środa, 10 lutego 2021

Artur Daniel Liskowacki "Hotel Polski"


Ostatnie 200 lat historii Polski naznaczone jest zrywami narodowymi. Był to czas narodzin nowego kraju, odmiennych od pierwotnych stosunków społecznych. Wcześniej – w czasach szlachty – Polakami czuli się szlachcice. A chłopi? Po prostu robili swoje, czyli zmagali się z trudnym losem, odrabianiem pańszczyzny, głodem, nierównością, wyzyskiem. Wojny to była sprawa pańska, dworska fanaberia. Prostym ludziom nie przynosiła żadnych zysków. Jedynie straty, kiedy ziemie były najeżdżane. A bycie pod panami jednego czy drugiego państwa nie stanowiło wielkiej różnicy: i ci i ci dobrzy nie byli. Skumulowanie władzy w rękach możnych, lepiej urodzonych odbiło się naszemu krajowi czkawką. I nadal odbija, bo po takiej dawce podziałów zawsze dochodzi do skrajnych podziałów i lepiej być nie może. Podziały to zawsze złość i zawiść. I ona ciągnie się gdzieś za nami jako narodem, sprawia, że mamy takie, a nie inne stereotypy, przekonanie, że wszyscy dookoła muszą popierać naszą sprawę, bo tylko ona jest właściwa, a wszyscy myślący inaczej są naszymi i nasze ojczyzny wrogami. Budowanie kraju na podziałach zawsze kończyło się porażką. Duma przywódców, chęć zabłyśnięcia, postawa uniemożliwiająca zmianę poglądów i decyzji (tzw. ośli upór), stawianie siebie w centrum uwagi zamiast skupienie się na sprawie prowadziło do klęsk. Tragizm tych, którzy ginęli i ginąć mieli w przyszłości i pewnie będą ginąć w imię sprawy jednak polegał na gloryfikowaniu przywódców zrywu, kultu męczenników. Opuszczone żony i matki wychowywały kolejne pokolenia synów irracjonalnie walczących w imię idei, stawiających honor i dumę ponad rozsądną kalkulację oraz zastanowienie się, w jaki sposób lepiej i skuteczniej można pomóc własnej ojczyźnie. Gdyby postawiono na gromadzenie sił, jednoczenie narodu nasza historia potoczyłaby się inaczej. Szlacheccy synowie ginęli, a w kraju pozostawał prosty polski chłop, który może i był pracowity, ale wszystko, co pańskie traktował jak zło, bo kojarzyło się z biedą, wyzyskiem i ciężkim batem. Miasto też było tu obszarem „panów”, bo jego mieszkańcy nie byli przypisani do ziemi, nie musieli odrabiać pańszczyzny, a że biedota wszędzie miała podobny los to niewiele to znaczyło.
Artur Daniel Liskowacki w „Hotelu Polskim” zabiera nas w czas czterech różnych „zrywów” kształtujących naszą polskość. Każde opowiadanie zabiera nas do innej pory roku, pokazuje inne wydarzenia historyczne. Wszystkie łączy bezsens działań, szkodliwość postępowania, którego celem niby jest dobro ojczyzny. W pierwszych dwóch opowiadaniach jeszcze możemy mieć wątpliwości dotyczące sensu walki o sprawę zamiast gromadzenia sił i niemarnotrawienia potencjału. Jeszcze mamy złudzenie, że chodzi o interes narodowy, a nie prywatny. Jednak już tam powstaje wydźwięk i pewnego rodzaju odczucie, że owe bunty były na rękę zaborcy, który tylko czekał, aż będzie mógł wypróbować swoich żołnierzy w akcji. Nic tak nie doskonali sprawności wojaków jak możliwość praktyki. A Polacy (szaleni głupcy) naiwnie dostarczali taką możliwość. Wszystko kontrolowane przez najeźdźcę, który mógł nagradzać własnych dowódców, awansować wieloletnich żołnierzy, ćwiczyć wojsko, dostarczyć ćwiczeń uniemożliwiających popaście w marazm i dającym możliwość wykazania się kolejnym pokoleniom. Duma doprowadziła też do zniszczenia Warszawy w czasie powstania warszawskiego. Chęć udowodnienia, że gotowi są ginąć za pierwszeństwo zdobycia miasta doprowadziła do zburzenia stolicy. Mieszkańcy miasta pozostali bez domów. Kiedy front się cofa zabiera ze sobą zdezorientowane wydarzeniami miejskie masy, które po trafieniu na wieś są gorzej traktowane niż parobkowie. Najokrutniejszy obrazek jednak mamy w ostatniej historii, w której możemy zobaczyć początki Polski Ludowej, tworzenie się struktur, kreowanie wrogów ojczyzny, aby było, z kim walczyć. Polak tu staje naprzeciw Polaka, ale nie po to, aby podać mu dłoń w braterskim czy siostrzanym uścisku, ale aby znaleźć pretekst do wyeliminowania konkurenta.
Z opowiadań Artura Daniela Liskowackiego wyłania się zdrada jako siła kształtująca naszą narodowość. Zarozumiałość, stawianie swojej pozycji na pierwszym miejscu na równi z kolaboracją z wrogiem staje się tu przyczyną klęski. Autor pięknie pokazuje, że za los naszego kraju odpowiada każdy z nas. To nie wrogowie są tu źli tylko ludzie, dla których dobro kraju to szaleństwo.
Cztery pory roku inspirują wprowadzanie czytelnika w inną scenerię. Mocno zakorzenione w faktach ale zdekonstruowane historie przybliżają nam klimat minionych lat, poczuć atmosferę, przyjrzeć się istniejącym podziałom, dostrzec zawiłość relacji międzyludzkich. Bogactwo osobowości, dobrze zarysowane sylwetki tych, którzy wiodą ku różnowymiarowej klęsce podsycanej przez ludzkie zachowania, ale też przez sprzyjającą okupantom pogodę. Utrwalony przez szczecińskiego twórcę świat jest brutalny. Ludzie czują się niekomfortowo w relacjach, jakie ich łączą. Czytając historie odczuwamy pewnego rodzaju napięcie połączone z nieufnością, która w ostatnim z obrazów okazuje się uzasadniona: inni zawsze spróbują znaleźć na nas hak. Nie jest to obraz Polski i Polaków piękny. Można wręcz powiedzieć, że jest to swoiste rozliczenie kończące się na początkach powstawania Polski Ludowej. Ten koniec też jest znaczący: wystarczająco dawno, żeby niewielu urazić, ale nie aż tak bardzo, żeby nie było osób pamiętających owe czasy.
Mnie szczególnie poruszyła trzecia, jesienna, opowieść, w której stajemy się obserwatorami wywózek cywilów. Upadające powstanie, planowane zrównanie miasta z ziemią łączy się z wywózką cywilów. Trafiają na wieś, gdzie wcale nie są ciepło witani, gdzie każdy kęs chleba i ziemniaka muszą ciężko odpracować oraz zmierzyć się z przemocą, która ich spotyka. Niby są z Polakami, w polskich gospodarstwach, a traktowani jak niewolnicy, gorsza kategoria ludzi.
„Hotel Polski” Artura Daniela Liskowackiego to lektura zmuszająca do refleksji, spojrzenia na naszą historię nieco z boku i całościowo, nakłaniająca do połączenia nitek faktów i utkania z nich jednej materii pozwalającej zrozumieć nasze obecne postawy. Zdecydowanie polecam!







1 komentarz:

  1. Duma doprowadziła też do zniszczenia Warszawy w czasie powstania warszawskiego? To jakiś horror poznawczy. Wojnę też wywołali Polacy?

    OdpowiedzUsuń