Nie jest łatwo pisać o tomie, na który czekało się z niecierpliwością i którego lektura zapierała dech w piersiach. Po pierwszym zbiorze zatytułowanym „Passacaglia” wiedziałam, że opowiadania Sławomira Wernikowskiego są zaskakujące jak życie. To kolejni napotkani bohaterzy porywają narratora, który wydaje się płynąć za ich czynami i decyzjami. Czeka w napięciu na ich kolejne gesty i słowa, aby nam je zrelacjonować, zabrać w wycinki świata podglądanych postaci. Niby wie o nich wszystko, ale owo „wszystko” ogranicza się do tego, co jest w stanie zaobserwować ze swojego dogodnego miejsca, które nie jest w stanie ujawnić wszystkiego. Voyeuryzm w wersji obnażania tego, co intymne, ukryte i bardzo osobiste przebija tu z każdej strony. Obcowanie ze sobą i innych obrasta tu w napięcie graniczące z tym seksualnym. Nawet bohaterzy podglądają siebie wzajemnie, by w dogodnym momencie się ujawnić. Czujemy się jak ukryci w kącie podglądacze zastanawiający się, co będzie dalej. Tego nawet bohaterzy nie wiedzą, bo los płata im figle w postaci niespodziewanych wizyt albo zaprosin, odnalezionych tajnych akt, spraw sądowych przekonujących, że rodzicom chodzi o dobro dziecka, a nawet szukania ratunku w czasie wojny w robotach w Niemczech. Napotkanie bohaterów jest tu punktem wyjścia do wejścia w ich historię, nawiązania relacji, a także możliwością poznania powodu motywacji kierujących określonymi czynami. To z kolei jest pretekstem do wychodzenia naprzeciw drugiego człowieka, poznawania go, dawania mu szansy, odsuwania, a wszystko w kontekście osobistego interesu, który na pierwszy rzut oka nie jest widoczny, ale ujawnia się z każdą sceną, gestem i przemyśleniem tego, czego byliśmy świadkami. To sprawia, że dochodzimy do wniosku, że nic w życiu nie jest przypadkowe. Wszystko dzieje się dlatego, że napotkane osoby miały w tym swój cel. I właśnie to spotkanie wokół interesu staje się motywem przewodnim kształtującym relacje. Nakładanie się dążeń i ścieranie się ich sprawia, że to, co wydaje nam się pierwotną przyczyną wychodzenia naprzeciw drugiego człowieka okazuje się pozorne. Prawdziwe motywy zaskakują. Każdy w jakiś sposób zarabia na relacjach z innymi. Czasami jest to tylko (a może aż) zysk emocjonalny, innym razem krążący wokół chęci stworzenia sobie poczucia posiadania misji bycia jedynym sprawiedliwym, a innym razem chodzi o banalne opłacenie rachunków czy uwolnienie się od potrzeby rozliczania z wrogami.
Podglądactwo sprawia, że w narracji ważne są polimorficzne dialogi pełne emocji,
prób zacierania własnego celu, będące grą mającą pokazać obserwatorom bohatera
w określonej relacji. Przy kontakcie z innymi postaciami zaskakuje nas nieco
inny sposób grania. Niby nieuchwytna zmiana maski sprawia, że przez moment
rozmówca jest nagi. Dialogi nie są tu zwykłą rozmową, ale pojedynkiem,
stopniowym odkrywaniem lub fałszowaniem kart przez opowiadanie o losach
bohaterów. Jest to spotkanie dwóch ludzi ciekawych siebie i próbujących
przekonać do postępowania, które będzie pomocne w realizacji celu. Czy druga
strona będzie w stanie to zrobić zależy od umiejętności erystycznych, w których
fenomen wcale nie polega tu na zagadaniu, ale na niedopowiedzeniach,
zaciekawieniu. Te uczucia pojawiają się już w pierwszym utworze, kiedy do sędzi
rodzinnej trafia sprawa o ubezwłasnowolnienie córki. Posiadająca świetnego
asystenta sędzia dostaje pozornie prostą sprawę, która z czasem okazuje się
coraz bardziej zaskakująca i pozwala na wiele rzeczy spojrzeć z nieco innej
perspektywy. Od zaangażowania urzędniczki zależy dalszy los młodej kobiety,
której matka regularnie podcina skrzydła, czyni ją niezdolną do samodzielnego
życia. A wszystko w imię całkowitej kontroli oraz udowadniania córce, że wybrała
złą drogę w życiu. Zaślepiona swoją racją matka krzywdzi córkę. To jednak nie
jest widoczne dopóki sędzia nie zacznie działać niekonwencjonalnie, nie wyjdzie
poza utarte schematy. Już to pierwsze opowiadanie przekonuje nas, że
ograniczanie się do minimalistycznych procedur jest złe i krzywdzące. Każdą
historię trzeba poznać dogłębnie. Tylko wtedy jesteśmy w stanie pomóc bohaterom
lub ich zrozumieć. Każdy czyn ma swoją motywację.
Dialogi w zbiorze Wernikowskiego są siłą napędową. To za ich sprawą dzieje się
lub nie dzieje coś. Proste, przypominające potoczną mowę, pełne niedomówień
zrozumiałych tylko dla rozmówców, ujawniających się stopniowo wraz z kolejnymi
padającymi słowami. I tak jak w muzyce: zwyciężają tu tony silniejsze,
zagłuszające te cieńsze, niepozorne, delikatne. To daje efekt wrażenia, że zło/
interesowność zawsze w jakiś sposób zwycięża.
Tematyka opowiadań jest różnorodna. Bohaterzy wywodzą się z różnych grup społecznych:
od słynnych muzyków światowej klasy, przez studentów, profesorów, sędziów, uchodźców, władców, żołnierzy chcących jedynie
bronić ojczyznę, a z rozkazu zestrzeliwujący samolot pasażerski, świetnych
prawników i artystów-bankrutów, nazistów chcących podbić świat. Poza
ścierającymi się interesami pojawiającym się mniej lub bardziej wyraźnie
motywem jest muzyka. Czasami wokół niej toczy się akcja i jest stawiana na
pierwszym miejscu jak to dzieje się w tytułowym opowiadaniu, a czasami jest w
postaci dzwonka w telefonie czy dzwonów kościelnych, a nawet wybuchów
słyszanych w czasie wysadzania mostu, przez który przejeżdżają faszyści. Muzyka
bywa celem życia, pasją, ale i zmienia ludzki los w fobię prowadzącą do ruiny
lub wyzwolenia. Czasami pojawia się w tle ostatniego spotkania, innym razem
pobrzmiewa w tle przygotowywań do pogrzebu znienawidzonego byłego partnera lub
bywa podsumowaniem kampanii wojennej, a czasami staje się dzwonami słyszanymi w
czasie wypasu krów. Życie ludzie jest tu pełne dźwięków, będących nieoderwalną
częścią ludzkiego losu. Poniekąd w jej rytmie zmienia się otoczenie, bohaterzy
przeżywają kolejne wzloty i upadki, poddają się rozczarowaniom, próbują swoich
sił. Muzyka wywołuje emocje sprawiające, że podejmowanie logicznych decyzji
staje się trudne.
Pierwszy tom opowiadań Sławomira Wernikowskiego nawiązywał do hiszpańskiego słowa.
„Passacaglia” bardzo dobrze wpisuje się w to, co pisarz nam w nim pokazuje. Siedemnastowieczna
pieśń taneczna z trójdzielnym metrum najlepiej zgodnie z tradycją hiszpańską
improwizowaną w towarzystwie gitary i wykorzystywaną w czasie ulicznych zabaw.
Co prawda autor odwołuje się do wykształconej przez Jana Sebastiana
Bacha „Passacaglii” i „Fugi c-moll”, ale typowe dla tego typu utworów
metro trójdzielne wydaje się być sposobem pokazywania świata. W uproszczonej
wersji można powiedzieć o tym, że czytelnik z narratorem widzą dwie intencje, a
trzecia wybija się na po przeczytaniu całości i to ona kształtuje odbiór, czyli
jest w jakiś sposób akcentowana, co powoduje u czytelnika zaskoczenie. Brzmi to
może skomplikowanie, ale efekt jest piękny i przyjemny w odbiorze. Na okładce
książki znajdziemy deklarację, że „Opowiedzianych historii nic nie łączy – ani
czas, ani miejsce, ani zdarzenia. Mogły się wydarzyć gdziekolwiek, kiedykolwiek”.
Myślę jednak, że łączy je wiele: od czasu, czyli znanej nam współczesności, w
której role ludzi są płynne po ciągle przewijający się motyw utworu J.S. Bacha,
którym nazwano zbiór opowiadań. Ale nie tylko. To opowieści o ścierających się
mocach dobra i zła, których walka jest tak widoczna jak kontrastowość między
basami i sopranami. Polecam miłośnikom opowiadań.
Drugi tom jest doskonałym uzupełnieniem krążącym wokół tego samego motywu. Tym
razem z tytułem „Partita”, czyli po raz kolejny zabierającego nas na spotkanie
z muzyką Bacha. I jest ono w opowiadaniach mniej lub bardziej widoczne. Czasami
bohaterzy perfekcyjnie grają najtrudniejsze utwory mistrza, a czasami jego
obecność bywa zaznaczona w motywach opowiadań, pojedynczych dźwiękach.
„Partitą” pierwotnie nazwo jednoinstrumentalny utwór muzycznego (XVI i XVII
wiek), ale Johann Kuhnau (Thomaskantor do 1722 r.), jego uczeń Christoph
Graupner i Johann Sebastian Bach używał go do zbiorów utworów muzycznych, jako
synonimu suity. I właśnie to późniejsze znaczenie jest obecne w każdym utworze
przemycającym pouczające przesłanie, skłaniającym do przemyślenia. Pokazanie
sytuacji z różnych punktów widzenia, nadanie im wielogłosu, ale z ewoluującego
punktu widzenia prowadzi do refleksji. Tak jak u Bacha: pozornie proste utwory
są niesamowicie różnorodne tematycznie i stylistycznie. A wszystkie z przesłaniami
i zakończeniami skłaniającymi do refleksji, popatrzenia z boku na własne
wybory. Znaczące jest to, że każdy bohater ma tu dobre motywacje. Jednak te
wybory czasami prowadzą do tragicznych zakończeń. Autor daje nam do
zrozumienia, że ludzie ot tak nie są jednoznacznie źli lub dobrzy. To
okoliczności i inni sprawiają, że podejmują takie, a nie inne decyzje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz