sobota, 19 lipca 2014

Monika Szwaja "Anioł w kapeluszu"

http://wydawnictwosol.pl/ksiazki/aniol-w-kapeluszu
Monika Szwaja, Anioł w kapeluszu, Warszawa „SOL” 2013

Monika Szwaja dzieli się z nami swoim serdecznym spojrzeniem na świat, dlatego wszystkie kobiety są tam aniołami i to w dodatku niepowtarzalnymi, a mimo tego możemy odnaleźć (pod warunkiem, że na świat patrzymy optymistycznie) siebie w jednej z nich. Tylko jeden z „aniołów” stoi po ciemnej stronie mocy i wydaje się niereformowalny do czasu, kiedy mąż „ciepłe kluchy” pokaże, że jest pantoflarzem z własnym zdaniem i charakterem lwa znaczącego terytorium.

Akcja dzieje się wokół kilku osób. Poznajemy różne „strony”, czyli perspektywy spojrzenia na świat. Każda z postaci to niepowtarzalny pełen humoru i optymizmu bohater, którego uśmiech czasami przebija się przez łzy. To właśnie ten uśmiech i wiara w możliwość zmiany swojej sytuacji zmusza nastolatka z dobrej, zamożnej rodziny do ucieczki z domu. Jego perypetie będą powodem do konspiracyjnego nauczania i budowania życia wielu osób na nowo.

„Anioł w kapeluszu” – mimo zasobów optymizmu – jest książką o zwyczajnym życiu pełnym problemów, przeciwności losu i niemiłych niespodzianek. Właśnie taka jest część pierwsza, w której optymizmem wybija się pogodna emerytka Lila, u której studentka po przejściach znajduje ostoję. Kolejna miłość dziewczyny wiąże jej losy z emerytowaną panią profesor psychologii, która straciła męża (słynnego profesora matematyki). Ta z kolei – dzięki swojej otwartości – pozna kloszarda, który ma nie tylko dobre maniery, ale i ogromną wiedzę. Wszyscy przed czymś uciekają. I właśnie do tych uciekinierów zawędruje nastoletni Jonasz, któremu koniecznie trzeba pomóc i nie oddawać policji, ani rodzicom. Jak to się skończy? Przekonajcie się sami.

„Anioł w kapeluszu” to książka niesamowicie aktualna i ważna ze względu na poruszane problemy. To, co przytrafia się wszystkim bohaterom spotyka wielu z nas. Nie brakuje tu brutalności i szaleńczego tempa. Mimo tego zionie ogromem pozytywnej energii, ciepłym i akceptującym spojrzeniem na ludzi, przez co książka jest – przy wadze poruszanych problemów – niesamowicie lekka i pełna humoru. Monika Szwaja przekonuje nas, że wzajemna pomoc i wyrozumiałość prowadzą do szczęśliwego życia, ponieważ człowiek potrzebuje ludzi do życia, potrzebuje miłości i zrozumienia, ale żeby mógł ją otrzymać sam musi ją dać innym. Same wymagania i złości prowadzą do frustracji i zagubienia własnych celów oraz nienawiści wobec najbliższych, którzy mają działać jak automaty, a gdy tego nie robią postrzegani są jako złośliwe urządzenia, a nie ludzie. Miłość i sympatia zmieniają się w maniakalne powtarzanie: „On/ona zrobił/a to na złość”.

Najbardziej do gustu przypadła mi Jaśmina Taranek, którą poznajemy już na pierwszej stronie. Jest ona wówczas wytworną panią profesor, której mąż umiera w nietypowych i nieco teatralnych okolicznościach: na balu kończącym karnawał. Zaczyna się post i to nie tylko ten z wymiaru religijnego, ale duchowy. Jaśmina, która doradzała innym jak radzić sobie w trudnych sytuacjach nie potrafi uporać się z własnym życiem. Na dodatek odchodzą od niej (wyprowadzają się z domu) trzej synowie i mimo tego nie zadręcza ich swoim trudnym losem. Cieszy się, że dzieci sobie radzą, są samodzielne i nie zmusza do opowiadania o każdym szczególe życia. Dorośli mężczyźni – na jakich ich wychowała – wpadają do niej od czasu do czasu i opowiadają o swoich sprawach. Jaśmina cieszy się, że w ogóle synowie ją odwiedzają, piszą do niej i dzwonią oraz pomagają w przestępstwie…

Jej smutek i bezsens pogłębia się przez utratę sędziwej matki, ale to staje się przyczyną do podniesienia z żałoby po mężu: wyjazd zew środowiska uczelnianego do rodzinnego Szczecina, poznanie dziwnych ludzi, spiskowanie, zatajanie faktów przed policją, włączanie w tę akcję coraz większej ilości ludzi sprawia, że jej dom na nowo ożywa, a ona zyskuje nie tylko kolejne „dziecko”, ale i nowych przyjaciół, których optymizm przy dołączeniu kolejnej osoby potęguje się. Spokojny dom przestał być opuszczonym, starym domem, ale przemienia się w „cyrk na kółkach”, w którym średnia wieku jest dość duża.

Książkę Moniki Szwai czyta się z zapartym tchem i jest doskonała na gorsze dni, kiedy nie do końca wiemy jak powinniśmy zachować się wobec złośliwości innych. Autorka daje nam taką dawkę uśmiechu, że możemy odsapnąć od swojej codzienności i na nowo nauczyć się cieszyć drobiazgami. Czytając książkę, aż ma się apetyt na herbatę z powidłami czy dżemem, smażoną rybę złowioną samodzielnie czy placek drożdżowy ze śliwkami. Autorka tak jak ja nie cierpi zimy i większość opisów krąży wokół lata, rozkoszowania się zapachami i chwilą.

3 komentarze:

  1. Zachęcająca recenzja. Czytałam "Anioła..." juz jakiś czas temu i gorąco wszystkim polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba zrobię kolejne podejście do Pani Szwaji. Nie umię się do niej jakoś przekonać. Zobaczymy, a tytuł ląduje na listę pt. " do wypożyczenia z biblioteki ".
    Dzięki Aniu za recenzję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma ona specyficzny sposób pisania. Jak się przebrnie przez 30 stron to później już się tylko pędzi bez zwracania na zabiegi stylistyczne.

      Usuń