niedziela, 20 marca 2022

Uczona a...

W mojej miejscowości mieszkają tacy sami ludzie jak w każdym zakątku Polski. Jedni są naprawdę niesamowicie życzliwi, ciepli, wspierają jak mogą nie pouczając, nie strofując, nie mówiąc jak otrzymujący pomoc powinni żyć. Inni obojętni (mają w nosie to jak rodziny niepełnosprawnych sobie radzą i nie interesują ich dobre lub złe nastroje takich ludzi), a jeszcze inni czekają na okazję, aby dokopać, bardzo uwiera ich uśmiech innych ludzi, zadowolenie widoczne na ich twarzach. Wśród nich panuje wielkie rozczarowanie, że ja się nimi nie przejmuję, ale jak się przejmować ludźmi, którzy wbijaniem szpilek leczą osobiste kompleksy i usprawiedliwiają własne porażki?
O ile dwie pierwsze grupy działają cicho (mistrzami w niezwracaniu na siebie uwagi jest grupa obojętnych, ale to chyba oczywiste) o tyle garstka (można policzyć ich na palcach jednej ręki) ostatnich jest aktywna za obie pierwsze grupy. Członkinią tej ostatniej jest alkoholiczka, dla której moje istnienie wydaje się być bolesne. Samo to, że ja idę z tym (jak ona to nazywa ułomkiem) dzieckiem wymagającym szczególnego podejścia jest dla niej bulwersujące. Mój uśmiech, śpiewanie dziecięcych piosenek, mówienie do dziecka, ciepłe gesty, życzliwość do ludzi i od ludzi ją uwiera.
O ile początkowo atakowała mnie mijając: „Uczona, a ułomka urodziła. Taka uczona jak z krowiej dupy trąbka” to teraz weszła na wyższy poziom: „Uczona, a po kontenerach grzebie”. A ja sobie spokojnie ratuję z plastików kota i konia, żeby zachęcić dziecko do kolejnych 50 m. marszu, bo dla mnie ta aktywność dziecka jest dla mnie cenniejsza niż to, co taka osoba o mnie powie lub sobie pomyśli. Baa, tak bardzo nie przejmuję się jej słowami i kontekstu ich wypowiadania, że mogę o tym pisać traktując to nie jako użalanie się, ale pokazanie zabawnych sytuacji, kiedy to taka osoba myśli, że jej ocena jest dla mnie ważna i ma schizofreniczne w rażenie, że pytałam ją o to, co ona o mnie myśli (nadal mam podejście, że wolę się pośmiać niż przejmować).
Dla osób z ostatniej grupy niepojęte jest to, że ja dla dziecka jestem gotowa na wiele. Tak wiele, że gdyby były wiarygodne badania pokazujące, że zjadanie przez matki odchodów pupili pozwala na uleczenie z padaczki i zniwelowaniu autyzmu to nie wahałabym się ani chwili. Nawet, gdybym miała to robić publicznie i być wyśmiewana. I nie jestem matką cierpiętnicą, która ze swojego bycia matką niepełnosprawnego dziecka robi sens życia i oczekuje współczucia. Swoją osobistą działalność rozdzielam od pisania o Oli, bo umiem postawić granicę między byciem matką, a byciem człowiekiem z określonymi talentami. O swoich doświadczeniach piszę, bo większość rodziców niepełnosprawnych dzieci doświadcza podobnych sytuacji i często nie mają odwagi o tym pisać, dzielić się tym, pokazywać drugiej strony medalu. Właśnie to pisanie o swoich przeżyciach nieraz było powodem obrażania się na mnie rodziców wyjątkowych dzieci, bo jak śmiałam opisać ich codzienność i nie trafiało do nich, że ja pisałam wyłącznie o sobie i własnej codzienności i nie mogłam napisać o nich, bo ich nie widuję, bo albo zamykają swoje dzieci, żeby nie raziły tego tolerancyjnego społeczeństwa z aktywnymi przemocowcami albo mieszkają tak daleko, że nie miałam szans na podglądanie ich codzienności.
Jestem osobą mającą swoje zainteresowania, cieszącą się z tego, że ciągle mogę się uczyć oraz doskonalić własne umiejętności, a także kształtować empatię. I to ostatnie ma duże znaczenie, bo o ile kilka lat temu rozumiałabym oburzenie pewnej siostry niepełnosprawnej nastolatki, że inna siostra niepełnosprawnej nastolatki pojechała na wczasy, kiedy jej rodzina zrobiła zbiórkę na lekarstwa to teraz bardziej to rozumiem: nie samą gonitwą za zarabianiem wystarczających pieniędzy na terapię da się żyć. Nie można oczekiwać od rodzin niepełnosprawnych, że będą żyć w lepiankach, chodzić obdarci i jeździć rowerem 80 km do pracy, żeby nie kuć w oczy samochodem, bo zbierają środki na terapię. A spróbujcie wyjaśnić takim jak jedzie się z mojej miejscowości do Wrocławia lub Poznania do specjalistów z dzieckiem z autyzmem środkami komunikacji publicznej to dostaje się podsumowanie, że trzeba było nie rodzić. Ja mam zawsze wtedy radę: „Trzeba nie wypowiadać swoich myśli, bo wtedy wychodzi, jakim człowiekiem się jest”.
I ten sam problem dotyczy uchodźców: nie można od nich wymagać, że przyjadą do nas obdarci i wkurzać się na to, że mają drogie samochody. Nie można uważać, że oni sami chcieli być uchodźcami. My też byśmy uciekali samochodem, bo tak łatwiej spakować wszystkich członków rodziny (pies i koty to dla nas też rodzina), dokumenty, niezbędne urządzenia i kilka ubrań.
Jeszcze inny problem ostatnio powstał: rodzice dzieci niepełnosprawnych powinny wstydzić się zbierania pieniędzy na leczenie dzieci, bo przecież inne dzieci giną na wojnie. Zapewniam Was, że to nie przez rodziców niepełnosprawnych dzieci giną inne dzieci. Rodzice niepełnosprawnych dzieci każdego dnia mają wojnę i badania pokazują, że nawet najdrobniejsze przeszkody, przeżycia wywołujące napięcia mogą sprawić, że będą mieli oni taki sam zespół traumy jak żołnierze wysłani na wojnę. Wystarczy parę takich alkoholiczek i ćpunek jak opisana przeze mnie, wystarczy parę agresywnych właścicieli psów i zespół stresu pourazowego gotowy.
Pozdrowienia od ocalałego kota i konie, którzy nie dość, że po drodze najedli się trawy, złapali parę piórek to jeszcze zaliczyli już godzinne klejenie mąki ziemniaczanej z mydłem i kąpiel.
Przekaż 1% podatku
W formularzu PIT wpisz numer:
KRS 0000037904
W rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podaj:
25068 Sikorska Aleksandra


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz