Oficjalnie Ola otwarła sezon spacerowy. Rano przemaszerowała 8,8 km. Zjadła w plenerze sałatkę, nakarmiła psa trawą, napoiła wodą. W ciągu 3 h od wyjścia z domu pozdejmowałyśmy kurtki, swetry, czapki i rękawiczki. Po powrocie była tak zmęczona, że w ciągu kilku minut zasnęła. Z kolei po południu nie wiem, ile przeszłyśmy (Ola się tak spieszyła, że nie zdążyłam zabrać telefonu), ale za to wyszłyśmy w bluzkach, a wróciłyśmy ciepło ubrane. Zapowiedziała, że teraz każdego dnia po szkole będzie chodzić, a ja po dzisiejszym dniu mam dość. Ola przekonuje, że "piiikiiiik" (jedzenie w terenie w czasie spacerów) to dobra rzecz .
Plus taki, że niesamowicie szczęśliwa wróciła do domu.
Dziś zaskoczyła mnie tym, że jak prosiłam o przywitanie się z mijanymi osobami to nie powiedziała "Czeee" tylko "dendobly".. No i miałyśmy fantastyczną i uroczą scenkę na jednym z placów zabaw. Ogólnie Ola już nie lubi takich miejsc (wyrosła), ale widziałyśmy jak po jakoś godzinnym spacerze osoba spacerująca z dzieckiem i psem poszła w takim towarzystwie na plac zabaw, a ten pies to jeden z kumpli naszego psa terapeuty, więc poszłyśmy się przywitać. Miałyśmy absolutnie uroczą scenkę: pies pomagał dziecku kopać dziurę i budować zamek. Jestem zwolenniczką takiego wychowywania psów, żeby nie były zagrożeniem dla otoczenia, aby akceptowały każde zachowanie dzieci i takiego wyspacerowania, żeby na placu zabaw już nie załatwiał potrzeb i żeby wiedział, że tam się nie załatwia żadnych potrzeb fizjologicznych. Wspólna zabawa przypomniała mi jak my przekopywałyśmy piaski w lesie. Olka oczywiście weszła na plac zabaw, głasknęła psa, zjadła sałatkę i (ku rozczarowaniu psów) ruszyliśmy w drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz