czwartek, 21 kwietnia 2016

Renata Klamerus: przemiany polityczne


Dziś moim gościem jest Renata Klamerus, autorka książek dla dzieci. Jej niezwykły świat stworzony w serii "Tami z Krainy Pięknych Koni" pozwala młodym czytelnikom przenieść się do miejsca niezwykłego, nieco magicznego, Kapadoclandii z jej niezwykłą scenerią i pięknym dzieciństwem. Dziś porozmawiamy o dzieciństwie i młodości autorki. Zachęcam również do odwiedzania strony autorki.

Z czym kojarzy się pani komunizm?

Renata Klamerus: Na hasło "komunizm" jawi mi się wiele skojarzeń. Pierwsze, od czego nie da się uciec, to moje dzieciństwo, które przypadło na tamten okres, i które zawsze jest idealizowane, bo dzieci inaczej widzą świat. Dzisiaj kiedy porównuję swoje dzieciństwo i dzieciństwo moich dzieci, a nawet wnuków mogę powiedzieć jedno- najważniejsze to mama i tata. To jest baza i dla większości będzie to niepodważalne. Moje dzieciństwo w komunie nie było luksusowe, ale że byli rodzice i ciepły zadbany dom, to wydawało się, że jest wspaniale, bo przecież, tak naprawdę żadne dziecko wówczas nie zdawało sobie sprawy z tego, co to jest komunizm .Nawet te dzieci, które miały bardzo biednie nie winiły za to systemu. Z dziećmi nie rozmawiało się na takie tematy. Przecież nie można było siedmioletniemu dziecku tłumaczyć, że to przez Stalina. Stalin był pokazywany w "Świerszczyku" jako dobry wujek trzymający dziecko na ręku, a propaganda w szkole dopełniała tego obrazu. Kiedy dorastałam, a do rodziców przyszła paczka z zagranicy, coś we mnie drgnęło - dlaczego oni, tam w Kanadzie mają lepiej. No, bo żeby coś ocenić należy mieć punkt odniesienia. Dopiero potem  były rozmowy z rodzicami, niekończące się pytania o przeszłość, no i lektury. Po latach dowiedziałam się od mamy o pewnym incydencie wspaniale obrazującym ówczesne nastroje. Po okupacji, po wojnie, w obozie przesiedleńczym na terenie Niemiec, pod nadzorem Amerykanów rodzice nawiązali wiele przyjaźni. Niektórzy z przyjaciół zdecydowali się na wyjazd, na Zachód, jakby przeczuwając niebezpieczeństwo, i po kilku latach skontaktowali się z moimi rodzicami, chcąc zasięgnąć języka w kwestii bezpieczeństwa, nastroju i ustroju. Ojciec odpowiadając na list opisał szczegółowo sytuację w Polsce i ostrzegł, żeby na razie nie wracali. Jakie było zdziwienie mamy, kiedy podczas nieobecności męża odwiedził ją młody człowiek i wręczył  list ojca pisany do kolegi w Kanadzie. Powiedział, że dobrze, że ten list nie wpadł w inne ręce, bo ojciec poszedłby siedzieć. Ostrzegł, że tak nie należy postępować. Dzisiaj wiem, że komunizm, to coś więcej niż brak dostępu do owoców cytrusowych na co dzień. Dla mnie, dzisiaj, komunizm kojarzy się z ciągłym strachem Ojca. Był AK-owcem, siedział w trzech niemieckich obozach koncentracyjnych, a przez czterdzieści lat po wojnie ciągle się bał. Już pod koniec szkoły podstawowej zaczął nam- córkom tłumaczyć, co i jak. Nasza świadomość sama też się rodziła, no bo jak wytłumaczyć, dlaczego Radio Wolna Europa mówi co innego, a krajowe radio co innego. Dlaczego w ogóle było Radio Wolna Europa? Nie uszło też uwagi dzieci aresztowanie Prymasa Wyszyńskiego. W moich wspomnieniach są również plusy. Zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum były gabinety stomatologiczne, zawsze była też pielęgniarka, były obiady i było mleko. Na korytarzach podczas przerw panowała cisza, nikt się nie przekrzykiwał i nie wrzało jak w ulu. Do nauczycieli odnoszono się grzecznie.

Jak wtedy się żyło?

Renata Klamerus: Dzisiaj wiem, że było szarawo, i że rodziców nie było na wiele stać, ale głodu, ja i siostra, nie zaznałyśmy. Początkowo pracował tylko ojciec, potem, kiedy podrosłyśmy pracowała i mama. Doskonale wiedziałam, że tym dzieciom, których rodzice należeli do PZPR o wiele lepiej się powodziło. To było takie proste - zapisz się do partii, a zaraz ci się polepszy. W naszej rodzinie było to nie do pomyślenia. Ciężko było rodzicom zwłaszcza w okresie, kiedy dostałam się na studia. Wspaniałą sprawą okazało się mieć dziadków na wsi. Wakacje u nich, z braku innej możliwości, były cudowną sprawą i bardzo wzbogacały mnie duchowo. Widziałam ich ciężką pracę, te obowiązkowe dostawy, kontraktacje, to uwiązanie i brak odpoczynku, ciągłe wyrzeczenia. Nie byli chłopami, ale radzili sobie, lepiej, czy gorzej, ale jakoś parli do przodu. Wieczorami siadali oboje przy radiu, każde z papierosem, i przy przyciemnionym świetle słuchali wiadomości Radia Wolna Europa. Powrót do miasta, po wakacjach, był jakby powrotem z bajki do szarości dnia, bo chociaż niekiedy ciężko pracowałyśmy, to jednak świeże powietrze, kontakt z naturą, zdrowe swojskie jedzenie rekompensowały wszystkie trudy. U dziadków nie było za wiele czasu na czytanie, ale i tak czasem udało się poleniuchować z książką. Czas przy pracy nie był czasem straconym. Nauczyłam się rozróżniać wszystkie zboża, nauczyłam się prac gospodarskich. Jeździłam wozem konnym po zieloną paszę na łąki, powoziłam tak zwaną roztrząsałką i grabiarką, słowem nic nie było mi obce, a nasze młode ręce bardzo się przydawały w 22 hektarowym gospodarstwie.

Co najbardziej wtedy panią irytowało?

Renata Klamerus: Początkowo trawiłam to wszystko, bo bunt nic nie dawał. Na studiach pracowałam w Spółdzielni Studenckiej i zarabiałam na wakacje. Ubrana  nie byłam rewelacyjnie, ale... potrafiłam szyć i często korzystając z wykrojów z „Burdy" sama sobie szyłam nawet dość trudne do uszycia rzeczy. W akademiku, na studiach byłam wydziałowym fryzjerem. Potrafiłam też oszczędzać. Ale apogeum irytacji  miało miejsce, kiedy urodziłam dzieci. Nie zdenerwowało mnie to, że jako magister, po 5,5 latach nauki na studiach dziennych dostałam niską pensję, ale to, że nie mogłam kupić dziecku bucików z profilowaną wkładką zapobiegającą płaskostopiu. Irytowało to, że na wsi, gdzie podjęłam prace po stażu był tylko jeden gatunek chleba marnej jakości, jeden rodzaj żółtego sera i jeden gatunek dżemu. Irytowało, że na wiejskie zebranie partyjni bonzowie przyjeżdżali zalani i coś do ludzi bełkotali. Już jako wykształcona osoba, na stanowisku kierownika, w małym miasteczku  nie siedziałam cicho, próbowałam walczyć i bywałam skuteczna.

Przemiany polityczne były ważnym wydarzeniem w naszym kraju. Jak wpłynęły na pani życie?

Renata Klamerus: Zawsze wiedziałam, po której stronie jestem, po której należy być. Pochodzę z rodziny o tradycjach patriotycznych i tak też wychowaliśmy dzieci. Przemiany, o które pani pyta  wpłynęły decydująco na moje życie. Cały czas pracowałam w tej samej firmie, czyli "Cefarmie" zrzeszającym polskie apteki, a w roku 1990 dostałam możliwość wykupienia tej apteki, której byłam kierownikiem. W województwie małopolskim byłam w pierwszej piątce sprywatyzowanych aptek. To była ważna chwila w życiu naszej rodziny. Wiązałam z tym wydarzeniem ogromne nadzieje. Początkowo było obiecująco. Szybko pojęłam zasady wolnego rynku, starałam się mieć wszystko, i często na wyłączność, żeby trochę ułatwić życie ludziom na wsi. Kasy Chorych wypłacały nam należne pieniądze na czas, a niekiedy z wyprzedzeniem. Nie oszczędzałam się, pracowałam po 12 godzin ,nie brałam urlopów. Jednak z czasem należne nam pieniądze, które miały regularnie spływać z Kas Chorych ( to te z kredytowanych recept, pacjent np. płacił 30%, a 70% należności dopłacały KCH ,czyli państwo) nie przychodziły na czas. Apteki robiły zestawienia co dwa tygodnie, a czekały na pieniądze po dwa miesiące. Towar w aptece topniał, a na nowy nie przychodziły fundusze. W końcu wymyślono Cesje. Ktoś wykupował długi i spłacał aptekom. Było coraz gorzej. Wiele aptek plajtowało. Ponieważ była to apteka, która nie zatrudniała innych pracowników oprócz rodziny, jakoś się trzymaliśmy zaciskając pasa. Skoro nie było na towar, to tym bardziej nie było na koszty i na życie. Tak było przez cały czas rządów PO-PSL. Mity o bajońskich zarobkach właścicieli aptek funkcjonowały w wielu środowiskach. Do apteki schodziły się całe rzesze potrzebujących licząc na obfite datki. Wśród farmaceutów widoczna była nerwowość. Niektórzy brali pożyczki, by zapłacić za towar. Mało kto ze stojących w kolejce po leki zdawał sobie sprawę, jak jest naprawdę. W Sejmie nie było przedstawicieli farmaceutów, bo wszyscy pilnowali swoich podupadających interesów. I w końcu nastała era Aptek Sieciowych. Dalej nie muszę już tłumaczyć, co to znaczyło dla małych rodzinnych aptek. Nikt nie wziął w obronę farmaceutów.

Czy po latach należy rozliczać ludzi ze współpracy z ówczesnymi władzami?

Renata Klamerus: Za kardynalne błędy należy zapłacić. Rządzenie krajem, to nie zabawa. Wiele spraw postawiono na głowie. Ja mogę obiektywnie ocenić swoja działkę, ale ocenie podlegają też inne resorty, w których poczyniono spustoszenie. Nie jestem powołana do wydawania takich osądów, ale uważam, że to, co było błędem za czasów komuny, nie może mieć miejsca obecnie. Jeżeli po wojnie, z braku  fachowej kadry, na wielu ważnych stanowiskach zasiadali ludzie niewykształceni, przypadkowi kolesie, to taka sytuacja obecnie jest niedopuszczalna. A czyż nie jest tak, że często ktoś, kto się nie sprawdził np. jako minister rolnictwa zostaje ministrem kultury. Moim zdaniem rozliczać!

Co sądzi pani o politycznej cenzurze przez brak dotacji do wydań niektórych książek i czasopism?

Renata Klamerus: Książka uczy, książka wychowuje, książka musi być wartościowa, bo wpływa na życie ludzi, kształtuje osobowość. Ale też oceniać książki powinni ludzie mądrzy, o szerokich horyzontach, o odpowiednim przygotowaniu do oceny konkretnej kategorii książek. Myślę, że teraz na rynku księgarskim jest wiele "ambitnych" pozycji, które z czasem pójdą na przemiał. Myślę też, że wahadło nie może przechylać się za bardzo ani w jedną ,ani w drugą stronę. Bezsprzecznie dobre książki powinny być dotowane, ale do tego potrzeba mądrych, rozważnych ludzi, którzy o tym decydują.

Cenzura skutecznie blokowała dostęp do wybitnych dzieł?

Renata Klamerus: Najsłynniejszą i najgłośniejszą aferą kulturalną było, w roku 1968, zablokowanie wystawienia "Dziadów" w reżyserii Dejmka. Decyzje zapadały wysoko. W księgarniach można było kupić Konstytucję Związku Radzieckiego i książki pisarzy tendencyjnie opisujących np. Powstanie Warszawskie. Co było podejrzane, niezgodne z przyjętym kursem, mogące mieszać w głowach obywateli było nie dopuszczane. Wszystko, co mogło mącić porządek i wzniecać niezdrowe myśli nigdy nie ujrzało światła. Promowani byli artyści, nie twierdzę, że niezdolni, ale powiązani z PZPR. Niektórzy z nich do dziś są zapraszani do wiadomych stacji telewizyjnych i komentują wydarzenia. Przez cały okres mojego dzieciństwa i młodości prowadzono akcję ateizacji młodzieży. Nawet dzieci z rodzin religijnych uginały się i przestawały chodzić do kościoła, a zapraszane zaglądały do klubów ateistów. Dla opornych były darmowe obozy ZMS-u. Może to nie całkiem odpowiedź na zadane pytanie, ale jakoś mieści mi się to w kategorii "blokowania dostępu". W tamtych czasach miało miejsce pranie mózgów. Nauka była wyłącznie darmowa i kto miał pęd do nauki spokojnie mógł się uczyć, ale historia była zafałszowana. Wszystko służyło temu, by polubić czerwonego brata ze wschodu, nie buntować się, podporządkować się i godzić na istniejący stan- sowiecką dominację w naszym kraju.

Czy państwo powinno decydować, co ludzie powinni oglądać i czytać?

Renata Klamerus: W żadnym wypadku, ale ....i  w niedawnej przeszłości, mam na myśli rządy koalicji PO-PSL dochodziło do, nazwijmy to kolokwialnie - przegięć. Na co komu nabijanie się z wiary katolickiej( Chrystus z genitaliami na wierzchu)? Na co komu naśmiewanie się z Papieża( kontrowersyjna rzeźba)? Myślę, że skoro my-Polacy nie dokuczamy żyjącym od lat w Polsce żydom i muzułmanom, to dlaczego nasi rządzący rodacy pozwalali szkalować nasze tradycje i naszą religię. Bardzo oburzyło mnie parę lat temu pewne zdarzenie. Otóż, przed świętami Bożego Narodzenia zakwestionowano postawienie w przestrzeni publicznej dużego oświetlonego krzyża, a w tym samym czasie wystawiono przed Pałacem Kultury, równie wielką, jak kwestionowany krzyż, oświetloną menorę. Święta Hanuki wypadają jakoś przed Bożym Narodzeniem, więc jeżeli była zgoda na postawienie tej menory, co pewnie nikomu nie przeszkadzałoby, to dlaczego usunięto krzyż? Dorośli ludzie mają prawo wyboru, co chcą czytać i oglądać, ale nie powinno mieć miejsca manipulowanie ludźmi.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Renata Klamerus: Ja również.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz