„Każdy, największy nawet mocarz ma jakiś słaby punkt, wystarczy wiedzieć, gdzie należy nacisnąć. Ale przede wszystkim trzeba pozbyć się bojaźni i defetyzmu. Zapomnieć o strachu, uwierzyć we własne siły i nigdy, przenigdy nie pozwolić się zgnoić. Stanowczość i nieugiętość – to klucz do sukcesu”.
„Dziesięć” to już czwarta książka Wojciecha Hrehorowicza, a moje pierwsze
spotkanie z twórczością pisarza pracującego jako lekarz, a w wolnym czasie z
zamiłowaniem czytającego powieści i od czasu do czasu dającemu upust
nawarstwiających się w jego umyśle obrazów. Muszę przyznać, że jego powieść
bardzo mnie zaskoczyła. Dostajemy tu rewelacyjny obraz rodziny Nijakich: nie za
starych, nie za młodych, w sam raz egoistycznych, żeby innymi się nie przejmować,
w sam raz ulegającym swoim nałogom, żeby ona była otyłą miłośniczką seriali, a
on alkoholikiem i palaczem nieuświadamiającym sobie swoich nałogów. Nieudane
pożycie małżeńskie przeciętnej katolickiej pary i przeciętnej wielkości mieście,
w którym on jest takim sobie urzędnikiem skarbówki, a ona beneficjentką
oszczędności po rodzicach. Leniwi, niechlujni i zapatrzeni we własne potrzeby –
tyle wystarczy, aby nie osiągnąć niczego, by krok po kroku łamać kolejne zasady
i prędzej czy później doprowadzić do tragedii.
„Ale tak to już w życiu bywa, że z czasem więzi rodzinne zamiast zbliżać,
oddalają. Powinowactwo krwi nie zawsze idzie w parze z powinowactwem dusz, a
małżeństwo wcześniej czy później wydobywa z małżonków na wierzch najgorsze
cechy, czyniąc ich wstrętnymi sobie nawzajem nieprzyjaciółmi, którzy budząc się
rano i spoglądając na siebie z niedowierzaniem , coraz częściej zadają
odwieczne pytanie: co ja w tobie widziałem/am?”.
„Dziesięć” jest głównie opowieścią o Norbercie Nijakim wypadającym bardzo
przeciętnie, bo niby wszystko w normie, ale bez zachwytów, czyli takie nijakie
i jak to określa pisarz „siakieś-takieś”. Mikry, nijaki, bez wyrazu, marniejący
przeciętniak jest mężem Eufrozyny, kobiety stworzonej do bycia dominującą
matroną w patriarchalnej rodzinie, w której ona siedzi w domu, mówi mężowi jak
ma wyglądać, żeby był męski i pozwalająca na zdobywani się. I to dosłowne, bo
wspinanie się na tak dużą babę w celu kopulacji to niezły wyczyn, a to z
przyjemnością kojarzyć się nie może. Zresztą nie oni jedni są jakąś taką dziwną
rodziną, dla której pożycie małżeńskie to przykry obowiązek dla obu stron.. Pisarz
wprowadza nas do świata widzianego z perspektywy bohatera: narrator zna jego
myśli, plany, patrzy na świat z jego perspektywy, a ta nie jest dobrze
nastawiona do świata. Nijaki jest osobnikiem rozdartym między egoizmem,
zachciankami a powinnościami. I to sprawia, że odpowiedzialność za zło zrzuca
na innych, przy czym inni postępują tak samo: oszukują, są egoistyczni,
interesowni, dowartościowują się skupiając na wadach innych.
„Często idziemy przez życie, kierując się uczuciami oraz intuicją, zamiast
rozumem i zmysłami. A nawet jeśli zdamy się na zmysły, to przecież one są
zawodne i niejednokrotnie prowadzą nas na manowce. A rozum? Po pierwsze, wbrew
pozorom nie każdy go ma, a po drugie, nie nauczyliśmy się jeszcze z niego we
właściwy sposób korzystać. Innymi słowy jesteśmy zbyt głupi, żeby prawidłowo
się nim posługiwać”.
Nijaki to alkoholik udający, że nie jest uzależniony. Popijający po kątach
tanie wino i gotowy kraść piwo w sklepie byle dostarczyć sobie dawkę używki,
przeliczający wszystko na papierosy i alkohol. W trzymającej go krótko
Eufrozynie widzi potwora odbierającego mu wszelkie przyjemności. Z kolei ona
należy do osób leniwych i oszczędnych jednocześnie (używane talerze wylizuje, a
te nieużywane pokrywają warstwy kurzu, żeby nie tracić pieniędzy na wodę i
środki czystości).
Książka jest pewnego rodzaju labiryntem, w którym każda z postaci została
przerysowana niczym u Gombrowicza. Portrety wielu kobiet przypominają zabieg
znany z książek Bruna Schulza: wielkie, wręcz nieosiągalne sylwetki panujące
nad czasem, przestrzenią i sprawiające, że życie mężczyzn toczy się właśnie wokół
nich, są zależni od swoich partnerek i żon, których portrety mamy tu bardzo
różnorodne. Łączy je jedno: w oczach mężów prędzej czy później stają się
zołzami i po początkowym zachwycie nie ma śladu. Za to pozostają wzajemne żale.
Do tego wchodzimy do świata pełnego absurdów niczym u Franza Kafki. Bohater
gubi się w codzienności, oczekiwaniach otoczenia, swoich pragnieniach.
„Nie da się wykorzenić zła złem, bo postępując w ten sposób, czynimy jeszcze
większe zło. Mnożymy je, potęgujemy i rozsiewamy jego ziarno”.
W powieści przede wszystkim urzekł mnie język, sposób budowania świata,
tworzenia napięcia i lekkość narracji. Niby mamy tu namacalną rzeczywistość
nudnego urzędnika i jego małżonki, ale pełno tu pewnego rodzaju magii, absurdu,
nietypowych zachowań łamiących konwenanse, przez co nie wiemy, czy dane
wydarzenia to wynik fantazji Nijakiego czy szaleństwa otoczenia, a może gry
mijanych ludzi. Do tego odnosi się wrażenie, że język pulsuje poezją przenosząc
do świata niezwykłych obrazów. Dorośli bohaterzy sprawiają wrażenie dzieci
popisujących się w piaskownicach.
Jestem zachwycona powieścią Hrehorowicza.
„Człowieka można zniszczyć na wiele różnych sposobów, ale najskuteczniejszym i
zarazem najbardziej perfidnym jest taki, który wykorzystuje jego wyrzuty
sumienia wynikające z popełnienia w przeszłości zbrodni, o której winowajca nie
potrafi zapomnieć, nawet jeżeli dawno już za nią odpokutował. Ciągłe podsycanie
tlącego się w nim poczucia winy jest niczym dolewanie oliwy do ognia albo
rozdrapywanie niezabliźnionej rany: wcześniej czy później doprowadza do
tragicznego końca”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz