Większość ludzi dziwne zjawiska pragnie wyjaśniać przez kontakty z
innością: jak nie z duchami to kosmitami, jak nie wampirami to zombie i czym
tam jeszcze człowiek jest w stanie wymyślić. W Polsce tradycja „innych żyjątek”
(od wampirów po kosmitów) nie istnieje. U nas popularne są duchy i czarownice,
ponieważ nasza historia obfitowała w wielkie masakry (czyt. masowe zbrodnie
wielkich dyktatur). Przez dość burzliwą historię na naszych ziemiach pełno jest
nieznanych grobów, poniewierających się lub wykorzystanych, jako budulec kości
ludzkich.
Ostatnio (chyba w kontekście sztuki o Żydach napisanej przez
absolwentkę kulturoznawstwa, będącą moją znajomą) przypomniała mi się moja
akcja związana z Muranowem (oczywiście chodzi o dzielnicę w Warszawie).
Muranów swego czasu zamieszkiwali Żydzi. Podczas II wojny
światowej doszło tam do licznych mordów. Zginęło tam wiele tysięcy ludzi. Nie
wszystkie szczątki uprzątnięto. Niektóre (jak w wielu częściach naszego
przesiąkniętego niewinną krwią kraju) stała się fundamentem domów, przez co
mieszkańcy mają bardzo wiele problemów, ponieważ dawni mieszkańcy wydają się
nie wiedzieć, że ich żywot dobiegł końca i korzystają z nowych zasobów
dzielnicy (ulic, blokowisk, mieszkań, szaf, lodówek, pralek, telewizorów i
czego tylko się da).
Jedna z moich znajomych (ale nie ta, która napisała sztukę o
Muranowie) wynajęła mieszkanie w tej dzielnicy. Było to dobrych kilka lat temu,
ale trudno precyzyjnie określić mi rok. Wiem, że na pewno nie miałam jeszcze
dziecka i byłam po długim felernym, toksycznym związku oraz miałam na koncie skończone studia, które wówczas pracy mi nie dały i do niczego mi
się w życiu nie przydały. Byłam całkowicie wolna, dlatego mogłam z dnia na dzień
spakować się w jedną walizkę i z Wrocławia (mieszkałam wówczas w jednym z
uniwersyteckich akademików) wyruszyć do nielubianej wówczas Warszawy.
Zawsze marzyłam o tym, by uwierzyć we wszystkie bajki o duchach.
Na tamtym etapie życia brakowało mi przekonania o tym, że istnieje coś poza
nami. Los nie dawał mi okazji, a ja byłam bardzo niewierna. Wynajęcie
mieszkania przez moją koleżankę i jej opowieści o niezwykłych wydarzeniach były
dla mnie ostatnią deską ratunku. Bałam się oczywiście i chwilę wahałam, ale
ciekawość wzięła górę. To chyba moja najgorsza cecha.
W dzieciństwie mieszkałam na wsi i opowieści starszych matron o
ich kontaktach z duchami lub niezwykłych wydarzeniach po pobudowaniu domu na
dawnej ziemi cmentarnej czy cudach dokonanych przez działania zmarłych
nasłuchałam się wielu. Nigdy jednak nie doznałam tego na własnej skórze. Jako
dziecko bałam się, kiedy słyszałam takie opowieści. Z wiekiem mój racjonalizm
(oczywiście chodzi mi tu o współczesne rozumienie tego słowa, a nie
oświeceniowe, ponieważ ówczesny racjonalizm wiele z rozumem nie miał wspólnego)
rósł, aż w końcu przeważył.
Na wszelki wypadek naczytałam się poradników o zachowaniu się w
obliczu spotkania z duchami (jak mówi mądre porzekadło „strzeżonego Pan Bóg
strzeże”). Większość była autorstwa księży, którzy radzili wezwanie jednego z
nich (czyt. księdza z pobliskiej parafii lub jeszcze lepiej egzorcystę), a on
odprawi łacińskie czary i problem zniknie. Jakie jest prawdopodobieństwo, że
duch będzie rozumiał łacinę? Niemal zerowe. Na pewno niewielu się jej uczyło, a
jeszcze mniej cokolwiek pamięta z tych nauk. Poza tym niewiadomo, o którą
łacinę autorom chodzi: starożytną, średniowieczną czy późniejsze przeróbki. Nie
wiadomo też, gdzie taki czarnoksiężnik pośle taką niewinną, zagubioną
duszyczkę. Postanowiłam być humanitarna wobec duchów. Ludzie nawołują do
humanitarnego (czyt. pl. ludzkiego) traktowania zwierząt to tym bardziej tak
należy traktować coś, co było cząstka człowieka. Postanowiłam w miarę
możliwości spełnić życzenia duchów.
Pierwszej nocy lodówka faktycznie trzeszczała, trzaskała,
bulgotała, kwoczyła, syczała, ale była to lodówka marki Polar i owe bulgoty są
wynikiem niedopracowania przez producenta. Wiedziałam o tym, ponieważ w tym
czasie moja mama kupiła dokładnie taką samą, ponieważ wieki temu miała lodówkę
tej marki i „chodziła” dwadzieścia lat. Sentyment przy zakupie przeważył.
Później okazało się, że to trzyletnia jednorazówka.
Po pierwszej nocy kazałam koleżance przeczytać instrukcję obsługi
lodówki i przekonać się, że są one czymś normalnym. Normalni ludzie nie czytają
takich rzeczy po zakupie sprzętu tylko wtedy, kiedy się psuje. Ona należała do
tego szerokiego grona.
W Warszawie miałam zostać tydzień, więc kolejne noce czuwałam,
nasłuchiwałam i nic. Jedyne, co było słychać to odgłosy kłócących się sąsiadów,
ale oni byli jak najbardziej żywi mimo swego zakonserwowania alkoholem.
Codziennie rano, mimo lata, oglądałam ich czerwone nosy i sine oczy. Może dla
kogoś były to duchy, ale nie dla mnie.
Jeden ze znajomych koleżanki również mieszkający w dawnej
dzielnicy żydowskiej zapewniał mnie, że jest medium i tam, gdzie się pojawi na
pewno nocą będzie się coś działo. Namówiłam koleżankę na domówkę z udziałem
paru naszych wspólnych znajomych. Miał być i ów kolega. Niestety prąd wyłączono
bardzo wcześnie ze względu na burzę i domówka stała się posiedzeniem przy
winie.
Siedzieliśmy w dużym pokoju (jakieś trzydzieści metrów
kwadratowych oświetlonych jedynie świecą) i popijaliśmy wino, zajadaliśmy się
sałatką grecką mojej roboty i rozmawialiśmy. Przed północą z łazienki dobiegły
pojękiwania, piski, a później głośne hałasy. Wszyscy ucichli. Po paru minutach
słyszeliśmy stuki metalu.
Wszyscy byliśmy w pokoju, więc odpadało, że ktoś próbuje
wszystkich nastraszyć. Baliśmy się niesamowicie. Nawet mi serce na chwilę
przyspieszyło! Ponieważ ciągle nie było prądu wzięłam świecę, odpaliłam i
poszłam do łazienki sprawdzić, co się dzieje. Kiedy weszłam nie zobaczyłam
niczego. Światło świecy było troszkę za słabe. Słyszałam jednak walenie metalu
i będąc w tak małym pomieszczeniu, jakim są łazienki w blokach mogłam bez
problemu zidentyfikować źródło. Przy wannie stała wąska pralka, do której
pranie wkładało się od góry, bo tylko taka się tam zmieściła. Kiedy zaglądałam
do środka nie bardzo mogłam zidentyfikować przyczynę hałasu. Na szczęście
włączona wówczas prąd i miałam takie szczęście, że ktoś zapomniał, że nie ma
prądu i nacisną włącznik od światła. Na dnie automatu siedział dorodny szczur.
Być może ze strachu przed burzą uciekała kanalizacją i pech chciał, że po
wyjściu z rury wspiął się po koszu z bielizną, przewędrował do pralki i tam
wpadł, ponieważ koleżanka zostawiała ją otwartą, aby się wietrzyła.
Muranów mnie rozczarował. Miało być upiornie i inaczej, a tu
tymczasem zwykła codzienność ze skrzypiącą ze starości podłogą,
gruchoczącą pralką, bulgoczącą lodówka, hałaśliwymi sąsiadami. Poszukiwanych
niezwykłości jednak brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz