niedziela, 5 grudnia 2021

Hubert Fryc "Sztuka noszenia masek"


„Myślałem o tym, że życia ludzkie bywają do siebie bardzo podobne i układają się w schematy, we wzory i szablony. Jakbyśmy wcale nie przeżywali indywidualnych, pojedynczych losów, ale trwali posortowani, połączeni niewidzialnymi nićmi, zaszufladkowani: grupa ludzi o życiu dobrym albo niedobrym, tragicznym, perfekcyjnym, popsutym, ojciec potwór, matka chora, babka chora, dziadek chory -albo na abarot, ojciec silny i sprawiedliwy, matka silna i ciepła, i babka dobra jak chleb, i dziadek normalny, zwyczajny, siwy i mądry, i poukładany, i służący radą”.
Człowiek to istota społeczna – od starożytności przekonują nas filozofowie. Współczesność przyniosła też spostrzeżenie, że ludzie grają w różne gry i noszą maski, odgrywają role w teatrze życia codziennego. Czy będąc częścią społeczeństwa i jej produktem można czuć się samotnym? Oczywiście. Inną kwestią jest poziom i długość trwania tej samotności, a raczej poczucia osamotnienia, bo pozornie możemy znajdować się wśród wielu ludzi. Mogą być wokół nas tłumy, a my i tak możemy czuć pustkę i bezgraniczne zimno, którego nikt nie będzie potrafił zrozumieć. Czy odgrywane role mogą unieszczęśliwiać? Czy można nosić inne maski, skryć siebie, swoje uczucia pod maską sukcesu i silnego człowieka? Czy małe, bezbronne dziecko może przeżyć metamorfozę i obrosnąć w pancerz nie do przebicia? Zdecydowanie tak. To udowadnia nam bohater książki Huberta Fryca „Sztuka noszenia masek”.
Maski w naszej kulturze to z jednej strony przedmiot pozwalający ukryć prawdziwą twarz, odgrywać rolę, poddawać otoczenie złudzeniom, ale z drugiej pozwalająca na wchodzenie w role społeczne, naturalne przyjmowanie ich, wyobrażenie o powinnościach. I właśnie o tych dwóch skrajnych pojęciach jest historia wykreowanej przez Huberta Fryca postaci, bohatera, który w pewien sposób jest bezimiennym Everymanem będącym DDA mówiącym o sobie: „byłem synem mężczyzny o szalonych oczach i słabej kobiety, i wnukiem zimnego skurwiela, i chorej babusi”. W chodzimy w świat alkoholizmu i jego skutków. W literaturze często widzimy zapijanie problemów, jako coś normalnego. Promowanie w ten sposób alkoholizmu, w kraju, w którym każdą okazję wykorzystuje się do napicia. A piją wszyscy i wszędzie: uczniowie, studenci, robotnicy, intelektualiści, emeryci. Pije się z radości, ze smutku, żeby oblać sukces lub niepowodzenie, narodziny, chrzciny, wesela, śmierć, przed wizytami w przybytkach kultu, po wizytach. Pije się dużo i często. I właśnie obraz takiego pijącego ojca wyłania się ze wspomnień bohatera. Alkohol wyzwala w nim demona pastwiącego się nad bliskimi, osobę, której nie można kochać tylko nienawidzić: „Niemiałem wątpliwości, że temu potworowi należy się śmierć. Ale czasami życie jest większą karą, straszniejszą, bo trwa w najgorsze, bo łaje i sprawia, że każdy dzień to biczowanie, niesienie krzyża”.
Widzimy przestraszone dziecko, znękaną i pobitą matkę, która ma tak niskie poczucie własnej wartości, że nie ma siły uciekać, a jednak w końcu odważa się. Zmiana miejsca zamieszkania nie przynosi wielkiego przewrotu. Zamieszkują u dziadków: alkoholika i „esbeka z powołania” oraz chorej na alzheimera babcię. Do tego zniszczona, wyssana matka z depresją, łkająca za drzwiami swojej sypialni:
„Ciekawe, myślałem, patrząc przez okno toczącego się pociągu, ilu jest na świecie ludzi takich jak mama. Przeżutych, wyżętych z życia. Niby zdrowych, bo serce sprawne i głowa sprawna, i całe ciało w dobrym stanie -ale przecież konwencjonalne badania, wykresy, wymazy, prześwietlenia i rezonanse tak mało mówią o człowieku, więcej zaciemniają. Gdzie indziej przebiega linia dzieląca zdrowego od niezdrowego, silnego od słabego. Można mieć nowotwór i być silnym, a można być okazem zdrowia i żyć jak cień człowieka. I to ojciec tak wyżął matkę, jak szmatę. Popsuł ją na całe życie, zwichrował, rozstroił”.
Znajdujący się w trójkącie zajętych sobą dorosłych bohater musi sobie radzić sam, aby po latach podzielić się z nami swoją historią. Pierwszy rozdział to poniekąd wyłaniające się z mroków wspomnień okoliczności związane z wyjazdem z domu. Pewne rzeczy zapamiętane lepiej, inne słabiej. Pamięć potrafi płatać figle. A później jest już lepiej. Bohater staje na delikatnych, chudych nóżkach i uczy się kroczyć w nowym świecie, odnaleźć w nowych warunkach. Wie, że pozycję buduje się odpowiednią postawą, zaskoczeniem, siłą. Co on – mały, chudy, zaniedbany – może zrobić? Stopniowo zmieniać się. Ale tak, aby inni nie dostrzegli jego rośnięcia w siłę, aby już więcej nie musiał się nikogo bać, bo „Strach jest najgorszym wrogiem człowieka, bo krępuje ruchy”.
Pierwszoosobowa relacja początkowo przywodzi na myśl bitwę słabego ptaka z drapieżnikiem. Widzimy obraz bezbronnego chłopaka próbującego odnaleźć się w brutalnym świecie. Nie jest to łatwe. Zwłaszcza, że jest niższy, chudszy, a do tego nosi kiepskie ubrania. Patrząc na niego można by powiedzieć, że jest typowym dzieckiem z patologicznej rodziny i nie ma, co wróżyć mu sukcesu. Zagubiony w świecie i wśród swoich myśli ma jednego przyjaciela, któremu może się zwierzyć: jest nim pies skutecznie zastępujący bliskość z krewnymi. Z tego mroku dzieciństwa, wyrasta coraz pewniejszy siebie młodzieniec, podstępny uczeń, który może nie jest gwiazdą sportu, ale za to potrafi dobrze kalkulować i negocjować oraz wykorzystywać posiadaną wiedzę. Zdobywa informacje, po których większość załamałaby się mówiąc „nawet mój przyjaciel mnie nie lubi”, a on wiedzę o jego słabościach wykorzystuje do zbudowania własnej pozycji, przywdziania maski przywódcy. Jednak to nie założenie jej jest ważne, ale umiejętność noszenia takiej maski.
Razem ze zmianą pozycji społecznej przychodzi inny tonu monologu. Z zahukanego dziecka narrator staje się moralizatorem pozującym na jednostkę silną i oceniającą ludzkie słabości. Mamy tu swoiste nawoływanie do zmiany życia, pokazanie, że można być silnym. Wystarczy tylko chcieć. A jeśli nie chce się podjąć trudu to jest się słabym, pełnym wad, bo tylko wyjątkowe jednostki są w stanie zapanować nad swoimi słabościami. Kojarzy Wam się to z czymś? I bardzo dobrze.
Opowieść Everymana DDA to pewnego rodzaju list-spowiedź osoby, która chce wyznać swoje winy, zrzucić ciężar błędów, podzielić się swoim sukcesem i upadkiem. Niektóre rzeczy ciągnące go w dół nie zależą od niego, są „kulami u nogi” stworzonymi przez otoczenie, danymi przez los, będącymi bagażem budującym osobowość. Nie może się ich pozbyć, bo to one sprawiły, że jest taki, jakim jest. W tym podejściu mamy dużą świadomość znaczenia każdego doświadczenia, istoty ciągłego trwania wszystkiego w ruchu. Jest w tym swoiste echo heraklitejskiego „panta rhei”: nie możemy dwa razy być tą samą osobą, nie możemy bez wcześniejszych wód być tą samą rzeką, bo osobowość to nie tylko to, co dane jest nam w teraźniejszości. Jest ona zakorzeniona w przeszłości, w relacjach i doświadczeniach z ojcem, matką, dziadkami, psem, rówieśnikami. Człowiek jest więźniem doświadczeń i skazany jest na oglądanie się w lustrze minionych rzeczy. Od niego tylko zależy czy będzie umiał też spojrzeć w przyszłość, bo nikt nie jest wolny od złych przeżyć,  „każdy nosi w sobie jakiś brak i jakąś pustkę”.
Niby wiemy, że relacje opowiedziane są z perspektywy osoby dorosłej, więc też nieco wykrzywionej przez czas, wypaczonej przez słowa bliskich, podkreślone przez niedomówienia, ale sprawiają wrażenie żywych, namacalnych, dających nam wrażenie obserwowania i współuczestniczenia w złych wydarzeniach, przemianach. Towarzyszymy przestraszonemu chłopcu siedzącemu z podkurczonymi nogami, zaciśniętymi powiekami, by stopniowo towarzyszyć młodzieńcowi potrafiącemu rozpychać się silnymi barami w życiu. Dawnym wspomnieniom towarzyszy bieda, bylejakość, rozklekotany stary duży fiat, dom śmierdzący ciałami starych ludzi, później wkradającej się technologii. Lata 90 XX to czas brutalny, w którym posiadanie określa bycie, ale też świat szans dla wykluczonych i przedsiębiorczych, upartych, pracowitych. I taki jest też bohater. Obserwujemy jego zmianę z chłopca w silnego mężczyznę borykającego się z przeszywającym chłodem, który jest tu przejawem braku relacji społecznych, więzi z bliskimi, na których mógłby polegać. Każdy jest tu zajęty sobą, swoimi emocjami, problemami. Wydawałoby się, że może uratować go miłość, ale czy w świecie, w którym każdy ma swoją „kulę u nogi” jest to możliwe? Czy w świecie traum miłość jest możliwa? Czy związki są sumą wypadkową rozbieżnych interesów i kompromisów? Czy jesteśmy skazani na popełnianie błędów rodziców? Czy w świecie, którym rządzi kultura zapicia możliwa jest wolność?
Opowieść Huberta Fryca pełna jest metafor, porównań, obrazów, które mają nam pomóc lepiej wczuć się w skórę bohatera. Monolog okraszony w sugestywne scenki z życia sprawia, że czujemy się uczestnikami wydarzeń, współprzeżywającymi, bo możemy w jego doświadczeniach znaleźć wiele własnych, przypomnieć sobie świat, który minął, a stanowi część naszych dziecięcych i młodzieńczych wspomnień.
„Sztuka noszenia masek” to z jednej strony powieść inicjacyjna o dorastaniu, kolejnych inicjacjach, przeobrażeniach bohatera i historia narastającej samotności objawiającej się marznięciem. Ci, którzy mają dobre relacje z innymi nie marzną. Chłód wewnętrzny przejawia się jako ten dotykający człowieka z zewnątrz, a każde zimno może nas zabić. Także to wewnętrzne. A może zwłaszcza ono, bo jest nieuchwytne, niedostrzegalne dla innych, zabijające ukradkowo tak jak alkohol, który rozbija rodziny, niszczy nie tylko ludzi pijących, ale związanych z alkoholikami. Hubert Fryc pokazuje nam problem rozbitych rodzin, w których maltretowane fizycznie, psychicznie i ekonomicznie kobiety nawet po ucieczce od tyrana są wydmuszkami niezdolnymi do życia, bo wszystko, co dobre zostało z nich wyssane, a im pozostają tylko łzy, pustka, ciężar i konieczność radzenia sobie z samotnym macierzyństwem. Porusza też problem szukania tożsamości, naśladowania osób, które nienawidzimy, bo jesteśmy skazani na płynięcie w kierunku, w którym oni nas popchnęli. Pojawia się powtarzające pytanie o to, czy możemy się od tego uwolnić: „czy w nurcie przeznaczenia można płynąć pod prąd?”. Zwłaszcza, że: „Świat nie może być zbiorem przypadków, bo wówczas byłby nie do zniesienia. Byłby chaosem, workiem pełnym kosmicznych śmieci, dziurą na odpadki, zużyte przedmioty, idee i ludzi; byłby piekłem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz