Zwykle stoję po stronie kobiet, ponieważ przez wieki
były dyskryminowane, wiele rzeczy kulturowo im się zabrania. Są jednak takie
sytuacje, kiedy myślę sobie: „A czego ona oczekiwała?”. I nie jest to
przypadek, kiedy kobieta idzie z nieznajomym mężczyzną na spacer i ten ją
gwałci, ani kiedy wsiada do samochodu nieznajomego mężczyzny oferującego
podwiezienie, ponieważ uważam, że kobieta wtedy wcale nie oczekuje od mężczyzny fizycznej przemocy. Jest to w przypadku, kiedy kobieta robi z siebie osobę całkowicie
zależną. O takich historiach słyszałam kilka dni temu.
Ona poznała go, kiedy miała kilkanaście lat.
Pracowała. Po ślubie szybko zaszła w ciążę, zrezygnowała z pracy (w czasach,
kiedy nikt nie zmuszał młodych matek do rezygnacji z pracy), urodziła, szybko
zaliczyła kolejną ciążę i poród, a później zajęła się wychowywaniem dwójki
dzieci, a mąż zarabianiem. Kiedy dzieci poszły do przedszkola on coś tam
przebąkiwał o tym, że mogłaby pójść do pracy i wesprzeć budżet domowy. Poszła,
popracowała krótko, bo nie umiała pogodzić bycia
matką-żoną-sprzątaczką-kucharką z bycia dobrą pracownicą, a od męża, który
zachęcił do pracy nie potrafiła wyegzekwować równego podziału domowych
obowiązków. Po paru latach mąż ją zostawił dla atrakcyjniejszej, bardziej
zadowolonej z życia, młodszej, a ona została bez pracy z dwójką nastolatków.
Nie poszła do pracy, bo przecież trzeba dzieci wychowywać i opiekować się nimi.
Alimenty starczały na opłaty dopóki dzieci nie wyprowadziły się z domu. Wtedy
odkryła, że nie ma z czego żyć i zaczął się lament nad złym światem, nad
brakiem wsparcia finansowego, nad niemożnością znalezienie pracy z powodu braku
doświadczenia i wykształcenia, nad złymi pracodawcami, którzy nie chcą
zatrudniać kobiet po pięćdziesiątce, nad zdrowiem zniszczonym w domowej pracy,
nad niedocenianiem jej umiejętności, nad proponowaniem jej pracy sprzątaczki,
kiedy ona ma średnie wykształcenie i powinna pracować w biurze, nad
dyskryminacją płciową, bo mężczyzna dostałby pracę, a ona nie. Zapomniała
jednak, że równouprawnienie zaczyna się w domu. Ona pozwoliła sobie na brak
równego zaangażowania w prowadzeniu domu, wychowaniu dzieci i zarabianiu
pieniędzy. Stała się ofiarą kultury płciowego podziału ról społecznych.
Kim się stała? Zgorzkniałą matką zadręczającą dzieci
z powodu niepowodzeń, organizującą swoim dorosłym pociechom weekendy, które
koniecznie muszą spędzić z nią. Stała się kulą u nogi dla młodych osób, które
startując na rynku pracy powinny dostać psychiczne i finansowe wsparcie, a
otrzymują jedynie narzekania na zły los.
Inna kobieta w wieku trzydziestu paru lat straciła
męża, który zginął w wypadku. Historia podobna: on zarabia, ona prowadzi dom, a
później tragedia: ona zostaje z dziećmi i rentą po ojcu dla dzieci do czasu
ich rozpoczęcia samodzielnego życia. Dzieci wchodzą w dorosłość, stawiają pierwsze kroki na rynku pracy, mierzą się z niskimi zarobkami. A dla niej zaczyna się życie pełne
narzekania, bo dla pracodawców za mało doświadczona, za słabo wykształcona,
mająca za duże oczekiwania, nieprzyzwyczajona do pracy i lepszej organizacji
życia, za bardzo depresyjna, za mało energiczna, niesamodzielna.
Dlaczego kobiety same sobie gotują taki los?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz