wtorek, 30 listopada 2021

Erzsi Sándor "Cóż innego mogłabyś zrobić, Matko!"


Pisanie o niepełnosprawności, doświadczeniach rodzica niepełnosprawnego dziecka nie jest łatwe. Trzeba uchwycić obrazy, przypomnieć sobie bolesne chwile, czasami momenty zmagania się z własnymi słabościami, wątpliwościami, obnażyć swoje emocje, a do tego zrobić to w taki sposób, żeby nie było śmiesznie. Często na niepełnosprawność patrzymy jak na coś oczywistego, zastanego, wynik patologicznych związków. A co jeśli dwójka zdrowych, wykształconych rodziców ma takie dziecko? Wtedy na pewno z matką jest coś nie tak. Jak pokazać innym swoje zmagania? Nie jest to łatwe. Wielu autorów nie radzi sobie z tym tematem.
Narodziny planowanego i wyczekiwanego dziecka to czas oczekiwania i radości. Nikt nie przewiduje narodzin chorego potomstwa, a jednak niektórym trafia się taki los na życiowej loterii. Pierwsze dni to oswajanie się, obserwowanie noworodka. Nawet wtedy, kiedy jest okazem zdrowia pojawiają się wątpliwości, pytania. O takich doświadczeniach opowiada Erzsi Sandor w książce „Cóż innego mogłabyś zrobić, Matko!”. U niej jednak wątpliwości mają swoje podstawy. Dokładne obserwacje matki wychwytują coś dziwnego w synu: ma ciemne oczy. Tak ciemne, jakby nie miały tęczówki. Później okazuje się, że faktycznie tak jest. Diagnoza poważnej choroby zmienia życie całej rodziny. Zaczynają się liczne badania i poszukiwanie możliwości uzdrowienia dziecka. Szybko okazuje się, że mottem przewodnim stanie się „przede wszystkim nie szkodzić”, bo jakiekolwiek interwencje w postaci operacji mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Jedno jest pewne: bez specjalistów się nie obędzie. Ich życie zaczyna toczyć się wokół wizyt, badań, obserwacji, poszukiwań dobrych rozwiązań.
„Fachowa wiedza to potęga, nie zaszkodzi niekiedy uchylić przed nią czoła”.
Autorka opowiada o swoich osobistych doświadczeniach. Dzieli się z czytelnikami różnymi fazami żałoby po zdrowym dziecku, rozwijania akceptacji nowej sytuacji, nauki działania, ale też wprowadzania dziecka w świat. Dająca sporo swobody synowi będzie uchodziła za tą dziwną, a czasami wręcz wyrodną. Dziennikarka mówi w swojej publikacji o rzeczach, które w wychowaniu syna ją zaskakiwały.
„Nie możemy żyć jak w bańce tylko dlatego, aby ułatwić mu życie. Na dodatek jest to na dłuższą metę nie do wykonania”.
Mierzenie się ze światem, kiedy niewiele się widzi i z dnia na dzień wzrok jest coraz słabszy nie jest łatwe. Poza rodziną są grupy rówieśników i oceniających dorosłych: tych, którzy wiedzą lepiej i z tego powodu potrafią krzywdząco oceniać. Mamy tu świat radości, ale też niepewności, zmagania się z przeciwnościami losu. Zwyczajne choroby przez perspektywę niepełnosprawności to tylko takie tam małe niedogodności. Nawet w obliczu walki rodzina Sandor nie wyzbywa się optymizmu i humoru. I to właśnie czuć, kiedy czyta się jej wspomnienia.
„Nauczyliśmy się doceniać dni powszednie. Zwykłe tygodnie, miesiące, kiedy nic nadzwyczajnego się nie działo. Byliśmy wdzięczni, że nasze dziecko nie ma dolegliwości, że nic go nie boli”.
Autorka opisując codzienność często jest dosadna, ironiczna. Bywa też matką walczącą, drapieżną gotową stanąć w obronie własnej pociechy, ale też nie chroni syna przed świadomością swojej niepełnosprawności. Tomas posiada wiedzę o swoich brakach, uczy się o nich mówić prosto i otwarcie, bez nadmiaru emocji, a mimo tego traktowany jest przez rówieśników inaczej.
„To, że małe dzieci dobrze tolerują inność, gdy już się z nią oswoją, okazało się mitem. Tomi stał się obiektem licznych drwin i wcale nie ułatwiało sprawy to, że tak naprawdę mali chłopcy wręcz boją się pomyśleć o ślepocie. Za plecami przedszkolanek robili mu różne przykrości. Doskonale wiedzieli, że źle postępują, ale przyjemne poczucie przynależności do grupy brało górę”.
Świadomość granic swoich możliwości jest tu bardzo ważna. Zmusza do szukania innych dróg, dążenia do samodzielności.
„Uważałam, że upiększanie rzeczywistości i tuszowanie prawdy tylko pogłębi problem”.
Książka ta jest opowieścią o matce dopingującej, stojącej z boku i spoglądającej na syna z niepokojem. Wie jednak, że największym błędem jaki mogłaby popełnić byłoby skrycie syna pod bezpiecznym kloszem. Nie buduje wokół niego aury ochrony, wyręczania. Wręcz przeciwnie. Ma się uczyć kolejnych nowych rzeczy, aby kiedyś mógł stać się samodzielny.
„Nie wtrącałam się do wszystkiego, starałam się mu nie przeszkadzać. Gdyby ciągle słyszał, że musi na siebie uważać, i gdyby wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, to przywykłby do tego. Wręcz by tego oczekiwał. Nie chciałam podporządkowywać całego naszego życia wyłącznie jego potrzebom. Chciałam – to mało powiedziane – pragnęłam, aby odnalazł swoje miejsce w dobrze funkcjonującej rodzinie, która nie utrudnia mu życia. I której on również nie utrudnia życia, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim czynił to dotychczas. Nie chciałam się jeszcze bardziej poświęcać i nie mogłam tego wymagać od innych”.
„Cóż innego mogłabyś zrobić, Matko!” to opowieść o nie robieniu z siebie męczennicy, bohaterki, kobiety poświęcającej się dla niepełnosprawnego dziecka. Mamy tu piękną postawę braku zatracania się w opiece nad dzieckiem. Oczywiście jest miłość, czułość, bezpieczeństwo, zapewnianie wszystkiego, co potrzebne do bezpiecznego rozwoju, ale bez nadmiaru chuchania, ale za to z myśleniem o tym, aby był jak najbardziej samodzielny.
„Poświęcenie się dla kogoś jest wdzięczną rolą. Potrafi wypełnić każdy dzień życia, a nawet nadać mu sens. Wiedziałam, że jeśli moim jedynym celem stanie się opieka nad biednym, bezradnym, niewidomym dzieckiem, to z pewnością unieszczęśliwię dwie osoby. Siebie, bo zrezygnują ze swojego życia, i Tomiego, ponieważ nie pozwolę mu żyć jego życiem”.
Bycie rodzicem niepełnosprawnego dziecka to też możliwość dostrzeżenia większej ilości innych dzieci z diagnozami. Erzsi Sandor przybliża nam też inne niepełnosprawności, z którymi zetknęła się w różnorodnych placówkach. Widziane okiem matki ociemniałego syna mogą zaskakiwać czytelników, którzy mają zdrowe dzieci.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz