Cierpienie nie uwzniośla. Nie sprawia też, że jesteśmy lepsi, milsi, bardziej doceniamy życie. Cierpienie, zwłaszcza to długotrwałe, sprawia, że proste czynności zaczynają być dla nas wyzwaniem, że codzienność zaczyna urastać do rangi niebezpiecznych wypraw. Dobrze, abyśmy nie byli na tych szlakach sami, samotni.
O takim zmaganiu jest książka Lucy Miosgi „Anioł stróż, czy czekolada?”. Wchodzimy w świat pierwszoosobowej narratorki zmagającej się z dziwnymi, odbierającymi siłę oraz zmuszającymi do odmiennej diety chorobami. Codzienna porcja lekarstw pozwala czterdziestolatce przetrwać kolejny dzień i przespać noc. Bez tych wspomagaczy życie ją przygniata, ból unieruchamia. Na szczęście ma wokół siebie bliskich.
„W życiu, chcemy czy nie, tworzymy tysiące relacji z innymi ludźmi. Wiele czynników i zmiennych wpływa na jakość tych relacji. To nas smuci i zachwyca zarazem.
Zanurzając się w te kontakty, możemy się zatopić, zmoczyć, ale też obmyć i dzięki temu czuć się lepsi”.
Choroba to dobry moment na przyjrzenie się własnemu życiu. Weryfikowane są tu znajomości. Bohaterka uczy się uwalniania od toksycznych relacji, poczucia powinności, umów społecznych, w których nie człowiek jest ważny tylko gesty. Życie nabiera specyficznego smaku i jest to efekt, który jedni uzyskują jedząc dużo czekolady, a inni marząc. Posiadanie celów, powolne realizowanie ich, przekraczanie własnych granic strachu i odczuwania bólu to elementy, które towarzyszą jej codzienności.
„Razem czy osobno, nazwane czy nie, marzenia nas uszczęśliwiają i sprawiają, że od czasu do czasu ogarnia nas magiczne światło, w którym tańczymy skąpani w niewymownym szczęściu.
Różnica jest tylko taka, że jednych uszczęśliwiają zrealizowane marzenia, a innych po prostu życie”.
"Anioł stróż, czy czekolada?" to niewielka, niepozorna książka zabierająca nas w świat chorej walczącej ze swoimi słabościami, lękami, bólem. Nie wiemy, jakiego rodzaju to choroba. Dowiadujemy się tylko, w jaki sposób dezorganizuje ona codzienność, jak zmienia plany na przyszłość, zmusza do przemeblowania codzienności, zmiany diety, odejścia od nawyków, uwolnienia się od niektórych relacji, zaciśnięcia wartościowych związków. Obserwujemy, w jaki sposób choroba wpływa też na psychikę, zmusza do przemyśleń, analizowania przeszłości, przyjrzenia się z boku relacjom z ludźmi, ale też obranie sobie celów. Mamy tu obraz kobiety jeszcze młodej, ale już w pewnym stopniu wycofanej, unikającej spotkań z ludźmi, nieufnie budującą relacje. Jest to osobista opowieść o próbie odnalezienia siebie w świecie pełnym paradoksów, próba przyjrzenia się miejscu, do którego zawędrowała, zbiegowi okoliczności, dziecięcym rozczarowaniom, szkodliwej komunikacji. Jej życie toczy się wokół prostych czynności i wędrówki przez własne wnętrze. Każdy dzień to nowy zapis, ale niewiele mamy tu teraźniejszości. Aktualne wydarzenia są zaledwie pretekstem do poruszenia spraw ważnych, wejścia w poważne tematy, refleksji nad karą i nagrodą, odraczaniem radości, rozczarowaniem, relacjami, w których wiemy, że jesteśmy traktowani jak tło. Mamy tu obraz osoby zagubionej w chorobie, tym, że nikt nas nie uczy tego, że raz możemy być dawcą, a innym razem biorcą wsparcia. Widzimy jak trudne może być wchodzenie w rolę osoby chorej. Całości wydaje się przyświecać często przypominane napomnienie: „Żyj tak, jak potrafisz, i ciesz się tym!". Właśnie o tej radości jest to opowieść.
Lucy Miosga stworzyła ciekawy portret psychologiczny osoby chorej. Różnorodne aspekty działają tu jak Proustowskie magdalenki: raz bywają to słodycze, raz rower, a innym razem odwiedziny znajomej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz