„Chwila obecna to tylko stop-klatka, pauza w szaleńczym biegu przez życie. Potrzeba było dobrej kondycji, żeby dobiec na metę bez zapaści”.
Uwielbiam książki zabierające czytelników w świat życiowych historii bohaterów.
Takie opowieści pełne są prób, cierpienia, dobrych i złych niespodzianek,
mierzenia się ze swoimi słabościami i uprzedzeniami innych oraz bezinteresownego
wsparcia. Pozwalają one na spojrzenie na wiele problemów z boku, aby uświadomić
sobie, że możemy dokonywać innych wyborów, powinniśmy walczyć o tych, których
kochamy oraz dystansować się do stereotypów. Taką właśnie historią jest „Tamarynd.
Marząc o lepszym jutrze” Żanety Pawlik.
„Ludzie są ze sobą z wielu powodów. A to,
że mogą na sobie polegać w trudnych chwilach, dawać oparcie, jest jednym z
nich”.
Do powieści wchodzimy, kiedy tajemnicza kobieta budzi się wcześnie rano i
odchodzi od męża. Widzimy, że ich relacja jest dziwna, zobaczymy zdeterminowanie
bohaterki wędrującej do lasu, aby popełnić samobójstwo. Od tego momentu przeskakujemy
kilka miesięcy wcześniej, aby zobaczyć Ankę wracającą do Polski. Widzimy całe
zamieszanie związane z wynajmem kawalerki, zatrudnieniem, urządzaniem się w
nowym miejscu oraz pierwsze dni pracy w szpitalu psychiatrycznym w charakterze
pielęgniarki. Brzydkie lokum, mała ilość oszczędności, złe stosunki w nowej
pracy to tylko część jej problemów. Obserwujemy jej ukradkową wizytę u siostry,
spotkanie z matką, która jej nienawidzi i ciągle poucza, zobaczymy nagabywania
byłego narzeczonego, przed którym musiała uciekać z kraju. Jakby tego było mało
w drodze do domu zostaje zatrzymana przez policjantów za zdemolowanie kosza na
śmieci. Codzienność przytłacza bohaterkę. Nie wiemy dokładnie, jaki bagaż
niesie na swoich barkach, ale widzimy ten ciężar w jej codziennej relacji,
dzieleniu się doświadczeniami. Z każdą stroną wchodzimy coraz intensywniej w przeszłość,
którą pragnie zapomnieć. Do tego sceny z pierwszych stron ciągle są w pamięci
czytelnika.
„Nie da się oddzielić człowieka od jego przeszłości. Nierozerwalnie zrasta się
z nim, Jest sumą doświadczeń, dobrych i złych. Wszystko, co przeżył, oblepia do
warstwa po warstwie. Próba zerwania pozostawia blizny, szpeci. Można
przygładzić z wierzchu, wyrównać, pomalować, ale na głębszym poziomie tli się,
czekając momentu, gdy wybuchnie prosto w oczy”.
Anka należy do osób odpowiedzialnych, skupionych na zadaniach oraz wyznaczonym
przez siebie celu. Jej życie było poukładane: skończenie studiów, praca,
małżeństwo i dzieci. Doskonale zdawała sobie sprawę, że na wszystko musi
zapracować. Jej partner nie do końca rozumiał jej postawę. Miał inne podejście
do wielu spraw. Jakby tego było mało został przyłapany na zdradzie. Po zerwaniu
z nim mama namawiała ją do powrotu do narzeczonego. Jedyne, co mogła zrobić to
uciec poza Polskę od matki i byłego. To właśnie nowe miejsce zamieszkania dało
jej dużo większe możliwości. Praca w Hamburgu pozwala jej na samodzielność i
odcięcie się od toksycznych relacji. Większa pensja pielęgniarki, zawarcie
odpowiednich znajomości, które pozwoliły jej na zmianę zatrudnienia i zarobienie
na operację ciężko chorej siostry. Dochodowa praca jednak stała się w pewien
sposób jej przekleństwem, ale też pozwoliły na spojrzenie na problemy kobiet z
innej perspektywy. To właśnie jej dawna praca stanie się pretekstem do
poruszenia najtrudniejszych tematów, które się pojawią w książce, pokazanie
brutalnego męskiego świata, wykorzystania seksualnego kobiet, przemocy i uprzedzeń
oraz zmagania się ze stratą bliskich. Jednak największa próba spotka ją w Polsce,
kiedy zbliży się do jednej z pracownic, zobaczy jak wiele bólu kryje się pod
jej codzienną opryskliwością wobec współpracowników i miękkością względem pacjentów.
„Czas goił rany zewnętrzne. W środku pozostawała blizna, niewidoczna dla
świata. Człowiek żyje jakby nigdy nic, bo co ma zrobić, ale już nigdy nie jest
kompletny. Śmierć kogoś bliskiego to jakby wyrwanie kawałka duszy”.
Nad każdym z bohaterów powieści ciąży trudna przeszłość. Nitki ich losu splatają
się w zaskakujących momentach tworząc zadziwiającą historię, w której jest
miejsce na realizowanie planów, marzenia, ciężką pracę, nadzieję, miłość, ale
też zmaganie się z chorobą oraz mierzenie się z tym, co o przeszłości mówią
inni. Zobaczymy jak różne osoby reagują na powolne odchodzenie ich dzieci, jak
to odbija się na ich funkcjonowaniu. Pojawia się rozbój, różnego rodzaju uzależnienia
(od alkoholu, przez hazard po dewocję), depresja. Praca w Niemczech stanie się
też pretekstem do poruszenia tematu wojny. Do tego Żaneta Pawlik podsuwa temat
samotnego rodzicielstwa, pracy w policji, prostytucji, aborcji, poronienia,
romansów, molestowania, handlu ludźmi.
„Pójdą do kawiarni, opowie więcej o sobie. Nie wszystko, dobre i złe informacje
trzeba dawkować. Te pierwsze na wypadek, gdyby los nie był wystarczająco
łaskawy, by pozwalać na nie częściej. Drugi zaś, żeby od razu nie zrazić kogoś
do siebie”.
Główna akcja to zaledwie kilka miesięcy. Dzięki wspomnieniom i rozmowom bohaterów
czytelnik jednak dostanie dużo bogatszą historię. Pisarka z wprawą przeplata
wiele trudnych tematów, pokazuje problemy, z jakimi borykają się ludzie i uświadamia
nam jak bardzo możemy być ślepi na potrzeby innych, ich sygnały. Do tego autorka
podsuwa nam ciekawe podejście do życia, sposoby na znalezienie szczęścia.
Zobaczymy bohaterów, którzy nie dają się przywiązać do jednego miejsca, aby móc
być szczęśliwym. Żaneta Pawlik kładzie też duży nacisk na relacje między
wykreowanymi postaciami. Pokazuje, że czasami osoby, dla których jesteśmy
niemili mogą uratować nam życie, wesprzeć w różnych sprawach.
„Przypadkowy odwiedzający miałby problem z odróżnieniem chorych od członków
rodziny, którzy wpadli z wizytą. Choroby psychiczne zostawiały piętno pod
skórą, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Dlatego otoczenie nie pojmowało, że
ktoś pod maską uśmiechu skrywał ogromy ból. Jeśli starczało sił, to prosił o
pomoc. A zdarzało się, że wybierał rozwiązanie ostateczne. I wtedy orientowano
się, w jakim piekle tkwił”.
W akcji kluczowe jest też miejsce pracy bohaterki. Szpital psychiatryczny zostaje
odczarowany, pozbawiony tabu. Trafiają tam zarówno osoby po próbach samobójczych,
z różnorodnymi chorobami, ale też takie, które bliscy oszukali i przez to
zostali wyprowadzeni z równowagi. Bardzo podoba mi się potraktowanie chorób
psychicznych jak każdej innej: musi się nimi zająć specjalista, aby była szansa
na wyleczenie. Zobaczymy też groźnego przestępcę i uświadomimy sobie jak
niesamowicie niebezpieczna jest praca w takim miejscu nawet jeśli nie jest się
lekarzem czy pielęgniarką tylko „zwyczajną” salową. Żaneta Pawlik pokazuje czytelnikom,
że w każdym miejscu pracy ważna jest każdy pracujący tam. Brak współpracy
między poszczególnymi osobami sprawia, że takie miejsca źle funkcjonują.
Szczególnie mocno widoczne jest to, kiedy przyglądamy się pracy Jadwigi bardzo
zaangażowanej w swoje obowiązki. To jej empatia sprawia, że personelowi
medycznemu łatwiej jest wykonywać obowiązki. Dzięki bohaterom możemy przyjrzeć
się różnym wyzwaniom, z jakimi mogą mieć do czynienia pracownicy szpitala i
chorzy.
„Przyznanie, że jest się bezsilnym wobec choroby, to pierwszy krok w walce o
siebie”.
Żaneta Pawlik bardzo umiejętnie pokazała terapię uzależnienia, tego jak wiele
zależy od woli chorych, ich wsparcia w walce z nałogiem. Pisarka podsuwa nam brutalne
obrazy uświadamiające jak łatwo każdy z nas może zachorować, stracić dziecko,
zmagać się z uzależnieniem. Granica między zdrowiem i chorobą jest delikatna.
„Każdy z nas w jakimś momencie poczuł, że dotarł do granicy, że którą jest
koniec. Śmierć. I choć wszyscy jej doczekamy, wolelibyśmy, żeby nie zaskakiwała
nas, gdy leżymy we własnych odchodach. Nie myślcie sobie, że jesteście lepsi od
Maxa, bo nikogo nie zabiliście. Katowaliście latami swoje żony, zamęczaliście
dzieci. Wasze matki cierpiały, patrząc na wasze upodlenie. Każdy z nas ma dno
na innym poziomie. Moim celem jest uzmysłowienie wam, że koniec dla wszystkich
jest taki sam. Nie ważne, czy macie się za wysoko funkcjonujących alkoholików,
czy za degeneratów. Ile razy uderzyliście swoją partnerkę, straciliście pracę,
a może robiliście swoje wzorowo i nikt z waszego środowiska nie wiedział, że
cały dzień ustawiacie sobie pod picie? Stąpacie po cienkiej linii. Pamiętam
młodego chłopaka, dwudziestokilkuletniego, który trafił do nas na detoks w
ostatniej chwili. Oj już nie żył. Delirium przez tydzień. Tydzień! Trzęsło nim
przez siedem, kurwa, dni. Ósmego dnia poprosił o rozmowę z psychiatrą. Nie
potrafił ustać na nogach, mięśnie nie były w stanie utrzymać jego wychudzonego
ciała. Stał naprzeciwko lekarza podtrzymywany przez pielęgniarkę i zażądał
wypisu. (…) ‘Nie jestem jeszcze gotowy, żeby wytrzeźwieć’”.
W świecie pełnym wyzwań nie zabraknie też miejsca na zakochiwanie się, radość,
spontaniczność i bliskość. Autorka stopniowo podgrzewa temperaturę, podsuwa
różne rozwiązania, podrzuca przeszkody, które są niesamowicie realne, przez co
zmusza nas do zadania sobie pytania: a jakiego wyboru my byśmy dokonali? Każdy
z bohaterów ma różne doświadczenia, wie jakie błędy kiedyś popełnił i może
wyciągać z tego wnioski.
„Dotarłem do pustki, której w pojedynkę nie zdołam zapełnić. Pracuję, jem,
rozmawiam z ludźmi, a w środku kurczę się z tęsknoty za miłością. Tęsknię za
kimś, komu mógłbym opowiedzieć o smutku, radości, wspólnie cieszyć się spacerem
wzdłuż plaży, przynosić kawę do łóżka, przytulić i kochać”.
„Tamarynd” to wielowątkowa pouczająca opowieść zachęcająca do autorefleksji.
Znajdziemy tu wiele trudnych tematów, niesamowicie różnorodnych bohaterów. Każdy
jest tu inny, każdy marzy o czymś innym, każdy pragnie bliskości innych. Jaką
cenę będą za to zapłacić? Co im przyniosą te doświadczenia? Powieść nie jest
łatwa. Losy bohaterów wyłaniają się powoli w czasie relacji z innymi ludźmi,
ale nie dzieje się to natychmiast tylko stopniowo, jak przy powolnym poznawaniu
się dwójki ludzi. Każda relacja z innymi daje bohaterom też możliwość
przyjrzenia się sobie oczami rozmówcy. Każda relacja to cenna lekcja.
„Każdy, komu rozpadł się wieloletni związek, wychodził z niego bogatszy. Trudne
doświadczenia rozwodu przekuwał na małe zwycięstwo nad własnymi słabościami.
Przy odrobinie refleksji potrafił dostrzec własne winy i nie powielać schematu
w kolejnym związku. Nie każdy poddawał analizie porażki, pogłębiał
samoświadomość. Niektórzy obrastali poczuciem krzywdy, unosząc ją na
sztandarach”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz