Czasami patrzy się na ludzi, widzi się, że mało zarabiają, a wnętrza domów mają cudne, jeżdżą na wczasy, ładnie się ubierają, nie wyglądają na wiecznie oszczędzających. Do tego mają dzieci, na których nie oszczędzają. Inni zarabiają dość dobrze, a żyją w zaskakującym otoczeniu. Patrząc na nich można zdziwić się, bo nie mają wydatków związanych z dziećmi, a jednak żyją skromnie. Tych drugich spotkamy w książce Katarzyny Kowalewskiej „Ratunku! Wymyśliłam męża”.
Główna bohaterka to w bliżej nieokreślonym wieku Florencja, która od uzyskania
pełnoletniości nie otrzymała żadnego wsparcia od rodziców. Można powiedzieć, że
przez większość życia nie ma już kontaktu z nimi kontaktu, bo przeprowadzili
się na emeryturę do Włoch. Chociaż nie mieszkają na krańcu świata nie ma w nich
poczucia potrzeby kontaktowania się z jedynaczką. Do tego jest świadoma, że jej
zegar biologiczny tyka coraz głośniej. Jej mąż też już nie ma bliskich. Jego
rodzice zmarli tuż przed emeryturą i właśnie w domu po nich mieszkają. I w
sumie nie ma w tym nic złego, bo nie trzeba płacić za wynajem mieszkania w
stolicy, spłacać długoletniego kredytu, a dojazd do pracy mają dobry. Niestety
dom od lat wygląda tak samo. Wystrój z lat 80 i 90 XX wieku, ciągłe
oszczędzanie na wszystkim sprawia, że nie przyjmują gości. Żeby uniknąć
konieczności zapraszania kogokolwiek nie chodzą też w odwiedziny, nie szaleją z
wydatkami. Można powiedzieć, że od kilkunastu lat kiszą się we własnym sosie i
są już sobą znudzeni. Ich życie toczy się między siedzeniem w domu, a pracą w
tej samej firmie. Wcześniej serwowali sobie taki styl życia w wynajmowanym
mieszkaniu, a teraz w domu po rodzicach Bartka. Dzieci nie mają, bo czekają na
mityczne warunki i zaoszczędzenie pieniędzy na remont domu, bo reperować i
wymieniać stopniowo nie warto. Zwierząt też nie, bo oszczędzają. Nawet na
wakacje za bardzo nie wyjeżdżają, a wyprawy do kina mogą policzyć na palcach.
Skupiają się na pracy. W ich monotonne życie wkrada się troszkę odmiany.
Wszystko za sprawą pomysłu Flo, czyli Florencji.
Bohaterka od zawsze miała aspiracje do zostania poczytną pisarką. Nie wiedziała
jak to zrobić, więc zapisała się na kurs pisania. Tam poznała tajniki
konstruowania fabuły, ale też grupkę bardzo różnych postaci. Każdy z nowych
przyjaciół jest całkowicie inny. Mamy tu kurę domową, lesbijkę pracującą jako
dekoratorka wnętrz i Toma używającego tylko ekskluzywnych rzeczy. Po
zakończonym kursie spotykają się ostatni raz. Ich drogi mają się raz na zawsze
rozejść. Staje się jednak inaczej, bo co to za pisanie tylko dla siebie.
Flora wpada na pomysł stworzenia opowieści o mężu idealnym. W jej historii
ukochany jest bogaty, przystojny i nie skąpi grosza. A do tego ubóstwia swoją
żonę, komplementuje ją. Snuta przez nią fabuła jest banalna i przypomina
brazylijską telenowelę, w której biednym ludziom pokazywane są elity z ich
miłostkami i dylematami. W powieści Flo takich problemów nie będzie: ciągle
jest idealnie, drogo i wytwornie. Bohaterzy są całkowitym przeciwieństwem jej i
jej męża. Niby wszystko byłoby ok, gdyby pewnego dnia w czasie sobotnich całotygodniowych
zakupów bohaterka nie zauważyła dziwnej zmiany w mężu.
Jakby zaskoczeń i metamorfoz było mało okazuje się, że jej paczka z kursu nadal
chce się regularnie spotykać, dzielić swoją pracą. Niestety nie mają gdzie.
Jedyną dostępną opcją jest dom Flo. Ten sam do którego od lat wieloletnie
małżeństwo nie zaprasza, aby nie straszyć gości boazerią, porożami po dziadkach
i rodzinnymi zdjęciami. Co wyniknie z tych spotkań i pisanej przez Flo
powieści? Czy jej wyobraźnia może mieć aż tak dużą siłę, że przemieni jej życie?
Bartek to człowiek twardo stąpający po ziemi. Wie, że muszą oszczędzać, nie
mogą żyć ponad stan, aby starczyło im pieniędzy. Flo z kolei jest bujającą w
obłokach marzycielką, która nie liczy finansów, ale tęskni za księciem na
białym koniu. Jej mąż odbiega od tej wizji. Bohaterka jest typową cichą
mężatką: ma typowe kobiece potrzeby, ale nie potrafi się o nie upomnieć. Bartek
z kolei jest niedomyślnym mężczyzną. W oczach Flo jego wadą jest chorobliwa
oszczędność. Do tego od lat pomijają pewien temat, zamiatają go pod dywan,
przez co stopniowo urasta on do wielkich rozmiarów. Mamy tu świetnie uchwyconą
i przerysowaną małżeńską codzienność. Nie znajdziemy tu bohaterów ze seriali,
ale zwyczajną parę z całym mnóstwem wad i zalet, żyjącą skromnie i oszczędnie.
„Ratunku! Wymyśliłam męża” to świetna komedia romantyczna. Dowcipne dialogi,
ironia, sarkazm pozwalają na nieco inne spojrzenie na problemy par.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz