poniedziałek, 14 marca 2022

Wojciech Hrehorowicz "Dziesięć"


„Każdy, największy nawet mocarz ma jakiś słaby punkt, wystarczy wiedzieć, gdzie należy nacisnąć. Ale przede wszystkim trzeba pozbyć się bojaźni i defetyzmu. Zapomnieć o strachu, uwierzyć we własne siły i nigdy, przenigdy nie pozwolić się zgnoić. Stanowczość i nieugiętość – to klucz do sukcesu”.
„Dziesięć” to już czwarta książka Wojciecha Hrehorowicza, a moje pierwsze spotkanie z twórczością pisarza pracującego jako lekarz, a w wolnym czasie z zamiłowaniem czytającego powieści i od czasu do czasu dającemu upust nawarstwiających się w jego umyśle obrazów. Muszę przyznać, że jego powieść bardzo mnie zaskoczyła. Dostajemy tu rewelacyjny obraz rodziny Nijakich: nie za starych, nie za młodych, w sam raz egoistycznych, żeby innymi się nie przejmować, w sam raz ulegającym swoim nałogom, żeby ona była otyłą miłośniczką seriali, a on alkoholikiem i palaczem nieuświadamiającym sobie swoich nałogów. Nieudane pożycie małżeńskie przeciętnej katolickiej pary i przeciętnej wielkości mieście, w którym on jest takim sobie urzędnikiem skarbówki, a ona beneficjentką oszczędności po rodzicach. Leniwi, niechlujni i zapatrzeni we własne potrzeby – tyle wystarczy, aby nie osiągnąć niczego, by krok po kroku łamać kolejne zasady i prędzej czy później doprowadzić do tragedii.
„Ale tak to już w życiu bywa, że z czasem więzi rodzinne zamiast zbliżać, oddalają. Powinowactwo krwi nie zawsze idzie w parze z powinowactwem dusz, a małżeństwo wcześniej czy później wydobywa z małżonków na wierzch najgorsze cechy, czyniąc ich wstrętnymi sobie nawzajem nieprzyjaciółmi, którzy budząc się rano i spoglądając na siebie z niedowierzaniem , coraz częściej zadają odwieczne pytanie: co ja w tobie widziałem/am?”.
„Dziesięć” jest głównie opowieścią o Norbercie Nijakim wypadającym bardzo przeciętnie, bo niby wszystko w normie, ale bez zachwytów, czyli takie nijakie i jak to określa pisarz „siakieś-takieś”. Mikry, nijaki, bez wyrazu, marniejący przeciętniak jest mężem Eufrozyny, kobiety stworzonej do bycia dominującą matroną w patriarchalnej rodzinie, w której ona siedzi w domu, mówi mężowi jak ma wyglądać, żeby był męski i pozwalająca na zdobywani się. I to dosłowne, bo wspinanie się na tak dużą babę w celu kopulacji to niezły wyczyn, a to z przyjemnością kojarzyć się nie może. Zresztą nie oni jedni są jakąś taką dziwną rodziną, dla której pożycie małżeńskie to przykry obowiązek dla obu stron.. Pisarz wprowadza nas do świata widzianego z perspektywy bohatera: narrator zna jego myśli, plany, patrzy na świat z jego perspektywy, a ta nie jest dobrze nastawiona do świata. Nijaki jest osobnikiem rozdartym między egoizmem, zachciankami a powinnościami. I to sprawia, że odpowiedzialność za zło zrzuca na innych, przy czym inni postępują tak samo: oszukują, są egoistyczni, interesowni, dowartościowują się skupiając na wadach innych.
„Często idziemy przez życie, kierując się uczuciami oraz intuicją, zamiast rozumem i zmysłami. A nawet jeśli zdamy się na zmysły, to przecież one są zawodne i niejednokrotnie prowadzą nas na manowce. A rozum? Po pierwsze, wbrew pozorom nie każdy go ma, a po drugie, nie nauczyliśmy się jeszcze z niego we właściwy sposób korzystać. Innymi słowy jesteśmy zbyt głupi, żeby prawidłowo się nim posługiwać”.
Nijaki to alkoholik udający, że nie jest uzależniony. Popijający po kątach tanie wino i gotowy kraść piwo w sklepie byle dostarczyć sobie dawkę używki, przeliczający wszystko na papierosy i alkohol. W trzymającej go krótko Eufrozynie widzi potwora odbierającego mu wszelkie przyjemności. Z kolei ona należy do osób leniwych i oszczędnych jednocześnie (używane talerze wylizuje, a te nieużywane pokrywają warstwy kurzu, żeby nie tracić pieniędzy na wodę i środki czystości).
Książka jest pewnego rodzaju labiryntem, w którym każda z postaci została przerysowana niczym u Gombrowicza. Portrety wielu kobiet przypominają zabieg znany z książek Bruna Schulza: wielkie, wręcz nieosiągalne sylwetki panujące nad czasem, przestrzenią i sprawiające, że życie mężczyzn toczy się właśnie wokół nich, są zależni od swoich partnerek i żon, których portrety mamy tu bardzo różnorodne. Łączy je jedno: w oczach mężów prędzej czy później stają się zołzami i po początkowym zachwycie nie ma śladu. Za to pozostają wzajemne żale. Do tego wchodzimy do świata pełnego absurdów niczym u Franza Kafki. Bohater gubi się w codzienności, oczekiwaniach otoczenia, swoich pragnieniach.
„Nie da się wykorzenić zła złem, bo postępując w ten sposób, czynimy jeszcze większe zło. Mnożymy je, potęgujemy i rozsiewamy jego ziarno”.
W powieści przede wszystkim urzekł mnie język, sposób budowania świata, tworzenia napięcia i lekkość narracji. Niby mamy tu namacalną rzeczywistość nudnego urzędnika i jego małżonki, ale pełno tu pewnego rodzaju magii, absurdu, nietypowych zachowań łamiących konwenanse, przez co nie wiemy, czy dane wydarzenia to wynik fantazji Nijakiego czy szaleństwa otoczenia, a może gry mijanych ludzi. Do tego odnosi się wrażenie, że język pulsuje poezją przenosząc do świata niezwykłych obrazów. Dorośli bohaterzy sprawiają wrażenie dzieci popisujących się w piaskownicach.
Jestem zachwycona powieścią Hrehorowicza.
„Człowieka można zniszczyć na wiele różnych sposobów, ale najskuteczniejszym i zarazem najbardziej perfidnym jest taki, który wykorzystuje jego wyrzuty sumienia wynikające z popełnienia w przeszłości zbrodni, o której winowajca nie potrafi zapomnieć, nawet jeżeli dawno już za nią odpokutował. Ciągłe podsycanie tlącego się w nim poczucia winy jest niczym dolewanie oliwy do ognia albo rozdrapywanie niezabliźnionej rany: wcześniej czy później doprowadza do tragicznego końca”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz