Między głębokim autyzmem a zespołem Aspergera istnieje
przepaść kosmiczna. Pierwsi nie funkcjonują samodzielnie. Można tylko ciężko
pracować nad tym, aby byli jak najbardziej samodzielni, stopniowo wyznaczać
sobie małe cele do zrealizowania, aby potrafili zrobić podstawowe rzeczy (ubrać
się, umyć, przygotować posiłek, zrobić zakupy, posprzątać po sobie, komunikować
się bez mówienia). Osoby z zespołem Aspergera mówią, uczą się tak jak inne
dzieciaki, zdobywają kolejne doświadczenia, chodzą do pracy, ale mają trudność
w nawiązaniu kontaktów społecznych, utrzymywaniu ich, wchodzeniu w grupy.
Między nieumiejętnością nawiązanie relacji, a całkowitym oderwaniem od świata
jest niesamowita różnica. Między tymi skrajnościami jest pełno stopni
pośrednich, których granica wyznaczana jest przez brak mowy i trudności w
komunikowaniu się. I wszystkie te osoby wrzucane są do jednego wora zatytułowanego
ASD, czyli spektrum autyzmu. I w tym nie ma nic złego. Złe jest dopiero, kiedy
rodzice dzieci z zespołem Aspergera mówią „Moje dziecko ma autyzm” i objaśniają
rodzicom dzieci z autyzmem, że wystarczy troszkę pochodzić na terapię, popracować
z dzieckiem i będzie mówiło, będzie samodzielne i nie będzie potrzebowało
pomocy nauczyciela wspomagającego. Jeszcze pół biedy, kiedy robią to rodzice,
ale wielu rodziców dzieci z autyzmem spotyka się z tym, że to specjaliści im
objaśniają jak powinien wyglądać postęp, a tego postępu nie są w stanie
wypracować na swoich zajęciach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz