piątek, 16 sierpnia 2024

Tebo "Co to za smerf?"


Zawsze uważałam się za osobę tolerancyjną, ale doszłam do wniosku, że jednak nie jestem aż tak otwarta na odmienność. Cierpię na przyzwyczajenia, lubię schematy i jak mi ktoś moich ulubionych bohaterów podsuwa w uproszczonej cartoonowej wersji to jestem strasznie nieszczęśliwa. Nawet jak historia podoba mi się to nadal cierpię, bo to jednak nie do samo, co w pierwowzorze. I tak właśnie miałam w przypadku najnowszego tomu „Smerfów”. Tym razem tom autorstwa Tebo, który od Peyo zaczerpnął nazwę bohaterów i ogólny rys. W przeciwieństwie do innych artystów korzystających ze spuścizny belgijskiego komiksiarza nie poszedł w kierunku naśladowania kolorów i kreski. Z pierwowzoru mamy nazwy bohaterów, ale ich wygląd jest nieco inny. Czy to dobrze? Sami oceńcie.
Samą historię otwiera zaskakujące pojawienie się nowego smerfa, którego nikt nie zna. Nowy mieszkaniec wioski nie zna też smerfiego. Smerfetka, Ważniak i Osiłek postanawiają wyjaśnić skąd pojawił się nowy w wiosce i ruszają na misję prowadzącą ich na wysokie drzewo, a z niego jeszcze dalej i dalej, aż trafiają na krwiożerczego nietoperza, dziwną kurę zmieniającą się w smerfa i tajemniczego czarnoksiężnika.
W tym komiksie mamy uniwersum nieco inne niż to, do którego przywykli fani Smerfów. Pojawiają się tu nowsze wynalazki. Mamy pistolety znane z historii science fiction. Do tego Tebo w prezentowaniu bohaterów zastosował karykaturę. Są nie tylko przerysowani wizualnie, ale też pod kątem charakteru. Papa Smerf jest tu postacią, która uważa, że wszystko wie, ale w praktyce jego eksperymenty kończą się katastrofą. Smerfetka jest dobroduszna i naiwna. Ważniak tradycyjnie się wymądrza, a osiłek miewa bardzo niebezpieczne pomysły, ale okazuje się, że nieszablonowe myślenie może pomóc w rozwiązaniu zagadki.
Smerfy Tebo to z jednej strony nawiązanie do opowieści, jakie znamy, a z drugiej strony parodia tych historii. Te dwie rzeczy się mieszają, dopełniają akcję, zmuszają do innego spojrzenia na bohaterów. Samo zakończenie sugeruje kolejne przygody właśnie w takiej nowej odsłonie, czyli ze specyficzną kreską Tebo i jego humorystycznym ukazywaniem postaci obdzieranych z pozytywnych wizerunków. Mamy tu też coś, co nazywam disneyowskimi chwytami mającymi wywołać śmiech: uderzanie garnmiem, spadające na bohaterów kasztany, silne odkształcenia ciała pod wpływem uderzenia.
Tom ten nie jest w żaden sposób powiązany z innymi a głównego cyklu. Tebo dekonstruuje postaci i nadaje im nowe cechy, pomaga nieco inaczej spojrzeć na wymyślone przez Peyo niebieskie ludziki. Nie znajdziemy tu też moralizatorstwa, z którego słyną inne tomy zarówno twórcy jak i kontynuatorów. Akcja napędzana jest niczym dobrze ułożone klocuszki domina: po przewróceniu jednego kolejne padają coraz szybciej.
Zapraszam na stronę wydawcy








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz