Dobry komiks to taki, którego twórca bawi się z czytelnikiem w spostrzegawczość. I do takich na pewno mogę zaliczyć serię „Louca”. Już na pierwszej stronie mamy ciekawą zabawę z czytelnikiem. Niby nie dostajemy wiele tekstu, niby tylko proste, wręcz przypominające socrealistyczne budynki, tło, ale pojawia się tam tabliczka. I to nie byle jaka, bo z nazwą szkoły. I tu twórca puszcza oko dla znawców komiksu, bo niby nazwisko inne, ale składające się z jednoznacznie kojarzących się członów, które po zamianie miejsc przekierowują nas do Andrego Franquina, znanego i cenionego rysownika komiksów, a w Polsce kojarzony z „Gastonem” i „Nową generacją”. Takiego puszczania oczka do czytelnika jest więcej i to sprawia, że staje się on też ciekawy dla znawców, bo autor stosuje wiele takich szyfrów, zagadek. Ile ich odkryjemy to już zależy wyłącznie od naszej wiedzy i umiejętności wychwycenia nawiązań, ale i bez tego jest to lektura ciekawa, skierowana głównie do młodzieży z naciskiem na tę chłopięcą część.
Główny bohater, Louca, to niezdarny, pechowy licealista. Nie dość, że jest
chodzącym nieszczęściem, które nawet nie potrafi bezpiecznie zejść po schodach
to jeszcze ma pecha do dziewczyn. W jego towarzystwie nawet przeciętniak może
uchodzić za mistrza panowania nad sytuacją. Jego niesamowite lenistwo i
udawanie przed młodszym bratem lepszego niż jest nie sprawia, że ma szanse na
jakąkolwiek zmianę. Ma on fatalną kondycję i jest kiepskim uczniem. Marzy o
tym, aby być świetnym piłkarzem oraz bardzo dobrym uczniem. Na to trzeba jednak
ciężko zapracować, a on jest zbyt leniwy. Z tego powodu końcówka roku szkolnego
zapowiada się ciężko. Nikt nie wierzy, że zda on egzaminy. Nawet sam Louca jest
świadomy nadchodzącej porażki. Właśnie dlatego wpada na genialny plan
wykradzenia testów nocą…
Niespodziewanie jego życie ulega diametralnej zmianie,
kiedy poznaje Nathana: przystojnego, inteligentnego i wysportowanego chłopaka
będącego duchem, którego tylko on widzi. Współpraca tej dwójki przynosi
prawdziwą odmianę losu pechowca. Nagle zaskakuje wszystkich bardzo dobrze
zdanym testem i nie tylko. Nowy znajomy zostaje osobistym trenerem Louci i
zdeterminowany jest do tego, aby zrobić z niego prawdziwego rasowego zawodnika
i tym samym pozwolić mu zaimponować ukochanej. Jak wiemy, w życiu nic nie
dzieje się bez przyczyny, więc jestem bardzo ciekawa jak w kolejnych tomach scenarzysta
poradzi sobie ze współpracą Louci i Nathana.
W pierwszym tomie dostajemy prezentację fajtłapy, obserwacje w czasie żmudnego
treningu oraz przebłysk talentu.
„Piłka w grze” to przede wszystkim opowieść o różnorakich
problemach nastoletnich bohaterów.Piłka nożna jest jedynie miłym dodatkiem do szukania
właściwej życiowej drogi, którą musi przejść każdy młody człowiek. Ważniejsze
jest tu budowanie osobowości, kształtowanie wytrwałości w dążeniu do celu. Fabuła
utrzymana jest w komediowej otoczce. Niezdarność Louci kontrastuje z
„niezwykłością” Nathana.
Wspomniane na początku tła przywodzące na myśl budowle kojarzące nam się z
PRL-em, czyli budynki przypominające stworzone przez aplikację 3D i większość budynków
użyteczności publicznej powstałych w tamtych czasach. Z tym, że tu mamy Francję
i kanciaste budownictwo przywodzące na myśl blokowiska. Tło to swoją surowością
sprawia wrażenie stworzonego przy pomocy Sketch-Up, co podkreśla atmosferę
surowości, bezosobowości.
Album podzielono na trzy części. W pierwszej poznajemy fajtłapę, w drugiej
trening, a w trzecin zachowanie Louci podczas wielkiego meczu piłki nożnej
z jednego punktu widzenia, a następnie otrzymujemy prawdę o grze bohatera. To
fajna sztuczka pozwalająca na budowanie napięcia, tworzenie wielkiej przemiany i
pokazanie idealnego bohatera, a następnie trochę go przekręcająca, aby pokazać
z bardziej realnej strony i sprawić, że jest on bliższy młodym czytelnikom.
Bruno
Dequier potrafi ciekawie opowiedzieć historię trzymającą w napięciu do ostatniej
strony. Bardzo podobał mi się zabieg podglądania myśli bohatera. Kiedy Louca
snuje plany widzimy, co myśli, dzięki bardzo uproszczonemu minikomiksowi
narysowanemu prostymi dziecięcymi kredkami na białym tle, co podkreśla
nierealność i niedojrzałość zamierzeń. A mimo tego rozrysowane są po mistrzowsku.
Bruno Dequier jest rysownikiem pochodzącym z Francji, ale jego styl zdecydowanie
przypomina styl włoskich artystów komiksowych. Do tego można dostrzec
inspiracje mangą. Ma on spore doświadczenie w pracy z animacjami, bo pracował
dla Universalu przy filmach takich jak „Nikczemny ja” i „Lorax”. Przypuszczam,
że zajmował się tam projektowaniem postaci lub animacją, a nie layoutem czy
tłem, bo w rysowaniu postaci widać duże doświadczenie. Natomiast tło jest jego
piętą Achillesa. To wcale nie sprawia, że jego rysunki są kiepskie. Potęga tych
ilustracji tkwi w postaciach, ich ruchu. Czasami jest tak skupiony na postaci,
że zajmuje ona cały kadr i znika całe tło.
„Louca” to bardzo realna opowieść. Można wręcz pokusić się, że pokazuje
przeciętnego nastolatka w przeciętnej szkole. Skupienie się na bohaterze może
być zabiegiem pozwalającym na utożsamienie się z nim. Do tego mamy tu do czynienia z układem mangi, przez co mamy mnóstwo
szybkich scen do obejrzenia, okienka często zawierają postaci o skrajnych
charakterach i zabieg znikającego tła uwypuklającego zachowanie bohatera.
Jest dialog, który nie idzie w balon. Panele są często nieco bliżej niż powinny
i często zawierają skrajne postacie, krzyczące w dużych balonach ze słowami. Tła
są bardzo szczegółowe w ujęciu początkowym, a następnie mogą zniknąć na
stronach. Mamy tu ciekawy sposób rysowania meczy piłki nożnej. Jest w tych
ilustracjach dużo energii, widzimy ruch, doświadczamy ulotności chwili. Dequier
używa nie tylko szybkich i prostych linii, ale także ekstremalnych kątów
spojrzenia i ciekawych wyborów kolorystycznych. Czujesz się, jakbyś był na
boisku w środku zespołu podczas meczów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz