wtorek, 9 lipca 2024

Miłosława Barkowska "Mara i porywacze"


Prowincja rządzi się swoimi zasadami. Zrozumienie ich nie jest łatwe. Wejście w układy i układziki, oswojenie z powiązaniami może trwać latami, a i tak możemy być zaskoczeni przez otoczenie. Dopiero dotarcie do prawdy pozwala na uświadomienia sobie wielu spraw, rozwikłania wielu zagadek. I tak jest też w książce Miłosławy Barkowskiej „Mara i porywacze’.
Pozornie jest to książka wyłącznie o Marii nazywanej Marą i jej pościgu za porywaczami wnuczka. Ze względu na prowadzone przez nią śledztwo dostajemy wspaniały obraz prowincji, w której wiele zależy od tego jaką funkcję pełnimy w sieci lokalnych powiązań, jakim majątkiem dysponujemy, gdzie pracujemy, jak długo należymy do społeczności i czy potrafimy dostosować się do jej oczekiwań.
Opowieść otwiera wizyta Mary u notariusza. Ciało rencistki po leczeniu nowotworu jest zniszczone, przez co kobieta bardziej przypomina wiekową emerytkę niż około pięćdziesięciolatkę. Z tego powodu ciągle w otoczeniu oceniana jest jako starsza. Taka ocena często utrudnia jej życie, ale czasami może być atutem, bo pozwala na zaskoczenie otoczenia. Często sprawy nie ułatwia jej też otwartość na eksperymenty, nowe wyzwania. Nauczycielka informatyki do najniższej renty dorabia wymyślaniem zadań logicznych, prowadząc bloga, wysyłając artykuły do czasopism, aby przetrwać w warszawskiej kawalerce, która przez lata była dla niej i syna wspólnym miejscem na ziemi. Samotnie wychowującej kobiecie nie łatwo było zarobić na siebie, dziecko oraz spłacić nieruchomość. Kierowała się minimalizmem i naciskiem na kształcenie syna. Kiedy była przekonana, że udało jej się do jego życia wkroczyła miłość, która przemeblowała świat wartości. Brak kontaktu przez kilka lat sprawił, że Mara nie wiedziała, co dzieje się z jej jedynym dorosłym synem. Żyła spokojnie, biednie i samotnie. Do przewidywalnego i skromnego, ale poukładanego życia wkrada się niespodzianka. Kiedy dowiaduje się, że ma nieletniego wnuka dziedziczącego spore gospodarstwo podejmuje się wyzwania opieki oraz dbania o majątek. Codzienność pełna jest zdobywania nowych umiejętności, poszerzania wiedzy, próby odnalezienia się w papierach pozostawionych przez zmarłym teściu syna, zatrudniania pracowników. Do rutyny wkrada się element zaskoczenia: kończący przedszkole wnuk zostaje uprowadzony w czasie zamieszania po zakończeniu występów przedszkolaków. Kobieta przypomina sobie omawiane przez media historie porwań i robi wszystko, aby nie popełnić błędu innych opiekunów. W swoim śledztwie oraz graniu porywaczom na nosie okazuje się mistrzynią. Musi jednak być ostrożna, bo stawką jest życie jej wnuka. Poszukiwania prowadzą do przeszłości, pozwolą odkryć tajemnice rodziny synowej oraz przekonać się, że niektóre sprawy warto ułożyć od ręki. Bierność szkodzi.
Bohaterka jest tu fantastyczna. Z jednej strony jeszcze żywiołowa, z drugiej oceniana na dużo starszą, mająca poczucie humoru i sporo dystansu do siebie oraz plotek innych. Śledztwo jest dla niej kolejną łamigłówką, od którego rozwiązania zależy życie wnuka i innych dzieci. Uświadamiamy sobie, że zwyczajne życie może być zakłócone, kiedy na naszej drodze stają kryminaliści, którzy dla zysku gotowi są na wszystko. Przekonujemy się, że czasami mały błąd może kosztować nas lub naszych bliskich życie. Zobaczymy jak bardzo niestandardowe działanie może być przydatne. Do tego ważna jest tu umiejętność współpracy z ludźmi, zdolności przywódcze pozwalające na wciągnięcie w pościg wielu ludzi. Mara jest niczym petarda, którą odpala porwanie wnuka.
Pisarka świetnie podsuwa problem ludzkich uprzedzeń i stereotypowego myślenia. Pomarszczona i łuszcząca się skóra kojarzona ze starością okazuje się łuszczycą wywołaną przez chemię eksperymentalną. Takie przekonanie sprawia, że bohaterka często nazywana jest staruszką. Sama zresztą w myślach ironizuje na temat własnego wyglądu i reakcji innych. Staro wyglądające ciało kryje w sobie młodego ducha i intelekt oraz siły do działania. Wygląd staje się jej atutem pozwalającym zmylić porywaczy.
Z ciekawości przeczytałam opinie innych osób na temat książki. Rzuciło mi się w oczy zastrzeżenie dotyczące tego, że odbierający dziecko z przedszkola są legitymowani. I tak jest, ale tylko wtedy, kiedy nie ma dni otwartych, czyli bez przedstawień. Zamieszanie wokół występów, potwierdzenie pokrewieństwa przez chłopca oraz chwila nieuwagi, a także akcja usytuowana na prowincji daje naprawdę duże prawdopodobieństwo takich wydarzeń. Kiedy w grę wchodzi kilkadziesiąt dzieci oraz bliska im widownia naprawdę może wydarzyć się wiele. Za to troszeczkę uśmiechałam się do stwierdzenia, że mający ileś tysięcy blog był popularny. Doskonale wiem po sobie, że nawet mający kilka milionów nie musi być znany przez wszystkich. Ale to taki nieistotny drobiazg.
Książka naprawdę wciągająca, pełna humoru. Niedługa historia potrafi zaskoczyć wieloma zwrotami akcji, podsuwanymi tropami. Miłosława Barkowska minimalizuje tu przemoc do granic możliwości. Prosto nakreślone obrazy same przemawiają do naszej wyobraźni.
Zapraszam na stronę wydawcy




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz