Jestem feministką, zwolenniczką aborcji na żądanie,
wolności kobiety. Żyjemy w kraju, w którym samotne matki nie otrzymują wsparcie
od państwa, o czym świadczą progi dochodowe przy funduszu alimentacyjnym i
odsetek niepłacących alimenty ojców. To matki zwykle zostają z dziećmi i one
muszą ponieść odpowiedzialność za swoje decyzje. O tym, że jesteśmy
więźniarkami swojej kultury i własnego wychowania niewiele się mówi, albo stara
się mówić w taki sposób, aby kobieta czuła się winna, bo to my – młode kobiety –
chcemy by nasi mężczyźni nie zachowywali się jak osoby upośledzone umysłowo,
czyli potrafili samodzielnie funkcjonować. Zwykle jednak bywa tak, że
potrzebują oni kobiety, która powie im: posprzątaj, zajmij się dzieckiem,
wyprowadź psa na spacer itd. Wymieniać można długo i każda z nas wie o co
chodzi. Większość udaje, że jest w ich domach partnerstwo. Rzeczywistość pokazuje
coś innego. Chodzi o to, że nasze teściowe i matki oraz babcie wychowały
mężczyzn, którym jeszcze trzeba służyć i nas przekonały o tym, że to kobieta –
matka wszystko musi, a mąż „może jej pomóc”. On ma nie pomagać, ale być
aktywnym i samodzielnym członkiem rodziny, czyli dostrzegać, co trzeba zrobić.
Od nas zależy bardzo wiele. My możemy niewiele. Nie
możemy decydować o formie zatrudnienia (większość kobiet na umowach
śmieciowych), pozostaniu w domu po porodzie lub podjęciu pracy zawodowej (matki
zajmujące się czymkolwiek poza dzieckiem to przecież ciągle „wyrodne matki”).
Najgorsze jest to, że to my same sobie tę nierówność robimy. My pozwalamy, by
inne kobiety i mężczyźni decydowali za nas o naszym życiu, z którym to my
będziemy musiały się borykać i to my będziemy musiały ponosić konsekwencje
naszych wyborów. Kobieta w naszej kulturze ciągle jest postrzegana jako istota
głupsza. Nie bez powodu prowadzone są badania nad „efektem Matyldy”, czyli
obniżania znaczenia pracy naukowej kobiet. Wśród ofiar tego efektu jest Maria Skłodowska-Curie,
która walczyła o swoją niezależność, możliwość realizacji marzeń i twórczej
pracy naukowej. O wielu kobietach się nie mówi.
Mamy XXI wiek i istnieje przekonanie, że już
osiągnęłyśmy wszystko. Możemy pracować, robić karierę, kształcić się, ale
wszystkie te elementy są oceniane jako nieistotne w naszym życiu, kiedy nie
mamy rodziny, kiedy nie poświęcamy się dla dzieci i mężów. To poświęcenie ma iść tak daleko, że mamy
umierać w imię cudzych poglądów, ideologii i religii. Jestem wielką
przeciwniczą takiego traktowania kobiet, dlatego bardzo uważnie śledzę debatę
oraz formy protestu kobiet walczących o minimum godności, wolności oraz dbania
o ich życie, które dla nich jest najważniejsze. Bycie kobietą wiąże się dla
mnie z popieraniem wolności, na którą uważam, że zasłużyłam tak samo jak inne
kobiety. Wszelka ingerencja w naszą codzienność za pomocą restrykcyjnych
przepisów jest dla mnie ograniczaniem możliwości wyboru oraz skazywanie wielu z
nas na śmierć w imię idei. Całą ustawę antyaborcyjną postrzegam jako próbę
zbudowania stosów z zarodków. Mają na nich umierać te, które są nie dość dobre
dla społeczeństwa.
W ubiegłą niedzielę ubrane na czarno kobiety
protestowały w wielkich miastach. Nie mogłam pojechać z kilku powodów. Jednym z
nich jest niepełnosprawne dziecko będące pod moją opieką całą dobę, ale
włączyłyśmy się w akcję ubierając się tego dnia na czarno. Protest przeszedł
bez większego echa. Niektórzy ludzie (o dziwo też i kobiety) niezrozumiały go
całkowicie, przez co spotkałam się z pytaniem, czy ja chciałabym wyskrobać moją
niepełnosprawną córkę. Pytająca nie była w stanie zrozumieć, że protestuję,
ponieważ nie chcę by kiedykolwiek ktoś chciał moją córkę zabić uważając, że
zarodek jest od niej ważniejszy. Protestuję, bo w samym wrześniu osiem kobiet,
które znam osobiście poroniły, dwie urodziły martwe dzieci i wiem, że one teraz
przeżywają koszmar, który może być zmieniony w piekło przez nadgorliwych
obrońców nienarodzonego życia, które zakończyło się przed urodzeniem mimo, że
były to dzieci wyczekiwane, bo one musiałyby trafić do więzienia zostawiając od
jednego do troje dzieci pod opieką męża, który też przeżywa żałobę po stracie
dziecka.
Kolejny zaplanowany na 3.10 protest budzi we mnie
wiele wątpliwości. Nawet kobiety popierające ustawę liberalizacyjną lub będące
przeciwniczkami zaostrzenia istniejącej i chcące wziąć w niej udział nie
przyłączą się. Mimo, że sprawa aborcji to sprawa każdej kobiety i większość
chciałaby mieć wybór, wszystkie cenią swoje życie bardziej od życia zarodka to
z wielu powodów nie przyłączą się. Powodów jest kilka. Jedne doskonale zdają
sobie sprawę, że nieobecność w pracy może skończyć się natychmiastowym
zwolnieniem (o takie nie trudno, kiedy pracuje się na umowę zlecenie), inne
wiedzą, że ich nieobecność nie będzie dostrzeżona ponieważ mają umowy o dzieło
i nikogo nie interesuje, kiedy, gdzie i jak pracują. Ważny jest efekt, czyli
oddany na czas projekt. Jeśli termin upływa 3.10 to niepójście do pracy,
nieoddanie projektu jest równoznaczne z niewywiązaniem się z umowy. Inne muszą
poświęcić urlop, jeszcze inne mają pod opieką dziecko niepełnosprawne i nikt
przy tym dziecku nie jest w stanie im pomóc. W każdym z tych przypadków
nieobecność to zaniedbanie, które różnie może się skończyć: od utraty pracy po
odebranie pociechy. Większość kobiet nie może pozwolić sobie na uzależnienie
finansowe od męża lub rodziny, przez co grzecznie pójdą do pracy.
Co by było gdyby jednak wszystkim nam udało się tego
dnia wyjść na ulice i zaprotestować? Nic. Państwo nawet tego by nie zauważyło,
ponieważ nieobecność w pracy nie obciąża budżetu państwa. Żyjemy w czasach
kapitalizmu, kiedy to koszty utrzymania (i często leczenia) pracownika ponoszą
przedsiębiorstwa, a nie rządzący. Strajki w czasach Polski Ludowej bardzo
wpływały na budżet państwa. Obecne doprowadzą do upadku prywatnych firm,
którymi żaden z naszych polityków się nie przejmuje. Nie ta firma to inna.
Nisza szybko się zapełni.
Kolejnym problemem jest czas jaki wyznaczono na
organizację. Kilka dni i brak wsparcia ze strony jakichkolwiek mediów oraz
organizacji społecznych sprawia, że nie do wszystkich informacja dotrze. W
czasach Polski Ludowej doskonałym źródłem wiedzy o konieczności strajku były kościoły,
które niestety popierają obecny projekt ustawy i szerzą nieprawdziwe
informacje. Do tego do wielkich strajków przygotowywano ludzi kilka lat. W
Islandii strajk kobiet promowano rok, przekonywano nieprzekonane kobiety,
dlaczego w ich interesie leży wzięcie udziału. Obecnie jest to zrobione bardzo
szybko, bez przemyślania, bez organizacji zaplecza, odpowiedniej promocji oraz
analizy nowego projektu. Większość Polaków zostaje przekonana przez katolickie
media, że obecna ustawa ma zapobiegać usuwaniu ciąż w przypadku dzieci chorych
na zespół Downa, upośledzonych umysłowo, co jest nieprawdą , ponieważ są to
jedne z wielu wad genetycznych. W ramach przygotowania do protestów brakuje
dokładnych informacji, które pozwoliłyby na zjednoczenie jak największej ilości
kobiet, aby poczuły, że sprawa dotyczy bezpośrednio ich, a nie kobiet, które w
wizji religijnej moralności aborcję traktują jak wyrwanie zęba. Nakłanianie do
strajku milionów kobiet oraz mężczyzn to kwestia wielu miesięcy uświadamiania,
pokazywania jak bardzo bliski jest to problem. Obecny protest pod tym kontem
jest nieprzemyślany i spotyka się ze ścianą zakłamanych obrazów usuniętych
płodów zamieszczanych w okolicach wielu kościołów w Polsce. Emanujące bezmyślna
przemocą zdjęcia zestawione z bawiącymi się niepełnosprawnymi dziećmi
sprawiają, że ludzie skłonni są stanąć po stronie tego biednego dziecka, które „kobieta
mogła wyskrobać, gdyby tylko dano jej takie prawo”.
Jeśli chcemy dotrzeć do większej ilości ludzi to
musimy dać im czas. Do tego nie możemy strajkować w taki sposób, jakby
mężczyźni byli naszymi wrogami. Większość z nich jest inteligentnymi ludźmi
rozumiejącymi problem i gotowymi wesprzeć nas w tych trudnych chwilach. Sporo z
nich zdaje sobie sprawę, że restrykcyjne prawo nie raz mogło ich pozbawić
partnerki życiowej oraz matki ich dzieci.
Jeśli prawo do strajku ma mieć każdy przeciwnik nowej
ustawy to musimy dać ludziom czas na możliwość dogadania się z pracodawcą,
zorganizowanie rodzinnego wyjazdu na protest, ponieważ on nie tylko dotyczy
nas, ale i naszych mężów oraz dzieci (a zwłaszcza dzieci). Chyba nie zależy nam
na tym, aby strajk polegał na siedzeniu w domu lub pracy i deklarowaniu
poglądów na portalach społecznościowych. Chyba nie zależy nam na tym, aby o
swoje prawa walczyć samotnie. Dlaczego nie włączyć w akcję ojców, mężów,
narzeczonych, chłopaków, kolegów, braci, synów? Odebranie kobiecie możliwości
ochrony jej życia to nie tylko sprawa kobiet, ale całego społeczeństwa. Ta
walka ma nas łączyć, a nie dzielić. Mamy się jednoczyć we wspólnym celu i mimo
obecnej formy organizowania protestu, nawoływań bardzo cieszy mnie kiedy
przyłączają się do niego mężczyźni i deklarują wsparcie, bo widzę, że doskonale
zdają sobie sprawę z tego, że nie z nimi walczymy, ale z barbarzyńskim
projektem pozbawiania kobiety praw człowieka.
Stawianie mężczyzn po drugiej stronie barykady
obnażyło z jak bardzo tradycyjnym podziałem ról w rodzinie mamy do czynienia.
Liczne deklaracje mężczyzn, którzy nie chcą strajkować, ale będą „delikatnie
wspierać kobiety” przez posprzątanie, ugotowanie obiadu, czy zajęcie się
dzieckiem uzmysławia nam jak bardzo jesteśmy społeczeństwem patriarchalnym.
Całe ich działania sprowadzono „do pomocy” kobietom w domowych obowiązkach tak
jakby nie robili tego na co dzień i jakby jeden dzień bez ciepłego posiłku oraz
umytych naczyń miał doprowadzić do katastrofy. Zostawmy te wszystkie gary,
zmywarki, obiadki, spakujmy dzieci, mężów i pokażmy, że nam wszystkim zależy na
naszych prawach, że mężowie też chcą mieć z nami prawo decydowania, że nie chcą
pozbawiać swoje dzieci matki w imię cudzych idei.
Uświadamiajmy się wzajemnie o co walczymy, przeciwko
czemu jest nasz bunt. Prośmy specjalistów, aby w prostych słowach pokazali jak
ważne jest prawo ochrony życia kobiety, jak bardzo prawo ochrony płodu może nam
zagrozić. Tłumaczmy dlaczego nowa ustawa ma być barbarzyńskim prawem, które nie
obowiązuje nawet w krajach muzułmańskich, w których (z naszego punktu widzenia)
kobiety są traktowane bestialsko.
Do tej pory w polskim prawie aborcja jest dozwolona
tylko w trzech przypadkach: kiedy ciąża zagraża życiu kobiety, płód jest
głęboko upośledzony oraz ciąża jest wynikiem gwałtu. Nowa ustawa ma zakazać
aborcji w tych przypadkach. Często zwolennicy ustawy antyaborcyjnej mówią, że
zwolennicy prawa wyboru zapominają o dziecku, że mówią o kobietach, a nie
rozwijających się w nich zarodkach.
W pierwszym przypadku dozwolonej aborcji (ciąża
zagraża życiu kobiety) bardzo często mamy do czynienia z zarodkiem zagnieżdżonym
w jajowodzie, a nie w macicy, czyli miejscu, w którym powinien zagnieździć się
zarodek. Przyczyny takich biologicznych pomyłek bywają różne (np.
endomentrioza). Macicę od jajowodu różni to, że ona się rozciąga. Jajowód nie.
W pewnym momencie zarodek zaczyna rozrywać matkę, prowadzi do wewnętrznego
krwotoku i jej śmierci. Z takiej ciąży nigdy nie urodziło się dziecko, ale
takie ciąże były przyczynami śmierci w czasach, kiedy nasza medycyna nie miała
tych możliwości, które posiada obecnie. Dostęp do technologii, możliwości
sprawdzenia, gdzie i jak rozwija się ciążą sprawia, że ratujemy życie kobiecie,
która już jest lub za kilak lat będzie matką. Te pozamaciczne ciąże są bardzo
częste. Częstsze niż nam się wydaje, ponieważ my – kobiety nie chwalimy się
nimi na prawo i lewo. O tych przypadkach często wiedzą tylko lekarze i ich
pacjentki.
Kolejny przypadek, kiedy można dokonać aborcji to „głębokie
upośledzenie płodu” i nie jest to tylko dziecko z zespołem Downa, który (w
obliczu innych mutacji genów) jest lekkim upośledzeniem. Do tego dochodzą wady
rozwojowe związane z rozwojem zarodkowym, kiedy nie dochodzi do rozwoju głowy.
Taki zarodek będzie rósł w ciele matki i po porodzie umrze, ponieważ jego życie
całkowicie zależy od substancji czerpanych przez łożysko. W takim przypadku
nigdy nie uda się uratować dziecka, a osoby broniące życia dzieci
nienarodzonych na widok takiej kulki nie byliby w stanie określić jej „dzieckiem”,
a już na pewno nie „człowiekiem”.
Ostatnia możliwość aborcji dotyczy ciąży w wyniku
gwałtu. Często słyszę argument „Dziecko nie jest winne”. Zgadzam się. Dziecko i
kobieta są tu ofiarami, ale dlaczego to my mamy decydować za kobietę czy jest w
stanie urodzić takie dziecko. To ona będzie musiała tłumaczyć znajomym jak to
się stało, że jest w ciąży. Pół biedy, kiedy ma chłopaka/ męża, ale co, kiedy
przez lata była samotna, a tu nagle ciąża. Będzie musiała odpowiadać na pytania
o ojca dziecka. I co ma odpowiadać? „Pobito mnie i zgwałcono”. Czasami spotykam
się też z argumentami „Mądra kobieta się zabezpiecza i nawet po gwałcie nie ma
dziecka”. A jeśli ta kobieta przez kilka lat nie prowadzi życia seksualnego to
po co jej hormonalne zabezpieczenie, a może zabezpiecza się w sposób, który
wymaga inicjatywy mężczyzny, a żaden gwałciciel o prezerwatywie nie myśli, bo
dziecko to nie jego problem. Skoro nowo poczęte życie nie jest problemem ojca
dziecka to dlaczego ma być problemem kobiety. A może ofiarą jest nastolatka,
która przez pryzmat rosnącego brzucha zostanie społecznie wykluczona? Czasami
słyszę też argumenty o tym jaką to wielką traumą jest aborcja. A gwałt nie
jest? Obrońcy życia przekonują, że bardzo dużo kobiet po aborcji ma depresję.
Zapomnieli policzyć ile kobiet po poronieniu, gwałcie i porodzie ma depresję?
Nieprzekonanym polecam film „Zgwałcona Miss Świata”.
STOP !!!
OdpowiedzUsuńhttps://wojowniczka-dobra.blogspot.com/2016/04/pozbawianiu-zycia.html
"Za wszelka cenę chciałabym mieć dziecko i nigdy nie pozwoliłabym Je zabić. Dla Niego mogłabym wszystko zrobić. A przede wszystkim bardzo bym Je kochała bez znaczenia czy było by zdrowe czy nawet chore, kocha się każde bez względu na to jakie jest".
https://wojowniczka-dobra.blogspot.com/2016/09/czarny-protest.html
Rozumiem, że jest Pani gotowa umrzeć w czasie rozrywania jajowodu w czasie rozwoju w nim ciąży pozamacicznej. To chwalebne z Pani strony, ale nie powinna Pani podejmować za inne kobiety takiej decyzji. Mam niepełnosprawne dziecko i nie śmiałabym komuś narzucać konieczność wychowywania/zajmowania się dzieckiem niepełnosprawnym lub w gorszym wypadku urodzenia zdeformowanego płodu, które po kilku minutach umrze. Jeśli naprawdę chciałaby pani mieć dziecko to zamiast wypisywać takie rzeczy po prostu zajęłaby się Pani adopcją (najlepiej tych niepełnosprawnych, bo one mają najmniejsze szanse na rodzinę) i wychowaniem dzieci, a nie walką o zabijanie kobiet.
UsuńKolejne kwestia, którą poruszono w meilach do mnie: oskarżanie mnie, że chciałabym "wyskrobać córkę". Miałam w ciąży robione wszelkie badania. Moja córka jest zdrowa fizjologicznie i genetycznie, a jednak nie funkcjonuje samodzielnie. Regres rozwoju nastąpił koło 16-18 miesiąca jej życia i być może była możliwość wcześniejszego wykrycia autyzmu, ale na pewno nie w moim łonie. Większość dzieci z autyzmem rodzi się zdrowych, ale mają zaburzenia, które widzimy dopiero w czasie rozwoju i w tym przypadku nie trzeba martwić się, że matki nagle zaczną usuwać takie dzieci. Znam wiele kobiet, które urodziły dzieci z zespołem Downa, który jest bardzo lekką niepełnosprawnością w porównaniu z deformacjami, z jakimi mogą urodzić się dzieci mające zaburzenia rozwoju płodu. Polecam poszukać troszkę literatury fachowej napisanej przez ginekologów, a nie księży