Napięcie rośnie i w końcu musi dojść do katastrofy.
Widzimy tu świat z perspektywy dwójki rodzeństwa, którego relacje wyglądają
dziwnie. A wszystko przez tajemnicę z przeszłości, niedomówienia, skrywaną
traumę i żal. Czytelnik od początku wie, że sprawa może być poważna. Jednak prawie
do końca nie jest w stanie odkryć, co mogło być powodem rozpadu więzi,
wzajemnych pretensji. A wszystko przez to, że zabrakło rozmowy, tłumaczenia,
wprowadzania w wydarzenia oraz pomocy w uporaniu się z nimi. Niedomówienia
rodzą zazdrość i żal, z którym trudno żyć.
„Stół” to opowieść o rodzinie i jej wyzwaniach w obliczu trudnych wydarzeń.
Brak szczerości oraz roztaczanie otoczki ochronnej wokół jednego dziecka
sprawiają, że drugie traktowane jest po macoszemu, wycofuje się, toczy pewnego
rodzaju bitwę z rodzicami. Autorka pięknie pokazuje jak niszcząca bywa pozorna
rozmowa, udawane relacje, budowanie rodziny na pustych rytuałach. Od pierwszej
strony nad stołem widzimy burą chmurę, która kiedyś w końcu musi spaść na osoby
zasiadające przy nim. Kiedy to się stanie? Jak będzie wyglądało życie członków
rodziny po takim „odkryciu się”? Czy dalsze relacje będą możliwe?
Do książki wchodzimy w chwili oglądania starego domu po babci. Zuza razem z
ojcem przyjechała oglądać ruinę przez lata zamieszkiwaną przez rodzinę w
potrzebie. Okazuje się, że budynek jest w fatalnym stanie, bo zdewastowany
przez alkoholików. Doprowadzony do granic wyniszczenia straszy czarnymi i
zielonymi od grzyba ścianami. Stare, zdewastowane meble przywołują obrazy
sprzed lat. Każdy zakątek wywołuje wspomnienia pobytu u babci, która na jakiś
czas dała wnuczce schronienie. Po wielu latach w końcu dom ma szansę być
sprzedany. Od początku mamy wrażenie, że wiąże się z nim jakaś mroczna
tajemnica. Wchodzimy w świat wspomnień, widzimy dzieciństwo oczami bohaterów
obarczonych uprzedzeniami wobec bliskich. Zuza jest córeczką tatusia, a Wojtek
synkiem mamusi. To też rodzi kolejne konflikty. Dzieci nie widzą swoich
rodziców jako partnerskiego małżeństwa tylko konkurentów walczących o uwagę
pociech, osoby zazdrosne o wspólne spędzanie ze nimi czasu. Sobotnie wyprawy z
ojcem we wspomnieniach dorosłej Zuzy są obarczone zazdrością matki o wędrówki.
Nie ma w nich spojrzenia, że ten czas wolny, odsapnięcie od dzieci był jej
potrzebny. We wspomnieniach bezdzietnej kobiety zachowania matki są grą, a stół
staje się tu centrum sceny, wokół której krążą aktorzy-członkowie rozpadającej
się rodziny. Nic ich razem nie trzyma, a wszystko dzieli. Mimo tego spotykają
się regularnie. Dlaczego? Czy to siła przyzwyczajeń, czy potrzeba wyjaśnienia
spraw z przeszłości? Te pytania wracają w czasie całej książki.
„Stół” to pewnego rodzaju miniaturowy obraz społeczeństwa, spojrzenie na
najmniejszą komórkę społeczną. Nie wypada ona dobrze. Wszyscy są tu obcy, nie
lubią się, konkurują ze sobą, ale czują przymus bycia ze sobą. Stół przywiązuje
ich do siebie. Z czasem odkrywają, że mogą się uwolnić od tych zależności.
Powieść Marty Horbal to obraz reinterpretacji świętości, wartości jaką jest
rodzina, próba spojrzenia, jakie nowe formy mogą przyjąć relacje oraz refleksja
nad tym, co daje nam wolność i przepracowanie trudnych tematów. Pisarka
znajduje się gdzieś pośrodku bohaterów i opisuje ich spojrzenia bez
emocjonalnego zaangażowania, a mimo tego czytelnik zostaje uwikłany w uczucia i
wizje bohaterów, by razem z nimi doznać szoku, kiedy przeszłość wypłynie z
obszaru tabu.
Autorka w swojej książce porusza bardzo ważne tematy. Mamy tu pewnego rodzaju
wykluczenie, ale też problem niepełnosprawności, spaczonego rodzicielstwa przez
otarcie się dziecka o śmierć. Każdy z rodziców inaczej sobie z tą traumą nie
radzi. Nawet po latach determinuje ona spojrzenie na dzieci:
„- Zuza nadal nie ma dzieci, więc będę pilnować cudze – oznajmiła matka.
- Przecież ja też nie mam – wypalił z marszu. - Obydwoje nie mamy.
- Tak, synku, ale…
- Nie, mamo. Obydwoje.
- No tak. Zapomniałam, że jesteście tacy sami”.
W powieści Marty Horbal nie mamy szybkiej akcji. Można powiedzieć, że to
powieść spotkania. Wszystko to, co się w niej dzieje wynika nie z
przemieszczania się bohaterów, ile wędrówek w przeszłość i rozmów bohaterów,
ich postaw wobec wypowiedzianych słów i gestów. Rzeczy wywołują obrazy, których
każdy chwyta się jak jedynego, nieomylnego sposobu istnienia świata. Marta
Horbal oszczędna jest w snuciu wątków, kreślenia obrazów, które czasami bywają
precyzyjne, a innym razem tylko naszkicowane jak mgnienia wspomnień.
Statyczność wędrówka po minionych wydarzeniach sprawiają, że powieść wymaga od
czytelnika większego zaangażowania, skupienia, ale też refleksji, przyłożenia
swojego świata do tego książkowego, zadania sobie pytań o to, co nie jest kompatybilne
w relacjach. Jest to historia wymagająca otwartego, refleksyjnego umysłu
potrafiącego przechodzić od mikro do makroświata. Uzmysłowienia sobie zaniedbań
w relacjach społecznych, znaczenia budowania poczucia bezpieczeństwa wszystkich
członków rodziny. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz