piątek, 16 czerwca 2023

David Sundin "Książka, która naprawdę nie chciała być czytana"


Robiliście kiedyś na złość książce? Ja zdecydowanie tak. W końcu jestem złośliwą babą, dlatego musiałam sięgnąć po „Książkę, która nie chciała być czytana”, a później po „Książkę, która naprawdę nie chciała być czytana” Davida Sundina. Publikacje te zdecydowanie przyciągają oryginalnym tytułem i intrygującą treścią, bo wiadomo, że książki są po to, aby sięgać po nie i je czytać. Jak w ogóle mogą nie chcieć być czytane. Przekonywać czytelników, że naprawdę nie mają na to ochoty. Przecież to niedorzeczne. Po to zostały stworzone i ich celem jest zrobienie wszystkiego, żeby ktoś chciał po nie sięgnąć, kartkować, wchodzić w światy, które w sobie kryją. Jak w ogóle mogą pomyśleć, że może być inaczej? Okazuje się, że w tym świecie wszystkich mających ten sam cel są i takie, które mają inne plany. Dokładnie takie, jak dzieci, które nie chcą czytać. I w sumie tworzyłyby piękną symbiozę: one leżałyby sobie na półce i odpoczywały, a dzieci zajęłyby się innymi zajęciami, bo wiadomo, że czytanie męczy. Szczególnie książki są tą czynnością wyczerpane. Dzieci z kolei znudzone. Oczywiście mam tu na myśli te, które z dziwnego powodu unikają książek, boją się ich i w ich towarzystwie bardzo się nudzą. Zwykle książki się nie buntują, bo znają swoje powinności, obowiązki oraz przeznaczenie. Młodemu czytelnikowi jednak trafia się taka, która nie przejmuje się przeznaczeniem. Ona wie, że może być asertywna i stanowczo mówić „nie”, a kiedy naruszane są granice jej komfortu ma prawo się buntować. I to robi. W jaki sposób broni się przed natarczywością czytelnika, który chce, aby rodzic przeczytał mu ją do snu? Jest tych chwytów całkiem sporo. „Książka, która nie chciała być czytana” miała na to sporo pomysłów. Nie zawsze jej się udaje przekonać czytelników, więc kolejna lektura przekonuje, że naprawdę nie ma na to ochotę.
Autor w kolejnej książce zastosował chwyt z opowieścią o dziecku, które chciało, aby poczytać mu do poduszki, wybrało książkę, która pomoże w dopełnieniu codziennego rytuału, pozwalającego na wchodzenie w nowe światy, ale też pomagającego budować więź z rodzicem, który poświęca czas, daje poczucie ciepła oraz wprowadza w niezwykłe opowieści. Pech chciał, że po raz kolejny trafia na kolejną książkę która nie chciała być czytana. Wolała leżeć na półce, wypoczywać, relaksować się brakiem obowiązków, a tu małe rączki wyrwały ją ze słodkiego nieróbstwa i błogiej codzienności pełnej odpoczywania. Oczywiście postanowiła zrobić wszystko, żeby wrócić do stanu pierwotnego szczęścia. W tym celu gryzie, skacze, tworzy śmieszne teksty, przybiera one różne kształty, ma mniej lub bardziej prawdziwe ilustracje, zmienia się w potwora, królikokaczkę, kapelusz, a nawet zamyka się na zamek. Zmienia też czcionki, gryzie, grapie, podskakuje, siłuje się z czytelnikiem, aby namówić do zamknięcia jej, a nawet zaczyna znikać i bawić się słowami, zmienia litery, podsuwa głupie wyrazy i ciągi słów bez znaczeń. Dziecku to jednak nie przeszkadza. Nadal chce, aby rodzic czytał, bo nawet taka buntująca się książka jest interesująca. A może właśnie, dlatego jest bardziej interesująca?
„Może książka zacznie się zachowywać trochę bardziej jak zwykła książka”.
Może da się oswoić? A jak nie to może dorosłemu uda się ją schować tak, aby już nigdy naprawdę nie musiała być czytana? Jednak zabiegi książki sprawiają, że nie można przejść obok niej obojętnie. Trzeba trzymać ją mocno, wytężać wzrok, okręcać, przechodzić labirynty, wyszukiwać rozwiązań, unikać zębisków, dmuchać, nakładać na głowę itd. Takie czytanie sprawia, że dziecko jest bardziej aktywnym czytelnikiem. Mamy tu całą masę wygłupów, rozśmieszania się i prostego humoru słownego. Do tego zdecydowanie nie jest to lektura do poduszki. Jeśli chcemy uśpić dziecko no to tu mamy wręcz wybudzanie całą masą aktywności, bo krnąbrna lektura wymaga zaangażowania. I to nie tylko rodzica czytającego pociesze, ale też tej słuchającej pociechy, trzymającej książkę w rękach, a może stawiającej pierwsze kroki w czytaniu i zniechęconej nudnymi tekstami o Alach mających kota (ja kilkadziesiąt lat temu się nudziłam). „Książka, która naprawdę nie chciała być czytana” tak samo jak jej poprzedniczka zdecydowanie pobudzi wyobraźnię i zachęci do eksperymentów, pozwoli nieco inaczej spojrzeć na czytanie. Dostrzeżemy w niej niezwykłą przygodę Będzie ona pretekstem do pokazania, że czytanie może być świetną zabawą, która sprawdzi się także w przypadku tych, którzy nie mogą usiedzieć w miejscu i muszą okręcać lektury, żeby się nie nudzić.
Całość dopełnia świetnie dopracowana szata graficzna, zabawa ilustracją i wielkością oraz kształtem ułożenia słów, ale też zabawa z językiem, słowotwórstwo, traktowanie języka jako elementu plastycznego (bo przecież taki jest).
Wielkim plusem tej książki jest to, że może po niego sięgnąć czytelnik w każdym wieku. Dla dzieci będzie prostą zabawą z tekstem i ilustracjami, zabawą w utrzymanie książki. Dla starszych czytelników może mieć też głębsze przesłanie. Można ją wykorzystać w czasie pogadanek o odmienności, naruszaniu strefy intymności, przekraczaniu granic, ale też o wychodzeniu ze strefy intymności. Myślę, że też w przypadku dzieci można poruszyć temat inności i akceptowania jej, bo lektura zdecydowanie bardzo dobrze pozwala przenieść ten temat z abstrakcyjnego świata książki do naszych realiów, pokazać dzieciaki, które wolą spędzać czas same, na uboczu, a może nie wiedzą jak wejść w relacje, więc tego nie robią.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz