środa, 12 marca 2014

Marilynne Robinson "Dom nad jeziorem smutku"

Marilynne Robinson, Dom nad jeziorem smutku, tł. Wojciech Fladziński, Kraków „wydawnictwom” 2014.
Dom (bez względu na jego wygląd) jest miejscem, do którego powinno się wracać – tak twierdziły starsze pokolenia. Jest on stałym punktem na Ziemi, do którego można wracać lub z którego się ucieka. Miejsce dające nam radość i smutek, miejsce spotkań, szczęścia i tragedii. Dom.
Dom nad jeziorem przyciąga i odpycha jeszcze bardziej. Monotonia wsi czy miasteczka oraz życie towarzyskie miejscowych toczące się zgodnie ze zmieniającymi się porami roku. Beztroskie istnienie w czasowej próżni. Czas pędzi, ale nie tu. Tu zatrzymał się i pozwala wytchnąć. Jednak owo wytchnienie może być uciążliwe dla starych miastowych ciotek, które wolały miejski pęd i ciszę z anonimowością od wiejskiego zawierania kolejnych znajomości. Książka jest niezwykle prostą i wciągającą historią o dwóch dziewczynkach, które straciły matkę i nigdy nie znały ojca.
Powieść czyta się wolno. Język jest spokojny, a akcja dostosowana do niego. Wszystko w styczności z przyrodą płynie wolno, więc szybkie czytanie musi zwalniać. Łapałam się na tym często i przyspieszałam, a po wejściu w klimat, znowu zwalniałam i tak w kółko. Mimo tego sączenia opowieści chciałam kontynuować.
„Dom nad jeziorem smutku” jest książką praktycznie dla każdego. Osoby starsze znajdą w niej refleksje dotyczące życia, w średnim wieku – przygody sióstr, młodzież –dorastanie dziewczyn, dzieci – dziecięce przygody i wspomnienia sierot. Prosty i opisowy język oraz niewielkie rozmiary (ok 200 str.) nie zdążą znużyć czytelnika. Na pewno spodoba się osobom, które sięgnęły po „Zimową opowieść” Marka Helprina i spodobał im się sposób opisywania świata. „Dom nad jeziorem smutku” mógłby być fragmentem opowiadającym o życiu nad jeziorem opisanym w "tomiszczu" (ze względu na rozmiary). Świat tam staje się magiczny, bo w naszych czasach wydaje się nierealny, ale przecież jeszcze paręnaście lat temu nasze życie mogło wyglądać tak samo.
Moje dzieciństwo toczyło się wokół takiego domu, które znajdowało się niedaleko zbiornika przeciwpożarowego, zamarzającego zimą i skupiającego wtedy wszystkie dzieci z dwóch ulic w jednym miejscu, a latem dającego miejsca do budowania domków w krzakach i kopania „bunkrów” czy nor. Każdy dzień płynął wolno, radośnie oraz pachniał ziemią i korzeniami trawy. Magiczne miejsce, w którym wychowali się rodzice większości z dzieci i które wykopali podczas wojny ich dziadkowie, wydobywając z ziemi setki ludzkich szczątek, cegieł, dzwony. Miejsce szczęścia było dawnym cmentarzyskiem, na którym umierali prapradziadkowie chorzy na cholerę. Nikt się nie bał drzemiących w ziemi bakterii, ale duchów zmarłych. Mimo tego cmentarzysko przyciągało tak, jak jezioro z powieści pochłaniające ludzi z pędzącego pociągu. I tu po raz kolejny znajdujemy punkt wspólny z Helprnem, którego łączność kończy się na wypadku na jeziorze.
"Dom nad jeziorem smutku" na stronie wydawcy

5 komentarzy:

  1. Zaciekawiłaś mnie tą książką, w najbliższym czasie muszę po nią sięgnąć ;)
    Pięknie tutaj - serio ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka napisana jest prozą liryczną, więc wiadomo, że skoro czyta się prawie jak "poemat", wymusza powolne czytanie. Dla mnie książka tchnęła świeżością...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie przez ów klimat polecam równiez "Zimową opowieść".
      Dodaję linka do Twojego bloga, ponieważ nie podzieliłaś się tu całymi przemyśleniami, spostrzeżeniami, więc wypada odesłać dalej:
      http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/03/dom-nad-jeziorem-smutku-marilynne.html

      Usuń
    2. Dziękuję:) Przecież nie chciałam powielać recenzji;)

      Usuń